sobota, 7 listopada 2015

Od June - Opowiadanie konkursowe!

Prawie spadłam ze schodów potykając się o własną stopę. Zaśmiałam się z własnej głupoty i weszłam do jadalni gdzie już większość klubowiczów zajadała śniadanie. Dosiadłam się do Rebeki, Kinzie i Kornelly rozmawiających o czymś z wyraźnym podnieceniem.
- Co jest? - zagadnęłam sięgając po kromkę chleba i smarując ją masłem.
- Nie wiesz? - spytała Kornelly niemal z oburzeniem, a gdy pokręciłam głową mówiąc, że "nie wiem o czym mam wiedzieć" oznajmiła z szerokim uśmiechem na ustach - Dzisiaj zaczynają się zawody!
- Jakie? - zainteresowałam się jednocześnie rozglądając się po stole w poszukiwaniu czegoś smacznego co mogłabym położyć na kanapce.
- T.R.E.C. - wyjaśniła Kinzie popijając kawę - Biorę udział.
Od mojej niefortunnej ucieczki z treningu skokowego minęło już kilka dni, a wybity bark przestał boleć. Musiałam kilkakrotnie przepraszać Jasona, ale w końcu przestał się na mnie gniewać i nawet udzielił mi prywatnego treningu pod czas którego ja i Vallor nie strąciliśmy ani jednej poprzeczki. Tego pechowego dnia, kiedy wybiłam bark przyszłam wieczorem do kuca zająć się nim i porządnie przeczyścić posklejaną do potu sierść, a potem zasnęłam przypadkiem w boksie dotrzymując mu towarzystwa przez całą noc. Od tamtej pory zachowywał się dużo lepiej jakby zdał sobie sprawę, że go lubię i mi na nim zależy, co oczywiście nie zmieniło faktu, że wierzgał, a czasami nawet dębował, ja jednak miałam coraz mniej trudności z utrzymaniem się w siodle pod czas dzikich wariactw kucyka.
- W takim razie ja też - oznajmiłam, a mój wybór padł na ser biały z ziołami, który grubą warstwą nałożyłam na chleb. Zjadłyśmy w pośpiechu śniadanie i popędziłyśmy do biura Helen, żeby móc się zapisać. Tylko Rebeka, która nie była zainteresowana startowaniem powoli dokończyła płatki z mlekiem czekając na swojego chłopaka. Kornelly energicznie zapukała w drzwi z ciemnego drewna oznaczone złotą tabliczką z ozdobnym napisem "biuro".
- Proszę - zza drzwi dobiegł nas głos właścicielki klubu, a słysząc go wszystkie trzy weszłyśmy do środka. W pomieszczeniu znajdowało się dużo półek z teczkami i segregatorami 
- Cześć dziewczyny! - przywitała nas z uśmiechem przerywając stukanie palcami w klawisze jej laptopa okazującego już powoli oznaki starości stojącego na wielkim biurku w towarzystwie stosów kartek poukładanych w niebezpiecznie wysokich stosach. Jeszcze nigdy tutaj nie byłam i dopiero teraz uświadomiłam sobie jak ciężką pracę ma Helen.
- Dzień dobry pani instruktor - przywitałyśmy się niezgranym chórkiem jakbyśmy były co najmniej o połowę młodsze, co zapewne zabrzmiało zabawne.
- Co was do mnie sprowadza? - spytała gestem wskazując skórzane fotele po przeciwnej stronie biurka.
- Chciałyśmy się zapisać na zawody - wyjaśniła Kornelly, która z podekscytowania podskakiwała w swoim fotelu.
- Świetnie - w oczach instruktorki dostrzegłam wesołe iskierki wyglądała jakby sama nie mogła doczekać się zawodów - Na jakich koniach?
- Ja na Electrze, Corn na Sottome, a June na...? - Kinzie popatrzyła na mnie pytająco.
- Vallorze - wypaliłam natychmiast, tak jakby nie było to oczywiste.
- Niestety... - Helen popatrzyła na mnie ze szczerym współczuciem - Nie możesz na nim startować.
Już chciałam zacząć krzyczeć o dyskryminacji kuców i niesprawiedliwości tego okrutnego świata, ale właścicielka stadniny jakby przeczuwając co chcę zrobić wyjaśniła:
- On jest kucem rekreacyjnym. Bardzo mi przykro, ale musisz wybrać konia z predyspozycjami sportowymi. Ja osobiście nie mam nic przeciwko, ale Zarząd Jeździecki nie wyraża zgody na start koni, czy kuców mających w papierach zapisane użytkowanie rekreacyjne. 
- Może na Oklachomie? - zaproponowała Kinzie z uśmiechem.
- Niech będzie - odparłam nie bardzo zadowolona z takiego obrotu sprawy.
- Bardzo się cieszę, że się zgłosiłyście. Radzę wam od razu poćwiczyć bo już po obiedzie rozpocznie się zbiórka startujących, a potem wyjazd w teren - kobieta uśmiechnęła się do nas po raz ostatni i wróciła do pisania na komputerze.
- To odwidzenia - pożegnałam się i jako pierwsza wyszłam z pomieszczenia zbiegając ze stromych schodów na pierwsze piętro domku w jakim znajdowała się mała rezydencja właścicielki.
- Szkoda, że nie możesz jechać na Vallorze - westchnęła Kornelly doganiając mnie w drodze do stajni.
- No co ty - zaśmiałam się - Niech sobie maluch nie myśli, że się do niego przywiązałam i nie wsiądę na innego konia. 
- I słusznie - do rozmowy dołączyła się Allijay najwyraźniej również zmierzająca teraz pojeździć - Vallor chyba myśli, że z tobą wszystko mu wolno bo i tak go kochasz. Pokaż mu, że tak nie jest.
- To będzie kłamstwo, ale... - zamyśliłam się - Ostatnio zachowuje się jakoś inaczej. Jest grzeczniejszy, a nawet jeśli mu odwala przestałam tak często spadać.
- Hmmm... Może to dla tego, że lepiej jeździsz? - spytała brunetka - Myślę, że dosiad ci się bardzo poprawił i nie będziesz już lądowała w trocinach za każdym razem kiedy Vallor tak sobie wymyśli.
- Dzięki - poczułam, że na policzki wstępują mi gorące rumieńce podekscytowania i szczęścia. Radziłam sobie coraz lepiej chodź ciągle musiałam popracować nad wieloma aspektami moich umiejętności jeździeckich, a na dodatek miałam wystartować w pierwszych w moim życiu zawodach jeździeckich. Wchodząc do boksu Oklachomy nie mogłam przestać się uśmiechać. Wyczyszczenie klaczy nie zabrało mi dużo czasu, jak również siodłanie, które poszło nadzwyczaj szybko. Od razu mogłam dostrzec, że jest bardzo grzeczna. Bez problemów przyjęła wędzidło, a kiedy zapinałam jej popręg nawet nie drgnęła.
- Dobra dziewczynka - pochwaliłam wyprowadzając z boksu.
- Co tak szybko? - spytała Kinzie, która dopiero zakładała Elektrze czaprak. Wcale nie byłam zaskoczona jej zdziwieniem. W końcu zawsze byłam ostatnia.
- Ją siodła się bezproblemowo - uśmiechnęłam się i wyszłam ze stajni. Zauważyłam, że Vallor wyjrzał z boksu odprowadzając mnie wzrokiem. Zaśmiałam się cicho mając nadzieję, że zastanawia się dlaczego nie mam zamiaru jeździć na nim po czym dosiadłam klaczy. 
- Czekam na ujeżdżalni - oznajmiłam Kinzie i Kornelly, które wyprowadzały właśnie konie ze stajni i delikatnym sygnałem łydki zachęciłam klacz do żwawego stępa. Nie zsiadając z siodła otworzyłam bramkę na wybieg treningowy po czym wjechałam na biały piasek kwarcowy. 
- Przygotowywałyście się do terenu? - spytała Kinzie zamykając bramkę, kiedy ona i Kornelly wjechały na ujeżdżalnię - No wiecie: czytanie z mapy, obsługa kompasu i te rzeczy.
- Nie - odparłam beztrosko skręcając na drągi ustawione na drugim śladzie - Ale pewnie się zgubię. Na razie w terenie byłam tylko dwa razy i poznałam jedną trasę.
- Może nie będzie tak źle - pocieszyła mnie Kornelly i popędziła Sottome do kłusa. Posłałam Oklachomie delikatny sygnał do przejścia do szybszego chodu, a ona natychmiast wypełniła polecenie. Jeśli pod czas zawodów miałyśmy popełnić jakieś błędy to tylko z mojej winy gdyż klacz zachowywała się niemal idealnie. 
Przez resztę treningu pod czas którego przećwiczyłyśmy potrzebne do kontroli tempa odbywającej się następnego dnia wolny galop i szybki stęp oraz parę ćwiczeń przygotowujących do krosa, w którym mieliśmy brać udział również jutro. Pod koniec jazdy Kinzie zdecydowała jeszcze, że ostatni raz skoczy szereg trzech jokerów o wysokości mniej więcej osiemdziesięciu centymetrów. Była to trudna przeszkoda i zdecydowałam się jej nie jechać mimo, że Oklachoma pod czas skoków nie strąciła żadnej poprzeczki idealnie pokonując przeszkody. Ruda zagalopowała i najechała na szereg. Electra postawiła uszy do przodu, a dziewczyna głębiej siadła w siodle. Pomyślałam sobie wtedy, że wygląda idealnie. Uniosła się trochę do przodu kiedy srokata klacz pokonywała przeszkodę. Electra zgubiła rytm i potknęła się, ale w desperackim geście wybiła się żeby pokonać kolejnego jokera. Dziewczyna przyłożyła łydki starając się uratować sytuację, ale było już za późno. Klacz runęła na przeszkodę łamiąc drągi i przygniatając jeźdźca do ziemi. Krzyknęłam poganiając Oklachomę w tamtym kierunku po czym gwałtownie zatrzymując ją przed miejscem wypadku. Electra podniosła się i z dezorientowaniem rozejrzała dookoła. 
- Żyjesz? - spytałam z nadzieją zeskakując jednocześnie z konia. Podeszłam do dziewczyny, która jęknęła przekręacjąc się na drugi bok, ciągle nie otwierając oczu pod czas gdy Corn zeskoczyła z Sottome i na wszelki wypadek sprawdziła czy klaczy Kinzie nic nie dolega.
- Chyba... - głos Rudej był niewyraźny i zachrypnięty, więc musiałam wysilić się żeby ją zrozumieć - Chyba rękę złamałam.
***
Prawie trzy godziny później ja, Kinzie i Rebeka siedziałyśmy na tylnych siedzeniach terenowego auta Helen wracając ze szpitala do stadniny. Przedramię lewej ręki Kinzie tkwiło w grubym gipsie na którym zdążyłyśmy się już podpisać, ale poszkodowana mimo przygnębiającego faktu niemożności udziału w zawodach oraz zakazu dosiadania konia przez najbliższe trzy miesiące wydawała się być w dobrym nastroju.
- I wiecie co będę robić? - spytała pakując sobie do ust kolejną tabletkę na porost kości, która jak swierdziła bardzo jej smakowała. KIedy obie pokręciłyśmy głowami odparła z dumą - Będę wam robić zdjęcia. Jedną ręką!
- Super - westchnęłam bez najmniejszego entuzjazmu. Ciągle jeszcze nie mogłam pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, jakie pojawiło się we mnie kiedy pomagałam wstać Kinzie. Sama spadałam z konia prawie codziennie i z tego powodu nabawiłam się już wielu urazów, ale jeszcze nigdy nie obserwowałam tak groźnie wyglądającego upadku kogo kolwiek, a już na pewno nie mojej przyjaciółki. Jednak i Kinzie i Rebeka były tak radosne, że wysiadając z samochodu i niemal biegiem kierując się do stajni powrócił mi dobry humor. Przez wyjazd do szpitala miałam mało czasu na przygotowanie Oklachomy do startu. Wyczyściłam klacz porządnie wyczesując ogon i grzywę, którą następnie zaplotłam w koreczki. Pod wypolerowane siodło załorzyłąm biały czaprak i tego samego koloru podkładkę. Ogłowie przetarłam z kurzu i załorzyłąm na głowę konia. W pośpiechu owinęłam nogi klaczy owijkami i pognałam do pokoju przebrać się w galowy strój jeździecki obowiązkowy na zawodach.
- Wszystkich zawodników zapraszamy na zbiórkę! - usłyszałam wzmocniony przez megafon głos Helen - Ruchy, ruchy!
Warknęłam cicho z poirytowaniem i na ciągle rozpiętą koszulę zarzuciłam granatową marynarkę. Mozoląc się nad zapięciem małych guziczków koszuli wybiegłam z pokoju i biegiem rzuciłam się korytarzem. Jak poparzona wyleciałam z domku jaki dzieliłam z Unlucky, Rebeką i Kinzie. Niezwarzajc na zimne powietrze owiewające mój brzuch ciągle nie przykryty przez koszulę popędziłam w stronę stajni modląc się żeby moje spóźnienie nie zostało zauwarzone. Zupełnie nagle i niespodziewanie poczułam mocne uderzenie. Znając mojego pecha mogłam spodziewać się, że na kogoś wpadnę, jednak nigdy nie mogłabym przypuszczać, że osobą z jaką się zderzę będzie blonyn jakiego widziałam na hali kiedy razem z Kinzie jeździłyśmy na oklep. Chłopak odwrócił się mierząc mnie wzrokiem jaki zdradzał, że uważa mnie za idiotkę. 
- Uważaj trochę - warknął zatrzymując na chwilę wzrok na mojej nie dopiętej koszuli. Miałam nadzieję, że moje rumieńce nie były zbyt widoczne.
- Przepraszam - bąknęłam dopinając nareszcie ostatni guzik. Chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale Helen wywołała przez megafon moje imię. Teraz wszyscy będą wiedzieć, że się spóźniłam. Wpadłam do stajni i mimo wiszącej na drzwiach tabliczki kategorycznie zabraniającej bieganie przy koniach puściłam się biegiem do boksu Oklachomy. Prwie kłusem wyprowadziłam ją na zewnątrz i ustawiłam w rzędzie na placu przed stajnią gdzie Helen omawiała zasady zawodów.
- Powitajmy gorącymi brawami June Jacobs, która najwyraźniej potrzebowała prywatnego zaproszenia - Helen popatrzyła na mnie z politowaniem, ale zaraz potem się uśmiechnęła. Kilka osób klasnęło parę razy bez więkrzego entuzjazmu.
- Wracając do tematu - właścicielka stajni przechadzała się pomiędzy startującymi trzymającymi swoje konie - Macie równo godzinę na przejechanie wyznaczonych wam tras. Najwięcej punktów otrzymujecie za dojazd najbliżej określonego czasu. Dostaniecie mapy i kompasy, ale nie wolno wam używać telefonów, proszę was więc o oddanie ich jeśli macie je przy sobie.
Kinzie, która mimo kontuzji pomagała Helen każdemu z uczestników podała mapę oraz kompas i zabrała telefon.
- Masz jakieś gry? - spytała z figlarnym uśmieszkiem gdy podawałam jej moją komórkę.
- I tak nie znasz hasła - zaśmiałam się. Podciągnęłam popręg i popuściłam strzemiona po czym dosiadłam Oklachomy.
- No kochana - szepnęłam do klaczy, kiedy Helen dała znak do odjazdu - Ciekawa jestem jak nam pójdzie.
Z początku, gdy skręciłam w wyznaczoną nam tasę Oklachoma wyrywała się nieco do reszty koni, ale dałam jej jasno do zrozumienia, że jedziemy same. Po niedługim stępie popędziłam klacz do kłusa, a kiedy wjechałyśmy w brzozową alejkę niedaleko wielkiej łąki przez którą biegła nieodśnierzona droga pozwoliłam klaczy na galop. Zobaczyłam, że łąką pędzi Evelyn na Jevery'm. Uśmiechnęłam się lekko i skręciłam w ledwo widoczną w śniegu drogę prowadzącą w głąb lasu. Gdy drzewa zrobiły się gęstrze przeszłam do stępa zastanawiając się czy napewno dobrze jadę.
- Poznajesz? - szepnęłam do klaczy nie chcąc zakłucić przedziwnej ciszy panującej w ośnierzonym lesie. Koń tylko parsknął rozglądając się dookoła. Wyjęłam mapę z kieszeni przyglądając się jej uważnie. 
- Mogłam bardziej uważać na lekcji geografi - jęknęłam obracając mapę w różne strony i starając się zlokalizować moje połorzenie. Kompas terz mi nie pomógł utwierdzając jedynie w przekonaniu, że nie umiem czytać mapy, a kieruki świata trochę mi się mieszają. Parę razy próbowałam znaleźć zaznaczoną na mapie ścieżkę zagłębiając się coraz bardziej w las, ale skończyło się to tym, że nawet nie mogłam znaleźć drogi powrotnej.
- Świetnie! - krzyknęłam poirytowana zerkając na zegarek na nadgarstku. Właśnie mijałą godzina od kiedy wyjechaliśmy w teren. Nie liczyłam na to, że dojadę na czas, ale teraz nie wiedziałam nawet gdzie jestem. Mapę i kompas wcisnęłam głęboko do kieszeni marynarki stwierdzając, że nie będą mi już potrzebne. Nakłoniłam Oklachomę do wolnego kłusa na wprost licząc na to, że w którymś momęcie wyjadę z lasu, który coraz bardziej mnie irytował. Nagle klacz bryknęła energicznie czego zupełnie się nie spodziewałam co sprawiło, że prawie spadłam po czym nim zdążyłam zebrać wodze puściła się galopem między drzewami. Równie niespodziewanie zatrzymaała się gwałtownie stawiając uszy do przodu i wpatrując się w jakiś punkt przed nami. Kiedy podążyłam za jej wzarokiem dostrzegłam wielkiego, nieskazitelnie siwego konia. Na gigantycznej głowie bezwładne zwisał mu mocno sfatygowany kantar, który kiedyś miał zapewne błękitny kolor. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa, więc tylko patrzyłam na konia, który przyglądał się Oklachomie i mnie z zainteresowaniem. W końu odzyskałam zdolność racjonalnego myślenia i przyłorzyłam łydki do boków klaczy starając się podjechać do tego drugiego. Musiał skądś uciec, a ja musiałam przynajmniej spróbować go złapać. Było bardzo zimno co oznaczało, że koń nie ma dużych szans na przeżycie w środku lasu. Jego brzuch był zapadnięty, a pod posklejaną, białą sierścią wyrażnie zarysowywały się żebra. Musiał już długo być poza domem bez jedzenia.
- No chodź gigancie - mruknęłam do konia widząc, że przestraszony cofa się do tyłu - Nic ci nie zrobię.
Jednak on wcale mnie nie słuchał. Zerwał się do galopu i zniknął w gęstwinie drzew. Musiałam mocno przytrzymać Oklachomę żeby nie pogalopowała za nim. Skierowałam ją kłusem w innym kierunku starając się odnaleźć drogę do klubu.
***
Ponad dwie godziny po czasie przyjechałam do ośrodka jako ostatnia. Kinzie i Rebeka poinformowały mnie kto dojechał najbliżej wyznaczonego czasu i pomogły rozsiodłać i wyczyścić Oklachomę. Opowiedziałam im o koniu, którego spotkałąm w lesie, ale one zapewniły mnie, że na pewno jego właściciel go znajdzie. Chodź co chwilę zapewniałam się, że nic mu nie będzie w nocy nawiedził mnie koszmar w którym zobaczyłam umierającegio z zimna i głodu siwego konia. Obudziłam się zlana potem i obiecałam sobie, że po zawodach pojadę go odnaleźć. Musiałam się jednak skupić na tym co działo się drugiego dnia T.R.E.C.'a. Wcześnie rano Kinzie niemal siłą zwlokła mnie z łóżka i popędziła do stajni gdzie przygotowałam Oklachomę do startu. Następnie zjadłam śniedanie i poszłam się przebrać w strój startowy. Tym razem stawiłam się przed stajnią na czas. Helen omawiając regóły kontroli tępa i przejazdu krosowego mrugnęła do mnie z uśmiechem. Pewnie chciała dodać mi otuchy po mojej wczorajszej porażce, ale prawda była taka, że nie bardzo przejmowałam się tym jak mi pójdzie. W końcu i tak nie miałam szans na wygraną. Startujący na swoich koniach, sędziowie oraz ci, którym chciało się wyjść rano na zewnątrz zebrali się na wielkiej łące na której ogrodzony szrankami ujeżdżeniowymi stał tor do wolnego galopu i szybkiego stępa. Jako pierwsza pojechała Evelyn, potem Kornelly, a później przyszła moja kolej. Dzięki Oklachomie udało nam się pojechać niemal bezbłędnie chodź pod czas wolnego galopu przez to, że zbyt mocno przytrzymywałam klacz prawie przeszła do kłusa.
Tor krosowy przejechałyśmy z tylko jedną odmową skoku z czego byłam bardzo zadowolona. Cieszyłam się nawet wiedząc, że bardzo prawdopodobne jest, że zajmę ostatnie miejsce.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz