poniedziałek, 12 października 2015

Od Rebeki C.D. Unlucky - Przygotowania do zawodów

    Nastęnego ranka jak zwykle obudziłam się pierwsza. Słońce jeszcze nie wzeszło ale mnie nie chciało się spać. Mimo, że przeprowadziłyśmy się do trójki ja dalej spałam na górze, a pode mną spała Kinzie. Pokój różnił się tylko tym, że pod ścianą stało jeszcze jedno łóżko, na którym spała ta nowa Unlucky. Ziewnęłam i przypomniałam sobie, że dzisiaj miałam pojechać z nią w teren. Po chwili bezczynnego siedzenia na łóżku wstałam i zeszłam na dół. Kinzie spała przyciśnięta do ściany, a jej pościel i poduszka sprawiały wrażenie jakby lada chwila miały spaść z łóżka. 
- Ej, rudzielcu! - zawołałam Kinzie do ucha.
- Jezu! Becky! - krzyknęłam tamta budząc się. 
- Jadziemy w teren z Unlucky - oznajmiłam i odwróciłam się. Zauważyłam, że dziewczyna zdążyła się już obudzić i teraz przeciągała się na łóżku. Ponieważ nie musiałam jej budzić podeszłam do szafy i zaczęłam bezsensownie grzebać w ubraniach. Po chwili podeszłam do okna i otworzyłam je by sprawdzić czy jest ciepło i aż się wzdrygnęłam. Nie miałyśmy termometra ale szacowałam, że było jakieś piętnaście stopni jak nie mniej. Wyjęłam z szafy dwie bluzki z krótkim rękawkiem. Jedną szarą z jakimiś zabawnymi napisami, a drugą bordową z rysunkiem konia. Zmarszczyłam brwi zastanawiając się, którą dziś włożyć. To był naprawdę wielki dylemat, nie śmiejscie się! Kinzie zawsze dziwiła się jak można tak długo wybierać ubranie. A jednak...można. Po parunastu minutach zdecydowałam się na tę szarą bluzkę po czym chwyciłam granatowe bryczesy wyglądające z daleka zupełnie jak jeansy i dopiero wtedy się ubrałam. 
- Dobra. Możemy jechać - oznajmiłam z uśmiechem kiedy byłam gotowa. Unlucky stała w wejściu już gotowa do wyjazdu w teren i patrzyła na mnie nieco zdziwiona. - No co?! Masz coś do mojego niezdecydowania w kwestii ubrań? - spytałam udając małą nadąsaną dziewczynkę.
- Nie... - Unlucky uśmiechnęła się. 
- No właśnie - wcisnęłam buty, chwyciłam toczek i wyszłyśmy na zewnątrz. 
Biegnąc do stajni spodkałyśmy po drodze Christian'a, który już wstał i zaczął sprzątać boksy, Air wychodzącą w piżamie przed domek i Michael'a, który najprawdopodobniej również wpadł na pomysł porannej jazdy. 
    Wstąpiłyśmy do siodlarni po sprzęt i każda z nas poszła do swojego konia. Harfan tradycyjnie próbował mnie ugryźć i musiałam go przywiązać do kraty w boksie. Z kopytami poszło równie marnie ponieważ przy czyszczeniu lewej tylniej wykopał tak mocno, że gdybym się nie odsunęła na pewno by zabolało. Zamiast tego srokacz trafił w ścianę boksu aż ta się zatrzęsła.
- Co się dzieje?! - Unlucky wystawiła głowę z boksu na przeciwko. 
- A nic! To normalka! - odparłam i zabrałam się za dalsze czyszczenie. Kiedy obie byłyśmy gotowe wyszłyśmy ze stajni i przy koniowiązie wsiadłyśmy na nasze konie. 
- Jak ma na imię? - spytałam dociągając popręg i odpychając głowę Harfana, którem się to nie spodobało i chciał mnie ugryźć.
- Szampan, a twój?
- Harfan. Ok, ruszamy? 
- Dobra - pokiwała głową.
- Ale chyba chcesz się ścigać nie? - spytałam z pewną siebie miną. Harfan podobnie jak ja kochał skoki, ale oboje lubiliśmy się też czasem pościgać. Mój koń zawsze był bardzo szybki i kiedy już się ścigał to trzeba było albo czekać aż się zatrzyma, albo zupełnie bezskutecznie próbować go zatrzymać. 

Unlucky?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz