Wsiadłam na kasztanka, chwyciłam za uwiąz, na którego drugim końcu kręcił się spanikowany Gallant i pokłusowałam polem. Szetland ewidentnie bał się zbliżających się grzmotów, a Sottome nie był dużo leprzy. Jechaliśmy tak w trójkę w stronę lasu, który wciąż wydawał się być tak daleko...
Co chwilę oglądałam się za siebię sprawdzając gdzie jest burzowa chmura. Wiatr wiał coraz mocniej, konie coraz bardziej się denerwowały. W pewnym momencie jedna wielka kropla spadła na moją rękę i szybko z niej spłynęła. Spojrzałam w górę i jak na zawołanie z nieba lunęła ściana deszczu. Ścisnęłam boki Sottome, który posłusznie, wręcz nerwowo, przeszedł do galopu. Musiałam go chamować żeby Gallant mógł za nami nadążyć, a kiedy już wpadliśmy do lasu zawolniłam go do stępa. Byłam cała mokra, podobnie jak oba konie. Jednak okrótna burza zbliżała się niuchronnie, a ja musiałam dojechać jak najszybciej do stadniny. Dla tego też przyspieszyłam do kłusa, a kiedy ponownie wyjechałam z lasu zagalopowałam.
Rozległ się grzmot.
Piorun rozdarł niebo gdzieś po mojej prawej.
Giant zarżał i przyspieszył jeszcze wyprzedzając Sottome. Miałam wrażenie, że konie zaczynają się ścigać, a aż taka głupia nie byłam żeby nie wiedzieć, że wyścigi w stronę stajni to nie najleprzy pomysł. Usiadłam więc głęboko w siodle i pociągnęłam za wodze.
- Prrrr! Sottome, stój! - powiedziałam przekrzykując kolejny pomruk burzy. Niestety koń już mnie nie słuchał. Pruł przed siebię coraz szybciej podobnie jak jego mały siwy towarzysz. Krople deszczu wręcz raniły moją twarz więc pochyliłam głowę.
- Sottome, masz się natychmiast zatrzymać! - rozkazałam. Sotto w odpowiedzi tylko zarżał, a zaraz po tym usłyszałam dalekie rżenie dochodzące z pastwiska. Znów pociągnęłam za wodzę, ale i tym razem kasztanek nie zwolnił. Spojrzałam na szetlanda i zobaczyłam jak kucyk potyka się. Nie nie nie! - krzyczałam w myślach ale jak to ja oczywiście nie zdążyłam zareagować i uwiąz, za który go trzymałam ściągnął mnie z siodła. Wydawało mi się, że szybowałam w zwolnionym tępie... Do póki nie dotknęłam ziemi. Uderzyłam lewym bokiem po czym poczułam mocne szrpnięcie w prawej nodze i przeturlałam się kilka razy.
Usłyszałam grzmot tak głośny, że pewnie z chęcią zatkałabym uszy gdybym nie kręciło mi się w głowie. Powoli podniosłam się na nogi. Lewy łokieć i prawa kostka bolały ale oprócz tego nie stało mi się nic bardziej poważnego. Odwróciłam się i zobaczyłam poprzez strugi deszczu stadninę znajdującą się już całkiem nie daleko. Zobaczyłam też oba moje konie pędzące na łeb na szyję polem w stronę Equusa. No i świetnie - pomyślałam i pokuśtykałam w tamtym kierunku najszybciej jak mogłam.
W stadninie wszyscy już kszątali się sprowadzając konie do stajni, zabierając z koniowiązu suszące się czapraki i derki i rozsiodłując konie. Gallant Giant i Sottome stały przywiązane do pierwszego leprzego boksu w stajni. Sotto był już rozsiodłany ale oba konie dalej ociekały wodą i dyszały. Na szczęście żadnemu nic się nie stało.
- O Kornelly! - zawołał ktoś. Gdy się odwróciłam zobaczyłam Allijay - Gdzi ety byłaś? Przybiegły tylko twoje konie!
- Spadłam.
- Znowu?
- Tak, to tradycja - uśmiechnęłam się - Ale chciałam powiedzieć, że zaraz będzie... - nie dane mi było dokończyć gdyż rozległ się ogłuszający grzmot.
- Wiemy - odparła Allijay z lekką ironią po czym zauważyła, że przechylam się na lewą stronę - Co ci się stało?
- Najprawdopodobniej uwiąz Gallant'a zaczepił mi się jakoś o nogę i trochę mnie pociągnął.
- Lepiej idź z tym do Helen - oznajmiła i wyszła ze stajni.
- Ta, już lecę - odparłam i zajęłam się wprowadzaniem moich koni do ich boksów. Dopiero gdy to zostało zrobione poszłam do Helen.
Jak się okzało miałam naciągnięte ścięgno ale już następnego dnia siedziałam na Sottome na oklep.
- Kornelly Jane Hamilton! Wrcaja natychmiast! - wrzeszczała Helen gdy wyjeżdżałam na kasztanku w teren.
- Chyba śnisz - parsknęłam pod nosem i z triumfalnym uśmiechem przekroczyłam granicę klubu jeździeckiego Equus spoglądając na słońce nieśmiało wyglądające z za wzgórza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz