- Najwyraźniej - zaśmiałem się wstając i podchodząc do Seven Days'a, który w tym czasie dogalopował do reszty koni. Złapałem wałacha za grzywę i wskoczyłem. Chodź Angloarab jest wysoki nie sprawiło mi to więkrzych tródności. Długo musiałem się uczyć wskakiwania, żeby w końcu osiągnąć taki sukces, ale teraz nie miałem z tym problemu.
- Następnym razem skoczę wyżej - oznajmiła mi Rebeka również dosiadając swojego konia.
- Już się nie mogę doczekać - prychnąłem posyłając jej jednak krótki uśmiech - Dla Day taka wysokość nie stanowi więkrzych problemów.
- W takim razie dlaczego twoja bułeczka odstawiła taki cyrk i postanowiła nie skakać? - spytała blondynka - Harfan przynajmniej pokonał przeszkodę.
- Sev był tutaj po raz pierwszy więc to logiczne, że mógł się trochę bać - odgryzłem się. Stęp na koniec jazdy minął nam w ciszy po czym zakończyliśmy trening.
- I jak, podobało ci się? - zagadnęła mnie Kinzie, kiedy jechaliśmy obok siebie w stronę stajni.
- Tak - odparłem z uśmiechem - Cieszę się, że tu przyjechałem.
Przed stajnią zsiedliśmy z koni i rozsiodłaliśmy je.
- Chodźmy na kolację - zaproponowała Kornelly, kiedy nasze konie były już oporządzone - Jestem głodna!
Wyszliśmy więc z budynku ruszając w nieznanym mi kierunku.
- Czekajcie! - zawołała za nami June doganiając nas pośpiesznie - Nie wierzę, że chcieliście mnie zostawić!
- Przecież byłaś tylko parę kroków za nami - przypomniała jej Rebeka z pobłażliwym uśmieszkiem na ustach.
- No właśnie - jęknęła krótkowłosa brunetka z grymasem niezadowolenia malującym się na twarzy - A dookoła jest ciemno.
- Ojej - zaśmiałem się - Mała June boi się ciemności! Czy Kinzie i Rebeka śpią z tobą w łóżku, żebyś się w nocy nie bała.
- To nie jest śmieszne Ash - fuknęła na mnie trącając mnie łokciem.
- Nie no. Trochę jest - zgodziła się ze mną Kinzie posyłając mi krótki uśmiech. Odwzajemniłem go, mimo, że dziewczyna już dawno przestała na mnie patrzeć. To było dziwne, ale w pewien tajemniczy i zupełnie nie pojęty dla mnie sposób ta ruda dziewczyna zaczynała mi się coraz bardziej podobać. W sumie była pierwszą dziewczyną na jaką patrzyłem w ten sposób. W szkole zawsze byłem bardziej zajęty dowcipami i zabawą z kolegami niż dziewczynami i zastanawiało mnie czemu tutaj uległo to zmianie. Odrywając się do rozmyślań o Kinzie spostrzegłem, że wchodzimy właśnie do większego niż reszta, drewnianego domku.
- Tutaj znajduje się jadalnia i ukchnia, biuro Helen oraz świetlica dla klubowiczów - wyjaśniła June przytrzymując dla mnie drzwi - W świetlicy mamy dużo książek i fotele w których moża przesiadywać do późna.
- Super - odparłem z zachwytem - Może jutro tam wpadnę.
Zajęliśmy największy wolny stolik z rozłorzonymi na nim talerzami i jedzeniem. Zająłem miejsce między Kinzie, a Kornelly i nałorzyłem sobie na talerz parę kromek chleba, które następnie zacząłem smarować masłem. Właśnie gdy zabierałem się za konsumpcję mojej pierwszej kanapki do naszego stolika na ostatnie wolne miejsce, koło Rebeki dosiadł się jakiś chłopak z niebieskimi oczami i ciemnobrązowymi włosami.
- Cześć jestem Jake - przedstwaił się z uśmiechem - Jack powiedział mi, że będziesz z nami mieszkał.
- Zdaje się, że właśnie tak będzie - odwzajemniłem uśmiech - Jak trening ujeżdżenia? Rebeka mówiła, że miałeś jazdę z Anne.
- Jak zawsze - odparł obejmując ramieniem Becky - Nie było łatwo, ale jestem dumny z Nord bo znowu spisała się na medal.
- Długo trenujesz ujeżdżenie? - zagadnąłem starając się lepiej poznać mojego współlokatora.
- Od dziewięciu lat - wyjaśnił nakładając na swój talerz trochę jedzenia. Pokiwałem głową na znak zrozumienia, chodź tak na prawdę nie miałem pojęcia co tak interesującego można widzieć w ujeżdżeniu żeby chcieć startować w nim przez dziewięć lat. Pod czas jedzenia rozmawialiśmy o tym ile kto jeździ i dowiedziałem się, że Kinzie pierwszy raz dosiadła konia kiedy miała cztery lata.
- Tak właściwie to nie był koń - zaśmiała się dziewczyna popijając kakao. Wszyscy skończyliśmy już jeść, ale dalej siedzieliśmy przy stole w opustoszałej już jadalni - Tylko mały gniady kuc z nadzwyczaj długą i nastroszoną sierścią. Należał do mojej mamy kiedy mieszkliśmy jeszcze w Kanadzie.
- Mieszkałaś w Kanadzie? - zainteresowałem się dopijając moją latte. Był już wieczór, ale mimo to zrobiłem sobie bardzo słabą kawę - Jak tam jest?
- Ludzie są bardzo przyjaźni, ale jest ich na prawdę mało we wsiach kiedy od najbliższego sąsiada oddziela cię prawie kilometr. Są tam góry i najpiękniejsza jesień jaką kiedykolwiek widziałam - opowiedzała wpatrując się w ciemność za oknem - Ale zimy przebijają wszystko. Śniegu jest tam zwykle pół metra, a czasami nawet więcej.
- Ochyda - Rebeka wzdrygnęła się mocniej wtulając się w Jake'a, który najwyraźniej był jej chłopakiem o czym nikt nie raczył mi powiedzieć - Nie wiem jak mogłaś to wytrzymać.
- Jak widać jestem cała i zdrowa - odparła Ruda z uśmiechem.
- Tylko umysł trochę ucierpiał - zażartowała June posyłając przyjaciółce wredny uśmieszek.
***
Razem z Jake'iem wróciliśmy do naszego domku rozmawiając po drodze o tym czy spodobało mi się w Equus. Rzecz jasna powiedziałem "tak" gdyż było to jedyną rzeczą o jakiej teraz myślałem. Oczywiście na pierwszym miejscu była Kinzie, ale odkąd ją zobaczyłem przywykłem do bezustannej myśli o dziewczynie. Wdrapaliśmy się po schodach na piętro po czym weszliśmy do pokoju.
- Jack! - warknął Jake na chłopaka, który w dalszym ciągu siedział na łóżku przy komputerze, a jedynym świadectwem na to, że ruszał się z miejsca był stos brudnych garnków przy jego łóżku.
- No co? - spytał obrzucając nas szybkim spojrzeniem i wracając do oglądania filmu.
- Weź ogarnij trochę - burknął na niego brunet - Nie pofatygowałeś się nawet na kolację.
- To była moja kolacja - wskazał na stos garnków.
- Nie możesz przez cały czas jeść budyniu. Istnieją inne dania, wiesz? - w tonie Jake'a można było wyczuć ironię.
- Wiem przecież - prychnął odkładając komputer i zabierając garnki - Zadowolony?
- Bardzo! - zawołał Jake za wychodzącym kumplem po czym uśmiechnął się do mnie - Jack nie zawsze jest taki. Nie wiem co mu się dzisiaj stało, ale normalnie tryska energią.
- Ja tak mam jak nie wypiję kawy - zaśmiałem się i zabrałem za rozpakowywanie ubrań i książek. Po kolei cała nasza trójka wzięła prysznic, a potem poszliśmy spać.
Mocniej usiadłem w siodle przygotowując mojego konia do skoku. Seven Days, który na prawdę był drożdżówką wybił się i ledwo pokonał dwudziesto centymetrową kawaletkę.
- Dobra bułka - pochwaliłem go - To dla ciebie duży wysiłek.
Nagle podeszła do mnie Rebeka z szerokim uśmiechem na ustach.
- Harfan przeskoczył dziesięć centymetrów - pochwaliła się - Nie zapominaj, że zawsze będę od ciebie lepsza.
Zanim zdążyłem się zastanowić czy dziesięć to więcej niż dwadzieścia Sev oraz cały krajobraz zniknął. Byłem teraz w jadalni, a na przeciwko mnie siedziała Kinzie.
- Bo wiesz... - zaczęła wpatrując się we mnie z rozmarzeniem - Kanadyjczycy są kanibalami. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
- Skąd! - zaśmiałem się po czym pełnym powagi głosem oznajmiłem - Kocham cię Kinzie.
Dziewczyna nie usłyszała tego jednak gdyż rzuciła się na mnie przewracając dzielący nas stół. Miałem cichą nadzieję, że postanowi mnie pocałować, ale ona zamiast tego zabrała się za zjadanie mnie.
Obudziłem się zupełnie nagle i przerażony rozjerzałem dookoła.
- Spoko, stary - odezwał się do mnie Jack w świetle lampki przy łóżku pochylający się nad jakąś książką - Nie wiem co ci się śniło, ale gadałeś przez sen.
- Co takiego? - miałem nadzieję, że nie powiedziałem czegoś czego nie miał usłyszeć.
- Że kochasz Kinzie - na twarzy chłopaka pojawił się lekki uśmiech - Fajnie wiedzieć.
- Super - skwitowałem wstając i zaczynając się ubierać w strój do jazdy. Na podkoszulek naciągnąłem ciepłą bluzę a do ręki wziąłęm kurtkę. Spojrzałem na budzik ustawiony na półce nad moim łóżkiem. Była dopiero piąta trzydzieści.
- Gdzie idziesz? - zagadnął mnie Jack, kiedy wychodziłem z pokoju.
- Sam jeszcze nie wiem - odparłem zamykając za sobą drzwi. Ruszyłem w stronę domku klubowego zastanawiając się czy o tej porze będzie ktoś na jadalni.
Kinzie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz