Właśnie kucałam na grzbiecie Colorado przygotowując się do wyprostowania się. Koń powoli galopował wokół lonżującej go Clary - nauczycileki woltyżerki - a na sobie miał fulorestencyjnie zielony czaprak, tego samego koloru owijki, czarny pas woltyżerski, wypinacze i ogłowie. To wszystko (nie licząc lonży) wystarczyło do ćwiczeń woltyżerskich.
Stanęłam i rozłożyłam ręce na boki. Tak przejechałam parę fuli, a następnie Clara kazała mi wrócić do siadu podstawowego.
- Dobra, teraz jeszcze tylko nożyce, flanka i następna osoba - oznajmiła instruktorka spoglądając na chwilę za sibie żeby sprawdzić kto czeka w kolejce na trenig. Posłusznie wykonałam oba elementy na koniec lądując na nogach po lewej stronie konia.
- Prrr... - Clara wychamowała wałacha i podała mu kawałek marchewki za dobrą pracę - Róża! Teraz ty! - zawołała, a ja minęłam się z biegnącą na trening dziewczyną. Podeszłam do pod ścianę dużej hali i założyłam bezładnie leżącą tam bluzę i kurtkę, a wybiegając na zewnątrz owinęłam się jeszcze cienkim szalikiem. Śnieg skrzypiał pod moimi czarnymi sztybletami, a w pewnej chwili poczułam pod sobą lód. Nie zdążyłam nic zrobić więc oczywiście się poślizgnęłam i runęłam do przodu.
- Nic ci nie jest? - spytał ktoś stojący przede mną. Podniosłam głowę i zobaczyłam June.
- Nie... - odpowiedziałam i wstałam wciąż nieco się ślizgając - Co robisz? - spytałam widząc, że dziewczyna nie ma w rękach ani szczotek do czyszczenia konia, ani ogłowia czy siodła lub chociaż lonży.
- Właściwie to nic - wzruszyła ramionami - Pojeździłam sobie na Galicjii i teraz raczej nie mam nic do roboty.
- Na Galicjii? A ty nie wolisz przypadkiem tego rąbniętago Vallora? - zdziwiłam się wiedząc, że June zawsze jeździ na tym kucyku.
- Wolę, ale Helen powiedziała, że "muszę czasami pojeździć na innych koniach" - przewróciła oczami - Ale za to wieczorem wsiądę na Vallora.
- Spoko! Ja właśnie skończyłam woltyżerkę i chyba się trochę pobawię z Coffee'm - już odwróciłam się w kierunku stajni ale zatrzymałam się - Chcesz popatrzeć? - spytałam.
- Ok, w sumie czemu nie?
- To chodź.
I takim oto sposobem wrobiłam ją w pomoc przy czyszczeniu grubej sierści kucyka. Ta pomoc bardzo mi się przydała ponieważ jego sierść po nocy spędzonej na paswtisku była cała w błocie i stopniałym śniegu, a od tarzania się w boksie oblepiały ją również i trociny. Szczotkowanie Gallant'a zajęło nam jakieś pół godziny + czyszczenie kopyt, które mogło zająć maksymalnie dwie minuty z uwagi na ich rozmiar. Wreszcie założyłam kucykowi "piękny" ostro różowy kantar, który w sumie szczerze mówiąc mu pasował i na tego samego koloru uwiązie wprowadziłam go na halę. June zamknęła drzwi, a odpięłam uwiąz.
- Biegaj malutki! - krzyknęłam i klasnęłam parę razy. Szetland puścił się niemalże cwałem wzdłuż ujeżdżalni, zawrócił i pobiegł w drugą stronę, zakręcił w prawo i przebiegł jeszcze dwa pełne kółka.
- Ale torpeda! - June zaśmiała się głośno na widok pędzącego w jedną i w drugą stronę siwka. W pewnym momencie kucyk tuż przed ścianą wyknął piękny szetlandzi slide stop na którego końcu poślizgnął się i przewrócił. Zaraz jednak wstał i dzielnie pobiegł w przeciwnym kierunku.
- Zaczekja tu chwilę! - rzuciłam i pobiegłam do siodlarni. W pomieszczeniu znajdowało się mnóstwo wieszaków na siodła, ogłowia, popręgi, czapraki, derki, pasy woltyżerskie oraz półki na kaski do wyporzeyczenia i podkładki. Na ziemi stały pudełka ze szczotkami i kopystkami. Omiotłam pomieszczenie wzrokiem lecz nigdzie nie mogłam znaleźć tego czego szukałam. Podeszłam do zagraconego rogu i podniosłam kilka czapraków i...znalazłam!
- Już jestem! - oznajmiłam wbiegając na halę i tocząc przed sobą wielką żółtą i brudną dmuchaną piłkę. Kopniakiem posłałam ją na środek hali i zamknęłam za sobą drzwi. Gallant na widok piłki odskoczył od June, która właśnie głaskała go po głowie, a następnie nieufnie podszedł do nieznanego obiektu. Dokładnie obwąchał "żółtego potwora" ustawił się do niego zadem i wierzgnął parę razy. Już po chwili ganiał za piłką w jedną i w drugą stronę co chwilę się potykając, kopiąc, stając dęba, atakując, parskając i podskakując. Ja i June śmiejąc się komentowałyśmy to co w tej chwili robił lub wymyślałyśmy co może sobie myśleć:
- O nie! Żółty potwór chce mnie zgnieść! - krzyknęła June kiedy szetland w panice odbiegł od tocząej się w jego stronę piłki.
Co chwilę też podbiegałyśmy do kuca popychając lub rzucając do niego piłkę albo ścigając się z nim. Po zabawie nadszedł czas na ćwiczenia. Wyniosłam piłkę z pola widzenia Gint'a i podeszłam do niego wyciągając z kieszeni kurtki jabłko i chwytając po drodze bat pozostawiony przez kogoś pod ścianą.
- Dobra, teraz pokażemy ci co kucyk potrafi - powiedziałam do June i wyszczerzyłam zęby w szerokim uśmiechu.
June? Jeśli chcesz to dokończ : >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz