piątek, 23 października 2015

Od Rebeki - Pierwszy śnieg

    Dopiero jesień, a z nieba już lecą białe płatki. Niebo pochmurne, a pola przyprószone śniegiem jak ciasto pudrem. W taki oto jesienny - chodź można by nawet powiedzieć zimowy - dzień moja cudowna rudowłosa przyjaciółka i współlokatorka wrzasnęła mi do ucha te oto słowa:
- Ale super! Wreszcie śnieg! Można będzie jeździć na łyżwach! Rozumiesz?! Bęzie można galopować przez ośnieżone pola! - krzyczała Kinzie biegając po pokoju jak oszalała. Nie zdążyła się jeszcze przebrać z piżamy, a już miała w sobie tyle energii. Zadziwiające jak niektóre rzeczy mogą człowieka obudzić. 
Piętnaście minut temu podeszłam do okna i oznajmiłam, że spadł śnieg. Kinzie z początku zaspana nic nie rozumiała ale po chwili uświadomiła sobie co do niej mówię. I tak to się skończyło...
- Ta...cudownie - mruknęłam klęcząc przed szafą i zastanawiając się którą bluzę założyć. Zieloną czy szarą? Oto jest pytanie!
- Nie cieszysz się!? - zdziwiła się Kinzie.
- Hm...jakby ci to powiedzieć...? Nie!
- O co chodzi? - spytała June wchodząc zaspana do pokoju ze szklanką wody w ręce. 
- Rudzielec się cieszy ze śniegu! - burknęłam.
- To jest śnieg?! - wykrzyknęła June wypluwając wodę z powrotem do szklanki.
- Ależ oczywiście... - przewróciłam oczami.
    Po śniadaniu postanowiłam zajrzeć do Harfana. Wychodząc z jadalni założyłam białe nauszniki i dodatkowo zarzuciłam na głowę kaptur czarnej kurtki. Włożyłam ręce do kieszeni i tak skulona przemierzyłam całą długość podwórka zatrzymując się tylko przy stajni żeby gdyż zauważyłam stojące przed nią wiadro z wodą. Tylko, że z tą wodą coś było nie tak. Kopnęłam wiadro i zaraz odskoczyłam z bolącą nogą. 
- Au! - mruknęłam do siebie. Wiadro wypełnione było po brzegi idealnie gładko zamarzniętym lodem. Spojrzałam na przechodzącą akurat koło mnie Leenę.
- Leena, masz tu dodatkową robotę - wskazałam na wiadro. Dziewczyna chciała coś powiedzieć ale ja już poszłam w stronę pastwiska ślizgając się na cienkiej warstwie lodu. 
    Weszłam na pastwisko i zamknęłam za sobą furtkę. 
- Harfan! - zawołałam, a koń stojący w drugim rogu pastwiska zerwał się nagle do szaleńczego galopu i brykając podbiegł do mnie. Zatrzymał się parę metrów przede mną. Powąchał śnieg pod swoimi kopytami i podskoczył - Ojej, straszny śnieg Harfanku - powiedziałam i wzięłam do ręki trochę śniegu. Pokazałam go wałachowi - No popatrz, nie ma się czego bać - zapewniłam go ale on dmuchnął mi w rękę tak, że śnieg rozprysnął się na wszystkie strony, a koń odskoczył nerwowo do tyłu - Aha...chcesz się bawić, tak? - pogłaskałam Harfana i wskoczyłam na jego grzbiet. Co prawda był trochę niewygodny ale co z tego? Przycisnęłam łydki do jego boków i złapałam się krótkiej grzywy. Koń pokłusował przed siebie, a po paru krokach podskoczył na czterech nogach jak sarna. Zaśmiałam się, a on znowu podskoczył.
- No jedź - zacmokałam, a wałach pobiegł przed siebie brykając i skacząc jak oszalały w związku z czym po chwili zsunęłam się z jego grzbietu i wylądowałam w śniegu. Podniosłam się i od razu poczułam lekkie uderzenie w plecy. Odwróciłam się i zobaczyłam Kornelly. Stała na płocie ze śnieżką w ręce.
- O ty mały...! - zaczęłam lecz kolejna śnieżka wylądowała na mojej ręce. 
- Becky, to nie twoja derka? - spytała Corn wskazując jakąś zmiętą kupę materiału leżącą pod płotem.
- Tak... - odparłam zastanawiając się jak ona się tu znalazła. Podeszłam bliżej i wzięłam do ręki nieco ubrudzoną (ale nie tak bardzo jak się spodziewałam) derkę. I tak była koloru brązowego więc plamy z błota nie były bardzo widoczne ale tym co najgorsze była dziura. Rozłożyłam derkę i spojrzałam na Kornelly przez sporej wielkości dziurę na środku materiału.
- Skąd ona się wzięła pod płotem i czemu wygląda tak jak wygląda? - spytałam.
- Nie wiem - wzruszyła ramionami - Ja ją tylko znalazłam.
- Na pewno? - spytałam składając materiał. Wiedziałam, że kłamie.
- No...ee...no dobra! Dobra! Pożyczyłam ją wczoraj dla Sottome ale dla niego jest za duża więc pewnie ją zrzucił.
Westchnęłam - Trudno - powiedziałam przez zęby - Nic się nie stało.
Szybkim krokiem poszłam w stronę stajni gdzie jak się spodziewałam spotkałam Kinzie. Dziewczyna stała w boksie Galicji i podśpiewując "Riptide" nalewała coś z czajnika do jej paszy. 
- Co ty robisz? - spytałam podchodząc powoli.
- Daję jej herbatę - odparła jakby nigdy nic.
- Jak to? Po co? - spytałam, a klacz jakby w odpowiedzi kaszlnęła.
- No widzisz? Galicja już ci wszystko powiedziała - To herbata na kaszel, z anyżu, lukrecji i koperku.
- Czego, lukrecji i koperku? - spytałam marszcząc brwi po czym dodałam - A z resztą nie ważne. Chciałam ci pokazać... - rozłożyłam derkę - To!
- U... - mruknęła Kinzie bez entuzjazmu przelotnie spoglądając na dziurę w mojej derce - I co masz zamiar z tym zrobić?
- Chciałam, żebyś mi to zszyła. To ty jesteś specjalistką od robótek ręcznych. Ja nie potrafię przeszyć dwóch centymetrów żeby się nie ukłuć.
- No dobra... - westchnęła i poklepała siwą klacz, a następnie przeszła do boksu na przeciwko, w którym kaszlała Tajga.
- Ona też kaszle? - spytałam rzucając derkę pod ścianę boksu Galicjii i podchodząc do przyjaciółki.
- Jak widać - odparła Kinzie nalewając herbatę do jej paszy.
- Kto tam tak kaszle? - z boksu parę metrów dalej wystawała głowa June w nie zapiętym toczku.
- Galicja i Tajga - odparła Kinzie.
- Oh... - zmartwiła się dziewczyna po czym opierając się o drzwi boksu zaczęła coś majstrować przy ogłowiu konia, którego najwyraźniej teraz siodłała. 
- Hej, jak tam? - usłyszałam za sobą znajomy głos. Do stajni wszedł Jake.
- Cześć - uśmiechnęłam się i przytuliłam go - Wszystko dobrze tylko konie zaczęły kaszleć od tego nagłego mrozu - wyjaśniłam.
- O, mam nadzieję, że reszta się nie pozaraża.
- Nie martw się, ekspert Kinzie już o to zadba - odpowiedziała żartobliwie moja przyjaciółka wychodząc z boksu Tajgi.
- Co ty tam jej dałaś? - zapytał Jake.
- Herbatę - odparła, a kiedy chłopak otworzył usta, żeby o coś spytać uprzedziła go - Nie, nie będę tego znowu tłumaczć. Za to mam dla was zadanie. Możecie się przydać i przejechać się na dwóch nowych koniach.
- Serio?! - spytałam zadowolona - Ale super, zupełnie o nich zapomniałam! Jake, widziałeś już nowe konie?  - zwróciłam się do chłopaka.
- Nie, a są jakieś nowe? - Jake zmarszczył brwi.
- Tak, wczoraj przyjechały. To konie pociągowe: Cavalda i Shaman.
- Jasne, chętnie je zobaczę - ucieszył się.
- Jakby coś to stoją na pastwisku. Tylko radzę wam jechać na ujeżdżalnię, bo na teren jest dzisiaj za ślisko - odezwała się Kinzie - Z resztą nie są jeszcze przyzwyczajone do tutejszego terenu i Helen woli żeby na razie na nich jeździć pod dachem.
- Ok! - uśmiechnęłam się i razem z Jake'iem trzymając się za ręce wyszliśmy na mroźne podwórko.

Jake? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz