Leżałam na łóżku w moim domku. Większość zajęć dobiegła już końca. Uczniowie korzystali z ciepłych promieni słonecznych. Mimo, że mój domek, stał raczej na uboczu, dobrze słyszałam piski i śmiechy. Od jak dawna tu byłam? Czas to pojęcie względne. Zerknęłam na kalendarz. Byłam tu dokładnie od 4 dni. Całe szczęście nikt nie przejął się moim przybyciem. Chyba nie przyciągałam sobą większej uwagi. Nikt nie kazał mi się przedstawiać... Zapewne ludzie z większym zainteresowaniem patrzyli na mojego konia, raczej nie interesując się jego właścicielem. Incognito. Uniosłam kącik ust, wyobrażając sobie obraz mojego wierzchowca. Tak....Dokładnie tak miało być. Zamknęłam oczy. Po raz kolejny dziękowałam losowi za osobny domek, gdzie nikt nie komentował moich "dziwacznych" zachowań. Powinnam śmiać się,palić, pić i chodzić na imprezy, jak przystoi na mój młody wiek. Czasem miałam wrażenie, że śmiech na zawsze wymazał się z mojej twarzy. Powoli otworzyłam powieki i znudzona wpatrywałam się w plamki światła, grające wesoło na ścianie. Ciężko zwlekłam się z łóżka i podeszłam do lustra. Rama błyszczała zachęcająco. Spróbowałam uśmiechnąć się. Kąciki moich ust wygięły się w dziwacznym grymasie. No cóż. Westchnęłam. Podobno liczą się chęci. Przeciągnęłam się i szybko wyszłam z domku.
***
Stajnia zawsze mi się podobała. Była zupełnym przeciwieństwem brudnej, ciemnej i małej stajni, w której stał Incognito. Mu też chyba spodobało się nowe wnętrze... Przemknęłam szybko między boksami, modląc się, aby nikt mnie nie zauważył. Podekscytowana podeszłam do boksu mojego konia. Podniósł z zainteresowaniem uszy, słysząc moje ciche kroki. Z cichym jęknięciem ,otworzyłam drzwi boksu. Incognito odsunął się pod ścianę, kładąc uszy po sobie. Jego oko błysnęło wrogo, przypominając rozkruszone drobiny szkła. Uśmiechnęłam się w duchu.
-Wszyscy nosimy piętna przeszłości. - szepnęłam dotykając jego łopatki. Kręciłam palcem wskazującym, tworząc duże i małe kółka na zakurzonej sierści Incognito. Obserwowałam jego uszy, które powoli prostowały się. W końcu koń opuścił głowę, jakby moja obecność była zupełnie naturalna. Złapałam szczotki i z cichym jęknięciem zabrałam się do czyszczenia pozlepianej sierści.
***
Ciepły wiatr delikatnie wiał mi w twarz. Siedziałam na grzbiecie Incognito, który szybkim tempem kroczył w stronę ciemnej ściany drzew. Zamierzaliśmy zrobić sobie krótki spacer. Uwielbialiśmy tereny. Uważałam je za chwile wyjątkowe, kiedy słyszę tylko cichy tupot kopyt i bicie własnego serca. Właściwie planowałam ten teren od momentu kiedy zobaczyłam ten lasek. Uwielbiałam las. Czułam ,że z jakiś względów oboje tutaj pasujemy. Poza tym.... Las był także pracownią sztuki. Poklepałam lekko torbę z potrzebnymi mi przyborami do rysowania.
Las dawał mi złudne poczucie wolności. Kiedy tylko schowaliśmy się za drzewami przyśpieszyłam do galopu. Teraz wiatr nie dmuchał mi delikatnie w twarz, lecz uderzał w nią, chcąc spowolnić nasz pęd. Nie miał szans. Pochyliłam się nad siodłem. Incognito przyśpieszył. On także kochał to dziwne, niesamowite uczucie. Nareszcie nie przytrzymywałam go. Jechał swoim tempem, nie wjeżdżając w zady innych koni. Nie zatrzymując się, ani nie dostosowując tempa do nikogo. Drzewa przemijały tak szybko, że nie byłam w stanie dostrzec ich wyraźnych kształtów. Zwolniłam. Incognito parsknął. Brzmiało to niemalże jak lekceważące prychnięcie. Wiedziałam, że gotowy był galopować bez końca. Zamiast tego delikatnie wydłużyłam wodze, pozwalając,aby swobodnie szedł udeptaną ścieżką. Liczyłam w myślach jego oddechy i miarowe kroki.
Wkrótce naszym oczom ukazało się małe, urodziwe jeziorko. Zatrzymałam się i odłożyłam torbę, bojąc się uszkodzić jej zawartość. Zdjęłam siodło, kładąc spocony czaprak na gałęzi, chcąc, aby chociaż trochę wysechł. Upewniwszy się, że brzeg jeziora jest płytki i czysty, weszłam na jeden ze złamanych pni. Szybko wdrapałam się na grzbiet konia. Nie musiałam dawać mu żadnego sygnału. Incognito ruszył szybkim krokiem w stronę wody. Nie zamierzałam go powstrzymywać. Przygotowałam się na szok termiczny.
***
Woda nie okazała się tak zimna jak przypuszczałam. Wkrótce mokrzy wyszliśmy z jeziora. Dawno tak dobrze się nie bawiłam.No cóż. Czy ktoś kiedykolwiek powiedział, że najlepszym przyjacielem człowieka musi być pies lub inny człowiek? Z niechęcią podeszłam do torby, wyciągając z niej kantar. Przywiązałam Incognito do jednej z mocnych dębowych gałęzi. Patrzył na mnie z udawaną urazą. Nie mogłam pozwolić mu samemu kręcić się po brzegu. Nie warto kusić losu. Właściwie to...Nie wiedziałam czy wolno mi tutaj przebywać. Pomyślmy... Samotnie wybrałam się w teren. Nie poinformowałam o tym nikogo. Nie mam komórki. Tak....Z pewnością naruszyłam jakąś zasadę. Pozostawało mi jedynie udawać, że moja obecność tutaj jest zupełnie uzasadniona. Wzruszyłam ramionami siadając na brzegu. Złapałam szkicownik, wyciągając nogi, aby słońce osuszyło moje mokre bryczesy.
***
Nie wiem jak długo, skrobałam ołówkiem po kartce. Myślami byłam daleko stąd. Nie wiedziałam nawet co rysuję. Dlatego skrzywiłam się widząc swoje dzieło. Nie było brzydkie. Przedstawiało las i jezioro... Lecz nie było to miejsce,w którym się teraz znajdowałam. Był to las w Wirginii Zachodniej, z którym nie wiązały mnie żadne dobre wspomnienia. Ze złością wyrwałam kartkę i wrzuciłam ją do jeziora. Patrzyłam jak złe wspomnienia rozmywają się na szklanej tafli wody. Gdyby to było takie proste... Słońce chyliło się ku zachodowi. Musieliśmy tu naprawdę długo siedzieć. Incognito zarżał cicho kładąc uszy po sobie. Zaniepokojona odwróciłam się i podeszłam do konia, który szarpał się z uwiązem. Jego zachowanie nie było normalne. Szybko go osiodłałam, próbując ignorować jego niecierpliwe wiercenie się.
Pospiesznie podprowadziłam konia do tafli wody, zabierając przemoczoną kartkę - dowód mojej obecności tutaj. Z niezadowoleniem wyciągnęłam porozdzierany papier z wody.
-Ekchem... - moje rozmyślania brutalnie przerwało grzeczne chrząknięcie. Moje serce na chwilę zamarło. Doskonale wiedziałam, że nie powinno mnie tu być. Incognito wyczuł mój nastrój. Choć wydawało się, że to niemożliwe, jeszcze bardziej położył uszy i spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć: "Przecież ostrzegałem". Wciągnęłam głośno powietrze i odwróciłam się na pięcie.
~Ktokolwiek?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz