Autobus wbijał się w zaspy, rozbryzgując brudny śnieg na pobocza. Zdać się mogło, jakoby ta przestarzała maszyna zaraz miała rozkraczyć się na tym śnieżnym pustkowiu. Pasażerowie jechali w ciszy, skupieni na otaczającej ich bieli. Wreszcie usłyszeli pisk zatartych hamulców autobusu, kiedy ten zatrzymywał się na przystanku. A to miejsce było chyba bezludne. Jak okiem sięgnąć nie było widać nic, prócz puszystej, śnieżnobiałej kurtyny. Nie wiedzieć czemu wszyscy wstrzymali oddechy, gdy tylko dziewczynka z długim warkoczykiem, która jechała od pierwszego przystanku, wysiadła z przytulnego wnętrza pojazdu. Wiatr powiał tak mocno i tak brutalnie cisnął w nią śniegiem, że o mało się nie przewróciła. Jednemu czy dwóm nawet przeszło przez myśl, żeby zatrzymać ją i zapytać co tu robi, ewentualnie czy rodzice o tym wiedzą, ale ludzie w dzisiejszych czasach są tak zajęci własnymi sprawami, że nikt się na to nie odważył. Mechanizm autobusu kaszlnął, po czym powoli zostawił przystanek i samotne dziecko w tyle. Dziewczynka rozejrzała się dookoła, choć wątpliwe, aby zdołała cokolwiek dostrzec. Lewą dłonią ścisnęła mocnej swoją walizkę, a zanim prawą schowała do kieszeni u beżowego płaszczyka, naciągnęła jeszcze na uszy ciepłą czapkę. Musiała doskonale wiedzieć, gdzie chce dotrzeć, bo już po chwili nie zważając na mróz szczypiący jej policzki, brnęła przez śnieg, jednocześnie oddalając się od drogi. Z trudem zmagała się z płatkami śniegu sypiącymi jej w oczy, ciągnąc za sobą starą walizkę. Uszła już dwa kilometry, gdy jej oczom ukazały się ogrodzone łąki i kominy zabudowań, z których ulatywał popielaty, pachnący palonym drewnem dym. Zatrzymała się nagle tonąc aż do kolan w zaspie, a kiedy usłyszała rżenie koni, ruszyła pewniej przed siebie. To tu? Tu zmierzała ta dziewczynka? Szła odśnieżoną dróżką zakręcającą do stadniny. Chłonęła wzrokiem senny krajobraz i potężne konie pasące się samotnie, i każdy kolejny budynek, i można byłoby tak wymieniać w nieskończoność. Wydawało się, że tutaj czas zatrzymał się dawno temu, bo ktoś zapomniał nakręcić zegar. Mała zatrzymała się na krużganku, pod drzwiami największego domu otulonego bielą i zapukała najmocniej jak potrafiła. Drzwi uchyliła jej kobieta w średnim wieku.
- Kto tam? - Odezwała się, badawczo przyglądając się zmarźniętemu dziecku. Nie lubiła żebrzących sierot, które prawdopodobnie nie były sierotami. Ta mała z drugiej strony nie wyglądała na taką, która chce wyłudzić pieniądze.
- Dotarł już mój konik? - Zapytała dziewczynka. Skonsternowana pytaniem kobieta wpuściła ją do środka.
- Nie zdejmuj butów - Uprzedziła, po czym poszła do pokoju. Smarkata od progu milczała, ale zdawała się czuć tu jak w domu. Pomaszerowała za właścicielką posiadłości i usiadła na bujanym krześle. Kobieta niedbale przeglądała jakieś dokumenty, następnie uniosła wzrok znad papierów i skupiła go na ogrzewającym się przy kominku dziecku.
- Jak ci na imię, młoda damo? - Uśmiechnęła się zachęcająco, mając nadzieję, że dowie się o niej czegoś więcej.
- Ida - Odparła skromniutko. - Ida Sołtykówna - Uzupełniła szybko, nie odwracając spojrzenia od tańczących wesoło płomieni.
- Twoja babcia napisała do nas... listem - Przypomniała sobie, wygrzebując kartkę i przebiegając wzrokiem po tekście. - Będziesz chodzić do miejscowej szkoły, zgadza się? - Upewniła się, na co dziewczynka odpowiedziała kiwnięciem głowy. - Twój koń czeka już w stajni. Ale może najpierw zechcesz się rozpakować? Gdzie zostawiłaś bagaż? - Popatrzyła na nią wyczekująco, bo mała odpowiadała z opóźnieniem, jakby wcześniej dobierała odpowiednie słowa.
- Walizkę? Na zewnątrz - Odrzekła z dziecinną prostotą.
- Na miłość boską! Na zewnątrz?! - Zawołała, aż dziewczynka podskoczyła ze strachu. - Zaprowadzę cię do twojego domku, a po drodze weźmiesz swoje rzeczy - Oznajmiła nie poświęcając uwagi nucie srogości w swoim głosie. Ida poczłapała za nią potulnie, choć miała nadzieję, że będzie mogła spędzić odrobinę więcej czasu w tym pokoju. Kobieta zaprowadziła ją do drewnianego domku, który, zdawało się, że zaraz zawali się od nadmiaru śniegu. Wewnątrz było chłodniej, niż w murowanym domu, ale temperatura była wystarczająca do ogrzania skostniałych z zimna dłoni i stóp. - A właśnie, nazywam się Helen. Jeśli nie masz nic przeciwko, twoją współlokatorką będzie Kornelly, obie jesteście w podobnym wieku. Zobaczysz, że się polubicie - Powiedziała jeszcze zanim zniknęła za drzwiami i zostawiła Idę samą sobie. Oczywiście mała nie miała nic do gadania, a nie zaprzątała sobie głowy tym, z kim będzie dzieliła pokój. Wbrew woli Helen, wyszła przed domek, bo zastanawiając się nad hierarchią rzeczy, które ma w tym momencie do zrobienia, odwiedzenie Pałasza było ważniejsze niż rozpakowanie garstki ubrań wziętych ze sobą. Do końca niewiadomo czy szła za głosem serca, czy za zapachem końskiego łajna, ale trafiła do stajni bezproblemowo. Budynek był schludny, więc albo niedawno remontowany, albo nowy. Konie, które ciekawie wystawiły łby na widok dziewczynki były przepiękne, ale ona sprawiała wrażenie, jakby jej nie obchodziły. Zaglądała do każdego boksu, aż nareszcie w jednym po lewej z ulgą zauważyła zad Pałasza. Wałach nie ożywił się na jej widok, stał nadal tak jak wcześniej, przeżuwając siano. Pogłaskała go delikatnie po pysku i dała całusa w chrapy. Jak się okazało zniósł podróż wyśmienicie i chyba w ogóle nie odczuł braku właścicielki. A jednak Ida czuła, że musi mu ją jakoś wynagrodzić. W innym wypadku miałaby paskudne wyrzuty sumienia, że zaniedbała swojego ulubieńca. Na podłodze leżał stary kantar, więc wzięła go do ręki i założyła Pałaszowi. Otworzyła boks, następnie wyprowadzając konia. Starannie domknęła drzwiczki i skierowała się w stronę wyjścia, a koń sam szedł tuż za nią. Na wprost stajni znajdowała się potężna z perspektywy dziewczynki hala. Pewnie trenowałaby na dworze, gdyby nie było tak okropnie zimno. Wchodząc do budynku, zorientowała się, że dotąd towarzyszący jej na każdym kroku wałach gdzieś zniknął. Okazało się, że przysnął sobie, gdy ona zatrzymała się, by się rozejrzeć i teraz doganiał ją żwawym kłusem. Zbyt dużo miejsca dla jednego jeźdźca, pomyślała z niezadowoleniem Ida po wejściu do środka. Wskoczyła na kasztanka, co nie było trudne, zważywszy na to, że jak zwykle stał bardzo spokojnie. Do hali weszła jakaś dziewczyna, kiedy Ida robiła na Pałaszu wolty. Była tak pochłonięta pracą z koniem, że nie odrazu ją zauważyła. Siedziała na grzbiecie niedbale, zupełnie jakby stanowiła przedłużenie końskiej szyi. Zwierzę uniosło dumnie łeb. Z człowiekiem nie łączyły go żadne lejce, żadne siodło, a jednak gołym okiem widać było więź łączącą tych dwoje. Wałach reagował na każde, minimalne nawet poruszenie się małej na swym grzbiecie.
< Kornelly? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz