Kiedy już wyjęełam wszystkie bagaże spostrzegłam, że mama wyprowadziła Sottome. Koń był o dziwo bardzo spokojny mimo, że jechał w przyczepie całą godzinę.
- To może najpierw go gdzieś zaprowadzę - powiedziałam przejmując uwiąz od mamy po czym zwróciłam się do dziewczyn na koniach - Gdzie on może stać?
- Hm... - zastanowiła Kinzie - Możesz go na razie puścić na pastwisko, a potem przygotujemy mu boks.
- Ok! - podeszłam do najbliższego pastwiska i wpuściłam tam konia, który najpierw obwąchał płot i trawę, a potem radośnie pogalopował do reszty koni rżąc im na powitanie.
- Zaraz ci pokażemy gdzie będziesz mieszkać tylko odstawimy konie, dobra? - powiedziała znowu Kinzie, a ja skinęłam głową. Gdy obie odjechały mama odezwała się.
- No to pa Corn - uśmiechnęła się zamykając mnie w śmiercionośnym uścisku.
- Pa mamo! - wykrzyknęłam gdy wsiadała do samochodu. Już po chwili odjechała zostawiając mnie w stadninie. Wtedy też usłyszałam za sobą głosy.
- Hej, już jesteśmy! - zawołał ktoś, a kiedy się odwróciłam zobaczyłam te same dwie dziewczyny. Chwyciłam po jednej walizce w każdą rękę i próbowałam jakoś podnieść torbę ze sprzętem dla Sottome.
- Czekaj, czekaj pomożemy ci - odezwała się Rebeka biorąc moje rzeczy.
- A w sumie to to może tu zostać bo i tak zaniosę to do siodlarni - zdecydowałam po chwili. Dziewczyna odstwaiła torbę trochę nie zadowolona z mojego niezdecydowania, ale ja udawałam, że tego nie widzę. Dziewczyny zaprowadziły mnie przed drewniane drzwi małego białego domku, w którym miałam zamieszkać. Domek był ciasny ale w sam raz na jedną osobę. Posiadał jeden pokój, garderobę, łazienkę i malutką kuchnię o wielkości trzech metrów kwadratowych. Położyłam obie walizki w pokoju z jednym łóżkiem, szafą, stolikiem i małym regałem.
- Czyli mówicie, że nikogo teraz nie ma w stadninie? W sensie żadnych instruktorów? - spytałam sidając ciężko na łóżko.
- Tak - odpowiedziała Kinzie - pojechali na rajd i wrócą dopiero jutro wieczorem.
- Ale czad! Czyli, że jesteśmy same przez prawie dwa dni?!
- No, tak...
- Oczywiście są jeszcze inni klubowicze - dodała Rebeka jakby zachęchęcając mnie do poznania reszty i nie chodzenia ciągle za nimi dwoma.
- Jak ci się tu podoba Jane? - zmieniła temat Kinzie.
- Jane? - skrzywiłam się, a po chwili uświadomiłam sobie co zrobiłam i roześmiałam się - Naprawdę przedstawiłam wam się jako Jane?!
- No... Tak.
- Aha! Nazywam się Kornelly Jane Hamilton i przez przypadek przedstawiłam wam się moim drugim imieniem. Obu używam równie często i czasem zapominam, które jest pierwsze, a które drugie.
- Jak można pomylić swoje imiona? - spytała Rebeka robiąc taką minę jakby patrzyła na wariatkę.
- Nie wiem. Da się - wzruszyłam ramionami - Nie przejmujcie się, możecie do mnie mówić jak chcecie, Kornelly, Jane, Corn...
- Corn?
- Nie pytaj, brat mi wymyślił taką ksywkę.
Kiedy piętnaście minu później wieszałam swoje siodło, czaprak i resztę rzeczy w siodlarni do pomieszczenia nagle weszła kolejna rudowłosa dziewczyna. Ta jednak wydawała się być dużo starsza ode mnie i miała krótkie włosy.
- Pomóc w czymś? - spytała lustrując mnie od góry do dołu.
- Nie, ja tylko wieszam swój sprzęt.
Dziewczyna zmarszczyła czoło - Czyli jesteś klubowiczką? - zdziwiła się.
- A co, nie wyglądam na klubowiczkę? - odcięłam się. Tamta wzruszyła ramionami i wzięła swój sprzęt do jazdy po czym wyszła na zewnątrz. Po jednym kroku odwróciła się jeszcze na chwilę.
- Skoro jesteś klubowiczką to za chwilę jest kolacja - rzuciła przez ramię.
- A ty nie jesz?
- Nie. Idę pojeździć.
- Ok...
Skończyłam wieszać swoje rzeczy i wyszłam na zewnątrz. Skierowałam się w stronę dużego budynku, który Kinzie i Rebeka przedstawiły mi wcześniej jako jadalnię. W środku siedziało przy stolikach kilka dziewczyn i chłopaków. Wszyscy starsi ode mnie. Fajnie, nie umiem się zaprzyjaźniać z ludźmi młodszymi ode mnie lub w moim wieku. Usiadłam przy stoliku razem z Rebeką i Kinzie.
- ...Vallora i Spartę - mówiła Kinzie - Przydałoby im się trochę ruchu.
- O co chodzi?! - spytałam zdezorientowana ale z usmiechem na ustach.
- Mówimy o tym, które konie trzeba rozruszać - wytłumaczyła Rebeka.
- Właśnie! Nie powiedziałyście mi w końcu jak się nazywają wasze konie! - powiedziałam marszcząc brwi i zaczynając wybijać palcami rytm o blat stołu.
- Ale Jane...to znaczy Kornelly - odparła Rebeka - Nie pytałaś się o to...
- Tak? Jak się nazywają wasze konie? Już.
Blondynka westchnęła - Mój to Harfan i jest dość...hm...dziwny.
- Moja to Electra. Jest mniej dziwna niż Harfan - zaśmiała się Kinzie.
- A, spoko. Sotek ma dziwny zwyczaj bania się siatek.
- Większość koni boi się siatek - Rebeka spojrzała na mnie ze znudzeniem.
- Ale Sottome nie boi się dosłownie niczego. Tylko jak zobaczy coś co szeleści wpada w panikę!
W tym momencie kucharka przyniosła nam talerz pełen kanapek, które nałożyłyśmy sobie na talerze. Zaczęłam jeść lewą ręką jednocześnie prawą bezwiednie składając serwetkę. Nagle nie wiadomo jak w moich palcach pojawiła się sowa z origami.
- Em...Kornelly - Rebeka zakrztusiła się zupą - Jak ty to...?! Ale...
- Co? A to! - uniosłam sowę do góry - To jest sowa - wcisnęłam ją Rebece w rękę - Masz, to dla ciebię.
- Tia...dzięki - mruknęła.
<Rebeka albo Kinzie dokończy>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz