Dzień jak co dzień. Wstałem o ósmej, jak zawsze, poświęcając jeszcze pół godziny na całkowite rozbudzenie się. Po tym czasie odkryłem kołdrę i leniwie wywlokłem się z łóżka. Złożyłem pościel i trochę ogarnąłem bałagan w pokoju, gdyż wieczorem nie miałem już siły, czasu ani chęci na sprzątanie. Chwyciłem naładowany już telefon i zadzwoniłem do rodziców, o co prosili mnie, zanim wyjechałem. W sumie to nie rozmawialiśmy o niczym ciekawym, jedynie parę krótkich zdań typu: "Co tam u ciebie?". Nie jadłem śniadania, bo nie byłem szczególnie głodny. Włożyłem na siebie jeansy i kraciastą koszulę, bo ten styl lubię najbardziej. Stawiłem się na dworze punktualnie o dziewiątej, gdzie czekał na mnie jeden z instruktorów. Przybyły jeszcze dwie inne dziewczyny, pewnie będą ze mną. Byłem niezwykle rad, że wreszcie poznam kogoś nowego.
Przydzielono mi ładnego konia o wdzięcznym imieniu Albatros. Wreszcie przeszliśmy do galopu, całe szczęście, teraz było o wiele ciekawiej. Patrzyłem jednak z zazdrością na moje towarzyszki, które okazały się być całkiem dobre w tym, co robią.
Trzymałem się kurczowo siodła, byleby nie spaść. Strasznie podskakiwałem i nie chciałem źle wypaść na tle tych doświadczonych dziewczyn. Spróbowałem jednak trzymać się samych wodzy, ale chwilę potem tego pożałowałem. Z piskiem spadłem na ziemię, obdzierając sobie kolana. Przekręciłem się, by usiąść, po czym zaśmiałem się.
- Au - powstrzymywałem przypływ śmiechu - To bolało, chyba pozostanę przy trzymaniu się siodła...
Jedna z dziewczyn zsiadła ze swojego konia i pomogła mi wstać.
- Dzięki - powiedziałem, otrzepując się i podałem jej rękę, uśmiechając się szeroko - Jestem Ethan, a ty?
Ida? Kornelly? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz