- Siema - przywitałem go z uśmiechem - Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzała moja obecność, a nawet jeśli będzie to niestety masz problem.
- Nie no, co ty - chłopak zaśmiał się prowadząc mnie do naszego pokoju. Wydawał się być miły, więc cieszyłem się, że będę z nim mieszkał. Weszliśmy po wąskich schodkach na piętro naszego domku i znaleźliśmy się w dużym pokoju. Panował w nim bałagan co przyjąłem z wielką ulgą. Nie żebym lubił brud bo za tym raczej nikt nie przepada, ale wyobraźcie sobie najczystrzy pokój na jaki stać waszą wyobraźnię, a potem wyobraźcie sobie, że o czystość tego pokoju dbają wasi współlokatorzy, a następnie wyobraźcie sobie ten czysty pokój opanowany przez sterty brudnych skarpetek, na wpół przeczytanych książek i sprzętu jeździeckiego, a twórcą tego wszystkiego bylibyście właśnie wy. No cóż nieunikniony był fakt, że pokój będzie wyglądał jeszcze gorzej kiedy już poczuję się tu jak w domu. Jack połorzył się na swoim łóżku wracając od oglądania jakiegoś filmu akcji (sądząc po odgłosach wydobywających się z jego laptopa) i wyjadania budyniu prosto z garnka. Już wiedziałem, że będę się z nim dobrze dogadywał.
- Co oglądasz? - zapytałem od niechcenia rzuacjąc moją walizkę na łóżko... Okay, tak bym zrobił gdybym miał mięśnie jak bokser, albo mój tata mimo, że nadawałby się już do domu starców, a poza tym jak wspomiałem był rockmenem. Tak więc walizka znalazła swoje miejsce tuż przy łóżku. Niemal połowę miejsca w moim przestronnym bagażu zajmowały książki.
- Iron Mana dwójkę - odparł nie odrywając oczu od ekranu.
- Super - uśmiechnąłem się chodź przecież nie mógł tego zobaczyć - Mam wszystkie komiksy o Iron Manie.
- Nieźle - mruknął wciąż intensywnie wgapiając się w laptop zupełnie jakby miało to przyśpieszyć akcję lub sprawić, że chłopak znalazłby się w filmie - Chcesz obejrzeć ze mną?
- Nie - pochyliłem się nad walizką grzebiąc w niej w poszukiwaniu stroju do jazdy - Umówiłem się na trening.
Wreszcie znalazłem bryczesy, czapsy i sztyblety, które szybko załorzyłem na siebie.
- To do zobaczenia! - zawołałem przekrzytując odgłosy walki.
- Odniesiesz mój garnek? - spytał Jack patrząc na mnie co było chyba dużym sukcesem.
- Spadaj - parsknąłem chwytając toczek oraz kurtkę, zatrzasując błyskawicznie drzwi i jednocześnie odbijając lecący w moją stronę garnek.
- Nie przydatny z ciebie kolega! - zawołał za mną na co odkrzyknąłem, że jak mu się nie podoba może próbować wymienić mie na lepszy model, ale wydaje mi się, że takich jak ja już nie produkują. Pewnie uznali, że to nie opłacalne. Pokonując po trzy stopnie na raz zbiegłem ze schodów i wybiegłem z domku. W podskokach dobiegłem do stajni jednocześnie wciągając na siebie kurtkę.
- Cześć - zawołałem wbiegając do stajni i gwałtownie chamując w środku.
- Strasznie się guzdrzesz - June wręczyła mi szczotki popychając w stronę nowego boksu Seven Days'a.
- A czego oczekiwałyście, że przyjdę w pięć sekund? - zakpiłem otwierając boks wałacha i zaczynając go czyścić.
- Myślałyśmy, że chłopakom przebieranie się nie zajmuje dużo czasu - Rebeka zaśmiała się wrednie przechodząc obok mnie z osiodłanym już koniem. Był srokato-siwy o ile taka maść w ogóle istnieje, ale wyglądało to bardzo ładnie.
- Przebrałem się szybko! - zawołałem za nią we własnej obronie i błyskawicznie skończyłem czyszczenie.
- Czekamy McCartney! - krzyknęła do mnie June, a biegnąc do siodlarni zobaczyłem, że faktycznie wszystkie siedzą już na koniach.
- No dobra... - mruknąłem pod nosem przeszukując jeszcze nie rozpakowane rzeczy Sev'a. Pocieszał mnie fakt, że miał ich więcej niż ja. Na szczęście mój tata nie wymagał do niego małego bagażu, a jego rzeczy mogły zająć cały bagażnik. Przez te dwa lata kiedy go miałem zdążyłem nazbierać już dużo sprzętu jeździeckiego dla mojego konia. Część wygrałem na zawodach, a resztę dostałem z okazji różnych świąt. W końcu znalazłem cordeo i razem z nim wróicłem do boksu Seven Days'a.
- Dziś poćwiczymi natural stary - powiedziałem zdejmując mu ostro zielony kantar i nakładając cordeo. Spod boksu zabrałem toczek i ruszyłem przez stajnię w stronę dziewczyn. Koń szedł za mną rozglądając się ciekawie dookoła. Nawet smacznie wyglądająca kupka siana przy siodlarni nie rozproszyła jego uwagi i chodź nie przytrzymywałem go szedł posłusznie. Długo musiałem z nim pracowac żeby w końcu udało mi się osiągnąc taki efekt chodź oczywiście nie zawsze był tak grzeczny jak teraz.
- Uważaj bo ktoś ci drożdżówkę ukradnie - zaśmiała się Kornelly jako pierwsza kierując się w stronę hali na której paliło się światło.
- Jaką drożdżówikę? - zdziwiłem się dosiadając Day i doganiając resztę.
- Seven Days to drożdżówka - wyjaśniła Corn.
- Nie prawda! - zawołała June ze śmiechem - To nie jest drożdżówka.
- No to co w takim razie? - zapytała trzynastolatka urażonym tonem.
- Bułka czy cośtam - Kinzie poparła przyjaciółkę.
- Bądźmy szczerzy. Cokolwiek to jest w przeważającej większości jest chemikaliami - sprostowała Rebeka zaczynając stęp dookoła hali. Wzruszyłem tylko ramionami nakłaniając wałacha do tego żeby również stępował przy ścianie. Widać było, że niepewnie czuł się w nowym miejscu, a siedząc na nim na oklep mogłem wyczuć jak jego mięśnie napinają się ze stresu.
- Spoko koniku - pogładziłem go po szyi - Niema się czego bać.
- Ash czy ty rozmawiasz z końmi? - spytała Kinzie mierząc mnie nieco zaskoczonym spojrzeniem.
- Pewnie - odparłem wesoło - One przyjamniej nie mówią mi, że gadam bez sensu, nawet jeśli to prawda. Myślałem, że to normalne.
- Ja też tak robię! - oznajmiła Kornelly wesoło.
- Bo oboje jesteście pokręceni - wyjaśniła June.
- Przyznaj się, ty też gadasz do Vallora - osądziła Rebeka uważnie przyglądając się dziewczynie, która właśnie starała się przekonać kuca do tego, że galop nie jest teraz odpowiedni.
- No dobra. Rozmawiam z nim czasami, ale kto niego nie robi? - brunetka popuściła wodze Vallorowi, ale pozwoliła mu tylko na kłus. Ja też popędziłem Sev'a delikatną łydką. Wałach natychmiast zerwał sie do dzikiego galopu i popędził na drugi koniec hali zapewne uciekając przed czymś czego się przestraszył.
- Ej, stary! To nie pożera takich małych i bezbronnych koników jak ty - wytłumaczyłem mu jednocześnie odchylając się do tyłu , starając się w ten sposób go zatrzymać - A nawet jeśli było straszne to nie dogoni cię więc nie musisz biegać jak głupi.
Wałach w połowie drogi do przeciwległej krótkiej ściany zwolnił do kłusa, a następnie do stępa.
- Co to było? - spytała Kinzie ze zdziwieniem. Posłałem jej szeroki uśmiech, właściwie bez powodu przekonując się do tego, że każdy pretekst do uśmiechu skierowanego do tak ładnej dziewczyny jest dobry.
- Czasami mu się to zdarza - stwierdziłem głaszcząc konia po szyi - Jest dość płochliwy.
Kinzie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz