niedziela, 8 listopada 2015

Od Kornelly - Opowiadanie konkursowe!

    Był zwykły jesienny piątek. Całe błoto przysłaniała gęsta warstwa suchych kolorowych liści, a ich resztki zdobiły także łysiejące drzewa. Idealna pogoda na zawody! Dobrze, że miała się utrzymać jeszcze przez parę dni ponieważ T.R.E.C. odbywał się już w sobotę. Od tygodnia wszyscy zawodnicy dużo ćwiczyli przed zawodami. Nikt z nas nie wiedział jak będzie wyglądał tor przeszkód ani trasa terenowa. Wstałam dosyć późno ale nie za bardzo się tym przejęłam. Uznałam, że jeśli dam sobie jeszcze dziesięć minut na rozbudzenie to zdążę zrobić jeszcze półgodzinną poranną rozgrzewkę i na spokojnie ubrać się i zdążyć na śniadanie. Jak się zapewne domyślacie spóźniłam się. Pchnęłam drzwi jadalni otwierając je na oścież i spokojnym krokiem weszłam na salę. Kilak osób rzucało mi zdziwione lub znudzone spojrzenia.
- Dzień dobry wszystkim zaspanym koniarzom! - rzuciłam wesoło i z głośnym klapnięciem zajęłam miejsce przy pierwszym leprzym stoliku. Siedzieli przy nim Allijay, Róża, Evelyn, Mike i Samantha.
- Cześć dziewczyny - powiedziałam nawet na nich nie patrząc. Chwyciłam kromkę chleba i zaczęłam nakładać na nią sałatę liść po liściu.
- I chłopaki - mruknął Mike.
- Nie ważne - machnęłam ręką - Jak tam? - dodałam sięgając po kolejny liść sałaty.
- Dobrze, jutro są zawody - odpowiedziała Evelyn z uśmiechem - Już się nie mogę doczekać.
- Tia... - mruknęłam całkowicie pochłonięta nakładaniem kolejnych liści sałaty na kanapkę tworząc tym samym zieloną wieżę.
- Ty też startujesz? - spytała mnie Róża między gryzami swojej kanapki.
- Aha...
- Serio? Takie dziecko? - niemal zakrztusiła się jedzeniem.
- Coś ci się nie podoba? - mruknęłam obojętnie.
- Kornelly? - spytała Samantha - Kornelly! Co ty robisz?
- Co? - spytałam niewinnie spoglądając to na nią to na chwiejącą się niebezpiecznie wieżę z sałaty - A teraz spróbuję to zjeść! - oświadczyłam z szerokim uśmiechem lecz gdy tylko spróbowałam ugryźć kanapkę cała sałata rozsypała się po podłodze.
- Kornelly! Na prawdę?! - rzuciła sarkastycznie Becky z sąsiedniego stolika.
- Na prawdę! - odparłam wzruszając ramionami.
    Po obiedzie ja, June, Samantha, Evelyn, Mary i Fredro postanowiliśmy zrobić sobie wspólny trening przygotowujący do zawodów. Osiodłałam Sottome nie zakładając mu jednak ogłowia.
- Corn, może lepiej załóż mu ogłowie - powiedziała Kinzie krzywiąc się na widok mnie ciągnącej za grzywę schylającego się kasztanka. Sama stała przy koniowiązie z ręką nadal w gipsie i aparatem pożyczonym od June zawieszonym na szyi.
- Nie - odparłam uparcie i wskoczyłam na konia - Umiem jeździć nawet bez trzymanki - jakby dla potwierdzenia moich słów ścisnęłam mocno boki kucyka, który zdziwiony ruszył szybkim stępem, a ja rozłożyłam ręce na boki.
- Niech ci będzie, ale chciałam zauważyć, że to ma być trening do zawodów - dodała June, która słyszała naszą rozmowę.
- Nie gadaj tylko się pospiesz bo tylko na ciebie czekamy - odcięłam się widząc, że większość jeźdźców siedzi już na grzbietach swoich koni.
Kiedy wszyscy byli gotowi ruszyliśmy w stronę łąki, na której rozłożono kilka przeszkód.
- No dobra - odezwała się Kinzie stojąca z boku - To przedostatni trening przed zawodami! Ruchy! Ruchy! Pięty w dół! Palce do konia! Kornelly zbierz wodze! - śmiałą się ruda.
- Ha... ha... ha... Jasne - przewróciłam oczami starając się nakłonić Sottome żeby szedł po linii prostej.
 Na początku pokłusowaliśmy i pogalopowaliśmy, a kiedy byliśmy gotowi żeby skakać po kolei najechaliśmy na kłodę. Na łące nie było jeszcze wszystkich przeszkód, a już na pewno nie w takiej kolejności jaka miała być na zawodach co było dodatkowym utrudnieniem. Samantha na Casino pokonała kłodę z zapasem, June na Oklachomie przeskoczyła bardzo dobrze lecz ja ześlizgnęłam się prosto w stertę liści gdy Sotto w ostatniej chwili zrezygnował z posłuszeństwa. Kinzie zaśmiała się robiąc mi zdjęcia lub nagrywając film.
    W ciągu tego dnia mięliśmy jeszcze jeden taki trening (tym razem w ogłowiu), a wieczorem po kolacji zostałam razem z Kinzie, Rebeką, Jake'iem i June na jadalni.
- Zamówmy sobie kawę - zaproponowała June.
- Ok - zgodziła się Kinzie. Ja mogę pójść do kuchni - wstała i popatrzyła na nas żeby upewnić się ile nas jest - Czyli cztery kawy, tak?
- Ej! A ja?! - spytałam marszcząc brwi.
- Zwariowałaś? - spytała Rebeka.
- Tak!
    Już pół godziny później cała czwórka moich przyjaciół (ja tam każdego w tej stadninie uważam za mojego przyjaciela!) patrzyła ze znudzeniem jak biegnę jedenaste okrążenie wokół ich stołu śpiewając "I believe I can fly".
- Wiedziałam, że to się tak skończy - mruknęła Becky patrząc przy tym na mnie jak na idiotkę.

***

    Następnego dnia nawet nie patrzyłam do kogo się przysiadłam na śniadaniu. Po prostu wpadłam wepchnęłam sobie jedną kanapkę do buzi, a dwie wsadziłam do kieszeni i wybiegłam z powrotem na zewnątrz. O 10:00 miały się rozpocząć zawody. Co oznaczało, że miałam jeszcze tylko 90 minut! Nie wiedziałm od czego zacząć aż w końcu z kanapką w buzi pobiegłam do stajni by następnie wyprowadzić z niej Sottome na czerwonym kantarze. Wyczyściłam go najlepiej jak umiałam, a następnie pobiegłam do domku żeby się przebrać. Przegrzebałam całą szafę w poszukiwaniu galowego stroju ale nie byłam w stanie go znaleźć. Poszukałam jeszcze w walizkach, które dawno już leżały puste w kącie pokoju. Kiedy i tam nie znalazłam przejrzałam łazienkę i przedpokój, aż w końcu wróciłam z powrotem do swojego pokoju. Usiadłam wkurzona na błękitnym dywanie pobrudzonym farbami i flamastrami. Spojrzałam na stolik i na jego blacie dostrzegłam białe bryczesy wyprasowane i złożone obok białej bluzki i czarnej marynarki w dokładnie takim samym stanie.
- O kurczaczki! - trochę za mocno pacnęłam się ręką w czoło.  
    Ubrana już w odpowiedni strój osiodłałam Sottome. Nie zapomniałam o jukach, do których wepchnęłam butelkę wody i jakiś prowiant. Gdy byłam gotowa stanęłam obok mojego konia patrząc na wychodzącą ze stajni Helen. Na podwórku zebrało się kilku widzów. Wśród nich byli jeźdźcy z klubu i instruktorzy. 
- Wszyscy gotowi?! - zapytała Helen. Zaraz obok niej zjawili się również Rayan i Anne jako kolejni sędziowie.
- Taaak - zawołali nie zgranym chórem wszyscy startujący w zawodach. 
- Właśnie widzę panno Hamilton - odparła Helen żartobliwie i dla podpowiedzi popukała się w głowę. Zrobiłam to samo i uświadomiłam sobie, że nie wzięłam toczka.
- A! - wykrzyknęłam i pobiegłam w stronę siodlarni. Kiedy wróciłam dopinając toczek Helen już rozdawała mapy i kompasy. Instruktorka dokładnie wytłumaczyła nam trasę, a następnie mięliśmy pół godziny, żeby ją zapamiętać. Po upływie tego czasu wpakowałam mapę i kompas do moich i tak już zapchanych juk. Po chwili wszyscy siedzieli już na swoich koniach, a Rayan dał znak do wyjazdu pierwszej osobie. Ja miałam na plecach kartkę z numerem 6 co oznaczało, że startuję ostatnia. W związku z tym stępowałam spokojnie po pustym pastwisku. Obok mnie jechała June na Oklachomie. Obie miałyśmy luźne wodze i rozmawiałyśmy o zawodach. Skarogniada klacz miała ogon zapleciony w warkocz, a krótką grzywę lśniącą i wyczesaną. Po jakimś czasie przyszedł również czas na June, która opuściła mnie mówiąc "Powodzenia".
- Nawzajem - odpowiedziałam leżąc wyluzowana na siodle tak, że głową dotykałam zadu Sottome. Patrzyłam jak dziewczyna wjeżdża na linię startu, a po gwizdku rusza stępem w stronę lasu. Piętnaście minut później usłyszałam czyiś głos.
- Kornelly Hamilton proszona jest na start! - oznajmił Rayan na co ja usiadłam w siodle jak człowiek i podjechałam kłusem do instruktora. Na dany mi znak przekroczyłam linię startu oznaczoną dwoma chorągiewkami i ruszyłam przed siebie. Ponieważ byłam ostatnia oczywiście większość widzów już sobie poszła znudzona oglądaniem wyjeżdżających stępem koni, ale i tak usłyszałam od kogoś "Powodzenia!", a od kogoś innego "Nie wracaj!" (zapewne od Rebeki).
    Stępowałam do póki nie zjechałam z twardej drogi podjazdowej na trawiaste rozległe pola. Tam stwierdziłam, że mogę już spokojnie zagalopować. Tak też zrobiłam. Przez parę fuli wałach galopował powoli i spokojnie lecz po chwili gdzieś po lewej z lasu wybiegła płoszona sarna. Sottome odskoczył na bok i rzucił się do przodu szaleńczym galopem.
- Serio? - spytałam z łatwością wysiadując szybki lecz mimo to wygodny galop - Sottome, jesteś dziecinny. Po trzech latach ze mną powinieneś być już przyzwyczajony do dziwnych rzeczy - mówiłam nawet nie próbując hamować Sottome. Kasztanek nie był szybki, a już na pewno nie na długi dystans. Dzięki temu już po chwili zaczął powoli zwalniać, a kiedy dojechaliśmy do lasu sam przeszedł do stępa. Poklepałam go i wypuściłam wodze. Tak jechałam przez dosyć długi czas. Zanim ponownie ruszyłam kłusem zdążyłam zjeść kanapkę z szynką, napić się trochę wody i przyjżeć się mapie (chociaż na początku trzymałam ją do góry nogami i coś mi nie pasowało...). Gdy w końcu zakłusowałam byłam zupełnie pewna gdzie mamy jechać. Ominęłam znane mi tereny, na których znajdowały się zbudowane przez klubowiczów leśne tory przeszkód i skierowałam się bardziej na północ w stronę rzeki. Po drodze zagalopowałam na długiej i płaskeij leśnej ścieżce, ale rzekę przekroczyłam stępem. Sottome był bardzo zainteresowany liśćmi unoszącymi się na wodzie wokół jego nóg jak małe stateczki. Jednego nawet zjadł.
- Sottome, ty głupku! Nie jesteś hucułem! - pacnęłam się w czoło i nakazałam kasztankowi kłusować pod górkę kiedy już przekroczyliśmy wodę. Cały teren minął bez żadnego upadku (co niezmiernie mnie zdziwiło) i bez innych większych spłoszeń Sottome. Po drodze zobaczyłam jakąś postać na koniu. Podejżewałam, że był to Fredro. Zamiast podjechać, nie zsiadając z konia podniosłam z ziemi suchą gałąź, położyłam się na grzbiecie wałacha jak indianka i jechałam stępem do póki chłopak nie zniknął mi z oczu.
- N apewno nas nie zauważył - powiedziałam do konia prostując się i wyrzucając za siebię kamuflującą gałąź.
    Po jakimś - niezwykle dłużącym się - czasie spędzonym na rozmowach z Sottome i opróżnianiu juk moim oczom ukazała się stadnina. Z triumfalnym uśmiechem, na długich wodzach i ze strzemionami odpiętymi i schowanymi do juk wjechałam na podjazd. Kilka osób stępowało już po pustym padoku, ale wyglądało na to, że chyba nie jestem ostatnia. Widownia rozmawiała z innymi zawodnikami i wypytywała o szczegóły terenu.
- ...prawie się poślizgnął! - mówił ktoś.
- ...tak się spłoszyła, że ja nie mogę! - usłyszałam czyiś głos.
Jak widać przeżyć było wiele.
    Po zawodach siedzieliśmy wszyscy w jadalni i wciąż opowiadaliśmy sobie nawzajem co działo się w terenie, a co w stadninie.
- Waine znowu nawiał - powiedziała Rebeka - Przeprowadzałam Harfana obok jego boksu i coś mu się w nim widocznie nie spodobało.
- Co zrobił? - spytałam popijając herbatę.
- Wykopał drzwi z zawiasów! Myślał, że trafi w Harfana, ale zamiast tego normalnie rozwalił drzwi i wygalopował ze stajni! Myślałam, że mnie zdepcze, albo, że Harfan wyrwie mi rękę i pobiegnie za nim, ale na szczęście nic się nie stało.
- Ta, potem ja i Allijay złapałyśy go jak wbiegł na halę - dodała Kinzie, a siedząca obok Jay pokiwała głową.
- A tak właściwie dlaczego wróciłaś bez strzemion? - spytała Becky.
- A nie wiem! - wzruszyłam ramionami - Bo tak mi było wygodniej...!
- Hej, Kornelly - odezwał się Fredro z drugiego końca stołu - Co to było za ukrywanie się przede mną?
- Oj...myślałam, że mnie nie zauważysz - skrzywiłam się jak małe rozzłoszczone dziecko. Reszta rzecz jasna wybuchnęła śmiechem, bo przecież każda okazja żeby się pośmiać z małej Corn jest dobra!

***

    Ubrana w sztyblety, wytarte dziurawe jeansy, zieloną bluzkę i starą beżową kurtkę wybiegłam z jadalni tuż po zjedzeniu obiadu. Przed wyjściem porwałam jeszcze z kuchni jabłko za co kucharka coś za mną krzyczała, ale ja nie usłyszałam co. Nawet nie zamknęłam za sobą drzwi tylko rozsypując na boki złote liście pędziłam w stronę stajni. Ptrzed boksem Sottome z jabłkiem w buzi wykonałam gwiazdę żeby jakoś wykorzystać mój nadmiar energii. Już nie mogłam się doczekać kiedy zacznie się druga część zawodów. Sottome od wczoraj stał w boksie, żebym nie musiała dzisiaj zdrapywać z niego panierki. Otworzyłam zasuwę dzrwi i podałam zdziwionemu wałachowi ogryzek jabłka. 
- Ej, ale nie zjadaj całego - powiedziałam ciągnąc za jabłko tak, że kasztanek ugryzł tylko pół. Drugą połowę dałam stojącego w boksie obok Giant'owi.
- No, maluchu. Nie martw się, zajmę się tobą po zawodach - pogłaskałam szetlanda i w podskokach ruszyłam do siodlarni. 
    Kiedy Sottome lścił już jak nowy postanowiłam zrobić mu jeszcze koreczki na grzywie. Miałam ochotę każdy z nich spiąć innym kolorem gumki, ale przypomniałam sobie, że są zawody więc użyłam tylko czarnych gumek. Na koniec tylko osiodłałam mojego wałacha zakładając mu ostro pomarańczowe ochraniacze, podkładkę i czaprak. Tak przygotowanego poprowadziłam na łąkę, na której czekało już kilku zawodników i oczywiście wszyscy widzowie. Nagle zobaczyłam, że do stadniny wjeżdża brązowy samochód moich rodziców. Nie mówili, że przyjadą! Zatrzymałam się i uśmiechnęłam do mamy kiedy mnie mijała. Zaparkowała obok stajni i wyszła mocno trzaskając za sobą drzwiami. Z samochodu wyszedł również mój tata i starszy brat. 
- Cześć! - wykrzyknęłam, a Sottome położył po sobie uszy nie zadowolony tym nagłym hałasem.
- Hej Corn! - brat podszedł do mnie i przyjżał mi się uważnie - Wcale nie urosłaś, tak jak obiecywałaś przed wyjazdem!
- Ty też nie George!
- Ale ja niczego nie obiecywałem - zaśmiał się. 
Po przywitaniu się z rodziną poszłam na łąkę i ustawiłam się obok reszty uczestników. 
- Startujecie w takiej samej kolejnośći jak wczoraj! - odezwała się Helen - Wiecie już jakie są zasady - kontynuowała odnosząc się do dzisiejszego przedpołudnia spędzonego na tłumaczeniu nam zasad zawodów - Musicie przejechać ten korytarz - tu wskazała na długi korytarz z drągów ułożony na ziemi - w jedną stronę jak najszybszym stępem, a w drugą jak najwolniejszym galopem! Nie można przejść do kłusa ani wyjechać poza korytarz! Wszystko jasne?
Pokiwaliśmy głowami.
- Zatem zapraszam pierwszego uczestnika! - dodała instruktorka i rozpoczął się pierwszy przejazd. Ja z moim numerem 6 znów startowałam ostatnia takwięc miałam dużo czasu na rozstępowanie. Dopiero kiedy wszyscy skończyli Helen wywołała mnie na start, a ja posłusznie ustawiłam się na początku korytarza. 
Rayan stojący obok Helen i Anne użył gwizdka, a ja pogoniłam Sottome. Z początku wałach nie chciał jechać szybkim  stępem, ale po chwili udało mi się go zachęcić do przyspieszenia. Na końcu zakręciłam i ruszyłam galopem. Utrzymanie wolnego tępa nie było dla Sottome trudne. On zawsze galopował jakby w zwolnionym tępie (chyba, że sięczegoś przestraszył). Po skończonym przejeździe rozległy się oklaski, a ja poklepałam kasztanka i wraz z innymi zawodnikami przejechałam stępem na drugą stronę łąki gdzie już rozstawiono cały tor. Zsiedliśmy z koni i daliśmy je innym klubowiczom do potrzymania - mi zgodziła się pomóc Allijay - sami zaś przeszliśmy na piechotę całą trasę. Po zapamiętaniu co po czym i jakim tępem mamy jechać wsiedliśmy na konie i zaczęliśmy stępować w kółko czekając na swoją kolej. 
- Kornelly Hamilton z numerem 6! - wykrzyknęła w końcy Anne. Z szerokim jak u jokera uśmiechem stanęłam na linii startu i kiedy byłam gotowa ruszyłam galopem. Pierwszą przeszkodą była gruba kłoda, o którą Sottome uderzył kopytami, ale udało mu się nie przewrócić i galopował dalej. Kolejną przeszkdą był przejazd pod gałęziami ułożonymi na czterech słupkach. Nie musiałam się bardzo schylać żeby ich nie strącić ponieważ mój koń był bardzo niski. Po tej przeszkodzie przeszłam do kłusa i pokonałam slalom, a następnie zatrzymałam się i kazałam Sottome się cofnąć pięć kroków. On oczywiście zamiast po linii prostej zrobił to po łuku, ale zawsze to coś. Zagalopowałam ze stój i wskoczyłam na bankiet. Wałach prawie się z niego ześlizgnął ale to tylko taki szczegół, które sędziowie na pewno nie zauważyli. Po bankiecie skręciłam ostro w lewo i przeskoczyłam rów oraz hydrę. Potem przeszłam do stępa i moim zadaniem było otworzenie i zamknięcie bramki z grzbietu konia. Przez chwilę miałam w głowie pustkę i nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Przerażona myślałam, że stracę mnóstwo czasu myśląc gdzie teraz pojechać, ale przypomniało mi się, że teraz mam za zadanie zsiąść z Sottome i poprowadzić go po równym "S". Po wykonaniu tego ćwiczenia musiałam poprawnie wsiąść na jego grzbiet i galopem przejechać przez mostek, a następnie jak najszybciej dojechać do linii mety. Niemal rozjechałam Helen stojącą przy jednym ze słupków na mecie i mierzącą mi czas.
- Spokojnie, Kornelly! - powiedziała z uśmiechem - Na prawdę nie musisz na mnie od razu wjeżdżać.
- Ups! - rzuciałm i odjechałam kłusem w stronę innych uczestników by razem z nimi rozstępować konie i zaczekać na wyniki zawodów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz