piątek, 29 marca 2013

Od Alice - Nowy koń cz.5

Moi rodzice pojechali wczoraj. Zostałam sama w pokoju bo Ashley poszła przynieść mi śniadanie. Potem wsadziła mnie na wózek i zepchnęła na dół. Wyjechałyśmy szybko przed stajnię. Ashley zostawiła mnie tam, a sama weszła do środka zobaczyć czy z Rando wszystko w porządku. Czekałam i czekałam. Nagle moja koleżanka wybiegła z krzykiem ze stajni.
- NIE MA GO!!!
- No błagam. Oczywiście coś nam musiało przeszkodzić. Ale jak to? Uciekł?
- Boks jest otwarty! Chyba ktoś go nie domknął. Ale kto przy nim ostatnio był? - zapadła krótka cisza. Nagle spojrzałyśmy na siebie: ja na nią ze złością, ona na mnie ze strachem.
- Ashley!
- To nie ja! Ja uważnie domknęłam boks! Na pewno!
Ja dalej patrzyłam na nią spode łba.
- Czekaj, a może to stajenny, albo ktoś z pomagających?
- Myślisz?
- No tak, nasz stajenny jest nie dokładny.
W tym momencie przyszła Helen gotowa do drogi.
- Coś się stało? - spytała wchodząc do stajni. My tylko stałyśmy i z przerażeniem patrzyłyśmy w jej kierunku. Kiedy zbliżała się do boksu Rando, Ashley już otwierała usta żeby coś powiedzieć, ale nie zdążyła.
- Co wy zrobiłyście?! Gdzie ten koń?! - wyszła zła ze stajni.
- Emmm... - zaczęłam.-
- Bo... - zaczęła Ashley.
- Bo on uciekł!
- Zobaczyłyśmy to dopiero teraz!
- Ona to zobaczyła!
- Ale to twój koń!
- Ty miałaś go pilnować!
- Ktoś nie domknął boksu!
- Ty go nie domknęłaś!
Zaczęłyśmy krzyczeć jedna przez drugą.
- Spokojnie! Nic nie rozumiem. - przerwała nam Helen.
- No więc weszłam do stajni i zobaczyłam, że boks jest otwarty, a konia nie ma. Ale nie wiem kto ostatnio przy nim był...
- Ona. Przecież tylko Ashley się nim zajmowała. - przerwałam. Ten dzień zapowiadał się dziwnie bo bardzo, ale to BARDZO żądło się kłuciłyśmy.
- Jeszcze stajenny się tu krzątał wieczorem. Więc najprawdopodobniej to on. Zaraz wracam. - powiedziała i pobiegła po Łaguna. Założyła mu ogłowie po czym wskoczyła na niego i pojechała na oklep trzymając w jednej ręce widze, a w drógiej uwiąz. My poszłyśmy, a właściwie Ashley mnie popchała na wielkie wzgórze, z którego było widać bardzo dużo. Tam też zatrzymała się Heln. Po paru minutach krzyknęłam:
- Tam jest! - tu wskazałam Rando spokojnie pasącego się na skraju lasu. Helen popędziła tam i szybko go złapała. Na szczęście był w kantarze więc złapała go na uwiąz.
W stadninie zapakowaliśmy go do przyczepy dla koni, a same z Helen wsiadłyśmy do środka. Pojechałyśmy. Zawody rozgrywały się trochę daleko z tąd więc jechałyśmy 3 godziny. O 12:30 byłyśmy na miejscu.
- Mamy pół godziny. - powiedziała Helen wyprowadzając Rando. Potem przekazała konia Ashley, a sama poszła się dowiedzieć kto na nim pojedzie. Okazało się, że wystartuje na nim jakiś chłopiec. Starszy od nas o jakieś 3 lata. Podobno wygrał już kiedyś 2 miejsce na zawodach.
Zaczęło się.
Nr. 4 czyli ten właśnie chłopiec, który nazywał się James wsiadł an Rando.
Sygnał.
I ruszyli. Pędzili wszyscy szybkim cwałem. Zawodników było siedmiu. Rando wyprzedził już dwa konie.
- Dalej Rando! Dalej! - wydzierałyś,y się. Konie pędziły z zawrotną prędkością. Widać było, że Rando się stara. Wyprzedził kolejnego konia. Ale zaraz wephał się przed niego jakiś czarny, smukły, długonogi i szybki, stawiający długie kroki koń, na którym jechał jeździec nr. 1. Jechali teraz już obok siebie. Oboje prowadzili z wyjątkiem jednego łaciatego "pewniaczka", którego i tak zaraz wyprzedzili. Biegli obok siebie popędzając konie. Co chwila, któryś wysówał się trochę na przód, ale znów chował się i przeciwnik wystrzelał szybciej. Rando nie dawał za wygraną. W dzikim cwale dorównywał młodemu, zwinnemu koniowi. Jeźdźcy na nich mierzyli się od czasu do czasu szyderczymi spojżeniami. Inne konie, które zostały daleko w tyle, a niektóre jeszcze trochę bliżej starając się dogonić tą dwójkę ni miałyśmy nimi szans.
- Rando! Rando! - wrzeszczałyśmy.
- Colin! Colin! - wrzeszczeli przyjaciele jeźdźca nr. 1. Sama już nie wiedziałam czy wołają imię konia czy jeźdźca. Tym czasem James na Rando i jeździec nr. 1 na Colinie, albo Colin na czarnym koniu zbliżali się do mety.
Stgnał.
I koniec. Wygrał czarny koń, (który jak się puźniej okazało był klaczką i nazywał się Vailett) o jedną sekundę! Dla tego Rando zdobył drugie miejsce i zarobiliśmy 20 000 euro!
Kiedy przyjechałyśmy do stadniny wszyscy byli zaskoczeni, a Rando dostał mycie, szczotkowanie, świerze siano i wodę i od razu zasnął w boksie.

Jednak dwa tygodnie puźniej spodkało nas coś strasznego. Zobaczyliśmy bowiem, że Rando jest bardzo chory. Wezwaliśmy weterynarza, ale on powiedział, że nie da się na to już nic poradzić bo to ze starości. I Rando umarł następnego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz