środa, 21 października 2015

Od Rebeki C.D. Jake'a - W pierwszy dzień zawsze najwięcej nerwów

Jechaliśmy jeszcze chwilę stępem, a następnie przeszliśmy do kłusa i galopu. Galopowaliśmy spokojnie przez las, a Harfan nie bryknął ani razu. Skręciliśmy parę razy, pogalopowaliśmy, przeskoczyliśmy nad zwalonym drzewem, a w pewnym momencie Harfan zatrzymał się przed wielką kałużą.
- No jedź - ścisnęłam go łydkami. Koń tylko się cofnął - Co ty znowu sobie wymyśliłeś? - spytałam i klepnęłam go batem w łopatkę. Wałach tylko bryknał za co znowu dostał bata, tym razem w zad. Harfan w jednym momencie zebrał się i z miejsca przeskoczył kałużę szerokości tripplebarre'a. Nie spodziewając sie takiej reakcji wylądowałam na szyi konia, który nie zwracając na to uwagi pokłusował przed siebię. Chwyciłam się mocno jego szyi i z trudem podciągnęłam z powrotem na siodło. Następnie skróciłam wodze i zatrzymałam konia. Kiedy się obejżałam zobaczyłam Jake'a spokojnie przejeżdżającego stępem przez ową "straszną" kałużę.
    Po pół godzinie dojechaliśmy wreszcie na miejsce zwane potocznie "Pagórkami". To wtam od samego początku prowadziłam Jake'a. Klubowicze nazywali to miejsce tak, a nie inaczej ze względu na ukształtowanie terenu. Przed nami roztaczały się rozległe zielone pola co chwilę wznoszące się i opadające w dół. Pagórki to pagórki, co tu więcej tłumaczyc? Sek w tym, że miejsce to było dobre do wyścigów - przynajmniej dla Harfana - ponieważ konie nawet cwałujące po krótkiej chwili same z siebe zwalniały zmęczone wjeżdżaniem pod jeden z takich pagórków. Dzięki temu można tu było uniknąć sytuacji, w której koń poniósł by jeźdźca i nie dał się zatrzymać.
- Ścigamy się? - spytałam, chodź tak na prawdę brzmiało to bardziej jak rzucenie wyzwania.
- No...w sumie czemu nie - odparł Jake i ustawiliśmy się obok siebie u podnóża górki.
- 3... - zaczęłam odliczać - 2... - zrobiłam półsiad - 1! - wrzasnęłam jednocześnie ściskając boki Harfana. Oba konie wiedząc już co od nich chcemy ruszyły pod górę dzikim galopem. Harfan nawet na starcie parę razy bryknął. Taki zbędny bonus...
    Na szczycie wzgórza konie zaczęły zwalniać i parskać aż wreszcie bez trudu je zatrzymaliśmy. Poklepałam wałacha i ruszyliśmy stępem zjeżdżając z drugiej strony górki.
- Kto był pierwszy?  -spytałam.

Jake?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz