- Nie ma za co. - uśmiechnąłem się patrząc na drogę.
- Jest, jest. Zająłeś się mną, zawiozłeś mnie, poświęciłeś mi swój cenny czas. - odparła Kinzie. Kątek oka popatrzyłem na dziewczynę. Zauważyłem rumieniec na jej policzkach.
- Drobiazg. Chyba bym Cię tak nie zostawił, co? - zaśmiałem się lekko dla rozluźnienia panującej atmosfery. Zaraz usłyszałem również śmiech towarzyszki. Po tym już spokojnie rozmawialiśmy o stadninie, rzeczach, którymi musimy się zająć i innych drobnostkach.
- Ah, właśnie. Nie wiem jak będę pracować z tą kulą...Trzeba będzie coś z tym zrobić. - mruknęła.
- Ty sobie odpoczniesz, a ja wezmę na siebie twoje obowiązki.
- Ale nie...-
- Tak, mogę. - przerwałem jej skręcając w drogę do stadniny. - Mi trochę więcej pracy nie zaszkodzi, a tobie właśnie może się pogorszyć. W zamian posiedzisz sobie z Sansą, bo młoda nie wysiedzi sama cały dzień.
- Dobra, dzisiaj daję za wygraną. Ale następnym razem będę się z tobą droczyć. - zaśmiała się Kinzie. Po chwili byliśmy już na podwórzu. Pomogłem dziewczynie wyjść z samochodu i odprowadziłem ją do domku.
- To, do jutra! Gdybyś czegoś potrzebowała, to mieszkam tuż obok. Dobranoc. - uśmiechnąłem się i zszedłem ze schodów. Mając jeszcze chwilkę obszedłem stajnię, żeby zobaczyć, czy z końmi wszystko w porządku i poszedłem do siebie. Po 30 minutach zasnąłem zmęczony wrażeniami.
<Kinzie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz