sobota, 17 października 2015

Od Kornelly - Ostatnia burza

    Obudziłam się koło siódmej nad ranem. Nie potrzebowałam budzika. Często potrafiłam się wybudzić ze snu w dowolnym momencie. Przeciągnęłam się na łóżku i poczułam lekki wietrzyk wpadający przez otwarte okno. Zwlekłam się z łóżka i wyjrzałam przez okno. Zobaczyłam jak z domku nieopodal wychodzi zaspana Allijay, widziałam, że pomagający już krzątają się po stadninie, słyszałam jak Helen krzyczy coś do kogoś. Normalny poranek w Equusie. Ziewnęłam przeciągle po czym otworzyłam szafę z ubraniami. Wyciągnęłam liliową bluzkę z długim rękawem i rzuciłam ją za siebie tak, że przeleciała przez cały pokój i spadła na łóżko. Tak samo postąpiłam z jeansowymi spodniami na szelkach i skarpetkami nie do pary. Następnie spokojnie przebrałam się, uczesałam, umyłam zęby i dopiero wtedy wcisnęłam brązowe sztyblety i wyszłam na zewnątrz. Lekki ale chłodny wiatr rozwiał mi włosy kiedy tylko zrobiłam krok w stronę stajni. Włożyłam ręce do kieszeni spodni i ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie są puste. Nie zastanawiając się ani trochę wywlekłam kieszenie na lewą stronę wysypując na trawę całą masę przeróżnych drobnych rzeczy.
- Super - mruknęłam i kucnęłam żeby wszystko z powrotem pozbierać. Przy okazji znalazłam moje małe czarne słuchawki, których szukałam od tygodnia, kilka papierków, pustą paczkę po żelkach, kilka przysmaków dla koni, trochę drobniaków, dwa breloczki, gumkę do włosów i nie odpakowanego lizaka. Lizaka włożyłam sobie do buzi, a resztę rzeczy wrzuciłam z powrotem do kieszeni i raźnym krokiem poszłam na pastwisko.
    Na padoku pasły się oba moje konie: niewielki Sottome i malutki Gallant Giant. Zdążyły się już do siebie przyzwyczaić i teraz skubały trawę łeb w łeb jak dwie kosiarki. Usiadłam na ogrodzeniu i gwizdnęłam. Sottome podniósł wzrok.
- Tak, ty głupolu - zaśmiałam się, a Sotto przyczłapał do mnie leniwie. Szetland stał przez chwilę w miejscu po czym w jednej chwili zdecydował się do nas dołączyć i pokłusował drobiąc malutkimi kopytkami. Pogłaskałam go po łbie kiedy obwąchiwał moje kieszenie.
- Nie teraz mały - powiedziałam niewyraźnie z lizakiem w buzi - Dam ci dopiero po treningu.
Dostrzegłam jakiś uwiąz leżący koło bramki na pastwisko. Widocznie ktoś go tu zostawił. Zeskoczyłam z płotu i chwyciłam uwiąz, a już po chwili prowadziłam na nim kucyka. Przywiązałam go do koniowiąz i poszłam do siodlarni po szczotki i mój toczek, który zawsze tam zostawiałam. Kiedy wróciłam zobaczyłam jakąś dziewczynę stojącą przy moim koniu. Miała bardzo jasne blond włosy i - jak chyba wszyscy w tej stadninie - była ode mnie wyższa.
- Cześć, o co chodzi? - spytałam podchodząc do niej i jedną ręką wymachując uwiązem, a drugą wyciągając lizaka z buzi.
Odchrząknęła - To mój uwiąz.
- Ten? - wskazałam na uwiąz, którym był przywiązany siwek.
- Tak, ten.
- Sorry, leżał prawie na pastwisku. Myślałam, że to stadninowy.
- Nie - odparła dziewczyna nieco oschle.
- Jak masz na imię tak w ogóle? - spytałam.
- A co to ma do rzeczy?
- Nic. Ja jestem Kornelly, a ty?
- Czy ty musisz tak zmieniać temat? - westchnęła.
- No więc? - zignorowałam jej pytanie.
- Róża. Leć po inny uwiąz albo odwiążę twojego konia żeby uciekł.
- No dobra, no...

    Pół godziny później (nie spieszyło mi się) stałam z Gallant'em na ujeżdżalni.
- No dobra Coffee - powiedziałam. Kinzie mówiła, że można go tak nazywać. To podobno po jego tacie, który nosił to imię - A może będę cię nazywać Coffe Juniorem? - spytałam. Szetland tylko parsknął wpatrując się we mnie z zaciekawieniem - No dobra Coffee Juniorze. Czas na trening.
Na początku przypięłam mu lonżę znalezioną na hali (mam nadzieję, że to niczyja) i kazałam mu stępować, a potem kłusować w obie strony. Wreszcie przyszedł czas na galop, a pełen energii kucyk strzelił trzy baranki i popędził wokół mnie jak mała torpeda. Kiedy już go trochę rozruszałam za pomocą przysmaków zachęciłam go do ukłonienia się najpierw na prawą potem na lewą nogę. Potem starałam się go nauczyć kładzenia się ale nie za bardzo mi to wychodziło. Wreszcie stwierdziłam, że tak nie dam rady go nauczyć. Rozejrzałam się czy nikt nie patrzy i wskoczyłam na Gallant'a. Jeździłam już na Sparcie to czemu on miałby mnie nie utrzymać? Poza tym to tylko kilka minut...
    Pociągnęłam za uwiąz z lewej strony tak żeby jego głowa dotknęła mojej nogi, przyłożyłam odpowiednio łydki lecz on chciał się cofnąć.
- Nie Giant! Nie wolno! - skarciłam go i mocniej przycisnęłam nogi do jego boków. W końcu kuc załapał o co mi chodzi i grzecznie się położył. Poklepałam go, pochwaliłam i nagrodziłam przysmakiem. Szybko z niego zeszłam i stanęłam bokiem. Chwyciłam jakiś bacik leżący pod ścianą (boże, ile ci ludzie gubią rzeczy!) i klepnęłam nim lekko kuca w łopatkę mówiąc "Nastąp się". W ten sposób próbowałam go nauczyć żeby na mój znak szedł w bok. Czy mi się to udało? No...można tak powiedzieć. Po piętnastu minutach zrobił dwa krzywe kroki w bok ale ja więcej już od niego nie wymagałam. Gallant to młody koń, który potrafi dopiero podstawy.

    Po skończonym treningu zamierzałam zaprowadzić Coffee'go Juniora do jego boksu. Jednak po drodze spotkałam Becky.
- Hej - wybełkotałam wciąż trzymając w buzi lizaka, z którego zostało już bardzo niewiele.
- Cześć mała. Co to ma być? Jeździłaś na nim? - spytała unosząc brwi. Cała Rebeka...
- Niee...
- No właśnie. Perzcież nie można jeździć w jeansach i bez toczka. Gdyby cię Helen zobaczyła...
- Ale mnie nie zobaczyła - odparłam z uśmiechem.
Dziewczyna westchnęła.
- No dobra. Ale co to ma być? - chciała wyjąć mi lizaka z buzi ale ponieważ przytrzymałam go zębami w jej ręce został sam patyczek.
- Możesz wyrzucić - oznajmiłam i wyminęłam ją kierując się do boksu szetlanda.
    Gallant Giant został w stajni, a ja poszłam na pastwisko po Sottome. Złapałam go za pomarańczowy kantar i przyprowadziłam do boksu.
- Wybierzemy się w teren Sotto - mówiłam szczotkując go zamaszystymi ruchami. Kasztanek spojrzał na mnie raczej nie za bardzo rozumiejąc co do niego mówię - Zabierzemy też naszego nowego przyjaciela - kontynuowałam nie przejmując się tym faktem. Po osiodłaniu konia wyprowadziłam go przed stajnię i przywiązałam do koniowiązu. W tym czasie poszłam po Gallant'a, którego trzymałam na długim uwiązie. Wsiadłam na Sottome i wciąż trzymając szetlanda ruszyłam w drogę.
    Postanowiłam pojechać nad jezioro. Wybrałam jednak krótszą trasę - tę która trwa jakąś godzinę. Większość czasu i tak stępowałam, żeby Coffee mógł nam dotrzymać kroku. Mały kucyk dzielnie kroczył u boku Sottome czasami trochę podkłusowując. Kiedy znalazłam się na rozległym polu przyłożyłam łydki do boków Sottome, a on przyspieszył do spokojnego galopu. Coffee Junior dreptał tuż obok. Kiedy pozwoliłam kasztankowi pogalopować nieco szybciej maluch zaczął biec jak dziki żeby nadążyć. Roześmiałam się widząc jak lekko wyprzedza Sottome.
    Nad jeziorem zsiadłam z konia, poluzowałam mu popręg i obu wierzchowcom zrobiłam krótką przerwę. Przywiązałam Sottome do gałęzi drzewa, a sama usiadłam trzymając Gallant'a na uwiązie i pozwalając mu się paść. W pewnej chwili usłyszałam jakiś pomruk. Spojrzałam w lewo i dostrzegłam na horyzoncie ciemne burzowe chmury. Co chwilę rozjaśniał je blask błyskawic. Zawiał wiatr. Burza zbliżała się w stronę stadniny. Dobrze by było wrócić i zawiadomić o tym resztę żebyśmy zdążyli schować konie do stajni, a sprzęt do siodlarni, pozamykać okna i co tam jeszcze trzeba. To dziwne. O tej porze roku zwykle już nie było burz. Widocznie ta była ostatnia.


C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz