- Było super! - wysapałam ciągle z trudem łapiąc oddech. Z szerokim uśmiechem podeszłam do dziewczyn kuśtykając lekko.
- Nic ci nie jest? - spytała Kornelly podając mi wodze Vallora. Odebrałam od nie kuca i nieco niezgrabnie dosiadłam. Gdyby nie to, że przed chwilą mnie zrzucił z przyjemnością pogłaskałabym go po spoconej szyi. Wspaniałe uczucie wolności i niezależności jakie zrodziło się we mnie gdy puściłam wodze Valla wciąż trwało. To była właśnie jego zasługa.
- Nie - odparłam uśmiechając się najszerzej jak było to możliwe.
- Jak ty to właściwie zrobiłaś? - spytała Rebeka przytrzymując Hrfana, który wyrywał się do dalszego biegu. No tak... Tego nie wzięłam pod uwagę. Nigdy nie przejmowałam się tym co powiedzą o mnie inni, ale dziewczyny stawały się moimi przyjaciółkami i nie chciałam żeby się ze mnie wyśmiewały. W końcu próbowałam zrobić coś co tak naturalnie zrobiły Rebeka i Kinzie.
- No wyduś to z siebie - zachęciła mnie Allijay z uśmiechem. Ruszyłyśmy stępem z powrotem w stronę stadniny. Kłamstwo, którym czasami rozwiązywałam problemy też odpadało. Jak już wspomniałam zaczęłam zaprzyjaźniać się z moimi współlokatorkami, Kornelly no i z Allijay.
- PuściłamVallorowiwodze - mruknęłam na jedynym wydechu.
- I jechałaś jak Kinzie i Rebeka? - upewniła się Allijay.
- No tak - jęknęłam czując jak na policzki wstępują mi rumieńce - I Vallor wierzgnął.
- Nie przejmuj się - uspokoiła mnie Kornelly - Ja też bym spadła. Nawet spadłam kiedy starałam się złapać Vallora. Widzisz? Nie jesteś sama.
Nie wiem czemu, ale słowa Corn nie bardzo mnie pocieszyły. Do końca terenu nie odzywałam się słuchając tylko rozmowy dziewczyn. Po powrocie do ośrodka rozsiodłałyśmy konie i wyprowadziłyśmy na pastwisko.
- Co teraz robimy? - spytała z uśmiechem Kinzie.
- Hmmm... - zastanowiła się Rebeka.
- Upieczmy ciasto! - zawołała uradowana swoją pomysłowością Kornelly - Takie pyszne, czekoladowe.
- Dobry pomysł - zgodziłam się i wszystkie pięć ruszyłyśmy do klubowej kuchni. Po drodze spotkałyśmy Helen niosącą do biura stertę drobno zapisanych kartek.
- June - zatrzymała mnie uśmiechając się przyjaźnie - Jutro przyjadą twoi rodzice przywieźć ci perkusję. Musicie na nią zrobić miejcie w pokoju. Pytali mnie o zgodę telefonicznie i powiedziałam im, że nie ma z tym najmniejszego problemu.
- Dziękuję - odwzajemniłam jej uśmiech i wraz z koleżankami poszłam dalej.
- Grasz na perkusji? - spytała Rebeka ze zdziwieniem.
- Tak - potwierdziłam - Ale spokojnie, nie będę wam przeszkadzać.
- No coś ty - zaśmiała się Kinzie - Z chęcią posłuchamy jak ci idzie granie. Prawda Becky?
Blondynka nie wydawała się być przekonana, ale ostrożnie pokiwała głową. W domku wspólnym było o wiele cieplej niż na zewnątrz gdzie mimo słonecznej pogody było bardzo zimno. Kurtki i rękawiczki zostawiłyśmy na jednym ze stołów w jadalni i przeszłyśmy do niedużego pomieszczenia w którym zaczęłyśmy szukać odpowiednich składników do ciasta. W końcu wszystko udało nam się znaleźć i zabrałyśmy się do przyrządzania.
- June rozbijesz jajka do tego garnka? - spytała Kinzie, która najlepiej z nas umiała gotować. Kiwnęłam i uważnie zaczęłam wykonywać moje zadanie. Nigdy nie umiałam dobrze gotować, a jedyne potrawy jakie mi wychodziły to makaron, naleśniki i sałatka. No i jeszcze owsianka oraz ryż. Poza tym zawsze zdana byłam na mamę albo tatę bo oboje byli świetnymi kucharzami. Daniel odziedziczył po nich tą zdolność co czasami udawało mi się wykorzystać. Rebeka z jadalni przyniosła radio i puściła muzykę. Wszystkie zaczęłyśmy podrygiwać w jej rytm, a co poniektóre podśpiewywały słowa piosenki.
- Gotowe szefowo - uśmiechnęłam się podając Kinzie garnek.
- Bardzo dobrze dziecko - ruda zwróciła się do mnie jak do małej dziewczynki po czym obie parsknęłyśmy śmiechem. Pod czas kiedy Kornelly mozoliła się nad wysmarowaniem tortownicy masłem Becky i Allijay na środku kuchni wykonywały szaleńczy układ taneczny.
- Już prawie gotowe - oznajmiła Kinzie dodając moje jajka do ciasta i zręcznie mieszając.
- Zawołajcie mnie jak już się upiecze - oznajmiłam szybko przechodząc do jadalni i zabierając stamtąd moje rzeczy.
- A gdzie idziesz?! - zawołała za mną Corn.
- Będę w stajni! - zawołałam, nie była to jednak całkowicie prawda. Miałam zamiar sama trochę poćwiczyć. Piekąc ciasto nie poprawię moich umiejętności jeździeckich, a zdałam sobie sprawę, że to jak jeżdżę zaczyna mi coraz bardziej przeszkadzać. W stajni w której nauczyłam się jeździć wszyscy jeździli mniej więcej tak, jak ja i byłam uważana za tą lepiej jeżdżącą. Westchnęłam chwytając wiszący na koniowiązie uwiąz i truchtem pobiegłam na pastwisko.
- No to będzie zabawa - prychnęłam sarkastycznie patrząc na pasącego się po drugiej stronie pastwiska kuca.
- Vallor! - zawołałam wyjmując z kieszeni smakołyk. Może to pomoże? Widziałam jak większość klubowiczów wytrenowała swoje konie tak, że przybiegały kiedy zawołało się ich imię. Miałam zamiar zrobić to samo z Vallorem żeby już nie musieć uganiać się za nim po całym pastwisku. Zapewne prościej byłoby wybrać sobie innego konia, ale ja za bardzo polubiłam tego upartego kuca żeby teraz z niego zrezygnować. Konik podniósł głowę słysząc swoje imię, ale widząc mnie natychmiast zabrał się do ponownego jedzenia.
- Aaaa! - krzyknęłam poirytowana idąc w jego stronę - Nienawidzę cię!
Oczywiście nie była to prawda, ale nie zamierzałam mu tego mówić. Może chociaż troszeczkę zależy mu na tym żebym go lubiła? Nie... To przecież nie możliwe. Jedyne co Vallor najwyraźniej lubi to jedzenie i widok mnie na ziemi. Kiedy już prawie podeszłam do kuca ten brykając odbiegł na przeciwległy koniec pastwiska, tam skąd dopiero co przyszłam.
- Dzięki! - zawołałam za nim. Pobiegłam za nim oddychając ciężko. Przypomniały mi się lekcje WF'u w szkole. Dla czego nie przykładałam się do nich bardziej? Parę metrów przed Vallorem zwolniłam i wyciągnęłam w jego kierunku smakołyka. Wyciągnął głowę i chwycił przysmak w zęby. Pochyliłam się żeby chwycić za kantar kuca, ten jednak wycofał głowę błyskawicznie tak, że upadłam twarzą w mokrą od popołudniowej rosy trawę. Poczułam jak Vall wargami stara się chwycić moją kurtkę łaskocząc mnie przy tym.
- Chcesz jeszcze smakołyków? - spytałam go odwracając się na plecy i patrząc z dołu na zwieszony nade mną łeb kuca - Muszę cię rozczarować grubasku. Dostaniesz tylko jeśli będziesz dziś grzeczny.
Chwyciłam kantar Vallora i podciągnęłam się do góry za jego grzywkę. Przypięłam uwiąz do bordowego kantara konika zanim zdążył znowu mi uciec. Wyprowadziłam go z pastwiska z żółknącą już trawą i zamknęłam za sobą bramkę. Przywiązałam go w przejściu między boksami i zabrałam się za czyszczenie. Kiedy brudno siwa sierść kucyka puszysta na nadchodzącą zimę połyskiwała na tyle na ile może błyszczeć sierść kuca przeczyściłam jeszcze brudne od błota kopyta i osiodłałam go wybierając stadninowy, gdyż własnego nie posiadałam, czaprak w kolorze liliowym sprzęt należący do Vallora oraz fioletowe ochraniacze.
- Wyglądasz pięknie - powiedziałam prowadząc go na halę na której ustawiony był parkur wysokości czterdziestu centymetrów. Uznałam, że to bardzo dobra wysokość na ćwiczenie precyzji skoku u Valla i oczywiście mojego fatalnego dosiadu. Zatrzymałam kuca na linii środkowej, po dociągnięciu popręgu i opuszczeniu strzemion dosiadłam go szybko. Delikatnym sygnałem łydki nakazałam mu stęp, a kiedy to nie zadziałało i konik udawał, że wcale nie poczuł mojego sygnału przyłożyłam łydki po raz kolejny tym razem mocno. Kuc podskoczył do góry, ale potem ruszył żwawym stępem do przodu. Stępowałam przez dziesięć minut prowadząc mojego wierzchowca między przeszkodami żeby się z nimi oswoił oraz po najróżniejszych figurach. W końcu zakłusowałam anglezując w rytm chodu Valla. Kuc chodził trochę na boki, ale nie miałam z nim większych problemów. Po zrobieniu kilku wolt w kłusie oraz zatrzymaniach Vallora, bardziej udanych lub mniej zmusiłam go do galopu. Wierzgnął energicznie parę razy, ale cudem udało mi się nie spaść. Starał się też ponieść, ale gdy tylko przyśpieszał robiłam ciasną woltę uniemożliwiającą mu rozwinięcie prędkości. Jak na razie byłam bardzo zadowolona z tego jak mi idzie. W galopie siedziałam swobodnie, a łydki, które czasami przesuwały mi się za bardzo do przodu trzymałam w odpowiedniej pozycji. Postanowiłam, że od teraz będę trenować intensywniej i takim sposobem podciągnę się do poziomu na jakim jeżdżą moje koleżanki. Nakierowałam kuca na pojedynczą kopertę, którą ładnie przeskoczył prawie nie odbijając się od ziemi.
- Za nisko, co? - spytałam poklepując go po szyi i skręcając na wyższą stacjonatę za którą tworząc szereg stały dwie kolejne. Skup się, skup się - powtarzałam sobie w myślach siadając głębiej w siodło i delikatnie unosząc biodra pod czas skoku. Po przeszkodzie Vallor bryknął lekko, ale mimo to udało mi się nie stracić nad nim kontroli i nawet nie zachwiać na jego grzbiecie. Drugą przeszkodę pokonał równie ładnie co poprzednią, ale przed trzecią stacjonatą zatrzymał się stając dęba, zrzucając mnie ze swojego grzbietu i galopując w przeciwnym kierunku.
- Jasne - mruknęłam podnosząc się i otrzepując z trocin. Kuc zatrzymał się w narożniku obwąchując znajdującą się tam kupę. Podeszłam do niego i choć chciał odskoczyć złapałam mocno za wodze i dosiadłam z powrotem. Zrobiłam jedno okrążenie kłusem po czym ponownie najechałam na szereg. Tym razem oboje pokonaliśmy go bezbłędnie.
- June! Gdzie jesteś? - usłyszałam krzyk Kinzie.
- Tutaj! - zawołałam głaszcząc kuca energicznie, zeskakując z niego i podając mu smakołyka. To był na prawdę udany trening.
Kinzie? Co wy robiłyście w tym czasie?