poniedziałek, 30 listopada 2015

Od Kinzie C.D. Ashtona - Golden Hill

    Pomogłam Ash'owi załadować Seven'a do przyczepy, w której stał już przywiązany Harfan. Następnie sami wsiedliśmy do samochodu dokładnie tak jak podczas wcześniejszej drogi: Jake na miejscu kierowcy, ja na miejscu pasażera, a Ash i Becky z tyłu. Rebeka miała zadziwiająco dobry humor, a z jej twarzy przez cały czas nie schodził uśmiech.
- Wygrałam, wygrałam - fałszowała kiwając się na fotelu - Widzisz, Ashtonie McCartney? Byłam od ciebie lepsza! Wygrałam, wygrałam... Jake, prawda, że cieszysz się moim szczęściem?
- Oczywiście - chłopak zaśmiał się włączając samochód i powoli zaczynając wycofywać zmiejsca parkingowego.
- No, ja myślę, a ty, Kinzie?
- Tak, Bekcy, też się cieszę - mruknęłam z uśmiechem odwracając się na siedzeniu żeby móc widzieć przyjaciółkę - I wszyscy się cieszą, że wygrałaś. Jutro będzie to ogłoszone w gazetach i w mediach i cały świat dowie się o twoim cudownym zwycięstwie w lokalnych zawodach w jakiejś Wirginijskiej dziurze.
- Nie prawda - zaprzeczył Ashton - Ja się nie cieszę.
- Ashton... - powiedzieliśmy równocześnie wszyscy w trójkę.
- Jak możesz nie czcić kultu Rebeki? - zażartowałam - Jakim cudem jeszcze się przed nią nie płaszczysz nędzny koniuszy?
- Właśnie - dodał Jake próbując jednocześnie się nie śmiać i nie zdeżyć się z innymi opuszczającymi stadninę zawodnikami.
- No widzisz, wszyscy są przeciwko tobie - sama Rebeka dorzuciła swoje trzy grosze zadzierając przy tym nos i patrząc na chłopaka z góry.
- Och nie... - mruknął Ash udając, że bardzo się tym przejmuje.
Kiedy wreszciu udało nam się wyjechać z Golden Hill nie zaliczając przy tym żadnej stłuczki skręciliśmy w lewo i ruszyliśmy wąską, ale przynajmniej prostą i asfaltową, drogą. W aucie zrobiło się jakoś tak dziwnie cicho ale już po chwili ciszę tą przerwali Rebeka i Jake.
- Może... - zaczęli rówocześnie.
- Co chciałaś powiedzieć? - spytała Jake.
- Może puścimy muzykę?
- Dokładnie o to samo chciałem zapytać - oznajmił chłopak i włączył radio; po chwili jednak zwrócił się do mnie - Kinzie, mogłabyś coś wybrać, bo ja zaraz wjadę w drzewo.
- Jasne! - zabrałam się do przestawiania stacji. Przestałam gdy usłyszałam "Break a sweat". Razem z Becky zaczęłyśmy się kiwać do rytmu.
- Eh...co to ma być? - marudził Ashton - Nie możecie puścić czegoś mądrzejszeo? Hę?
- Nie! - oznajmiła stanowczo Rebeka - Ja wygrałam, więc ja ustalam muzykę
- Ale... to Kinzie siedzi przy radiu.
- Ale! Ale! Mi się to podoba i jak widzisz nie marudzę, żeby zmieniła stację.
Ashton westchnął załamany i odsunął się od Becky.
- Gorzej niż w przedszkolu - skomentował Jake.
- No - przytaknęłam energicznie kiwając głową.
Po chwili znowu odezwała się Rebeka.
- A czego niby słucha takie coś jak ty? - spytała Ash'a.
- Rock'a na przykład, a takie coś jak ty?
- Popu i rapu, a może rapu i popu...? - zamyśliła się.
- A co za różnica?!
- Właśnie? - dodał Jake.
- Duża - włączyłam się do dyskusji - Jeśli Becky powie, że słucha popu i rapu zamiast rapu i popu to tak jakby powiedziała, że je śliwki z ciastem zamist ciasta ze śliwkami.
- Nie ogarniam tego - Ashton skrzywił się najprawdopodobniej zastanawiając się nad sensem mojej wypowiedzi. Tym czasem ja i Becky wymieniłyśy tylko spojrzenia i wzruszyłyśmy ramionai. Kiedy piosenka się skończyła zaczęła się kolejna, tej samej piosenkarki pod tytułem "Shower". Ja rzecz jasna zaczęłam śpiewać, a Rebeka poprzestała na kiwaniu się.
- A wiecie kto to śpiewa? - spytała w pewnej chwili blondynka z szerokim uśmiechem.
- Eeee...Kinzie? - spytał Ashton.
- Nie! Nie chodzi mi o Kinzie tylko o piosenkarkę!
- No to nie wiem...
- Becky!
- Jaka Becky?
Rebeka pacnęła się ręką w czoło.
- Jesteś zacofany w muzyce człowieku  - stwierdziła, a ja i Jake roześmialiśmy się. Reszta drogi minęła mniej więcej podobnie. Cigle gadaliśmy na różne tematy, Ash i Becky ciągle się kłócili, cały czas zmienialiśmy stacje w radiu, a ja cały czas śpiewałam. Kiedy zaparkowaliśmy na żwirowym podjeździe miałam już lekką chrypę.
- Noooo...to jesteśmy - oznajmił Jake przeciągając się.
- Tia... - zmęczona podróżą Rebeka ziewnęła i oparła się o Ashtona. Szybko jednak zorientowała się co robi i podskoczyła jak oparzona - Fu! Nie jesteś Jake'iem! - wykrzyknęła i znów wszyscy zaczęliśmy się śmiać.

Ashton? XD

niedziela, 29 listopada 2015

Od Rebeki C.D. Francisco - Pierwszy dzień

    Na hali rozstawiłam kilka niskich przeszkód, które potem stopniowo podwyższałam. W związku z tym teraz najniżesze z nich miały jakieś 140 centymetrów. Kłusując wzdłóż krótkiej ściany starałam się przytrzymywać Harfana, którego wręcz rozpierała energia. Zarzucał głową, szarpał za wodze i non stop próbował przejść do galopu.
- Harfan uspokój się - skarciłam go z łatwością wysiadując lekkie bryknięcie, które ledwie poczułam. Skierowałam konia na przekątną od M do K i pozwoliłam mu przyspieszyć. Przeszedł do nieco chaotycznego galopu, a ja starałam się utrzymać go na linii prostej najeżdżając na ustawione na przekątnej dwa jokery. Pierwszy składał się z czerwonego, a drugi z żółtego drąga. Harfan jakby obudził się dopiero wtedy gdy zrobiłam półsiad. Przyspieszył wtedy jeszcze bardziej, potem tuż przed przeszkodą wychamował i skoczył niemal z miejsca z tak wielkim zapasem, że prawie wypadłam z siodła. Po drugiej stronie przeszkody oschyliłam się najbardziej jak mogłam starająć się nie "odklejać" od siodła, a gdy Harfan wylądował wykonał dwie fule i kolejny skok.Tym razem skoczył o wiele lepiej za co po wylądowaniu poklepałąm go i jadąc wciąż półsiadem zakończyłam przekątną. Harfan bryknął raz czy dwa ze szczęścia, a następnie posłusznie skręcił w lewo na kolejną przekątną tym razem od F do H. Z zapasem przeskoczył dwie ustawione na niej koperty składające się z kolorowych, pasiastych drągów. Całą ósemkę przejechałam jeszcze dwa razy i przeszłam do stępa. Poklepałam konia po szyi i z zadowoleniem stwierdziłam, że nawet bardzo się nie spocił. Widocznie intensywne treningi nie poszły na marne. Mnie za to zrobiło się bardzo gorąco. Zatrzymałam się przy ławce pod ścianą i zdjęłam brązową kurtkę Rzuciłam ją na ławeczkę, a Harfan  słysząc szeleszczący dźwięk postwił uszy i spojrzał w tamtą stronę. Podwinęłam rękawy kraciastej koszuli i ścisnęłam konia łydkami. Ruszyłam swobodnym stępem na długiej wodzy, pewna siebie, wiedząc, że nawet gdyby Harfan postanowił brykać usiedziałąbym bez problemu.
    Po skończonym treningu popuściłam popręg Harfanowi i wyjechałam na nim ze stajni. Chłopak, który wciąż stał w drzwiach hali i przyglądał się treningowi ruszył za mną.
- No i co? Jak ci się podobało? - rzuciłam spoglądając na niego z grzbietu konia. Chwilę się zastanawiał, a ja w tym czasie podjechałam do koniowiązu i zeskoczyłam na ziemię.

Francisco?
Brak weny ;(

sobota, 28 listopada 2015

Od Francisco C.D. Rebeki - Pierwszy dzień

Spojrzałem na dziewczynę.
- W czymś jeszcze ci pomóc? - spytała.
- Nie, dzięki.
Po tych słowach odeszła. Dziwna trochę. Wszedłem do boksu ogiera i pogłaskałem go . Ten prychnął lekko poddenerwowany. Nie czuł się dobrze w nowym domu.
- Przywykniesz Diego - pogłaskałem go i wyszedłem.
Poszedłem się przejść. Zobaczyłem kogoś na hali. Była to Rebecka. Podszedłem i obserwowałem jak jeździ na jakimś koniu. Pewnie swoim. Gdy mnie zauważyła, zatrzymała się i podjechała.
- Widziałeś już wszystko? - spytała.
- Tak - powiedziałem.
- Ok.
- Mogę patrzeć jak trenujesz?
- Jasne.
Odwróciła konia i wróciła do treningu.


<Rebeka>

Od Ashtona C.D. Kinzie - Golden Hill

- Jest pan pewien, że zajęliśmy to samo miejsce? - spytała Rebeka z wyraźnym przerażeniem. Nagle cała sytuacja z oszustwem Francy nie miała znaczenia. Liczył się tylko potworny fakt, że pierwsze miejsce należało do naszej dwójki.
- Właśnie. To nie możliwe żebyśmy oboje zajęli to samo miejsce - poparłem Becky. Chociaż w jednej sprawie zgadzaliśmy się ze sobą.
- To prawda panie McCartney - zgodził się ze mną właściciel Golden Hill pod czas gdy modliłem się żeby to Rebeka zajęła drugie miejsce - Zostaje pan na tej samej pozycji gdyż panna Torrens pokonała parkur w krótszym czasie.
- Następnym razem skopię ci tyłek - obiecałem odrobinę za mocno klepiąc dziewczynę w plecy.
- Jak zawsze Ash. Możesz tylko pomarzyć - odparła krztusząc się lekko po moim uderzeniu. Opuściliśmy biuro i skierowaliśmy się do stajni żeby zaprowadzić konie do przyczep. Dokończyłem owijanie nóg z pomocą Kinzie po czym ostatni raz sprawdziłem czy przy boksie nie został żaden element przywiezionego z klubu sprzętu.
- Bardzo jesteś zły, że przegrałeś z Becky? - zagadnęła mnie Kinzie, kiedy wyprowadzałem Seven'a z boksu. Zatrzymałem wałacha i przyciągnąłem dziewczynę do siebie łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. Chociaż na początku opierała się trochę w końcu oparła dłonie na moich ramionach pogłębiając pocałunek. Odsunąłem się od niej na kilka centymetrów nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu jaki wtargnął gwałtownie na moją twarz.
- Prawdę mówiąc były to jedne z najlepszych zawodów w moim życiu - odparłem chwytając ją za rękę, w drugiej ciągle trzymając uwiąz Sev'a i ruszając przejściem między boksami - Chociaż nie zająłem pierwszego miejsca już dwukrotnie całowałem najpiękniejszą dziewczyną na świecie, która zgodziła się ze mną umówić, a na dodatek uwolniłem świat przed złą matką Francy oraz jej kłamstwami.
Ruda prychnęła uśmiechając się lekko i delikatnie wyplątując swoją drobną dłoń z mojej.
- Po pierwsze to przez ciebie prawie całą naszą trójkę złapali i gdyby nie ja i Becky mama F porządnie obrobiłaby ci tyłek - dziewczyna zaśmiała się głośno, a słysząc to również się uśmiechnąłem. Lubiłem ją rozbawiać nawet jeśli oznaczało to robienie z siebie idioty.
- Wiem, że jestem niezwykle skromny - przyznałem z udawaną dumą.
- Tak. W tej kategorii również zajmujesz miejsce exekwo z Rebeką - dziewczyna wciąż nie mogła powstrzymać się od śmiechu. 
- Nie zmuszaj mnie żebym i pod tym względem starał się z nią wygrać - mrugnąłem do niej gdy zbliżaliśmy się do czekających na nas przy samochodzie Rebeki i Jake'a.

Kinzie?

środa, 25 listopada 2015

Od Kinzie C.D. Ashtona - Golden Hill

    Kiedy znalazłyśmy się po drugiej stronie zamkniętych teraz drzwi dla sędziów i personelu popatrzyłam na Rebekę wzrokiem godnym przerażonego królika. Dziewczyna uśmiechała się.
- To było niezłe! - powiedziała Becky.
- Żartujesz? - spytałam zdziwiona - Mogli nas zobaczyć i...w sumie to nie wiem co mogliby nam zrobić ale raczej nie byłaby to powchwała.
- No i co z tego? Z resztą kolejny plus jest taki, że Ash tam został. I dobrze mu tak.
Przewróciłam oczami i popukałam się w czoło po czym wyminęłam ją szybkim krokiem kierując się w stronę wielkiego budynku.
- Chodź - powiedziałam - Musimy to zgłosić do biura.
- No dobra - blondynka podbiegła doganiając mnie - Ale najpierw znajdziemy Jake'a.
- Ok - przewróciłam oczami - Tylko musimy się pospieszyć.
Na szczęście szukanie chłopaka nie zajęło nam dużo czasu ponieważ zobaczyłyśy go przechodząc koło stajni. Stał przy koniowiązie rozglądając się na wszystkie strony najprawdopodobniej nas szukając.
- Tam jest - powiedziała Rebeka zatrzymując się i energicznie machając ręką. Dołączyłam do niej, a kiedy Jake wreszcie spojrzał w naszą stronę pokazałyśmy mu żeby do nas podszedł.
- Gdzie byliście...? - spytał zatrzymując się przed nami i uważnie nam się przyglądając - I gdzie zostawiłyście Ash'a?
- Został na hali - powiedziałam.
- I dobrze mu tak - dodała Becky z wrednym uśmiechem.
- Wcale nie dobrze! Ma kłopoty! Napewno go zobaczyli!
- No i co z tego? Nawet jeśli to ciesz się, że nie nas.
- Pewnei właśnie się im tłumaczy.
- Ta...i dostaje opieprz - powiedziała Rebeka tak wesołym tonem jakby mówiła, że Ashton został zdyskwalifikowany w zawodach. Chociaż...co to za bezsensowne porównanie?
- Może - zgodziłam się z przyjaciółką chociaż mój ton był o wiele mniej wesoły - I dlatego musimy się pospieszyć i pokazać w biurze dowody.
- CO?! - odezwał się nagle Jake marszcząc brwi i niczego nie rozumiejąc - Nie mogę was zostawić samych na dwadzieścia minut bo od razu pakujecie się w kłopoty! - zaśmiał się - Co wy zrbiliście i dlaczego mnie przy tym nie było?
- Opowiemy ci po drodze - odpowiedziałam i ruszyłam przed siebie. Po drodze do głównego budynku, w którym znajdowała się jadalnia, biuro i pokoje do wynajęcia ja i Rbeka opowiedziałyśy w skrócie wszystko co go ominęło.
- To brzmi super - powiedział kiedy skończyłyśmy opowiadać. Znajdowaliśmy się już w cieniu budynku, do którego zmierzaliśmy - Mimo, że zgubiłem się jakoś przy "...i potem znalazłyśy ciebie" ponieważ nie mam zielonego pojęcia co my teraz robimy.
- Widzisz? Mówiłam ci, że ta cała stytuacja jest "super" a nie "straszne" - odezwała się Rebeka.
- Eh...nie ważne - pokręciłam głową i mocno popchnęłam drzwi od budynku. W środku było tak ciepło, że gdybym tylko miała więcej czasu na pewno zdjęłabym czapkę i kurtkę. Niestety tak się złożyło, że musięliśy się pospieszyć i jak najszybciej dotrzeć do biura stadniny więc od razu skierowałam się w tamtą stronę Pamiętałam drogę ponieważ jeszcze wczoraj - chodź wydawało mi się, że było to wieki temu - wieczorem przyszliśmy tam oznajmić, że już jesteśmy i odebrać kluczyki do pokoi. Kiedy znalazłam ciemne drewniane drzwi prowadzące do biura zapukałam w nie. Po chwili odpowiedział nam stłumiony kobiecy głos.
- Proszę!
Weszliśy do środka i ustawiliśmy się jedno obok drugiego jak dzieci wezwane na rozmowę do dyrektora. Stanęliśmy na przeciwko potężnego biurka, na którym zalegały papiery, teczki, długopisy, zeszyty, a pod grubą warstwą tego wszystkiego zakopany był komputer i drukarka. Przy komputerze siedziała dosyć młoda farbowana szatynka w okularach z włosami krótko obciętymi, sięgającymi do uszu. Klikała coś na klawiaturze komputera lecz kiedy weszliśmy przestała i odwróciła się do nas na obrotowym krześle.
- Przyszliśy tutaj w sprawie oszustwa - zaczęła po chwili Rebeka. Kobieta unisła brwi przyglądając nam się uważniej - Sędziowie sfałszowali wynik zaowdów - ciągnęła Becky - Dali się przekupić matce Fr...Felicity Wells, żeby jej córka wygrała zawody, chodź tak na prawdę powinna zostać zdyskwalifikowana.
- Naprawdę? - spytała sekretarka - Mam wam uwierzyć? Nie macie żadnych dowodów...
- Mamy - przerwałam jej i wyciagnęłam z kieszeni telefon Ash'a. Włączyłam go (na szczęście nie miał żadnego hasła!) i poszukałam nagrania rozmowy sędziów z panią Wells. Kiedy je znalzłam położyłam telefon na biurku i włączyłam nagranie. W ciszy słuchaliśy rozmowy. Dźwięk nagrał się zadziwiająco dobrze. Kiedy się skończyło popatrzyliśy wszyscy na sekretarkę, która wyraźnie się nad czymś zastanawiała.
- Dobrze... - powiedziała wreszcie - Ale z kąd mam wiedzieć, że to byli sędziowie? Mogliście równiedobrze nagrać...
- To byli sędziowie! - przerwała jej Becky - Przecież wiemy co wiedzieliśmy! Poza tym po co mielibyśmy wymyślać całą tą sprawę? Co? Niby co by nam to dało?! Chyba nie myśli pani, że chcemy zrobić sędziom albo pani jakiś głupi żart dla zabawy?! To może być naprawdę poważna sprawa, której nie można tak zostawić! Trzeba z tym coś zrobić inaczaczej na każde zawody w tej stadninie będzie można wygrać przekupstwem w związku z czym w końcu dojdzie do tego, że wygrywać będą nie ci, którzy dobrze jeżdżą tylko ci którzy mają pieniądze! Tym właśnie sposobem nikt mądry nie będzie chciał tu przyjeżdżać, a wasza stadnina upadnie! Zamiast prawdziwych jeźdźców na zawody będą przyjeżdżać tylko jacyć głupcy, którzy nic nie potrafią i będą się kłócić, który zapłaci więcej żeby tylko wygrać! Nikt nie będzie chciał oglądać takich fatalnych zawodów!
Kiedy Becky skończyła mówić odchrząknęła i w pomieszczeniu zapadła cisza. Kobieta za biurkiem patrzyła na nią z kamienną twarzą, a ja i Jake gapiliśmy się, ja ze zdziwienia, a on najprawdopodobniej z podziwu.
- Zaczekajcie chwilę - powiedziała wreszcie sekretarka po czym wstała i wyszła z biura. Kiedy wróciła był z nią jakiś starszy męszczyzna w garniturze wyglądający na właściciela stadniny. Sekretarka streściła mu w jednym zdaniu po co przyszliśmy.
- Jesteście pewni tego co robicie? - spytał męszczyzna.
Pokiwaliśmy głowami. Szatynka i właściciel stadniny przez chwilę szeptali coś do siebie, a potem męszczyzna podszedł do biurka na którym stał niewielki mikrofon i powiedział Theodora Wells oraz sędziowie dzisiejszych zawodów są natychmiast proszeni do biura.
- Niech pan poprosi też Ashtona McCartney - powiedziałam szybko zanim odszedł od biurka. Westchnął ale spełnił moją prośbę.
Ashton McCartney również ma się stawić - dodał przez mikrofon. 
    Po, krótkim czasie w biurze zrobiło się całkiem ciasno. Weszło do niego pięciu sędziów, matka Francy o jakże wdzięcznym i pasującym do niej imieniu Theodora oraz Ash, który wcisnął się koło mnie. 
- Cześć - powiedział jakby nigdy nic.
Przewróciłam oczami.
- Jak było? - spytałam.
- Później... - nie dokończył ponieważ przerwał mu właściciel stadniny.
- Mam rozumieć, że cała ta sytuacja nie jest żadnym żartem - powiedział - I w stadninie stało się coś co nie powinno się stać. Wszyscy dobrze wiemy o czym mowa.
- Ależ o czym pan mówi? - oburzyła się Theodora - Nie mam pojęcia o co chodzi. W tym momencie kradniecie tylko mój cenny czas przetrzymując mnie bez celu w tym biurze.
- Nie byłbym tego taki pewien... - po tych słowach opowiedział dokładnie po co nas tutaj wszystkich zebrał i poprosił nas o opowiedzenie naszej wersji zdażeń. Następnie przesłuchał sędziów i co bardzo mnie zaskoczyło większość z nich od razu przyznała się do błędu ze spuszczonymi głowami. Na samym końcu zwrócił się do Theodory.
- Ja dalej nie wiem co tu się dzieje! - odpowiedziała - To jakaś wielka pomyłka! Nie znam tych dzieciaków, a moja córka uczciwie wygrała zawody. Może pomyliliście mnie z kimś innym. Ja na pewno nikomu nie płaciłam. Felicity jest po prostu leprza od tej dwójki - tu wskazała oskarżycielsko na Rebekę i Ashtona.
- Obawiam się, że nikt z tutaj obecnych nie zgadza się z panią - odpowiedział włąściciel stadniny - Oobiście się z nimi zgadzam ponieważ pamiętam, że dosyć niedawno zaszła podona sytuacja. Felicity Wells wygrała zawody pomimo strącenia czterech poprzeczek. Było kilku o wiele od niej leprzych jeźdźców, a jakoś dziwnym trafem nie zajęli wysokich miejsc. W związku z tym pani córka zostanie zdyskwalifikowana, a pani pozbawiona pracy instruktorki jazdy konnej w Golden Hill. Sędziowie mają oddać pieniądze pani Wells i również zostaną co do jednego wyrzuceni ze stadniny - ogłosił, a kiedy nikt się nie ruszył dodał - Dowidzenia. Już tu nie pracujecie. 
Po chwili wszyscy w ciszy wyszli z biura zostawiając mnie, Becky, Jake'a i Ash'a.
- A wam gratuluję zajęcia pierwszego miejsca exekwo - powiedział właściciel stadniny zwracając się do Rebeki i Ash'a. 

Ashton? ;p

Od Ashtona C.D. Rebeki - Golden Hill

- Na zdrowie - usłyszeliśmy głos należący najpewniej do starszego sędzi, który uśmiechną się do mnie zanim wyszliśmy. Po głosie i jego wyglądzie mógłbym przypuścić, że porządny z niego człowiek, a jednak myśląc tak byłbym w błędzie skoro wraz z resztą jurorów zgodził się na łapówkę.
- Nikt przecież nie kichnął - warknęła matka Francy lub jak należałoby ją nazywać Franca Seniorita, a ton jakiego użyła coraz wyraźniej pobrzmiewał irytacją.
- Jak to nie? - spytał niby-porządny sędzia wyraźnie zaskoczony (najwyraźniej oprócz uczciwości brakowało mu jeszcze rozumu, chyba, że jedno wynikało z drugiego) - Wyraźnie słyszałem, a nie jestem jeszcze na tyle stary żeby doskwierała mi głuchota.
Mógłbym długo wsłuchiwać się w coraz bardziej idiotyczną rozmowę, której tematem przewodnim było moje kichnięcie co nie zważywszy na okoliczności bardzo mi schlebiało, ale Kinzie pociągnęła mnie za rękawa kurtki ponaglając do odwrotu. Rebeka wyczołgała się już spod budki i zgięta w pół, tak aby nie zostać zauważoną przez okno w budce sędziowskiej biegła do zakazanego wyjścia będącego teraz naszą jedyną szansą. Błyskawicznie wyłączyłem nagrywanie i zaraz za Kinzie zacząłem wygrzebywać się spod budki. 
- To na pewno te dzieciaki! - usłyszałem zdesperowany głos Francy numer dwa, lecz na razie nic nie wskazywało na to aby drzwi miały się otworzyć. Ruda była już przy drzwiach w chwili gdy zacząłem biec do wyjścia. Właśnie gdy pokonałem połowę drogi usłyszałem skrzypienie rozchylanych drzwi. W desperackim geście rzuciłem dziewczynie telefon z dowodem na oszustwo. Ta chyba zrozumiała, że nie zdążę już uciec jeśli nie chcę zrzucić podejrzeń za podsłuchiwanie na nią i Becky więc zamknęła drzwi pod czas gdy ja odwróciłem się gwałtownie przybierając znudzony wyraz twarzy i dusząc w sobie szybki oddech spowodowany przypływem adrenaliny i biegiem godnym sprintera jakim pokonałem raptem trzy metry. Teraz mogłem liczyć jedynie na mój talent dyplomacji. Zależnie od sytuacji moją zaletą lub wadą było straszne gadulstwo, a teraz mogło się to przydać.
- Co ty tutaj robisz? - spytała jakaś kobieta z ciasnym kokiem na czubku głowy. Wyglądała bardziej jak była zawodniczka ujeżdżenia nauczyłem się już jednak żeby nie oceniać ludzi po pozorach ich wyglądu.
- Moja koleżanka zgubiła tutaj aparat - wyjaśniłem najspokojniejszym tonem na jaki było mnie stać - Pod czas mojego przejazdu robiła mi zdjęcia, które później chciałbym pokazać rodzicom, którzy niestety nie mogli pojawić się na zawodach. Ta moja koleżanka to niestety straszna gapa. Położyła go gdzieś, a potem...
- Nie obchodzi mnie ani durny aparat, ani jego właścicielka! A wiesz czemu głuptasie? - twarz rodzicielki Francy, której jakiś rozsądny człowiek powinien był zasugerować, że nigdy nie powinna się rozmnażać, robiła się coraz bardziej czerwona. Zrobiła krótką pauzę żeby nabrać powietrze pod czas której zastanawiałem się czy zadane przez nią pytanie jest retoryczne i będę zmuszony do wysłuchiwania dalszych krzyków czy może powinienem odpowiedzieć. Właśnie obmyślałem argumenty w mojej obronie udowadniające, że nie jestem taki znów głupi, jednak zanim zdołałem wymyślić chodź jeden co nie było zbyt proste, Franca Seniorita wybrała pierwszą z możliwych opcji.
- Bo to wszystko paskudne kłamstwa! - Jesteś tu tylko dlatego, że chciałeś podsłuchać naszą rozmowę! Nie wiem czy udało ci się to czy nie, ale i tak poniesiesz należytą karę!
- Chciałem tylko zauważyć, że nie ma pani żadnych dowodów na to by moje słowa nie były prawdą - odparłem przybierając formalny ton osoby, która spędziła dużo czasu uczestnicząc w rozprawach sądowych. Twarz kobiety, aż po końcówki uszu w których tkwiły perłowe kolczyki nabrała odcieniu mocnej czerwieni, która idealnie pasowała do jej formalnej marynarki. Być może Mogłaby zostać modelką o ile tylko udałoby jej się utrzymać podobny kolor twarzy u uśmiechnąć się co wydawało się być raczej niemożliwe. Jej usta wykrzywiał grymas czystej nienawiści i furii. Przygotowywałem się na długi monolog wykrzyczany głosem o pięćdziesiąt decybeli głośniejszym niż normalny, ale właśnie gdy myślałem, że mamusia F eksploduje na moich oczach z głośników zamieszczonych na hali i chyba w całym ośrodku dał się słyszeć mocny, basowy, męski głos.
- Theodora Wells oraz sędziowie dzisiejszych zawodów są natychmiast proszeni do biura - oznajmił głos, a zanim zabrzmiał dźwięk wyłączanego głośnika dodał jeszcze - Ashton McCartney również ma się stawić.
Nie miałem pojęcia co się stało, ale byłem pewny, że Kinzie i Rebeka w jakiś sposób mi pomogły jednocześnie pogrążając matkę Francy i samą Felicity. 

Kinzie? Rebeka? Ujawniłyście dowody spisku?

wtorek, 24 listopada 2015

Od Rebeki C.D. Francisco - Pierwszy dzień

Poszliśmy do stajni. Francisco prowadził karego konia, który wciąż drobił w miejscu i wyrywał się. Obrzuciłam go krytycznym spojrzeniem i od razu rozpoznałam w nim ogiera pełnej krwi angielskiej. Przebiegłam wzrokiem po boksach i dostrzegłam dwa wolne miejsca. Jedno między Zöe i Last Gremio, drugie pomiędzy Polańczykiem i Mistralem. Od razu wykluczyłam pierwszą propozycję. Z koro był ogierem to chyba logiczne, że nie może stać w boksie obok klaczy. 
- Tam - wskazałam drugie wolne miejsce dokładnie na przeciwko nas. 
Chłopak wprowadził wyrywającego się konia do boksu i zamknął za nim drzwi. 
- Dzięki za pomoc - powiedział Francisco uśmiechając się do mnie mimo woli. 
- Spoko - mruknęłam. Moje wypowiedzi były nadzwyczaj lakoniczne, a wynikało to ze zwykłego znudzenia i lekkiego zdenerwowania. To pomagający powinni się zajmować takimi sprawami jak oprowadzanie nowych klubowiczów. Ja bynajmniej nie byłam pomagającą. Mimo to zmusiłam się do zadania tego pytania:
- W czymś jeszcze ci pomóc?

Francisco?

Od Rebeki C.D. Ashtona - Golden Hill

- Obawiam się, że nie - rzuciłam przez ramię idąc już w stronę wyjścia ze stajni. Ashton oczywiście i tak nas dogonił i poczłapał za nami uśmiechając się tak wkurzająco jak to tylko możliwe. Przechodząc przez powoli pustoszejące podwórko zauważyłam, że parę osób dziwnie się na nas patrzy. Czy trójka nastolatków pewnym krokiem przemierzająca stadninę ze zdenerwowanymi minami jest naprawdę aż taka dziwna? A może ci ludzie słyszeli naszą kłótnię z sędziami? Nie ważne o co im chodziło pokazałam im język i odwrócili swoje spojrzenia.
Zatrzymaliśmy się przed wejściem na halę.
- Stop! - powiedziała Kinzie - Nie możemy tam tak po prostu wejść bo nas zauważą. Pomyśleliście o tym?
- Racja - odpowiedzieliśmy zgranym chórkiem po czym spiorunowałam Ash'a wzrokiem.
- Ja to powiedziałam pierwsza - warknęłam.
- Nie! Powiedzieliśmy równocześnie - odparł zdziwiony chłopak.
- Aha, wmawiaj sobie. Musisz się pogodzić z tym, że jestem od ciebie mądrzejsza i bardziej bystra - powiedziałam z wyższością, przyglądając się swoim paznokciom.
- A może tak zamiast się kłócić poszukamy innego wejścia na halę? - przerwała nam Kinzie. Ruda wyglądała teraz jak wyprany mops. Rudy wyprany mops. Oczywiście nie mogłam się powstrzymać od parsknięcia śmiechem i powiedzenia tego na głos.
- Dziękuję za cenne uwagi Torres - odpowiedziała sarkastycznie i ruszyła w prawo. Pobiegłam i zrównałam się z nią.
- Wiesz gdzie jest Jake? - spytałam zupełnie nie na temat.
- Nie. Nie wiem. Chyba został w stajni.
- Zostawiliśmy go? - spytałam z rozpaczą w głosie.
- Tylko się nie rozpłacz - zaśmiał się Ashton idący krok w krok za nami.
- Spadaj... - zaczęłam ale nie dokończyłam ponieważ moim oczom ukazały się małe zamknięte drzwiczki w tylnej ścianie hali - To wygląda ciekawie - powiedziałam i zatrzymałam się. Widniała na nich żółta tabliczka z napisem "NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY". Po uważnym przeczytaniu tego napisu chwyciłam za klamkę i ku mojemu zdumieniu drzwi otworzyły się lekko i bezgłośnie. Tuż przed nosem zobaczyłam tył budki sędziowskiej i siedzących w niej sędziów oraz tą wredną babę w kurtce z logo stadniny. Zanim z przerażeniem zamknęłam spowrotem drzwi usłyszałam tylko kawałek jej wypowiedzi:
- ...była najlepsza...
Wstrzymując powietrze odwróciłam się na pięcie. Kinzie i Ashton spoglądali na mnie zaskoczeni.
- Co to było? - spytał Ash.
- To drzwi dla sędziów - wyszeptałam - Dalej są w swojej budce i o czymś gadają.
- To jak ich podsłuchamy? - spytała Kinzie - Przez drzwi nic nie słychać.
Pomyślałam chwilę i moją twarz wykrzywił chytry uśmieszek - Mam pomysł.
    Mój cudowny pomysł wyglądał następująco: bezgłośnie otwieramy drzwi; bezgłośnie wchodzimy; bezgłośnie zamykamy drzwi; bezgłośnie wtaczamy się pod budkę, która stała na lekkim podwyższeniu tak, że od ziemi dzieliło ją 40 centymetrów; i równie bezgłośnie Ashton, który miał przy sobie komórkę nagrywa rozmowę sędziów. Pierwsza weszłam ja (bo to w końcu kurczę mój plan!), następnie Ruda, a Ash na końcu. Mało brakowało, a zobaczył by go jeden z sędziów, ale w porę wczołgał się pod budkę jak prawdziwy ninja. Durny ninja. Kiedy już w trójkę leżeliśmy na ziemi wpatrując się w deski w podłodze budki sędziowskiej staraliśmy się nie wydawać żadnych odgłosów, ani też się nie ruszać - nie licząc Ash'a, który musiał włączyć nagrywanie.
- ...jesteście pewni, że nie będą niczego podejrzewać? - usłyszeliśmy nad sobą głos krewnej F.
- Oczywiście, że nie - odpowiedział któryś z sędziów.
- Nie byłabym tego taka pewna. To banda wrednych bachorów! - zmarszczyłam brwi słysząc te słowa - Czy komukolwiek wolno wchodzić do budki sędziowskiej? Zwłaszcza po zakończeniu zawodów?
- Nie i pani też nie powinno tu być...
- Nie chodzi o mnie!
- Dobrze. Nie musi pani krzyczeć - odezwał się inny głos - Pytam po raz kolejny. Gdzie nasza zapłata?
Kinzie zrobiła minę jakby chciała powiedzieć "A nie mówiłam?".
- Powiedziałam, że to jeszcze nie koniec. Przecież za dwa dni będą kolejne zawody, na których moja córka ma wygrać - powiedziała najwyraźniej mama Felicity z wyraźnym naciskiem na "ma".
- Chcemy teraz połowy zapłaty! - zaprotestowała jakaś inna kobieta.
- Nie dostaniecie jej jeszcze. Jeśli te dzieciaki, które wygrały drugie miejsce dowiedzą się o przekupstwie nic wam nie dam.
I właśnie w tym momencie Ashton McCartney zrobił coś co będę mu wypominać do końca życia. On...kichnął! Nagle zrobiło się jakoś cicho. Zatkałam usta ręką patrząc na chłopaka morderczym wręcz wzrokiem.
- Kto to był? - usłyszeliśmy głos któregoś z sędziów.

Ashton?! XD

Od June C.D. - Jessabelle

- June przywlokła tu jakąś wariatkę, którą znalazła w lesie - wyjaśniła Kinzie zanim zdążyłam otworzyć usta.
- To nie jest wariatka! - zaprzeczyłam, ale w tym samym momencie Jess odskoczyła gwałtownie od koniowiązu prawie rozrywając uwiąz po czym popatrzyła na nas z zaskoczeniem jakby zdziwiła się, że została przywiązana lub dopiero teraz zarejestrowała, że przed nią stoi kamienny murek z metalową rurką do jakiej jest przywiązana.
- Skąd ona wzięła się w lesie? - spytała Helen wypuszczając ze świstem powietrze z ust co oznaczało, że jest bardzo zła, ale jak na razie stara się to ukryć.
- Nie mam pojęcia - wyznałam podchodząc do klaczy z zamiarem pogłaskania jej po szyi ona jednak odskoczyła kładąc uszy po sobie, a następnie zupełnie jakby to co przed chwilą zrobiła nigdy nie nastąpiło postawiła uszy do przodu przysuwając się do mnie i trącając nosem moją kieszeń w poszukiwaniu smakołyków - Ktoś ją porzucił, albo uciekła.
- Sądząc po jej zachowaniu raczej to drugie - Kinzie pokręciła głową z niedowierzaniem. Miałam wrażenie, że zaraz wypuści z płuc powietrze zupełnie w taki sam sposób jak przed chwilą zrobiła to Helen.
- Jest bardzo chuda i zapewne odwodniona - mruknęła właścicielka klubu przyglądając się Jessabelle uważnie - Pewnie spędziła na mrozie kilka dni. Pójdę zadzwonić po weterynarza, a wy w tym czasie zaprowadźcie ją do któregoś z wolnych boksów w stajni dla prywatnych koni i zajmijcie się nią. Potrzebuje ciepłej derki i przydałoby jej się porządne czyszczenie. Dajcie jej też wody, ale delikatnie podgrzanej. Podzwonię potem po różnych ośrodkach i popytam czy nie uciekł im koń. Trzeba będzie również rozwiesić ogłoszenia w mieście.
- Ja się do niej nie zbliżę - ostrzegła Kinzie, kiedy Helen zniknęła w domku klubowym - To twoja świruska i ty możesz się nią zająć.
- Mogłabyś mi przynajmniej pomóc rozłożyć trociny w boksie? - spytałam odsuwając się nieco od siwej klaczy, która niezadowolona z faktu, że nie dostanie ode mnie więcej jedzenia chciała mnie ugryźć w ramię.
- Tak - westchnęła zrezygnowana - To mogę zrobić tylko pójdę powiedzieć Rebece, że masz źle w głowie i żeby przyszła zobaczyć co ty najlepszego narobiłaś. Możesz w tym czasie rozsiodłać Vallora i poszukać w siodlarni jakiejś klubowej derki, która będzie na nią pasować.
Skinęłam głową i odebrałam do niej wodze kuca, które dotychczas trzymała. Kiedy oddaliła się truchtem zaprowadziłam wałacha do jego boksu i rozsiodłałam.
- Myślisz, że będzie mogła z nami zostać? - spytałam kuca po odniesieniu sprzętu kiedy czyściłam jego zlepioną od potu sierść w miejscu gdzie leżało siodło.
- Wątpię - do boksu weszła Rebeka, a nieco dalej stanęła Kinzie, której mina wyrażała skrajne niezadowolenie - To rasowa klacz Holenderska. Musiała kosztować niezłą kasę o ile kupujący nie skapował się w porę, że to kompletna idiotka.
- Bo Harfan niby ma więcej rozumu - prychnęłam przestając czyścić sierść kuca.
- Nie powiedziałam, że jej nie lubię, albo że Harfan jest lepszy chodź to drugie jest chyba oczywiste - blondynka uśmiechnęła się gdy razem wyszłyśmy z boksu, a ja zasunęłam zasuwę w jego drzwiach - Jeśli zostanie tutaj pomogę ci ją zajeżdżać bo mam nieodparte wrażenie, że będzie to świetna zabawa. Wydaje mi się tylko, że to mało prawdopodobne żeby jej właściciel nie chciał jej odzyskać lub przynajmniej dostać za nią pieniędzy gdybyś była gotowa ją odkupić.
- Pewnie, że bym była - odparłam odkładając szczotki w siodlarni i rozglądając się w poszukiwaniu derki - Nie wiem skąd miałabym wytrzasnąć kasę, ale jakoś bym to zrobiła.
- Nie nastawiaj się, bo przecież jeszcze nie wiadomo czy z tobą zostanie - uprzedziła mnie Kinzie podając mi bordową derkę w pomarańczowe pasy, jaką znalazła w koncie siodlarni. Zabrałam ją i wyszłam na zewnątrz żeby ubrać w nią klacz. Kiedy tylko podeszłam do Jess ta energicznie wykopała w moją stronę wysoko unosząc tylne nogi. Na szczęście udało mi się uchylić przed kopytami.
- Dzięki - mruknęłam nieco ostrożniej podchodząc bliżej. Klacz poĻorzyła uszy na potylicy ukazując białka oczu, ale stała nieruchomo gdy zapinałam na niej derkę.
- Dobry koń - uśmiechnęłam się gładząc jej szyję, na której jak na reszcie ciała sierść była pozlepiana i rudna - Wyczyszczę się jak już przygotujemy ci boks.
Weszłyśmy do stajni dla koni prywatnych i odnalazłyśmy wolny boks. 
- Czemu jesteś tak negatywnie nastawiona Kinz? - spytała Rebeka kiedy wrzucałyśmy do boksu trociny rozkładając je po całej powierzchni - Będziemy miały z nią masę zabawy. Zobaczysz, będzie fajnie!
- Pewnie, że będzie - poparłam Becky z szerokim uśmiechem. Wszystko wskazywało na to, że jeśli nikt nie zgłosi się po Jessabelle klacz stanie się moja, a moje największe marzenie się spełni.

Kinzie? 

niedziela, 22 listopada 2015

Od Ashtona C.D. Kinzie - Golden Hill

- Dzień dobry! - krzyknęła Rebeka pierwsza wpadając do budki sędziowskiej w której przy stole siedziała trójka jurorów przy długim stole na którym zalegały równo poukładane papiery. Koło nich stała jakaś kobieta w firmową kurtką stadniny. Żwawo gestykulowała w rozmowie z jednym z sędziów, ale gdy weszliśmy do środka przerwała mierząc nas zaskoczonym spojrzeniem, jak z resztą reszta osób w ciasnym pomieszczeniu.
- Proszę nie zwracać na nią uwagę - odezwałem się przybierając formalny ton i powstrzymując się od śmiechu - Ta osoba jest niezrównoważona psychicznie. To bardzo skomplikowany przypadek głupoty zaawansowanej.
- Ja ci dam głupotę zaawansowaną - warknęła blondynka podciągając gumkę na włosach, która poluzowała się trochę - Chciałam spytać czy przypadkiem nie nastąpiła jakaś pomyłka...
- Pomyłki są nie możliwe - warknęła kobieta z wielkim logo Golden Hill na plecach - A teraz proszę wyjść gdyż jestem zajęta rozmową z sędziami.
Jej ton był wyniosły, a gdy mówiła prostowała się nienaturalnie co nieco przypominało mi sposób w jaki wywyższała się Franca.
- To nie możliwe - oznajmiła Rebeka ignorując kobietę, która skrzywiła się nieprzyjemnie - Żebym ja zajęła to samo miejsce co ten największy głąb na świecie.
- Czy wam się to podoba czy nie zajęliście to samo miejsce, a teraz wypad - warknęła kobieta. Rebeka wyglądała jakby miała ochotę coś jeszcze powiedzieć, ale odwróciła się na pięcie i wyszła szybkim krokiem zatrzaskując za sobą drzwi tak głośno, że aż stojąca obok mnie Kinzie podskoczyła zaskoczona. Jakiś starszy sędzia posłał nam przepraszający uśmiech za plecami kobiety, która dalej mierzyła nas ostrym jak sztylety spojrzeniem. Również wyszliśmy na zewnątrz kierując się w stronę stajni, żeby przygotować konie do podróży.
- Jak myślisz kim była ta baba? - spytała Kinzie podając mi derkę kiedy weszliśmy do boksu Seven'a.
- Na pewno była spokrewniona z Francą - mruknęła Becky z boksu obok w którym zakładała owijki Harfanowi - Tylko jej rodzina potrafi być równie głupia.
- Kiedy się wściekała wyglądała zupełnie jak ta, której imienia nie wolno wymawiać - zaśmiałem się przypominając sobie wyprostowane plecy i uniesiony podbródek kobiety. Na samą myśl wzdrygnąłem się zniesmaczony. 
- Może przekupiła sędziów, żeby jej krewna zajęła pierwsze miejsce - zastanawiała się Ruda. 
- Pewnie tak - zgodziła się Rebeka podchodząc do nas i obrzucając Days'a z dwoma przednimi nogami owiniętymi owijkami pogardliwym spojrzeniem - Gdybym była sędzią zdyskwalifikowałabym ją za użycie przemocy wobec konia oraz za parszywy charakter. A tak poza tym to ja już skończyłam McCartney, więc spinaj dupę i się pośpiesz.
- Jasne - mruknąłem pochylając się przy tylnej nodze wałacha i zaczynając zakładać na nią ciemno niebieską owijkę.
- Becky skoro Ash i tak musi jeszcze skończyć chodźmy podsłuchać co dzieje się w budce sędziowskiej. Może ta kobieta rzeczywiście dała sędziom łapówkę - zaproponowała Kinzie, której oczy błyszczały z podekscytowania.
- Świetny plan, tym bardziej, że nie uwzględnia Ashtona - Rebeka zaśmiała się wrednie.
- Niema mowy - zaprotestowałem kończąc owijać nogę Sev'a - Idę z wami. Seven może trochę poczekać.

Kinzie? Rebeka? Co uknuła krewna F?

piątek, 20 listopada 2015

Od Sary - Piętna przeszłości

Leżałam na łóżku w moim domku. Większość zajęć dobiegła już końca. Uczniowie korzystali z ciepłych promieni słonecznych. Mimo, że mój domek, stał raczej na uboczu, dobrze słyszałam piski i śmiechy. Od jak dawna tu byłam? Czas to pojęcie względne. Zerknęłam na kalendarz. Byłam tu dokładnie od 4 dni. Całe szczęście nikt nie przejął się moim przybyciem. Chyba nie przyciągałam sobą większej uwagi. Nikt nie kazał mi się przedstawiać... Zapewne ludzie z większym zainteresowaniem patrzyli na mojego konia, raczej nie interesując się jego właścicielem. Incognito. Uniosłam kącik ust, wyobrażając sobie obraz mojego wierzchowca. Tak....Dokładnie tak miało być. Zamknęłam oczy. Po raz kolejny dziękowałam losowi za osobny domek, gdzie nikt nie komentował moich "dziwacznych" zachowań. Powinnam śmiać się,palić, pić i chodzić na imprezy, jak przystoi na mój młody wiek. Czasem miałam wrażenie, że śmiech na zawsze wymazał się z mojej twarzy. Powoli otworzyłam powieki i znudzona wpatrywałam się w plamki światła, grające wesoło na ścianie. Ciężko zwlekłam się z łóżka i podeszłam do lustra. Rama błyszczała zachęcająco. Spróbowałam uśmiechnąć się. Kąciki moich ust wygięły się w dziwacznym grymasie. No cóż. Westchnęłam. Podobno liczą się chęci. Przeciągnęłam się i szybko wyszłam z domku.
***
Stajnia zawsze mi się podobała. Była zupełnym przeciwieństwem brudnej, ciemnej i małej stajni, w której stał Incognito. Mu też chyba spodobało się nowe wnętrze... Przemknęłam szybko między boksami, modląc się, aby nikt mnie nie zauważył. Podekscytowana podeszłam do boksu mojego konia. Podniósł z zainteresowaniem uszy, słysząc moje ciche kroki. Z cichym jęknięciem ,otworzyłam drzwi boksu. Incognito odsunął się pod ścianę, kładąc uszy po sobie. Jego oko błysnęło wrogo, przypominając rozkruszone drobiny szkła. Uśmiechnęłam się w duchu. 
-Wszyscy nosimy piętna przeszłości. - szepnęłam dotykając jego łopatki. Kręciłam palcem wskazującym, tworząc duże i małe kółka na zakurzonej sierści Incognito. Obserwowałam jego uszy, które powoli prostowały się. W końcu koń opuścił głowę, jakby moja obecność była zupełnie naturalna. Złapałam szczotki i z cichym jęknięciem zabrałam się do czyszczenia pozlepianej sierści.
***
Ciepły wiatr delikatnie wiał mi w twarz. Siedziałam na grzbiecie Incognito, który szybkim tempem kroczył w stronę ciemnej ściany drzew. Zamierzaliśmy zrobić sobie krótki spacer. Uwielbialiśmy tereny. Uważałam je za chwile wyjątkowe, kiedy słyszę tylko cichy tupot kopyt i bicie własnego serca. Właściwie planowałam ten teren od momentu kiedy zobaczyłam ten lasek. Uwielbiałam las. Czułam ,że z jakiś względów oboje tutaj pasujemy. Poza tym.... Las był także pracownią sztuki. Poklepałam lekko torbę z potrzebnymi mi przyborami do rysowania. 
Las dawał mi złudne poczucie wolności. Kiedy tylko schowaliśmy się za drzewami przyśpieszyłam do galopu. Teraz wiatr nie dmuchał mi delikatnie w twarz, lecz uderzał w nią, chcąc spowolnić nasz pęd. Nie miał szans. Pochyliłam się nad siodłem. Incognito przyśpieszył. On także kochał to dziwne, niesamowite uczucie. Nareszcie nie przytrzymywałam go. Jechał swoim tempem, nie wjeżdżając w zady innych koni. Nie zatrzymując się, ani nie dostosowując tempa do nikogo. Drzewa przemijały tak szybko, że nie byłam w stanie dostrzec ich wyraźnych kształtów. Zwolniłam. Incognito parsknął. Brzmiało to niemalże jak lekceważące prychnięcie. Wiedziałam, że gotowy był galopować bez końca. Zamiast tego delikatnie wydłużyłam wodze, pozwalając,aby swobodnie szedł udeptaną ścieżką. Liczyłam w myślach jego oddechy i miarowe kroki.
Wkrótce naszym oczom ukazało się małe, urodziwe jeziorko. Zatrzymałam się i odłożyłam torbę, bojąc się uszkodzić jej zawartość. Zdjęłam siodło, kładąc spocony czaprak na gałęzi, chcąc, aby chociaż trochę wysechł. Upewniwszy się, że brzeg jeziora jest płytki i czysty, weszłam na jeden ze złamanych pni. Szybko wdrapałam się na grzbiet konia. Nie musiałam dawać mu żadnego sygnału. Incognito ruszył szybkim krokiem w stronę wody. Nie zamierzałam go powstrzymywać. Przygotowałam się na szok termiczny.
***
Woda nie okazała się tak zimna jak przypuszczałam. Wkrótce mokrzy wyszliśmy z jeziora. Dawno tak dobrze się nie bawiłam.No cóż. Czy ktoś kiedykolwiek powiedział, że najlepszym przyjacielem człowieka musi być pies lub inny człowiek? Z niechęcią podeszłam do torby, wyciągając z niej kantar. Przywiązałam Incognito do jednej z mocnych dębowych gałęzi. Patrzył na mnie z udawaną urazą. Nie mogłam pozwolić mu samemu kręcić się po brzegu. Nie warto kusić losu. Właściwie to...Nie wiedziałam czy wolno mi tutaj przebywać. Pomyślmy... Samotnie wybrałam się w teren. Nie poinformowałam o tym nikogo. Nie mam komórki. Tak....Z pewnością naruszyłam jakąś zasadę. Pozostawało mi jedynie udawać, że moja obecność tutaj jest zupełnie uzasadniona. Wzruszyłam ramionami siadając na brzegu. Złapałam szkicownik, wyciągając nogi, aby słońce osuszyło moje mokre bryczesy.
***
Nie wiem jak długo, skrobałam ołówkiem po kartce. Myślami byłam daleko stąd. Nie wiedziałam nawet co rysuję. Dlatego skrzywiłam się widząc swoje dzieło. Nie było brzydkie. Przedstawiało las i jezioro... Lecz nie było to miejsce,w którym się teraz znajdowałam. Był to las w Wirginii Zachodniej, z którym nie wiązały mnie żadne dobre wspomnienia. Ze złością wyrwałam kartkę i wrzuciłam ją do jeziora. Patrzyłam jak złe wspomnienia rozmywają się na szklanej tafli wody. Gdyby to było takie proste... Słońce chyliło się ku zachodowi. Musieliśmy tu naprawdę długo siedzieć. Incognito zarżał cicho kładąc uszy po sobie. Zaniepokojona odwróciłam się i podeszłam do konia, który szarpał się z uwiązem. Jego zachowanie nie było normalne. Szybko go osiodłałam, próbując ignorować jego niecierpliwe wiercenie się. 
Pospiesznie podprowadziłam konia do tafli wody, zabierając przemoczoną kartkę - dowód mojej obecności tutaj. Z niezadowoleniem wyciągnęłam porozdzierany papier z wody.
-Ekchem... - moje rozmyślania brutalnie przerwało grzeczne chrząknięcie. Moje serce na chwilę zamarło. Doskonale wiedziałam, że nie powinno mnie tu być. Incognito wyczuł mój nastrój. Choć wydawało się, że to niemożliwe, jeszcze bardziej położył uszy i spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć: "Przecież ostrzegałem". Wciągnęłam głośno powietrze i odwróciłam się na pięcie.
~Ktokolwiek?

Od Francisco - Pierwszy dzień

Droga... długa droga... Jednak w końcu byliśmy na miejscu. Wyszedłem z samochodu i poszedłem do przyczepy. Wyprowadziłem Diego z przyczepy i zaprowadziłem do stajni. Wziąłem bagaże i wszedłem do domu dziadków.
- Buongiorno Francisco! - powiedziała babcia.
- Buongiorno, la nonna. - powiedziałem i przytuliłem się do niej. - Zaniesiesz rzeczy do pokoju?
- Tak.
Wziąłem rzeczy i poszedłem do pokoju. Nie przebierałem się tylko od razu zszedłem na dół.
- To... gdzie jest ta stajnia? - spytałem.
- Dziadek cie zawiezie.

***

Godzinę później byliśmy na miejscu. Dziadek odjechał a ja wziąłem Diego za uwiąz. Przeszedłem kilka kroków aż natknąłem się na jakąś blondynkę.
- O! - krzyknęła gdy wpadła na mojego konia. - Przepraszam. Jestem Rebecka, a ty?
- Francisco - podałem jej rękę.
- Ty.... nie jesteś Polakiem? - pokręciłem głową. - Z jakiego kraju jesteś?
- Ciao bella. Io sono italiano.
- O mój Boże! Jesteś Włochem!
Na mojej twarzy nie zawitał uśmiech.
- Gdzie mogę zostawić konia?
- Eee... chodź pokażę ci.
Poszedłem za dziewczyną.


<Becky>

czwartek, 19 listopada 2015

Od Kornelly C.D. Ethana - Początki bywają trudne

    - Jane - przedstawiłam się z szerokim uśmiechem lecz już po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że coś powiedziałam nie tak - Eh...to znaczy Kornelly - poprawiłam się, a Ethan przekrzywił głowę nie rozumiejąc o co mi chodzi - Nie ważne - machnęłam ręką i odwróciłam się. Sottome stał grzecznie patrząc na mnie jakby pytał "Wsiadasz czy nie? Zdecyduj się." Podeszłam więc do niego od tyłu i wiedząc, że mnie nie kopnie wzięłam rozbieg po czym wskoczyłam mu na zad. Następnie szybko przesunęłam się do przodu w stronę kłębu siadając na bordowym czapraku spiętym pasem woltyżerskim.
- Wszystko dobrze? - spytała Ethana Anne prowadząca jazdę.
- Taaak....Wszosyko jest ok - odpowiedział chłopak gramoląc się na całkiem wysoki grzbiet Albatrosa. Poprawił sobie toczek, który po upadku przekrzywił mu się na prawą stronę głowy i ruszył stępem. Ja również ścisnęłam łydkami boki Sotto i nakierowałam go na długą ścianę.
- Możemy dalej galopować? - spytałam instruktorki.
- Jasne, tylko pytanie czy Ethan chce?
- Ja? - chłopiec chwilę się zastanawiał po czym odpowiedział optymistycznie - Mogę spróbować, najwyżej znowu spadnę!
- Dobrze, w takim razie zmieńcie kierunek najbliższą krótką przekątną i zagalopujcie - poleciła instruktorka. Pojechałam pierwsza, za mną Ida, a na końcu Ethan. Nie wiem czy było to najleprze rozwiązanie zważywszy na to, że Albatros jest najszybszy ale trudno! Sottome i Pałasz rzecz jasna spowalniali srokatego konia więc po jakimś czasie wykonałam pół koła od B do E tak, że teraz Ida została prowadzącą.
    Jazda trwała do końca bez rzadnych upadków, a gdy się skończyła zaprowadziliśy nasze konie do stajni. Ja i Ida ruszyłyśmy do pierwszej stajni, a Ethan do drugiej. Praktycznie nie musiałam prowadzić Sottome ponieważ nauczyłam go żeby podążał za mną krok w krok. Tak więc zarzuciłam mu wodze na szyje i po prostu weszłam do stajni kierując się do uchylonego boksu z tabliczką z imieniem Sottome. Po drodze minęłam boks Sev'a potocznie nazywanego przeze mnie Drożdżówką i pogłaskałam gniadego wałacha wystawiającego z boksu głowę. Po rozsiodłaniu Sotto zawiesiłam jego sprzęt na drzwiach boksu i skierowałam się do Giant'a zerkając jednocześnie na Idę rozsiodłującą Pałasza kilka boksów dalej. Dziewczyna również zdążyła mu już zdjąć cały sprzęt i teraz zbierała go żeby jakoś zabrać się z tym wszystkim do siodlarni. Kiedy koło mnie przechodziła uśmiechnęłam się do niej, a ona nawet odwzajemniła mój uśmiech co niezwykle mnie zdziwiło.
    Otworzyłam drzwi do boksu szetlanda i zastałam siwka wpatrującego się we mnie z zadartą głową jako, że kuc nie miał nawet metra w kłębie.
- Cześć maluchu - pogłaskałam kucyka po bujnej grzywie i wyciągnęłam z kieszeni ciepłej czerwonej bluzy przysmak, który dałam mu do zjedzenia - Potrenujemy po południu - obiecałam Giant'owi i zabierając czaprak, pas woltyżerski i ogłowie wyszłam w podskokach na zewnątrz.
    W siodlarni zastałam Idę i Ethana zbierających z ziemi rozrzucone czapraki. Zmarszczyłam brwi przyglądając im się chwilę.
- Eeee...jak te czapraki znalazły się na ziemi? - spytałam odwieszając pas woltyżerski na swoje miejsce.
- No, można powiedzieć, że je zrzuciłem - wytłumaczył Ethan.
- Można? - spytała Ida podnosząc z ziemi czaprak, który zapewne kiedyś był biały.
- Brawo - powiedziałam sarkastycznie - A tak, w ogóle to kiedy przyjechałeś? - dodałam po chwili. U mnie nagłe zmiany tematu w wypowiedzi są zupełnie normalne. Co więcej są dziedziczne. Moja mam często zmienia temta gdy z kimś rozmawia.

Ethan? ;p

Od Ethana - Początki bywają trudne

Dzień jak co dzień. Wstałem o ósmej, jak zawsze, poświęcając jeszcze pół godziny na całkowite rozbudzenie się. Po tym czasie odkryłem kołdrę i leniwie wywlokłem się z łóżka. Złożyłem pościel i trochę ogarnąłem bałagan w pokoju, gdyż wieczorem nie miałem już siły, czasu ani chęci na sprzątanie. Chwyciłem naładowany już telefon i zadzwoniłem do rodziców, o co prosili mnie, zanim wyjechałem. W sumie to nie rozmawialiśmy o niczym ciekawym, jedynie parę krótkich zdań typu: "Co tam u ciebie?". Nie jadłem śniadania, bo nie byłem szczególnie głodny. Włożyłem na siebie jeansy i kraciastą koszulę, bo ten styl lubię najbardziej. Stawiłem się na dworze punktualnie o dziewiątej, gdzie czekał na mnie jeden z instruktorów. Przybyły jeszcze dwie inne dziewczyny, pewnie będą ze mną. Byłem niezwykle rad, że wreszcie poznam kogoś nowego. 
Przydzielono mi ładnego konia o wdzięcznym imieniu Albatros. Wreszcie przeszliśmy do galopu, całe szczęście, teraz było o wiele ciekawiej. Patrzyłem jednak z zazdrością na moje towarzyszki, które okazały się być całkiem dobre w tym, co robią. 
Trzymałem się kurczowo siodła, byleby nie spaść. Strasznie podskakiwałem i nie chciałem źle wypaść na tle tych doświadczonych dziewczyn. Spróbowałem jednak trzymać się samych wodzy, ale chwilę potem tego pożałowałem. Z piskiem spadłem na ziemię, obdzierając sobie kolana. Przekręciłem się, by usiąść, po czym zaśmiałem się.
- Au - powstrzymywałem przypływ śmiechu - To bolało, chyba pozostanę przy trzymaniu się siodła... 
Jedna z dziewczyn zsiadła ze swojego konia i pomogła mi wstać.
- Dzięki - powiedziałem, otrzepując się i podałem jej rękę, uśmiechając się szeroko - Jestem Ethan, a ty?

Ida? Kornelly? :3

Witamy Ethana Jamiesona!

Imię: Ethan
Nazwisko: Jamieson
Wiek: 13 lat
Charakter: Każdy dobrze wie, że nastolatkowie - w tym wypadku młodsi ich przedstawiciele - dzielą się na parę grup wedle swojego charakteru. Do jakiej z nich zalicza się Ethan? Szkolna elita? Żądny wiedzy? Lizus? Nie, nie, nic z tych rzeczy. Ów chłopiec od zawsze jest klasowym śmieszkiem i prawie wszystko potrafi obrócić w żart. Istna dusza towarzystwa i chłopak do robienia naprawdę szalonych rzeczy. Typowy ryzykant, nieraz nieźle się narażał, by tylko się pobawić. Ciężko się nudzić w jego towarzystwie, gdyż buzia mu się prawie nie zamyka i zawsze ma do opowiedzenia jakąś niezwykłą życiową historię czy garstkę sucharów. Przebywanie w towarzystwie marud i pesymistów to dla niego istna udręka! Rzadko zobaczysz go bez obecności uśmiechu na twarzy i potrafi ją wywołać nawet u największych na świecie smutasów. Mimo swojej dosyć... Imprezowej osobowości, jest bardzo wrażliwym i czułym na krzywdę ludzką chłopakiem. Nie zawaha się pomóc, nawet jeśli kosztowałoby go to bardzo wiele. Nie jest złośliwy, jedynie czasami, tak po przyjacielsku. 
Historia: Urodził się w Ameryce, a dokładniej w Nowym Jorku jako drugi syn rodziny Jamiesonów. Uczęszczał do dobrej szkoły podstawowej i dostawał wiele dobrych ocen. Nie można powiedzieć, że nie miał przyjaciół - wręcz przeciwnie - od zawsze był duszą towarzystwa i nigdy nie bał się wystąpień publicznych ani głośnego wyrażania swojej opinii. Namowa wujka mieszkającego tutaj sprawiła, że Ethan wraz z rodzicami przeprowadził się tutaj. Dzięki koleżance z klasy zaczął interesować się jazdą konną, więc zapisał się do tejże szkółki jeździeckiej.
Rodzina: Rodzice - Audrey i Jake. Brat Jess.
Dziewczyna: Może kiedyś...
Przyjaciele: Każdy, kogo pozna, jest jego przyjacielem, ciężko nie lubić tego pogodnego chłopca.
Koń: Rodzice oznajmili, że kupią mu konia, gdy nauczy się dobrze jeździć i uzna ten sport za swoją pasję.
Hobby: Sztuka i teatr, sport (szczególnie lubi snowboard i piłkę ręczną). Poza tym dużo rysuje i czyta.
Doświadczenie: Od niedawna, tu dopiero zaczął się uczyć.
Specjalizacje: Najbardziej interesują go wyścigi przełajowe.
Domek: Lepiej sam niż z osobą, której by nie trawił.
Gracza: Isoshii

Witamy Sarę Jerome!

Imię: Sara
Nazwisko: Jerome
Wiek: 17 lat
Charakter: Sara jest z natury cicha i spokojna. Czasem nawet zbyt spokojna... Jest raczej introwertyczką. Nie lubi opowiadać o swojej przeszłości. Nie integruje się z grupą. Kiedy nie ma nic do powiedzenia po prostu nic nie mówi. Nie da się jej obrazić. Zawsze ze stoickim spokojem odpowiada i ocenia sytuację. Uważa, że ma podświadomość 80-cio latki. Nie chodzi na dyskoteki, nie pali, nie pije. Czasem ma wrażenie, że marnuje swoje życie. Rzadko się śmieje. Zazwyczaj jej śmiech jest sztuczny, udawany tylko po to, aby wmieszać się w otoczenie. Jej język jest lakoniczny ,a sama dziewczyna raczej często myśli o przeszłości. Poza tym jest mistrzynią kłamstwa. Nieraz nie potrafi się powstrzymać od skłamania. Udaje jej się nawet oszukiwać samą siebie...
Historia: Sara urodziła się w Wirginii Zachodniej. Ideą, która tam panowała było: Jedyną osobą, która się liczy, jesteś ty. Tak więc termin "bezinteresowność" już dawno temu wypadł z tamtejszego słownika. Matka Sary popełniła samobójstwo w dniu jej 7 urodzin. Sara nie chciała wspominać z jakiego powodu. Ojciec, aby połączyć się z małżonką także popełnił samobójstwo. Dziewczynie pozostał jedynie pełnoletni brat Louis, który uzależnił się od alkoholu. Wkrótce Louis popadł w długi i z resztki pieniędzy wysłał ją do klubu jeździeckiego Equus. Sam zniknął bez śladu. Policja podejrzewa, iż został zamordowany, jednakże ciała nigdy nie odnaleziono. W historii Sary jest wiele porażających niedociągnięć, lale dziewczyna zarzeka się, że jest ona prawdziwa.
Rodzina: -
Chłopak: -
Przyjaciele: -
Koń: Incognito
Hobby: Sztuka
Doświadczenie: 12 lat
Specjalizacje: Skoki. Interesuje ją także woltyżerka i natural.
Domek: Sama
Gracza: queeninblack

Od June C.D. Luke'a - Po raz pierwszy!

- Dobra. Nie mogę się doczekać - posłałam mu szeroki uśmiech na co odpowiedział jedynie niezadowoloną miną.
- Jesteś strasznie irytująca - warknął obrzucając mnie spojrzeniem pełnym szczerej nienawiści - Nie wiem po co ja się w ogóle zgodziłem na te treningi...
- Może to dlatego, że mnie lubisz tylko nie chcesz się do tego przyznać? - zaśmiałam się nie zwracając nawet uwagi na to, że zaciska szczęki najpewniej powstrzymując się przed lewym sierpowym wymierzonym w moją twarz.
- Możesz pomarzyć idiotko - prychnął dokańczając jedzenie.
- To ty jesteś idiotą - żachnęłam się, lecz mimo to z mojej twarzy nie schodził uśmiech. Chłopak jedynie pokręcił głową, a ja mogłam się domyślić, że zastanawia się jakim cudem ktoś taki jak ja bezkarnie chodzi po Ziemi. Pośpiesznie wstał i wyszedł z budynku trzaskając za sobą drzwiami jakby już nie mógł znieść mojej obecności. Nie tracąc dobrego humoru podbiegłam do stołu przy którym siedziały Kinzie i Rebeka oraz Ash, który najwyraźniej właśnie się dosiadł opowiadając Rudej jakiś kawał. Zajęłam jedno z wolnych miejsc przy stole i zabrałam się za jedzenie i rozmawianie z przyjaciółmi.
Kiedy skończyłam jeść wybiegłam z jadalni zostawiając w niej Kinzie i Ashtona, którzy nie mogli przestać żartować i rozśmieszać się nawzajem. Nie rozumiałam ich zachowania. Rebeka najwyraźniej też gdyż wyszła jeszcze wcześniej stwierdzając, że nie zniesie więcej głupich min równie głupiego Asha. Powietrze było bardzo mroźne, ale skostniałe palce, które wcisnęłam głęboko do kieszeni czarnej kurtki i piekące od zimna usta rekompensował piękny widok wysokich zasp skrzącego się śniegu. W podskokach dotarłam do stajni gdzie nakarmiłam kuca paroma marchewkami po czym udałam się na halę żeby sprawdzić czy ktoś tam jeździ. Gwałtownie zatrzymałam się przed wejściem. Przy ścianie galopował Luke na swojej klaczy. Siedział w siodle pewnie i mocno prowadząc klacz zdecydowanie. Zrobił ciasny zakręt i najechał na wysoki szereg. Klacz widząc przeszkody nastawiła uszy przyśpieszając. Chłopak przytrzymał ją odchylając się nieco do tyłu, a gdy dojechali do pierwszej przeszkody zrobił delikatny pół siad w harmonii pokonując prawie półtorametrową stacjonatę. Kolejne przeszkody pokonał z równą łatwością i gracją. Uśmiechnęłam się mimowolnie wpatrując się w niego z podziwem.


Luke?

środa, 18 listopada 2015

Od Rebeki C.D. Jake'a - Pierwszy śnieg

    Kiedy Jake i Nord byli już zgłoszeni pobiegłam na rozprężalnię gdzie zebrało się już wielu jeźdźców. Stanęłam przy bramce i wypatrywałam wśród nich Jake'a. Wreszcie zauważyłam go siedzącego na swojej klaczy i  wykonującego odwrotną półwoltę w kłusie. Ponieważ mnie nie zauważył mnie więc nie było po co machać więc jedynie oparłam się o biały płot ogradzający ujeżdżalnię i przyglądałam się chłopakowi. Nord posłusznie kręciła koła i ciasne wolty, które miałam wrażenie, że zaraz zmienią się w zwroty na zadzie. Jake zmienił kierunek na chyba wszystkie możliwe sposoby, a następnie zaczął galopować. Przećwiczył kilka trdniejszych elementów i znów przeszedł do stępa.
- Jeszcze 10 minut do pierwszego startu! - odezwał się głos z głośników przy hali niemal na przeciwko rozprężalni. Jake podjechał do mnie uśmiechnięty.
- Jak tam? - spytałam - Stresujesz się?
- Trochę, ale damy radę - odpowiedział - Wiesz może, który startuję?
- Czwarty.
- To znaczy, że mam nie wiele czasu - odpowiedział i odjechał żeby jeszcze chwilę pojeździć. Po dziesięciu minutach faktycznie rozpoczął się pierwszy przejazd. Przysłuchiwałam się głosom sędziów dochodzącym z wnętrza hali po ukeńczeniu każdego z trzech przejazdów żeby dowiedzieć się jak poszło innym. Musiałam przyznać, że mieli całkiem dobre wyniki ale ja wierzyłam, że Jake ich pokona!
- Jake Winchester na Nordlicht vel Madness II! - po jakimś czasie głos dochodzący z głośników wywołał Jake'a. Prawie się roześmiałam słysząc pełne imię jego konia. Nikt tak nie mówi na Nord, ale w sumie to w końcu zawody.
Jake podjechał do bramki wyjściowej, a tym samym do mnie siedzącej na płocie tuż obok.
- No to jadę - powiedział chłopak.
- Powodzenia - powiedziałam i pocałowałam go.
Jake z uśmiechem przemierzył drogę dzielącą go od hali, a ja poczłapałam tuż za nim i zajęłam pierwsze z brzegu wolne miejsce na trybunach.

Jake? [ Sory, że takie, krótkie ale chciałam zostawić Ci opis przejazdu :) ]

Od Kinzie C.D. Ashtona - Golden Hill

- Co ty tam mówiłeś? - spytałam podejrzliwie - Jak to, zawaliłeś?
- No...bo raczej nie wygrałem, co nie?
- Tak. Nie wygrałeś. To fakt. Ale co z tego? - wzruszyłam ramionami - To nie znaczy, że zawaliłeś.
- Eeee...jak to? - zapytał chyba nie rozumiejąc o co mi chodzi - Czyli, że... - przerwał zastanawiając się chwilę - ...umówisz się ze mną?
- No pewnie - odpowiedziałam zupełnie zwyczajnym tonem. Ash stał przez parę sekund gapiąc się na mnie z szeroko otwartymi oczami po czym zaczął dosłownie skakać z radości płosząc tym Sev'a.
- Naprawdę? - spytał jeszcze żeby się upewnić.
- No chyba nie myślisz, że skłamałam.
- No...zaraz! Ale mówiąc, że się ze mną umówisz jeśli wygram zawody skłamałaś.
- To miała być motywacja żebyś wygrał - zaśmiałam się - Ale najwyraźniej nie dosyć dobra.
- Jak to?! - Ashton przytulił mnie tak mocno, że prawie mnie zgniótł.
- Ash... - wysapałam - Zgniatasz mnie...
- Oj, przepraszam - Ash puścił mnie uśmiechając się szeroko.
- No dobra - powiedziałam - Trzebaby się zainteresować tym kto wygrał.
- Prosimy wszystkich zawodników o powrót na halę! - rozległ się znowu głos z głośników.
Ashton wyprowadził ze stajni wałacha. Przed wejściem na halę chłopak wskoczył na konia, a ja uśmiechnęłam się do niego i wróciłam na trybuny przeciskając się pomiędzy ludźmi i szukając swojego miejsca. Z tamtąd razem z Jacqueline i Jake'iem w napięciu czekaliśmy na rozdanie nagród. Rebeka i Ash siedzący na swoich koniach i stojący między innymi zawodnikami mieli na twarzach bardzo szerokie uśmiechy.
- Trzecie miejsce - oznajmił sędzia - Zajmuje Meredith Murphy!
Publiczność zaklaskała, a dziewczyna na siwku rozpromieniła się i podziękowała sędziemu, który przypiął floo do ogłowia jej konia.
- Drugie miejsce... - odezwał się znowu sędzia - zajmuje...a właściwie zajmują exekwo...Rebeka Torres i Ashton McCartney!
Publiczność znowu wsniosła oklaski ale oczywiście naj głośniej klaskałam ja z Jake'iem. Oboje szczerzyliśmy się do Becky i Ash szczęśliwi, że zajęli tak wysokie miejsce. Rebeka chyba nie podzielała naszego zdania. Chociaż też się uśmiechała miałam wrażenie, że liczyła na pierwsze miejsce. Z kolei Ashton uśmiechał się non stop jakby nie mógł przestać.
- I wreszcie pierwsze miejsce - ogłosił sędzie po przypięciu srebrnych floo do ogłowi Days'a i Harfana - Zajmuje Felicity Wells!
Miny Ash'a i Rebeki zrzedły. Rozległy się głośne brawa, a sama zwycięszczyni robiła taką minę jak bardzo kiepska aktorka udająca zdziwienie. Nie lubię przeklinać ale z trudem się od tego powstrzymałam.
- Jak to?! Jakim cudem? - spytał Jake - Przecież to ta durna dziewucha! Widziałaś jej przejazd?! Myślałem, że zabije tego konia batem!
- Widziałam - odburknęłam nie odrywając spojrzenia od F szczerzącej swoje białe ząbki i machającej do widzów.

    - Nie! Nie! Nie! - Rebeka tupnęła nogą idąc stajennnym korytarzem i niosąc sprzet Harfana do przyczepy. Mięliśmy niedługo wyjeżdżać więc powiedziałam Ashtonowi i Becky żeby spakowali już siodła, ogłowia i co tam jeszcze mieli.
- Jakim cudem to się stało? - zapytał Ashton - Ona nie mogła wygrać! To jest po prostu niemożliwe! Nie-mo-żli-we! Tak niemożliwe jak kanapka, która spadła na podłogę nieposmarowaną stroną!
- A jednak... - mruknęłam.
- Ja się nie zgadzam! - wybuchnęła Becky - Pójdę do sędziów i spytam się dlaczego dostaliśmy miejsca exekwo!
- Co? - spytałam - Nie o tym mówimy.
- Co z tego?! Miałam leprzy czas od tego....tego...no... - wskazała oskarżycielsko na Ash'a.
- Ale ja przynajmniej nic nie strąciłem - powiedział chłopak.
- Ble, ble, ble! Byłam leprza i już!
- Nie prawda! Twój koń to pokraka, która strąca przeszkody! Seven skacze z gracją!
- No chyba twoja stara! - odpowiedziała dziewczyna. I w tym właśnie momencie uznałam, że jej elokwencjia zatrzymała się na poziomie podstawówki.
- Możecie przestać?! - przerwałam im.
- Wiem - odpowiedziała Rebeka - Zrobię to natychmiast - to mówiąc wyminęła mnie i zawróciła w stronę hali.
- Czekaj! Muszę zobaczyć miny sędziów kiedy im powiesz, że byłaś ode mnie leprza! - zawołał za nią Ashton i dogonił ją.

Ashton? XD

Od Ashtona C.D. Rebeki - Golden Hill

- Tobie chyba bardziej by się przydało - prychnąłem obrzucając dziewczynę krytycznym spojrzeniem.
- I tak będę od ciebie lepsza - zaśmiała się - Równie dobrze mógłbyś nie startować.
Zignorowałem ją wjeżdżając na halę. Nawet nie wiedziała jak bardzo się myliła. Musiałem wystartować i musiałem zająć pierwsze miejsce. Tera nie chodziło już tylko o chęć wygranej, ani o satysfakcję z niezadowolonej miny Rebeki. Jeśli nie wygram Kinzie nie będzie się chciała ze mną umówić, a to wydawało mi się gorsze od tego, że Rebeka czy nawet głupia Franca mogłyby mnie pokonać. Zatrzymałem Seven Days'a, który nerwowo rozglądał się dookoła po czym ukłoniłem się sędziom zasiadającym w wyznaczonej dla nich budce. Widziałem jak notują coś w swoich zeszytach i nagle napadła mnie wątpliwość czy zamiast mojego imienia i nazwiska u góry kartek nie widnieje jakaś głupia uwaga na mój temat, jak we śnie. Odpędziłem od siebie irracjonalne myśli starając się skupić na czystym przejeździe. Usłyszałem sygnał do startu i czując jak poziom adrenaliny w moich żyłach wzrasta popędziłem Seven'a do energicznego galopu. Wystarczyła delikatna łydka żeby wałach pognał przed siebie. Czułem, że się boi, a moje zdenerwowanie i determinacja z pewnością go nie uspokajały. 
- Dalej stary - mruknąłem do Days'a przytrzymując go trochę przed pierwszą przeszkodą. Z postawionymi na sztorc uszami wałach pokonał przeszkodę z dużym zapasem, jakby bał się, że biało-granatowe drągi stacjonaty mogą go zjeść. Nakierowałem Sev'a na ciasny zakręt i zmotywowałem do skoku przez okser. Również pokonaliśmy go bez problemów. Przed dwoma kopertami wałach przyśpieszył więc znów musiałem go trochę przytrzymać żeby między przeszkodami nie zgubił rytmu. 
- Jest - szepnąłem tryumfalnie, kiedy przeszkody pozostały nienaruszone. Przed wysoką stacjonatą będącą kolejną przeszkodą Angloarab zawahał się wykonując przed nią kilka drobnych fuli, ale ostatecznie skoczył wybijając się tak mocno, że prawie straciłem równowagę. Szybko pozbierałem się skręcając ostro i nie przejmując się niepoprawną nogą popędziłem konia na jokera. Przeszkoda była wysoka, a do tego pokryta była farbą o ostro zielonym kolorze. Day's postawił uszy do przodu zdradzając tym samym swój strach.
- Dalej - zachęciłem go - Musisz to przeskoczyć bo inaczej stracę szansę na randkę z najlepszą dziewczyną jaka istnieje. Zrób do dla mnie.
Wałach jednak nie przejął się moją prośbą i tuż przed przeszkodą zatrzymał się gwałtownie i cofnął o krok. Zrobiłem ciasną woltę po raz kolejny najeżdżając na jokera. Tym razem, chodź z lekkim wahaniem wałach przeskoczył przez przeszkodę. Pozostałe przeszkody udało nam się pokonać bez problemów, ale prawie nie zwróciłem uwagi na oklaski po moim przejeździe oraz głos spikera oznajmiający, że otrzymałem cztery punkty karne, a czas przejazdu to pięćdziesiąt jeden sekund i trzydzieści cztery setne. Wynik nie miał już dla mnie znaczenia bo byłem pewny, że nie zajmę pierwszego miejsca, a co za tym idzie nie umówię się z Kinzie. Odetchnąłem głęboko. Może uda mi się namówić ją na to kiedy indziej? Przecież to nie koniec świata. Pogłaskałem Seven'a wyjeżdżając z hali. Minąłem Felicity, której przejazd miał się właśnie rozpocząć.
- Ale z ciebie ofiara - parsknęła posyłając mi pełen pogardy uśmiech i kłusem wjeżdżając do środka. Zatrzymałem Sev'a chcąc popatrzeć jak jej pójdzie. Gdy zabrzmiał dzwonek startowy dziewczyna spięła swoją klacz ostrogami dokładając do tego bat. Pognała na pierwszą przeszkodę pokonując ją bez problemu. Kara klacz chodź wyraźnie bardzo się starała i tak oberwała porządnie batem. 
- Felicity Wells na klaczy Victoria ukończyła przejazd z czasem trzydzieści dwie sekundy i piętnaście setnych bez punktów karnych - oznajmił spiker gdy dziewczyna wyjeżdżała z hali - Gratulacje!
Odprowadziłem wałacha do stajni i dałem mu marchewkę podśpiewując pod nosem którąś z piosenek Green Day. 
- Dobrze się spisałeś stary - pochwaliłem konia zdejmując siodło z jego spoconego grzbietu - Chociaż zawaliliśmy i nie umówię się z...
- Cześć - w drzwiach boksu stanęła Kinzie uśmiechając się do mnie lekko.

KiNz? 

wtorek, 17 listopada 2015

Od Evelyn C.D. June - Koniec podróży

Po dczas zagalopowania Vallor bryknął i poleciał przed siebię bardzo szybkim galopem. Merci, która jechała za mną społoszyła się i konie zaczęły się ścigać. Po chwili przestały i Samantha spytała:
-Nic się nie stało?
Ale June leżała na ziemi na środku hali. W tym czasie Vallor stał koło Merci z rozwichrzoną grzywą i porozwalanymi strzemionami i wodzami.
-Nie-powiedziała June i podniosła się ale po chwili jęknęła jakby ją coś bolało.
-Napewno?-spytałam-To wyglądało groźnie.
-Nie, nic mi nie jest-zapewniła i podeszła do Vallora ale kiedy tylko się do niego zbliżyła odwrócił się od niej i próbował kopnąć. Dopiero po dłuższej chwili June dosiadła Vallora i pojechała galopem jeszcze raz. 
-Może rozłożymy przeszkody?-spytała w końcu June.
-No nie wiem , nasze konie to konie ujeżdżeniowe i nie za bardzo potrafią skakać-powiedziałam. 
-No to ja poskaczę , a wy pokażecie mi jak ćwiczycie ujeżdżenie-zaproponowała June z uśmiechem.
-Dobra-zgodziłam się. Dziewczyna ustawiła sobie dwie niskie stacjonaty i poskakała przez nie przez chwilę Vallor parę razy rozwalił przeszkody i parę razy zawrócił przed nimi nie chcąc dalej skakać ale June udało się nie spaść z jego grzbietu z czego potem była bardzo zadowolona.
-Super ci idze-powiedziałam do niej-Mówiłam ci , że się szybko uczysz.
Po piętnastu minutach June przesatała skakać żeby zrobić nam miejsce. Zaczęłyśmy od tych prostszych rzeczy czyli chodów specjalnych. Sam wykonała kilka ciągów , kontrgalopów oraz stęp hiszpański. Przy kontrgalopie siwa klacz potknęła się raz dosyć poważnie ale na szczęście się nie przewróciłą. Ja postanowiłam przećwiczyć pasaż , piaff i trawers po przekątnej. Z początku miałam trochę trudności z zebraniem wałacha ale na szczęście za którymś razem mi się udało. Potem położyłam Sky'a i kazałam mu wstać ze mną na jego grzbiecie. Potem Samantha przećwiczyła zwrot na zadzie i przedzie co Merci wychodziło już bardzo dobrze i nie stawiała żadnych oporów.
-Wow , to była wspaniałe-powiedziała June kiwając z uznaniem głową i uśmiechając się szeroko-Chociaż ja tam wolę skoki i sport ale to wygloda super.
-Nie no , to tylko ćwiczenia , a niektóre lementy jak widziałaś nie były jeszcze do końca dopracowane-uśmiechnęłam się.
-Eee , jak dla mnie było bardzo fajnie.
-Chcesz coś jeszcze zobaczyć?-spytała Sam.
-Aha-June pokiwała głową jednocześnie głaszcząc Vallora , któremu udało się bardzo grzecznie ustać w miejscu.
-Ty pokaż-powiedziała do mnie kuzynka-Bo Merci jeszcze nie potrafi tego do końca i boję się , że się przewróci czy coś.
-Ok-uśmiechnęłam się. Od razu wiedziałam o co jej chodzi i zebrałam Sky'a do tego stopnia , że w końcu uniósł lekko nogi nad ziemię-Nie mały , trochę wyżej-powiedziałam do konia i spróbowałam jeszcze raz. Po chwili udało mi się wykonać lewadę , a następnie pesadę.

June? :)

poniedziałek, 16 listopada 2015

Od Kornelly C.D. Idy - Co ma być to będzie

    Wyszłam z boksu Gallant'a i skierowałam się w stronę siodlarn po lonżę, bat i może jakąś piłkę czy co tam znajdę do zabawy. Gdy przechodziłam obok hali zobaczyłam jakąś postać na kasztanowatym koniu. Koń nie miał siodła ani ogłowia, a sama postać wydawała się być niższa ode mnie. Przystanęłam i zmarszczyłam nos zastanawiając się kto to może być. Nie znałam tu nikogo w moim wieku oprócz Isabelle. Ale ona miała czarne włosy, nie tak jak ta amazonka z długim jasnym warkoczem spływającym po plecach. Podrapałam się w głowę i w podskokach weszłam na helę sądząc, że musi to być ktoś nowy. Stanęłam w wejściu przyglądając się jeżdżacej dziewczynce. Jej wierzchowiec wydawał się być niezwykle spokojny, nie zwracał uwagi na świszczący wiatr i inne hałasy. Do tego musiał być też dobrze wytrenowany ponieważ reagował na najmniejszy sygnał jeźdźca. Dziewczynka była tak pochłonięta ćwiczeniami w kłusie, że z poczatku wcale mnie nie zauważyła. Kręciła kołą i wolty, co chwilę zmieniała kierunek i jeździła po serpentynach oraz wężykach. Dopiero po dłuższej chwili kiedy przeszła do stępa i poklepała konia spojrzała w moją stronę.
- Cześć! - wykrzyknęłam wesoło machając do niej energicznie.
- Cześć... - odpowiedziała trochę nieśmiało i niepewnie.
- Jesteś tu nowa, prawda? - spytałam przestępując z nogi na nogę gdy zimny podmuch wiatru uderzył mnie w plecy.
- Tak - odpowiedziała lakonicznie.
No cóż - pomyślałam - Nie wszyscy są tacy otwarci jak ja... Przejdzie jej!
- Wiesz co, mam pomysł - dodałam po chwili milczenia przypominając sobie o wałachu pozostawinym w boksie - Zaraz pogadamy tylko skocze po mojego kucyka - nie czekając na odpowiedź wybiegłam z hali, sprintem pokonałam podwórko i wpadłam do siodlarni. Pomieszczenie jak zwykle było lekko zagracone ale ja dobrze wiedziałam gdzie znajdę bat do lonżowania i lonżę. Chwyciłam obie te rzeczy i już miałam wychodzić kiedy dostrzegłam opakowanie końskich przysmaków rzucone bezładnie na półkę z toczkami do wyporzyczenia. Wiedziałam, że to własność Kinzie więc sięgnęłam po nie ręką i wsypałam sobie do kieszeni granatowego płaszcza resztkę smaczków. Po chwili wyciągnęłam z powrotem jednego z nich i cieakawa jak smakuje ugryzłam kawałek.
- Całkiem to dobre - mruknęłam pod nosem i wymachując batem jak wędką pobiegłam z powrotem do stajni. Tam wyprowadziłam z boksu pełnego energii szetlanda i przypięłam do jego jaskrawo niebieskiego kantara lonżę, a następnie poprowadziłam go na halę. Po drodze maluch niemal stanął dęba próbując dosięgnąć to co jadłam więc w końcu dałam mu przysmak do zjedzenia.
    Dziewczynka na kasztanku właśnie szykowała się do zagalopowania kiedy stanęłam na środku hali. Siwy Giant zarżał do konia kłusującego wzdłuż długiej ściany, a tamten odpowiedział mu. W narożniku na sygnał właścicielki ruszył spokojnym galopem. Rozwinęłam lonżę i machnęłam lekko batem żeby kucyk odbiegł ode mnie i zaczął stępować po kole. Po chwili stwierdziłam, że nie wytrzymam już ani jednej sekundy dłużej ciszy i odezwałam się.
- Jak masz na imię, bo ja Kornelly - powiedziałam odrywając na chwilę spojrzenie od lonżowanego przeze mnie kuca.
- Jestem Ida - odpowiedziała tamta zmieniając kierunek i rozpoczynając galop z lewej nogi.
- Ok, a twój koń? - dodałam wiedząc, że tylko w ten sposób dowiem się czegoś o mojej nowej koleżance.
- To jest Pałasz - wyjaśniła przechodząc na chwilę do stępa po czym przyjżała mi się jakby coś sobie nagle przypomniała - Bedziemy mieszkały razem w domku - powiedziała.
- Spoko - odparłam. Było mi obojętne z kim dzielę domek. Kiedy mieszkałam sama było fajnie. Teraz kiedy będę mieszkać z Idą pewnie tez będzie fajnie. Musiałam tylko się z nią zaprzyjaźnić ponieważ trochę głupio byłoby dzielić cztery ściany z kimś kogo się nie lubi. Zazwyczaj bardzo łatwo zdobywałam przyjaciół,a le...starszych. Tak, zawsze przyjaźniłam się ze starszymi ode mnie osobami, a najczęściej byli to koledzy i koleżanki mojego starszego brata. Osób w moim wieku znałam stosunkowo mało.
- Co lubisz robić poza jazdą konną? - spytałam nakazując Gallant'owi galopować. W tym czasie Ida również powróciła do galopu na Pałaszu.

Ida?

Od Idy - Co ma być to będzie

Autobus wbijał się w zaspy, rozbryzgując brudny śnieg na pobocza. Zdać się mogło, jakoby ta przestarzała maszyna zaraz miała rozkraczyć się na tym śnieżnym pustkowiu. Pasażerowie jechali w ciszy, skupieni na otaczającej ich bieli. Wreszcie usłyszeli pisk zatartych hamulców autobusu, kiedy ten zatrzymywał się na przystanku. A to miejsce było chyba bezludne. Jak okiem sięgnąć nie było widać nic, prócz puszystej, śnieżnobiałej kurtyny. Nie wiedzieć czemu wszyscy wstrzymali oddechy, gdy tylko dziewczynka z długim warkoczykiem, która jechała od pierwszego przystanku, wysiadła z przytulnego wnętrza pojazdu. Wiatr powiał tak mocno i tak brutalnie cisnął w nią śniegiem, że o mało się nie przewróciła. Jednemu czy dwóm nawet przeszło przez myśl, żeby zatrzymać ją i zapytać co tu robi, ewentualnie czy rodzice o tym wiedzą, ale ludzie w dzisiejszych czasach są tak zajęci własnymi sprawami, że nikt się na to nie odważył. Mechanizm autobusu kaszlnął, po czym powoli zostawił przystanek i samotne dziecko w tyle. Dziewczynka rozejrzała się dookoła, choć wątpliwe, aby zdołała cokolwiek dostrzec. Lewą dłonią ścisnęła mocnej swoją walizkę, a zanim prawą schowała do kieszeni u beżowego płaszczyka, naciągnęła jeszcze na uszy ciepłą czapkę. Musiała doskonale wiedzieć, gdzie chce dotrzeć, bo już po chwili nie zważając na mróz szczypiący jej policzki, brnęła przez śnieg, jednocześnie oddalając się od drogi. Z trudem zmagała się z płatkami śniegu sypiącymi jej w oczy, ciągnąc za sobą starą walizkę. Uszła już dwa kilometry, gdy jej oczom ukazały się ogrodzone łąki i kominy zabudowań, z których ulatywał popielaty, pachnący palonym drewnem dym. Zatrzymała się nagle tonąc aż do kolan w zaspie, a kiedy usłyszała rżenie koni, ruszyła pewniej przed siebie. To tu? Tu zmierzała ta dziewczynka? Szła odśnieżoną dróżką zakręcającą do stadniny. Chłonęła wzrokiem senny krajobraz i potężne konie pasące się samotnie, i każdy kolejny budynek, i można byłoby tak wymieniać w nieskończoność. Wydawało się, że tutaj czas zatrzymał się dawno temu, bo ktoś zapomniał nakręcić zegar. Mała zatrzymała się na krużganku, pod drzwiami największego domu otulonego bielą i zapukała najmocniej jak potrafiła. Drzwi uchyliła jej kobieta w średnim wieku.
- Kto tam? - Odezwała się, badawczo przyglądając się zmarźniętemu dziecku. Nie lubiła żebrzących sierot, które prawdopodobnie nie były sierotami. Ta mała z drugiej strony nie wyglądała na taką, która chce wyłudzić pieniądze.
- Dotarł już mój konik? - Zapytała dziewczynka. Skonsternowana pytaniem kobieta wpuściła ją do środka.
- Nie zdejmuj butów - Uprzedziła, po czym poszła do pokoju. Smarkata od progu milczała, ale zdawała się czuć tu jak w domu. Pomaszerowała za właścicielką posiadłości i usiadła na bujanym krześle. Kobieta niedbale przeglądała jakieś dokumenty, następnie uniosła wzrok znad papierów i skupiła go na ogrzewającym się przy kominku dziecku.
- Jak ci na imię, młoda damo? - Uśmiechnęła się zachęcająco, mając nadzieję, że dowie się o niej czegoś więcej.
- Ida - Odparła skromniutko. - Ida Sołtykówna - Uzupełniła szybko, nie odwracając spojrzenia od tańczących wesoło płomieni.
- Twoja babcia napisała do nas... listem - Przypomniała sobie, wygrzebując kartkę i przebiegając wzrokiem po tekście. - Będziesz chodzić do miejscowej szkoły, zgadza się? - Upewniła się, na co dziewczynka odpowiedziała kiwnięciem głowy. - Twój koń czeka już w stajni. Ale może najpierw zechcesz się rozpakować? Gdzie zostawiłaś bagaż? - Popatrzyła na nią wyczekująco, bo mała odpowiadała z opóźnieniem, jakby wcześniej dobierała odpowiednie słowa.
- Walizkę? Na zewnątrz - Odrzekła z dziecinną prostotą.
- Na miłość boską! Na zewnątrz?! - Zawołała, aż dziewczynka podskoczyła ze strachu. - Zaprowadzę cię do twojego domku, a po drodze weźmiesz swoje rzeczy - Oznajmiła nie poświęcając uwagi nucie srogości w swoim głosie. Ida poczłapała za nią potulnie, choć miała nadzieję, że będzie mogła spędzić odrobinę więcej czasu w tym pokoju. Kobieta zaprowadziła ją do drewnianego domku, który, zdawało się, że zaraz zawali się od nadmiaru śniegu. Wewnątrz było chłodniej, niż w murowanym domu, ale temperatura była wystarczająca do ogrzania skostniałych z zimna dłoni i stóp. - A właśnie, nazywam się Helen. Jeśli nie masz nic przeciwko, twoją współlokatorką będzie Kornelly, obie jesteście w podobnym wieku. Zobaczysz, że się polubicie - Powiedziała jeszcze zanim zniknęła za drzwiami i zostawiła Idę samą sobie. Oczywiście mała nie miała nic do gadania, a nie zaprzątała sobie głowy tym, z kim będzie dzieliła pokój. Wbrew woli Helen, wyszła przed domek, bo zastanawiając się nad hierarchią rzeczy, które ma w tym momencie do zrobienia, odwiedzenie Pałasza było ważniejsze niż rozpakowanie garstki ubrań wziętych ze sobą. Do końca niewiadomo czy szła za głosem serca, czy za zapachem końskiego łajna, ale trafiła do stajni bezproblemowo. Budynek był schludny, więc albo niedawno remontowany, albo nowy. Konie, które ciekawie wystawiły łby na widok dziewczynki były przepiękne, ale ona sprawiała wrażenie, jakby jej nie obchodziły. Zaglądała do każdego boksu, aż nareszcie w jednym po lewej z ulgą zauważyła zad Pałasza. Wałach nie ożywił się na jej widok, stał nadal tak jak wcześniej, przeżuwając siano. Pogłaskała go delikatnie po pysku i dała całusa w chrapy. Jak się okazało zniósł podróż wyśmienicie i chyba w ogóle nie odczuł braku właścicielki. A jednak Ida czuła, że musi mu ją jakoś wynagrodzić. W innym wypadku miałaby paskudne wyrzuty sumienia, że zaniedbała swojego ulubieńca. Na podłodze leżał stary kantar, więc wzięła go do ręki i założyła Pałaszowi. Otworzyła boks, następnie wyprowadzając konia. Starannie domknęła drzwiczki i skierowała się w stronę wyjścia, a koń sam szedł tuż za nią. Na wprost stajni znajdowała się potężna z perspektywy dziewczynki hala. Pewnie trenowałaby na dworze, gdyby nie było tak okropnie zimno. Wchodząc do budynku, zorientowała się, że dotąd towarzyszący jej na każdym kroku wałach gdzieś zniknął. Okazało się, że przysnął sobie, gdy ona zatrzymała się, by się rozejrzeć i teraz doganiał ją żwawym kłusem. Zbyt dużo miejsca dla jednego jeźdźca, pomyślała z niezadowoleniem Ida po wejściu do środka. Wskoczyła na kasztanka, co nie było trudne, zważywszy na to, że jak zwykle stał bardzo spokojnie. Do hali weszła jakaś dziewczyna, kiedy Ida robiła na Pałaszu wolty. Była tak pochłonięta pracą z koniem, że nie odrazu ją zauważyła. Siedziała na grzbiecie niedbale, zupełnie jakby stanowiła przedłużenie końskiej szyi. Zwierzę uniosło dumnie łeb. Z człowiekiem nie łączyły go żadne lejce, żadne siodło, a jednak gołym okiem widać było więź łączącą tych dwoje. Wałach reagował na każde, minimalne nawet poruszenie się małej na swym grzbiecie.

< Kornelly? >

Od Jake'a C.D. Rebeki - Pierwszy śnieg

Ubrałem swoje białe bryczesy i czerwony frak. Przeczyściłem jeszcze moje oficerki po czym skierowałem się w stronę stajni. Rebeka czyściła już Nord. Poszedłem po sprzęt. 
-Ale ładny czaprak-powiedziała dziewczyna na widok czerwonego czapraka. 
-Mam jeszcze nauszniki do kompletu-uśmiechnąłem się. Osiodłałem klacz a Becky uplotła jej koreczki. Poszliśmy na halę gdzie miały odbywać się zawody. -Mogłabyś iść mnie zgłosić?-zapytałem podając dziewczynie paszport Nordlicht.
-Jasne-uśmiechnęła się. Wsiadłem na klacz i ruszyliśmy stępem.
-No, no, no...Kogo ja tu widzę-usłyszałem męski głos. Odwróciłem się w siodle. Przede mną stał Eric. Można powiedzieć, że to mój odwieczny wróg i konkurent. 
-Witaj Eric
-Witaj Jake
-Nie spodziewałem się zobaczyć tu ciebie
-Niesłychane. Ja też nie. Masz zamiar po raz kolejny ośmieszyć się na tej szkapie?-zadrwił. Spiąłem ostrogami Nord i pojechaliśmy kłusem przed siebie. Byleby jak najdalej od Eric'a.

<Rebeka?>

niedziela, 15 listopada 2015

Od Rebeki C.D. Kinzie - Golden Hill

    W pół do dziewiątej Harfan stał wyczyszczony i osiodłany. Na sobie miał pomarańczowy czaprak i gabkę, pomarańczowe ochraniacze i wyczyszczone lśniące czarne siodło oraz ogłowie i wytok. Wyglądał bardzo profesjonalnie na tle innych koni. Ja i Ashton przebraliśmy się już w białe bryczesy, białe bluzki i marynarki i...szczerze mówiąc wyglądałam o wiele lepiej od niego. Gdzieś z daleka usłyszałam czyiś głos mówiący, że uczestnicy zawodów mogą iść teraz zobaczyć parkur.
- Popilnujesz go? - spytałam Kinzie wskazując mojego wałacha, który w tym momencie wydawał się być bardzo spokojny, ale w każdej chwili mógł kopnąć jakiegoś konia.
- Ok, lećcie na halę - Kinzie uśmiechnęła się i stanęła pomiędzy Days'em, a Harfanem. Razem z Ash'em i resztą zawodników ruszyliśmy w stronę wielkiej hali.
- Będę pierwsza! - zawołałam do chłopaka.
- Nie prawda! - usłyszałam odpowiedź i zaczęliśmy się ścigać do póki jakiś pan nie zwrócił nam uwagi żebyśmy nie biegali przy koniach.
- Dobra, dobra - wymamrotałam gdy sobie poszedł.
- Widzisz, Becky? - spytał Ash - Nie powinnaś biegać przy koniach...
- Spadaj Ash!
- Oh, czyżby małe dzieci nie wiedziały jak się zachować w stajni? - spytała Felicity, która nie wiedzieć kiedy pojawiła się obok nas.
- Ty się lepiej nie wtrącaj - warknęłam.
- Właśnie - dodał Ashton - Poza tym nie jesteśmy w stajni, tylko obok hali.
- Głąby - F zaśmiała się sarkastycznie i odeszła w swoją stronę.
    Hala była tak ogromna, że z trudem ogarniałam ją wzrokiem. Pod ścianami zobaczyłam rzędy trybun, a pod literą C pusta butkę sędziowską. Na trybunach siedziało kilka nielicznych osób, które albo chciały zająć najleprze miejsca albo pośmiać się z grupki ludzi jadących parkur na własnych nogach. Podłoże hali było wysypane piaskiem kwarcowym, na którym stało dziesięć ponumerowanych przeszkód.
- Jednak nie ma żadnego słonia - westchnął Ashton - Zawiodłem się na nich.
- Co ty gadasz? - skrzywiłam się i nie czekając na odpowiedź podeszłąm do pierwszej przeszkody jaką była stacjonata o wysokości 120 cm. Następnie przeszłam trasę dzielęcą mnie od drugiej przeszkody. W połowie drogi potknęłam się o coś i runęłam jak długa. Kiedy się podniosłam popatrzyłam krzywo na stojącą nade mną Felicity. Na jej brzydkiej twarzy zauważyłam triumfalny uśmieszek.
- Ups - powiedziała - Trzeba patrzeć pod nóżki...dziecko.
Wstałam i pokręciłam głową. Nie wiedziałam, że można być tak głupim, do póki nie spotkałam Felicity.
    Razem z innymi zawodnikami przeszłam cały tor kilka razy, a następnie powtórzyłam go w pamięci. Gdy byłam pewna, że znam kolejność na pamięć ruszyłam w stronę koniowiązu. Na zewnątrz było strasznie zimno w porównaniu do temperatury panującej na hali więc szłam szybko próbując się rozgrzać. Na miejscu zauważyłam, że Kinzie głaszcząc Sev'a spogląda z niesmakiem na drugi koniowiąz. Do jego końca przywiązana była kara klacz Felicity. Jej właścicielka krzątała się wokół niej sprawdzając czy ogon i grzywa się nie rozplotły i czy wszystko jest tak jak powinno być. Podczas dociągania popręgu klacz spróbowała ugryźć F, jednak dziewczyna zdzieliła ją po pysku.
Podeszłam do Kinzie, a zaraz obok nas zjawił się również Ashton.
- Co za baba - mruknęła ruda.
- Ta, też tak sądzę - dodał Ashton kątem spoglądając na Felicity po czym oboje zajęliśmy się swoimi końmi. Harfan gryzł podczas dopinania popręgu ale ja nie zwróciłam na to uwagi.
- Seven Days! - usłyszałam w pewnym momencie niezadowolony głos chłopaka - Chłopie nie wolno tak robić!
Nie zdążyłam się zorientować co takiego nabroił wałach ponieważ z drugiego koniowiązu odezwała się dziewczyna z czerwonymi włosami.
- Serio, twój koń ma tak na imię? - zaśmiała się. Ashton spojrzał na nią ze złością.
- Tak. Coś ci się nie podoba?
- To jak drożdżówka! Wybierałeś to imię kiedy byłeś głodny czy co? - dodała wciąż się śmiejąc - Dobrze, że nie nazwałeś go Kabanos!
- Bo twój koń ma niby leprze imię? - spytałam.
- Blue Berry to o wiele leprze imię niż Seven Days! O boże! Pewnie jego mamusia to Seven Nieszczęść,a tata to Pączek Bez Rączek!
W jednej chwili cała nasza trójka parsknęła śmiechem.
- Blue Berry! - zaśmiałam się.
- A to dobre! - dodała Kinzie.
Nasze śmiechy przerwał głos z głośników ustawionych przed wejściem na halę:
- Wszysc zawodnicy proszeni są o wjazd na rozprężalnie! O 09:30 rozpocznie się pierwszy przejazd!
    Wskoczyłam na swojego konia i nie wiedząc gdzie jest rozprężalnia pojechałam stępem za resztą zawodników. Ponieważ obok mnie szła Kinzie, kiedy Harfan się poślizgnął prawie ją zdeptał. Jak się okazało rozprężalnią była ta mała hala, na której trenowaliśmy zeszłego wieczoru. Najpierw się rozstępowaliśmy i rozkłusowaliśmy, a następnie zczęliśmy skakać. Oczywiście Felicity nie przepuściła okazji żeby zajechać mi drogę w związku z czym Harfan skopał Blue Berry.
- Weź zabierz ode mnie tego dzikusa! - skrzywiła się.
- No to ty uważaj gdzie jedziesz Franco!
- Ja uważam, ale jak widać ty nie potrafisz zapanować nad swoim koniem!
- O co chodzi? - wstrącił sie Ashton.
- Franca zajechała mi najazd na przeszkodę - wytłumaczyłam.
- Mam pomysł!
    Jego pomysł polegał na tym że miałam się wepchnąć przed nią kiedy chciała przeskoczyć okser i zrzucić poprzeczki. Tak też zrobiłam. Kazałam Harfanowi skoczyć za wcześnie dzięki czemu wałach staranował przeszkodę. Drągi posypały się na ziemię, a Blue Berry jadąca tuż za mną stanęła dęba.
***
    Zawodników było szesnastu, a ja startowałam trzynasta.
- Rebeka Torres na Harfanie! - usłyszałam głos z głośników i wjechałam na ogromną halę. Harfan rwał się i musiałam go mocno przytrzymywać żeby ustał w miejscu. Spojrzałam na Jake'a, Kinzie i Jacqueline siedzących obok siebie na trybunach i uśmiechających się do mnie, a następnie ukłoniłam się. Rozległ się dzwonek startowy i poluzowałam wałachowi wodze. To wystarczyło żeby ruszył od razu galopem. Tempem parkurowym pokonałam krótką ścianę i nakierowałam go na pierwszą przeszkodę. Stacjonatę pokonał ze sporym zapasem i pogalopował żwawo dalej. Skręciłam lekko w prawo i przeskoczyłam okser z numerem 2. Następne były dwie wysokie i wąskie koperty. Kiedy Harfan strącił drugą z nich wśród pobliczności rozległ się cichy pomruk niezadowolenia. Nie przejmując się tym najechałam na kolejną stacjonatę. Po przeskoczeniu jej skręciłam ostro w lewo i zmieniając kierunek wykonałam lotną zmianę nogi. Wałach jechał szybko zarzucając przy tym łbem. Musiałam go co jakiś czas przytrzymywać żeby się nie potknął albo nie wybił zbyt wcześnie. Piątą przeszkodą
był joker, a szóstą rów z wodą. Następnie znowu ostry zakręt, na którym Harfan poślizgnął się i przez chwilę bałam się, że się przewróci ale on odzyskał równowagę i przeskoczył szereg składający się z dwóch okserów i jednego jokera. Ostatnimi dwoma przeszkodami była stacjonata o wysokości 140 centymetrów oraz triplebarre o tej samej wysokości ostatniego drąga. Kusiło mnie żeby rozłożyć ręce nad ostatnią przeszkodą ale przypomniałam sobie, że to zawody. Kiedy Harfan wylądował na ziemi tym samym kończąc mój przejazd rozległy się brawa, a ja pogalopowałam do końca długiej ściany pozwalając wałachowi na dwa niskie baranki.
- Swój przejazd ukończyła Rebeka Torres na koniu Harfan z wynikiem cztery punkty karne i czasem 45 sekund i 27 setnych! - powiedział sędzia do mikrofonu podpiętego do głośników - Przygotuje się Meredith Murphy na Hamlecie!
Stępem opuściłam halę i zsiadłam z Harfana. Zanim odjechałam z powrotem na rozprężalnię stanęłam jeszcze przy wejściu żeby zobaczyć przejazd dziewczyny na siwym koniu. Zrzuciła tę samą kopertę co ja, ale jej czas był o sześć sekund dłuższy. Po drodze na rozprężalnię minęłam się z jadącym na Sev'ie Ashtonem.
- Powodzenia - prychnęłam sarkastycznie do chłopaka.

AshTON?