wtorek, 10 listopada 2015

Od June - Jessabelle

Dookoła unosiła się mgła, a na niebie jaśniały ostatnie gwiazdy słabo widoczne na tle szarzejącego o poranku nieba. Szybkim krokiem weszłam do stajni w której panowało przyjemne ciepło i unosił się zapach siana.
- Pobudka - szepnęłam zapalając światło i ruszając w stronę boksu Vallora. Kilka koni wyjrzało ze swoich boksów odprowadzając mnie zaspanymi spojrzeniami.
- Wstawaj, wstawaj - zachęciłam kuca podchodząc do niego i obserwując jak podnosi się z trocin po czym leniwie z siebie otrzepuje. Pogłaskałam go i w podskokach ruszyłam po szczotki. Jak najszybciej umiałam wyczyściłam kuca oraz osiodłałam. Gdy był już gotowy do jazdy skierowałam się do paszarni. W małym pomieszczeniu było czyściej niż w reszcie stajni, a zapach owsa i siana był tu jeszcze silniejszy. Chwyciłam jedno z poukładanych przy ścianie wiader i nasypałam do niego owsa. Z małej lodówki w rogu wyjęłam kilka marchewek i po połamaniu ich zmieszałam z ziarnem. Wyniosłam wiaderko ze stajni przy okazji zabierając z wieszaka w siodlarni jeden z uwiązów i najwiękrzy kantar jaki znalazłam na weszlki wypadek i wszystko to razem zostawiłam przy wejściu, a następnie wróciłam po osiodłanego kucyka.
- Przed nami trudne zadanie, maluchu - wytłumaczyłam mu wyprowadzajc ze stajni. Wałach widząc owies pociągną mnie w jego stronę, ale ja przytrzymałam go stanowczo.
- To nie dla ciebie - zaśmiałam się podpinając popręg i opuszczając strzemiona. Przytrzymałam kuca unemożliwiając mu zjedzenie owsa i obwiazałam się w pasie uwiązem, kantar kładąc w wiaderku, które chwyciłam w prawą rękę. Skróciłam wodze chwytając je wraz z siodłem i walcząc z wiercącym się kucem wskoczyłam na siodło. Vallor nie ustwał w próbach dostania się do trzymanego przeze mnie owsa przy czym wykonał dwa piekne piruety godne ujeżdżeniowca, jednak w końcu udało mi się, za pomocą jednej ręki i łydek, zmusić do stępa drogą dojazdową do klubu. W porannej szarości i białej jak mleko mgle trudno mi było odnaleźć tasę jaką miałam jechać pod czas T.R.E.C'a, ale w końcu trafiłam na brzozową alejkę i gęsty las za nią. Kiedy znalazłam się między wysokimi, w ciemnościach nieco przerażającymi, drzewami popedziłam kuca do kłusa. Anglezując usilnie starałam się nie wysypać owsa w wiaderku, ale i tak kilka ziaren spadło na liście w lesie, gdzieniegdzie przykryte resztakmi topniejącego śniegu. Vallor po raz kolejny podjął próbę zdobycia jedzenia - najwyraźniej pragnął utyć jeszcze bardziej, ale kiedy uświadomiłam mu, że nic z tego nie będzie pokłusował dalej w głąb lasu.
- Trochę tu strasznie, prawda? - spytałam kucyka, który w odpowiedzie zastrzygł uszami. Miałam zamiar rozpocząć z moim wierzchowcem rozbudowaną konwersację, ale przerwało mi donośne rżenie. Zatrzymałam Vallora rozglądając się dookoła. We mgle przed nami dostrzegłam zarys wielkiego konia. To było to czego szukałam. Zsiadłam z konika i przywiązałam go za wodze do gałęzi najbliższego drzewa. Zacisnęłam palce na rączce wiaderka i powoli, ostrożnie zbliżyłam się do siwego konia jakiego widziałam pod czas zawodów.
- Cześć - szepnęłam podchodząc coraz bliżej. Koń cofnął się o krok, ale po wachaniu podszedł do mnie. Najwyraźniej wyczół owies... a właściwie wyczuła, bo jak zauważyłam była to klacz. Postawiłam wiadro na ziemi wyjmując z niego kantar, który okazał się być nie potrzebny gdyż siwa klacz dalej miała na sobie swój stary, podniszczony. Kucnęłam przy wiaderku wiedząc, że wtedy będę wyglądała jakbym była mniejsza i koń bedzie sie mnie mniej bał. Klacz, która miała chyba metr osiemdziesiąt wzrostu co w porówaniu z Vallorem było na prawdę dużo pochyliła się nad wiaderkiem i zaczęła łapczywie pochłaniać owies. Najwyraźniej nie jadła już od dłuższego czasu. W czasie gdy była zajęta jedzeniem podpiełam uwiąz do jej kantara i cierpliwie poczekałam, aż się naje. Kiedy opróżniła wiaderko do czysta zabrałam je i podprowadziłam do Vallora. Nie opierała się posłusznie idąc za mną. Albo była bardzo dobrze wytrenowana, albo wyczerpana i zmęczona. Kuc o dziwo zachowywał się przyjacielsko w stosunku do nowo poznanej klaczy. Inne konie kopał i gryzł, ale ją tylko obwąchał. Odwiązałam go do gałęzi i dosiadłam. Tym razem było mi jeszcze trudniej bo musiałam kierować Vallorem, prowadzić znalezioną klacz i przymać wiaderko z kantarem w środku.
- Jak ja cię nazwę... - zastanawiałam się na głos wjeżdżając do brzozowej alejki pod czas gdy siwa klacz wyrywała się niespokojnie. Najwyraźniej zaczynała odzyskiwać energię i wykorzystywała to przeciwko mnie. Przeszło mi przez myśl, że mogłam nakarmić ją dopiero po powrocie co oszczędziłoby mi wiele kłopotów, ale było już za późno. Zaczęłam usilnie szukać w głowie ładnego imienia jakie mogłabym jej nadać. Doznałam olśnienia właśnie gdy przy wyjeździe z alejki próbowała mi wyrwać rękę.
- Będziesz miała na imię Jessabelle - oznajmiłam z szerokim uśmiechem. Jessabelle tylko parsknęła podbiegając kłusem parę kroków i wyprzedzając Vallora.
Kiedy wjechaliśmy przed stajnię słońce właśnie wschodziło oświetlając ośrodek bladym jesiennym blaskiem.
Ze stajni wyszła właśnie Kinzie zastygając w pół kroku. Spojrzała na mnie wzrokiem który zdawał się pytać, która z nas zwariowała.
- Skąd do cholery wytrzasnęłaś tego konia? - spytała niepewnie.
- To jest Jessabelle - przedstwaiłam klacz, która drobiła nerwowo w miejscu - owies chyba nie wpływał na nią dobrze - Znalazłam ją w lesie pod czas T.R.E.C'a i teraz postanowiłam ja tutaj przyprowadzić. Była bardzo słaba i gdyb nie ja pewnie zamarzłaby gdzieś w lesie.
- Przecież ona, aż tryska energią - zdziwiła się Kinzie podchodząc bliżej.
- Bo dałam jej owies - wyjaśniłam zeskakując z Vallora i wciskając jego wodze przyjaciółce do rąk.
- Ile? - spytała obserwując sceptycznym spojrzeniem jak staram się przywiązać wyrywającą się klacz do koniowiązu.
- Całe wiadro - odparłam wskazując na stojące niedaleko wiaderko jakiego użyłam na przewóz jedzenia dla Jess.
- Brawo - ruda pacnęła się otwartą dłonią w czoło - To tak jakbyś wypiła sześć kubków mocnego esspresso.
- Ups - westchnęłam odsuwając się od klaczy, która miała zamiar mnie kopnąć.
- Co się tutaj dzieje? - usłyszałam za sobą głos Helen. Byłam pewna, że porządnie oberwę za przyprowadzenie do stadniny czyjegoś zbiegłego konia i to bez wiedzy właścicielki klubu.

C.D.N

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz