Było południe. Gorące słońce niemiłosiernie grzało biedne konie na
padoku. Ja siedziałam na końcu koniowiązu (w jedynym wolnym miejscu, bo
wszędzie wisiały mokre czapraki) słuchając muzyki przez słuchawki. Nagle
przyszedł James.
- Ej, a ty co tak sobie siedzisz? - spytał - Trzeba sprowadzić konie z
padoku, a wyprowadzić te co stoją w stajni. Do tego trzeba zrobić
prysznic tym wprowadzonym z padoku, bo wszystkie są spocone. I jeszcze
nalać wody wszystkim koniom ze stajni rekreacyjnej.
Zdjęłam słuchawki i wyłączyłam muzykę. Zeskoczyłam na bruk i popatrzyłam na niego ze złością.
- A może ty to zrobisz co? Całymi dniami nic nie robisz, tylko leniwy
się w swoim pokoju, a jak już masz się zająć jakimś koniem to tylko tym,
na którym masz jeździć! Ja właśnie uprałam i wywiesiłam wszystkie
czapraki! - wydarłam się na niego aż go zamurowało. Teraz usłyszałam
chichot. To Kornelly sprowadzając Arkę z padoku wszystko usłyszała.
- No i co? Nawet ona umie na ciebie nakrzyczeć. - weszła do stajni.
James nie wiedząc co już co powiedzieć zabrał się do roboty. Ja dalej
słuchając muzyki, ale po kilkunastu minutach mi się znudziło więc
poszłam im pomóc.
James? Kornelly?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz