- Może być konno - powiedziałem bez entuzjazmu. Miałem nadzieję że tego nie powie.
- Dobrze. O której? - spytała.
- O 15:00.
- Idealnie. To cześć! - pożegnała się i wyszła ze stajni.
Bon Jovi odwrócił łeb do mnie.
- Szykuj się, śliczny. Pojedziemy na pierwszą w życiu przejażdżkę.
Jovi przybrał pytające spojrzenie.
- Nie, nie w sobotę! Dzisiaj - wyjaśniłem i osiodłałem go.
Kiedy był gotowy, wsiadłem na niego i wygalopowałem ze stajni. Końskie kopyta wydawały ten swój odgłos przy biegu po bruku. Lubiłem ten dźwięk. Pojechaliśmy galopem na pole. Potem nad rzekę. Jechałem bez żadnego zabezpieczenia, nawet toczka. Zorientowałem się o tym kiedy było trochę za późno. Chciałem aby Bon Jovi przeskoczył rzekę (nie była szeroka). Lecz zapomniałem o tym, że on nigdy nie skakał. Koń zachamował na brzegu, a ja wpadłem do wody. Walnąłem głową o dno. Z trudem usiadłem i przetarłem tył głowy. Potwornie bolało. Noga też. Spojrzałem na konia. Miał wybauszone i świecące oczy.
- Co z tobą?! Daję ci szansę na wspólną przejażdżkę która NIE BĘDZIE ZDARZAĆ SIĘ CODZIENNIE, a ty boisz się byle strumyka! - Zamachnąłem ręką i oblałem go trochę wodą. - I przez ciebie mam wstrząs mózgu!
Koń nadal się nie ruszał, jakby zdrętwiał na zawsze.
- I co, będziesz tak stał? Pomóż mi! - wrzasnąłem.
Koń otrząsnął się i wszedł przednimi nogami do wody, aby mi podać wodze. Podciągnąłem się na nich mimo urazu nogi. Powoli wlazłem na Bon Jovi'ego i pojechałem stępem z powrotem. Podjechałem konno aż pod drzwi akademiku i tam też zostawiłem konia.
- Nie ruszaj się. Wrócę po ciebie - powiedziałem i poszedłem się przebrać. Po 10-u minuach wyszedłem przed akademik do Jovi'ego. Z bólem zaprowadziłem go do stajni. Jak już go zamknąłem, nie miałem już siły. Usiadłem pod drzwiami boksu i rozmasowywałem nogę. Nie była złamana, ale mocno obtłuczona i boleśnie się wygięła podczas upadku.
- Taka wpadka na pierwszej przejażdżce? To się nie zdarza często, co Bon Jovi? - spytałem konia.
Jovi zarżał.
- I to przez ciebie, pamiętaj. Dlatego cię nie lubię. Będę kulał przez jakiś tydzień.
Koń wychylił się i zaczął mi chrapami mierzwić włosy. Tak zawsze okazywał mi uczucia. Mierzwiąc, wąchając i "kołtuniąc" włosy. Wyczułem że chce przez to powiedzieć "przepraszam". Wyciągnąłem do niego rękę i pogłaskałem go po pysku.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz