- Przestań - odparłam - Wcale nie robisz z siebię idioty. Nawet ja bym się nie utrzymała - dodałam. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego jak arogancko to zabrzmiało i lekko się zaczerwieniłam. Przecież Jake jeździ ode mnie dłużej i naewno jest leprzym jeźdźcem - To znaczy...ten...to było...bardzo niebezpieczne - zaczęłam tłumaczyć.
- No...może - powiedział chłopak niepewnie poczym spróbował się podnieść ale od razu się skrzywił.
- Co ci? - spytałam.
- Strasznie boli mnie ręka - odparł z niesmakiem spoglądając na swoją rękę.
- Dasz radę dojechać do stadniny czy mam zadzwonić do nich żeby ktoś przyjechał samochodem?
- Nie no, dam radę!
- A co jak zemdlejesz?
- Dam radę, nie martw się - upeirał się.
- Jak chcesz - westchnęłam. Po chwili Jake'owi udało się usiąść choć widziałam, że sprawia mu to trudność.
- Dobra. Wstaję - oznajmił zawzięcie i podniósł się na nogi.
- Może lepiej... - zaczęłam niepewnie ale nie zdążyłam dokończyć. Jake'owi najwyraźniej zakręciło się w głowie. Nogi mu się poplątały i ponownie zemdlał - Jake! - krzyknęłam próbując go złapać. Ponieważ był ode mnie cięższy zamiast go przytrzymać runęłam razem z nim na ziemię - No super - mruknęłam do siebie.
Pospiesznie wstałam i otrzepałam się z liści po czym podeszłam do koni widząc, że Harfan próbuje ugryźć Happy'ego.
- Przestań - powiedziałam ostro, a Harfan cofnął łeb i spojrzał na mnie jak małe obrażone dziecko. Nie zwracając już na niego uwagi wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer Helen. Czekając az odbierze chodziłam w tą i z powrotem szurając butami po ziemi - Odbierz, odbierz... - mamrotałam pod nosem ale instruktorka nie odebrała - Świetnie! - ze złością wcisnęłam ekran dotykowego telefonu tak mocno iż przestraszyłam się, że pęknie. Szybko wybrałam numer stadniny i znów niecierpliwie czekałam zerkając w stronę wciąż nieprzytomnego chłopaka. Wreszcie po drugiej stronie telefonu odezwał się głos Anne.
- Klub Jeździecki Equus. Kto mówi?
- To ja Anne! Rebeka! Przyjedź do lasu obok Pól - powiedziałam. Wiedziałam, że instruktorka domyśli się o co mi chodzi ponieważ tak potocznie nazywane było miejsce, w którym się znajdowaliśmy.
- Konno? Po co?
- Nie! Samochodem! Z przyczepą dl adwóch koni! Jake spadł z Happy'ego i zemdlał dwa razy!
- Dobra już jadę - Anne rozłączyła się. Schowałam telefon z powrotem do kieszeni i zabrałam się za rozsiodływanie koni. Po skończeniu usidłam pod drzewem i czekałam na instruktorkę. Minuty dłużyły się tak bardzo, że wydawały się być godzinami. Nagle usłyszałam głos Jake'a.
- Eeee...co jest?
- Nie ruszaj się tylko! - krzyknęłam od razu.
- Dobrze, dobrze. Spokojnie...
W tym momencie przerwał mu warkot kół na leśnej ścieżce. Terenowy samochód z przyczepą zaparkował tuż obok nas. Wysiadła z niego Anne.
- No ładnie - powiedziała - Becky, pakuj konie.
Do stadniny dojechaliśmy całkiem szybko. Do tego czasu Jake zdążył już zupełnie wytrzeźwieć i teraz prowadziliśmy nasze konie na padok.
- Co się tak właściwie stało? - spytał - Pamiętam tylko, że wstałem, a ty coś mówiłaś.
- Od razu z powrotem zemdlałeś. Chciałam cię złapać ale byłeś za ciężki i też się przewróciłam - odparłam ze śmiechem.
Jake?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz