poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Od Qutji - Historja Qutji


Był ranek, a rankiem zawsze się tak składało że widziałam się z Bon Jovi. Przez cały czas gadaliśmy o naszych właścicielach, o pogodzie, o gołębiu który właśnie przeleciał. I gadaliśmy o takich bzdurach aż nagle Bon Jovi zapytał mnie o moją historię. Na początku nie chciałam mu jej opowiedzieć ale w końcu się zgodziłam.
- A więc moja historia zaczyna się w pewnym lesie. Moja matka była starą szkapął i jej pan przywiązał ją do drzewa i porzucił, nie wiedział lecz że jest w ciąży. Odrazu po moim porodzie zmarła. Zostałam sama w wielkim lesie. Nagle usłyszałam wycie wilków, i szczekanie głodnych lisów. Przestraszyłam się tego biegłam na oślep, i uderzyłam w drzewo. Straciłam przytomność. Obudziłam się dopiero kiedy znalazł mnie pewien człowiek włożył mnie na wóz ciągnięty przez ogromnego konia, strasznie się bałam. Jehaliśmy długo ponad godzinę. Koń który ciągnął wóz był bardzo zmęczony i upadł, wtedy jego pan nkrzyczał do niego:
-******, ty głupi końu!! Zabrać cię na rześ!!
Koń nie wstawał był zbyt zmęczony. Człowiek odczepił go i zostawił w lesie, razem z wozem i ze mnął. Mnie przywiązał do drzewa mówiąć:
- Po ciebię jeszcze wrócęł, a ty (zwracał się do drugiegi konia) zostaniesz tu do póki cię wilki nie zjedzą.
Była zima było mi strasznie zimno. Koń który leżał przedemną zamarzł. Ja pewnie też bym wyzioneła duch gdyby nie pewien lis. Przysdzedł powoli do mnie i rzekł:
- Ktoś ty?
-Jestem koniem, i proszę oszczędż mnie!
- Nie mam aż takiej siły aby położyć konia, chociasz żrebaka może mi się uda. Ale tego nie zrobię, ostatnio oduczyłem się jeść mięsa. Więc mnie się nie buj , ja na twoim miejscu bałbym się tylko wilków.
- Pomożesz mi?- proszę! Może uda ci się przegryść sznur.
- Co to to napewno.
Mówiąc to lis mnie uwolnił. Gdy już byłam wolna zaczął biec do nas ten człowiek co wcześniej, krzyczał i wyciągnął broń. Ja uciekłam ale lis dostał strzał w głowę. Żal mi było mojego przyjaciela ale za strachu biegłam dalej, i dalej. Przeminełam las, i wielką łąke. Nagle się przewróciłam i ztoczyłam się ze zbocz pagórka w prost na wielki namiot z napisem CYRK. Tocząć się zrobiłam dziurę w namiocie i wpadłam do środka było tam pusto, był tylko jeden człowiek który tresował konie. Podszedł do mnie i mnie pogłaskał, poczułam nareszcie ciepło czyjejś ręki. Zaprowadził mnie do boksu napoił, dał jeść, i tam już zostałam było mi tam dobrze. Aż gdy miałam 2 lata doszła mnie smutna wiadomość że ten treser odchodzi a na jego miejsce przychodzi z dawnego zawody rzeżnik. Myślałam o nim dobrze dopuki nie zaczął mnie męczyć, bić, zmuszał mnie do pracy ponad siły. Aż kiedyś w końcu upadłam nie mogłam wytrzymać, mój treser powiedział mi że już do niczego się nie przydam i oddał mnie do rzeżni. Było strasznie i kiedy już mieli mnie zabić do rzeżni weszła pewna para ( rodzice Kamili) p owiedzieli że odkupiął mnie za dobrą sumę. Odkupili mnie i chociarz byli dla mnie mili nie pozwalam się im dosiadać. Ufam tylko Kamili.

Od Criss'a


Kornelly odeszła jak poparzona.
- O Boże, co za furia! To tak zakańczasz rozmowy? Mocne. 
Poszedłem do stajni. Oczywiście do Jovi'ego.
- Słyszałeś, paskudo? Oby tak, niezła komedia - powiedziałem do niego. 
Koń cicho zarżał. 
- No, i ty uważaj na klacze, bo one to mogą być naprawdę niebezpieczne. Korny może mi kiedyś podciąć nożem gardło z nieznanego powodu. 
Pogłaskałem go po pysku i pobiegłem na kolację.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Od Kornelly c.d. Criss'a

- No tak... Mówi się trudno. Powiem jeszcze tylko jedno: Ty nie jesteś ładny tylko mi ciebie żal. To nara frajerze ! - powiedziałam i poszłam sobie. Po drodze spotkałam Ashley i Alice.
- Co ci jest ? Wyglądasz na złą. To z powodu, że zajęłaś ostatnie miejsce w Hubertusie ? - pytały.
- Nie. Chcecie się przejechać ? - spytałam.
( Ashley, Alice chcecie ? )

Od Criss'a c.d. Kornelly


- We mnie? - spytałem.
Kornelly kiwnęła głową.
- Wiedziałem. Nie cierpię mieć zawsze rację.
Tym razem to ona milczała. Wstałem.
- W sumie to trudno się we mnie nie zakochać. Też bym się w sobie zakochał. - Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. - Tak więc cię rozumiem.
- Aż takiej odpowiedzi się nie spodziewałam - odparła Kornelly.
- Może gdybyś była chociaż o rok starsza...
- Jak Rose? - przerwała mi.
Zamilkłem na chwilę. 
- Jak Rose - odpowiedziałem w końcu. - Ale to nic nie zmienia. Nic między nami nie ma.

Kornelly?

Od Alice - Hubertus

Galopowałyśmy z Ashley po rozległych polach. Co jakiś czas stawałyśmy i śmiałyśmy się, rozmawiałyśmy, albo po prostu dla odpoczynku. Dwa razy zatrzymayśmy się żeby napoić konie. Teraz było już około godziny 17:00 więc wolnym stępem zaczęłyśmy wracać do stadniny.
- Ashley! Patrz! Wiewiórka! - krzyknęłam.
- Gdzie?
- Tam. - tu wskazałam małą, rudą, śliczną wiewiórkę zmykającą właśnie na drzewo.
- Aha, widzę.
- Wiesz o której jutro mamy lekcje?
- Nie za bardzo.
- A... Właściwie to już nie mam pomysłu o czym mogłybyśmy pogadać.
- No to co? Ścigamy się?
- Ok.
Ruszyłyśmy szybkim galopem w stronę stadniny, która teraz zaczęła zbliżać się coraz szybciej i szybciej. Wkońcu dojechałyśmy.
- Kto wygrał? - spytałam.
- Hyba był remis.
Rozsiodłałyśmy konie i poszłyśmy na halę. Po drodze spodkałyśmy Anne.
- Dzień dobry. - zaczęłam - Wie pani o której mamy jutro lekcje?
- Jutro nie macie lekcji. - odparła uśmiechając się jakby oczekiwała, że już to powinnyśmy wiedzieć.
- Czemu? - spytałyśmy równo.
- Nie wiecie? Jutro jest przecież Hubertus.
Spojżałyśmy na siebie z radością.
- Ale fajnie! - krzyknęłyśmy i zaczęłyśmy skakać z radości.
- Zupełnie o tym zapomniałam. - powiedziałam wkońcu.
- Ja też!
- Anne, kto bierze udział?!
- Wszyscy, którzychcą.
- To możemy?
- Pewnie.
Przez cały wieczór byłyśmy tak nakręcone, że każdego kogo spodkałyśmy pytałyśmy czy bierze udział w Hubertusie. Nie mogłyśmy zasnąć do jakiejś 23:45.
Rano obudziłam się pierwsza. Ashley jeszcze spała. Poszłam do łazienki i nabrałam trochę wody do małego kubeczka i oblałam nią Ashley.
- Aaaaaaa! - wrzasnęła. Zaczęłam się śmiać. - Co jest? O co chodzi? - pytała.
- Wstawaj! Dzisiaj jest Hubertus!
- A! No tak!
Szybko się przebrałyśmy i poszłyśmy na stołówkę. Migiem zajęłyąmy miejsca i zaczęłyśmy jeść śniadanie, aż Helen spytała:
- Gdzie się tak śpieszycie? Czyiś koń zpycha czy co?
- Dzisiaj jest Hubertus! - krzyknęła Ashley.
- No tak.
- Kto prowadzi? - zapytałam po czym wepchnęłam sobie pół kanapki na raz.
- A jak myślisz?
- No ty. - odparła Ashley.
- Tak ja prowadzę dla uczniów, a Rayan dla nauczycieli.
- Czy w tym dla nauczycieli będzie cwał? - odezwał się nagle dziecięcy głos z za Helen. Stała tam Melanie.
- Melanie, nie wolno podsłuchiwać. - odparła Helen.
- To będzie cwał?
- Nie, naj wyżej szybki galop.
- Aha. - powiedziała i poszła do stolika dalej gdzie siedziała Kornelly.

Nadszedł czas pościgu. Startowali wszyscy oprócz Criss'a, którego nikt nie mógł namówić. Jednak ci, którzy brali udział stali już z wyczyszczonymi i przygotowanymi końmi. Teraz nadjechała Anne. Wszyscy wsiedli na konie. Helen z przypiętą lisią kitą już dawno pognała. Zaczęliśmy jechać stępem, potem kłusem i wreszcie kiedy zobaczyliśmy Helen zaczęliśmy pruć szybkim galopem. Było kilka przeszkód. Na jednej Melanie prawie wypadła z siodła. Były momenty, w których ja albo Ashley prawie doganiałyśmy Helen. Mimo to skończyło się tak, że wygrała Annabeth.
Kiedy wróciliśmy do stadniny wszyscy byli zadowoleni.

<Annabeth, jak chcesz to możesz dokończyć>

sobota, 27 kwietnia 2013

Od Kornelly

Wstałam wcześnie rano. Ubrałam się szybko. Część dziewczyn się już w moim wieku malowała i ubierała według mody, ale ja nie widziałam w tym sensu. Może w mieście... Ale halo ! Jesteśmy na wsi ! Mieszkamy tu po to, żeby jeździć konno, a nie dbać o wygląd. No może można sobie umilać tym czas. Tylko po co ?! Wyrwałam się z zamyślenia i poszłam na śniadanie. Po posiłku poszłam do boksu Karino. Był jakiś dziwny. Wzięłam go za kantar i poszłam na halę, żeby go wylonżować. Gdy nadeszła pora galopu zaczął wierzgać i stawać dęba. To prawda nie był dobrze trenowany ale zawsze grzeczny i miły w stosunku do mnie. W końcu pomyślałam, że może jest tylko zmęczony i zaprowadziłam go do stajni. Gdy otworzyłam drzwi boksu Karino zaczął się cofać i rżeć strasznie. Tego było za wiele. Zaprowadziłam go na plac przed stajnią i przywiązałam do koniowiązu. Osiodłałam Karino po czym wsiadłam na niego. Stanął dęba i prawie mnie zrzucił.
- Wio ! - krzyknęłam i pognaliśmy przez łąki. Pomyślałam sobie, że jak się wybiega to będzie spokojniejszy. Karino z galopu przeszedł do cwału. Czułam, że tracę nad nim kontrolę i zaraz zlecę z kretesem. Szarpałam za wodze ale to nic nie dawało. Koń gnał i gnał, a ja ledwo trzymałam się w siodle. Nieprzytomna prawie ze zmęczenia po walce z nim zauważyłam, że zwolnił tępo biegł teraz co prawda nadal cwałem ale już nie tak szybko po jakimś czasie przeszedł do galopu, później kłusa i stępa.
- Jesteś ekstra ! - prychnęłam - Jak teraz wrócimy do domu ?
Byliśmy w lesie zasnutym jeszcze poranną mgłą. Nigdzie nie było widać wyjścia z tego lasu. Szukałam drogi powrotnej przez godzinę i nic. Zaczęłam płakać. Nagle zobaczyłam jakąś postać.
( Ktoś dokończy ? )

Od Kornelly c.d. Cris'a

- A co byś powiedział jakbyś usłyszał, że jestem w tobie zakochana ? - spytałam.
- Powiedz to zobaczysz co odpowiem.
Zawahałam się.
- No dobra. Jestem zakochana.
( Criss ? Sorry, że krótkie... )

piątek, 26 kwietnia 2013

Od Criss'a c.d. Rose


- Może być konno - powiedziałem bez entuzjazmu. Miałem nadzieję że tego nie powie.
- Dobrze. O której? - spytała. 
- O 15:00. 
- Idealnie. To cześć! - pożegnała się i wyszła ze stajni. 
Bon Jovi odwrócił łeb do mnie. 
- Szykuj się, śliczny. Pojedziemy na pierwszą w życiu przejażdżkę. 
Jovi przybrał pytające spojrzenie.
- Nie, nie w sobotę! Dzisiaj - wyjaśniłem i osiodłałem go. 
Kiedy był gotowy, wsiadłem na niego i wygalopowałem ze stajni. Końskie kopyta wydawały ten swój odgłos przy biegu po bruku. Lubiłem ten dźwięk. Pojechaliśmy galopem na pole. Potem nad rzekę. Jechałem bez żadnego zabezpieczenia, nawet toczka. Zorientowałem się o tym kiedy było trochę za późno. Chciałem aby Bon Jovi przeskoczył rzekę (nie była szeroka). Lecz zapomniałem o tym, że on nigdy nie skakał. Koń zachamował na brzegu, a ja wpadłem do wody. Walnąłem głową o dno. Z trudem usiadłem i przetarłem tył głowy. Potwornie bolało. Noga też. Spojrzałem na konia. Miał wybauszone i świecące oczy. 
- Co z tobą?! Daję ci szansę na wspólną przejażdżkę która NIE BĘDZIE ZDARZAĆ SIĘ CODZIENNIE, a ty boisz się byle strumyka! - Zamachnąłem ręką i oblałem go trochę wodą. - I przez ciebie mam wstrząs mózgu!
Koń nadal się nie ruszał, jakby zdrętwiał na zawsze. 
- I co, będziesz tak stał? Pomóż mi! - wrzasnąłem.
Koń otrząsnął się i wszedł przednimi nogami do wody, aby mi podać wodze. Podciągnąłem się na nich mimo urazu nogi. Powoli wlazłem na Bon Jovi'ego i pojechałem stępem z powrotem. Podjechałem konno aż pod drzwi akademiku i tam też zostawiłem konia. 
- Nie ruszaj się. Wrócę po ciebie - powiedziałem i poszedłem się przebrać. Po 10-u minuach wyszedłem przed akademik do Jovi'ego. Z bólem zaprowadziłem go do stajni. Jak już go zamknąłem, nie miałem już siły. Usiadłem pod drzwiami boksu i rozmasowywałem nogę. Nie była złamana, ale mocno obtłuczona i boleśnie się wygięła podczas upadku. 
- Taka wpadka na pierwszej przejażdżce? To się nie zdarza często, co Bon Jovi? - spytałem konia.
Jovi zarżał. 
- I to przez ciebie, pamiętaj. Dlatego cię nie lubię. Będę kulał przez jakiś tydzień.
Koń wychylił się i zaczął mi chrapami mierzwić włosy. Tak zawsze okazywał mi uczucia. Mierzwiąc, wąchając i "kołtuniąc" włosy. Wyczułem że chce przez to powiedzieć "przepraszam". Wyciągnąłem do niego rękę i pogłaskałem go po pysku.

C.D.N.

Od Criss'a c.d. Kornelly

- Chyba to ty masz za długie uszy - odpowiedziałem. - Nie wiem dlaczego musisz zaraz się wszystkiego dowiadywać, ale ja nie nie umiem się zakochać. 
- Na pewno??? 
- Chciałem zaprosić wszystkie dziewczyny, po kolei. Ciebie też mogłem ale skoro jeteś taka...
- Naprawdę byś mnie zaprosił? - zapytała z niedowierzeniem Kornelly. 
- No! A myślisz że nie mógłbym? Ale skoro taka się ukazałaś to możesz o tym zapomnieć.
- No jaka szkoda... - powiedziała Kornelly ironicznie.
- Nie oszukuj. Wiem że bardzo chętnie byś się ze mną umówiła, co?

Kornelly?

czwartek, 25 kwietnia 2013

Od Kornelly c.d. Criss'a

- Może... A może nie ? Nie wiem... Poza tym chyba jesteś już zajęty - powiedziałam. Milczał. Czekałam aż odpowie ale nic nie mówił.
- No więc ? - spytałam.
- No więc co ? - zirytował się.
- Jesteś chyba zakochany w Rose.
( Criss ? )

Od Rose c.d. Criss'a


To pytanie mnie naprawdę zdziwiło. Przez chwilę wstałam jak wryta. Chłopak pyta mnie czy mam wolną sobotę! Ocknęłam się. 
- Tak, nic nie robię - odpowiedziałam.
- To może chciałabyś ze mną... no na przykład pójść na jakiś spacer?
- Ooo... Chętnie. Chodzi ci o spacer pieszy, czy może konno? - spytałam.


Criss???

Od Criss'a c.s. Kornelly


- Czyli powinnaś to zmienić - odparłem.
- No weź, Criss! Powiedz - nalegała Kornelly.
Przewróciłem oczami.
- Koleżanko moja najukochańsza. Musisz wiedzieć (...) że nie lubię zwierzać się babom!!! Komu jak komu, ale tobie nie będę opowiadać swojej przeszłości! - Zacząłem odchodzić tyłem, nadal twarzą w stronę Kornelly. - Bo co ten głupi chłopak - wskazałem na siebie - mógł przeżyć w życiu?! Pewnie to samo co dziewczyna siedząca na koniu!
Kornelly zeszła z konia i poszła do mnie.
- Poprostu opowiedz mi swoją historię, proszę.
- Zaczynasz mnie wkurzać. A to niebezpieczne - odparłem (nadal szedłem tyłem).
Złapałem ją za ramiona i uklęknąłem przed nią patrząc jej w oczy. 
- Jakbyś nie zauważyła to jestem dorosłym mężczyzną, a ty nastolatką. Więc wybacz, ale taka znajomość nie wchodzi w grę. - Wstałem i spojrzałem na nią z góry. Grzywka spadła mi na oczy. Odwróciłem się i ruszyłem marszem. Kornelly szła obok mnie, a jej koń za nami.
- Nie lubię cię - powiedziałem patrząc przed siebie. 
- A ja wiem że nie zawsze taki byłeś - odparła dziewczyna. 
- A co ty jesteś, wróżka chrzestna?
- Nie, ale...
- Nie chcę cię cię słuchać - wziąłem słuchawki i włączyłem muzykę.
- Ja chcę tylko wiedzieć. Nie zawsze byłeś taki, prawda?
- Do piętnastego roku życia.
- A co się stało?
"Czuję się jak celebryta" - pomyślałem.
- Hormony. Ty się lepiej zapisz na korepetycje biologiczne. 
- A z czego jeszcze to wynika?
- Z zamiłowania i nienawiści. Kocham i nienawidzę siebie jednocześnie. I jestem EMO. - Byliśmy już pod stajnią. - Dostatecznie dużo informacji ci dałem. 
Usiadłem na snopie siana. Po chwili Kornelly też. To mnie naprawdę wkurzyło.
- Lubisz mnie, co? Inaczej byś się tak do mnie nie lepiła.


Kornelly??

środa, 24 kwietnia 2013

Od Kornelly c.d. Criss'a

Współczułam Crissowi. Byłam bardzo ciekawa jaka była jego historia. No bo przecież nie sam z siebie był taki... No jakby to powiedzieć... Nie miły. Wyrwało mnie z zamyślenia to, że Criss poszedł sobie. Pognałam za nim.
- Criss ! - krzyknęłam.
- Co znowu ?! - spytał zirytowany.
- Chciałam się ciebie spytać o twoją historię. W sensie co przeżyłeś.
- Nie powinno cię to obchodzić - burknął.
- Może i nie... Ale już taka jestem, że wszystko muszę wiedzieć i nie zmienię tego tak jak ty nie zmienisz swojej nie miłej natury.
( Criss ? )  

Od Criss'a c.d. Rose


- No, widać że znasz się na koniach - powiedziałem luzacko.
- No... trochę - odparła.
- A powiesz mi jak się nazywasz? - spytałem. - Jak już tak mi rozkazywałaś...
- Rose.
- Rose... dzięki - wyrzuciłem trochę się uśmiechając. 
- Nie ma za co. Po prostu chciałam pomóc. 
"Akurat" - pomyślałem. 
- Noooo... To ja już może pójdę - powiedziała Rose. - Mam... muszę jeszcze zająć się moim koniem. - I wyszła z boksu.
- Hej! - krzyknąłem za nią. Dziewczyna odwróciła się. - Masz wolną sobotę?


<Rose, dokończysz?>

Od Criss'a CD Kornelly


Spojrzałem na dziewczynę krytycznie.
- A ty?
- Jestem Kornelly. Jesteś z okolicy?
- Nie. Jestem uczniem jakiejś stadniny. 
- Klubu jeźdźców?
- Tak.
- Jestem pomagającą w tej stajni. Co tu robisz rano?
- No chciałem uciec na kilka dni, ale ty mi przeszkodziłaś - powiedziałem z zarzutem. 
- Wybacz, ale w sumie to dobrze że ci przeszkodziłam.
- Widzę że o mnie jeszcze nie słyszałaś.
- Nie. A powinnam?
- No raczej.
- To może mi powiesz.
- Jestem Mindfreak (świr). Możesz mnie tak nazywać. Nie będę miał za złe, bo to prawda.
Kornelly spojrzała na mnie niepewnie. 
- Ach, tak? - spytała.
- Tak - odparłem warknięciem i odwróciłem się aby wrócić do akademiku.

Kornelly?

Od Criss'a c.d. Ashley - Bon Jovi


- No to zrób to - powiedziałem wrednie.
Dziewczyna wyglądała jakby zaraz miała się na mnie rzucić.
- Dobra, dobra! Żartuję przecież, nie?! - zaśmiałem się, ale mój śmiech nie był szyderczy, a normalny i... sympatyczny?
Zdjąłem kota z kolan i wepchnąłem go Ashley w ramiona. 
- Trzymaj - rozkazałem i poszedłem po Jovi'ego.
- Jovi! Jovi, chodź tu! 
Koń kłuował w stronę lasu.
- Bon Jovi! Nie będę za tobą ganiał! - krzyknąłem za nim. Koń zatrzymał się i zarżał. 
- Cicho i chodź! 
Bon Jovi pogrzebał kopytem o ziemię.
- A jak cię przeproszę to przyjdziesz? - spytałem zdając sobie sprawę że robię z siebie głupka.
Jovi pomachał łbem.
- O Boże... - jęknąłem. - Przepraszam. Bardzo cię przepraszam.
Koń natychmiast podgalopował do mnie i zaczął ocierać się moje ramiona i czochrać mi pyskiem włosy. 
- Ja też cię nie lubię - westchnąłem.
Wziąłem go za kantar i wróciłem pod stajnię. Podeszłem do Ashley i odebrałem jej Rebusa. 
- Zaczynasz mnie irytować. Ty i ta twoja przyjaciółka. Ale teraz ci odpuszczę. I nie mieszaj się już w sprawy które dotyczą mnie i mojego przedsiębiorczego bydlaka.
Poszedłem odprowadzić konia do stajni.

Od Rose


Od Alice dowiedziałam się o sytuacji z nowym koniem i uczniem. Przy okazji czyszczenia Crimsona zajrzałam do Bon Jovi'ego. Miał na szyji widoczną bliznę. 
- Biedaku, jak można ci coś takiego zrobić?- powiedziałam do niego.
Koń przyjaźnie zaparskał. Nagle poczułam ciepło na ramieniu. Nie zamknęłam Crimsona więc położył mi pysk na ramieniu i dawał się we znaki. 
- No tak, Crimson, tak. Ty jesteś najpiękniejszy na świecie. Żaden siwek ci nie dorówna! 
I w tym czasie Bon Jovi również trochę zbliżył głowę do mnie.
- Towarzyski jesteś, co? - pogłaskałam go po czole. 
Do stajni wszedł nowy uczeń Criss. Jak zobaczył że głaszczę jego konia zatrzymał się i patrzył.
- Bez komentarza, proszę - powiedział. 
- Jakiego komentarza? 
- Na temat konia. Wiem, że już prawie cała szkółka wie o tym co zrobiłem. 
- Ach, to. Nie zamierzam ci dopiekać - odpowiedziałam. 
- OK. - Criss podszedł do Jovi'ego, lecz koń odsunął się w najdalszy kąt i zastrzygł uszami. 
- Nie ufa ci - wyrwało mi się.
- No i?!
- Nie odbierz tego źle! Mogę ci pomóc. - Weszłam do boksu konia i zaczęłam go uspokajać. Konik się uspokoił. Przywołałam gestem Criss'a, chwyciłam jego dłoń i położyłam ją na bliźnie Jovi'ego. Było spokojnie.
- Pogłaszcz go - powiedziałam.
Criss z niechęcią wykonał polecenie. Bon Jovi zamknął oczy i rozluźnił się. 
Spojrzałam na ruchy chłopaka. Jak chciał to potrafił obchodzić się delikatnie i przyjemnie ze zwierzęciem. Criss spojrzał na mnie. Nie wiem dlaczego ale bałam się jego reakcji.
- ...

(Criss, możesz dokończyć?)

Od Ashley c.d. Criss'a - Bon Jovi

- Nie, ale miałam to zrobić. Chciałam najpierw sprawdzić czy się poprawisz.
- No coś ty.
- Jesteś wredny.
Obruciłem się i już miałam iść kiedy usłyszałam rrzenie. Odwróciłem się i zobaczyłam Bon Jovi'ego kłusującego przed stajnią.
- Koń ci ucieka. - powiedziałam.
- Eee...
- O boże... Złap go, albo ja to zrobię!

Criss?

Od Kornelly

Obudziłam się w nocy. Przez chwilę leżałam na łóżku w nadziei, że zasnę ale nie... Wstałam, zapaliłam światło i ubrałam się. Wzięłam torbę, zbiegłam na duł po schodach i w biegu zgarnęłam ze stołu bułkę, butelkę soku i jabłko. Wybiegłam z domku i poszłam do stajni. Zapaliłam w niej światło i osiodłałam Karo. Wyjechałyśmy z ośrodka klubu i pognałyśmy cwałem przez las. Dziwnie się czułam bo raczej rzadko jeździłam po ciemku. Jednak już nie było tak do końca ciemno. Wyciągnęłam mp3 i zaczęłam słuchać muzyki. Wjechałyśmy na wzgórze i oglądałyśmy wschód słońca. Gdy pomarańczowa tarcza słońca wynurzyła się całkiem z lasu pognałyśmy ku górom. Jechałam tak jeszcze kawałek po czym zawróciłam. Teraz jechałam spokojnie tylko czasami przechodząc do galopu. Na koniec ruszyłam ostrym cwałem. Zobaczyłam jakąś postać idącą w moim kierunku. Nie znałam tego człowieka. Zatrzymałam się przed nim.
- Jak masz na imię ? - spytałam.
- Jestem Criss - powiedział i spojrzał na mnie krytycznie.
( Criss ? )

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Od Criss'a c.d. Ashley - Bon Jovi


Wyszedłem ze stajni. Znów byłem wściekły i chciałem coś pociąć. Żeby mnie dziewczynki uczyły wychowania, też mi coś. To mój koń (niestety) i mogę z nim robić co mi się chce i to bezkarnie. Z rękami w kieszeniach od spodni, z uniesioną głową, w bassebolówce poszedłem do mojego domku i koniec dnia spędziłem na słuchaniu muzyki. 

Następnego dnia Bon Jovi w ogóle nie dał mi się do siebie zbliżyć, więc w ostateczności na lekcje pożyczyłem klubową Elbę, a całą resztę dnia się nudziłem. Przecież proste: jest się wrednym = brak przyjaciół = samotność = nuda = jeszcze gorsze rzeczy. Ale ja nie potrzebuję przyjaciół, żeby chociaż był w okolicy jakiś gang "hultajów". Można by się zapoznać. Ale nie. Trudno. 

Poszedłem do lasu. Wlazłem na drzewo i zostałem tam do godziny 22:00. Potem wróciłem do jadalni, gdzie złapała mnie nauczycielka woltyżerki. 
- Criss, gdzie byłeś? Nie było cię na obiedzie i kolacji!
Starałem się ją zignorować ale nie dało się.
- Bardzo mi przykro, proszę pani. Już nigdy taka sytuacja nie będzie miała miejsca - wydusiłem z trudem. 
- Oby. Jedz i idź spać. 
Kiedy odeszła, uśmiechnąłem się drwiąco. Miałem skrzyżowane palce... Porwałem na drogę jabłko i poszedłem do pokoju. 

Parę dni później Bon Jovi po godzinie nieustępywania pozwolił mi wejść na siebie. Nie cierpiałem jeździć na Elbie, bo ona cały czas gdzieś się zagapiała i co chwila się zatrzymywała. Dlatego ucieszyło mnie że Jovi mi odpuścił. Na lekcji z Helen dotarło do mnie że nie dostałem jeszcze tzw. "ochrzanu" za skaleczenie konia. Spojrzałem na Ashley i Alice. Widać jeszcze nie wygadały. 
Potem miałem karę sprzątania boksów (za co raczej nie powiem) i wyworzenia obornika. Po całym dniu byłem wyczerpany. Wieczorem (ok. 18:00) siedziałem na płocie od padoku z kotem Rebusem na rękach. Obok mnie przechodziła Ashley. Kiedy była jeszcze 3 m ode mnie odwróciła trochę wzrok, może udawała że mnie nie widzi. Kiedy przechodziła tuż obok mnie spytałem:
- Nie nakablowałaś, co? 
Dziewczyna spojrzała na mnie.


Ashley, dokończysz?

niedziela, 21 kwietnia 2013

Od Ashley c.d. Criss'a - Bon Jovi

Criss mruknął coś pod nosem znudzony i odszedł. Kiedy wyszedł ze stajni podeszłyśmy do Bon Jovi'ego i zaczęłyśmy go głaskać.

- On jest jakiś dziwny. - oburzyła się Alice kiedy jeździłyśmy już na hali. W sęsie: Alice jeździła, a ja lążowałam Jane. 
- Kto? - spytałam.
- No Criss!
- Faktycznie, zachowuje się strasznie dziwnie, ale w końcu jest od nas o 4 lata starszy.
- No i?...
- Nie nie wiem. Ja się chłopakami nie interesuję.
- Eee... James też ma 18 lat, a jest jakiś taki...milszy, nie wiem jak to powiedzieć. 
- Podoba ci się? - spytałam z chytrym uśmieszkiem.
- Mi? - spytała i popukała się palcem w czoło.
- Wiem, wiem...
- Prędzej tobie?
- CO?!
- Pamiętasz Alex'a?
- To ja się mu podobałam, nie on mi!
Nagle na halę weszła mała Melanie. 
- Kto się komu podoba?  - spytała.
- Nikt. - odparłyśmy równocześnie.
- Właśnie, widziałyście co się stało z Bon Jovi'm?...
- Tak i wiemy kto to zrobił. - przerwała jej Alice.
- Kto?
- Criss. - odpowiedziałam.
- Ahaaaa... - gwizdnęła i na halę wszedł Ervis.
- Tresujesz go czy co? - zapytałam na ten widok. 
- Nie on tak umiał. Poza tym mam zamiar wziąść udział w zawodach.
- Ty? - spytała Alice.
- Niby kiedy? - dodałam.
- Za tydzień. Helen mi pozwoliła. - ostatnie zdanie powiedziała z dumą po czym wsiadła na konia i zaczęła ćwiczyć.


<Ktoś może dokończyć jak chce>

Od Criss'a CD. Ashley - Bon Jovi


Stałem oparty plecami oparty plecami o ścianę niedaleko mojego domku kiedy podeszły do mnie dwie nastolatki. Zawołały mnie i podeszły.

- Czego chcecie?! - spytałem.
- Przyszłyśmy spytać czy wiesz co się stało z twoim koniem - powiedziała Alice.
- Ma obciętą nierówno grzywę i jest ranny w szyję - dodała Ashley.
- A co was to niby obchodzi? -spytałem ostro. - Takie małe dzieci nie powinny zaczepiać dorosłych.
- Wcale nie jesteśmy aż takie małe, ale to nieistotne - powiedziała Ashley. - Wiesz coś?
- Nie.
- Naprawdę nie interesuje cię co się stało z twoim koniem?! - oburzyła się Alice.
- Nic mu nie będzie - odparłem. 
- Ty wiesz jak on w nocy rżał?! - spytały obydwie. 
- Co mnie to obchodzi?! Od dogadania koniom są pomagający, a jak po ich pracy są w takim stanie to co poradzę?! - krzyknąłem.
Dziewczyny jakby mnie się trochę przestraszyły ale nie chciały ustąpić. 
- To może go zobaczysz? - zaproponowała Alice.
W końcu odpuściłem i poszedłem za nimi. Kiedy podszedliśmy do boksu Bon Jovi'ego, on stanął dęba kiedy mnie zobaczył i chciał jak najszybciej uciec. 
- Criss, wiesz co mu jest? - spytała Ashley. 
- Nie lubi was - odparłem. - Albo mnie.
- No my nic mu nie zrobiłyśmy - powiedziała Alice i obie spojrzały na mnie podejżanie i z niepokojem.
- Co? - domyśliłem się że one już to rozgryzły.
- To ty mu to zrobiłeś - powiedziała Alice.
- Jak ty mogłeś?! - dodała Ashley. - Przecież to twój własny koń!
- No i?
- No i to że jeżeli o tym powiemy dyrektorce to ona cię może wywalić.
- Bogu dzięki - westchnąłem.
- Co?! - zdziwiły się. 
- Ale wy wścibskie jesteście!
Dziewczyny spojrzały po sobie, a potem na mnie. Oparłem się o drzwi od boksu Jovi'ego, lecz koń ugryzł mnie i odepchnął. Spojrzałem na niego.
- Widać że nieprędko odzyska do ciebie zaufanie - zauważyła Ashley.



<Ashley, dokończ>

Od Ashley - Bon Jovi

Obudziłam się wcześnie rano. Po śniadaniu poszłam do stajni po Jane, żeby ją trochę polążować. Alice w tym czasie siodłała przed stajnią Flickę.
- Jane, to ty się tak wierciłaś dzisiaj w nocy? - pogłaskałam ją - To nie szkodzi... Chcesz trochę pojeździć?  - nagle usłyszałam za sobą rrzenie. Odwróciłem się i zobaczyłam pięknego, brązowego konia. To on tak rrzał.
- Spokojnie, spokojnie... - uspokajałam go - Co się stało? - koń popatrzył tylko na mnie i odwrócił się. Wzruszyłam ramionami i już miałam odejść kiedy dostrzegłem cośna jego szyi. Przyjżałem się temu. To była...krew?!
- Ty jesteś ranny! - krzyknęłam przerażona - Zarz, a może to ty tak rrzałeś w nocy?
Wyszłam i zawołałem Alice.
- Alice! Jakiś koń jest ranny!
- Co?!
- Chodź!
Wbiegłyśmy do stajni. Pokazałam jej tego konia.
- To Bon Jovi koń tego nowego Criss'a. - powiedziała zdziwiona Alice. - Ale co mu się mogło stać?... Ej! Jeszcze jedno, czemu on ma krzywo obciętą grzywę?
- Nie wiem, ale jak tu przyjechał to miał chyba równą, co nie?
- No właśnie!
Chwilę ciszy przerwał nagle ostry, chłodny podmuch porannego, wiosennego powietrza.
- Aaaa...jeśli ktoś mu obciął tą grzywę w nocy? - zaczęłam nieśmiało - To by się przecież zgadzało z tym, że właśnie w nocy jakiś koń strasznie rrzał. I to by też mogło wyjaśniać dla czego jest ranny...
- Dla czego?
- No od nożyczek przecież!
- No tak, ale kto mu ją obciął.
- Nie wiele może lepiej najpierw zapytać Criss'a bo toprzecież jegokń.
Tak też zrobiłyśmy. Znalazłyśmy go koło jego domku.
- Hej! - zawołała z daleka Alice.
- Criss! - zawołałam ja.
Odwrócił się.
- Czego chcecie?!
- Przyszłyśmy spytać czy wiesz co się stało z twoim koniem. - powiedziała Alice.
- Ma obciętą nierówno grzywę i jest ranny w szyję. - dodałam.

Criss dokończysz?

Od Bon Jovi'ego (konie)

Stałem w boksie i czekałem kiedy może Criss przyjdzie i się mną zainteresuje. Może to dziwne ale ja naprawdę lubię tego chłopaka. Wiem że z niego coś może jeszcze wyrosnąć. Więc czekałem i czekałem. Aż zapadła noc. Wszystkie konie już spały i ja też już usypiałem. Aż nagle do stajni wszedł Criss. Był spięty i zły. Coś musiało go wkurzyć. W sumie... to on codziennie jest wkurzony. Zobaczyłem w jego ręce nożyce. Zastrzygłem uszami. Szykuje się coś złego. Chłopak wszedł do mojego boksu i spojrzał na mnie. Widiałem w jego oczach wściekłość. Nagle Criss podszedł do mnie złapał za grzywę. Zaczął ją bezdusznie ciąć nożycami. Próbowałem uciekać lecz w boksie nie było zbyt dużo miejsca, a ja nie chciałem skrzywdzić Criss'a. Kiedy szarpnąłem głową, skaleczyłem się nożycami i została mi krwawa rana na szyji. Chłopak zostawił mnie rannego z krzywo przyciętą, poszarpaną grzywą i wyszedł ze stajni. Nie mogłem się nawet wylizać na szyji. A rana piekła. Bardzo piekła.

Od Criss'a


No więc tak... Rodzice kupili mi konia choć wcale o to nie prosiłem. A potem jeszcze wysłali mnie do jakiejś prywatej szkoły. Byłem zły na cały świat. 

~Przed wyjazdem do szkoły...

Spakowałem się. Zabrałem moje najważniejsze ruchomości, wziąłem walizkę i zszedłem na parter domu. Gdy wyjrzałem przez okno na podjeździe stał samochód i przyczepa konna z Bon Jovi'm który potwornie się w niej rzucał. Podeszłem do samochodu, mój tata już w nim siedział.
- Właź - wydał rozkaz. Wsiadłem i naciągnąłem na uszy słuchawki do mp3.

~Po długiej jeździe...

Zatrzymaliśmy się na podjeździe dużej posiadłości. Wysiadłem z samochodu, a ojciec wyprowadził konia. 
- Pójdę z tobą się zameldować, bo jeszcze kogoś po drodze pobijesz - powiedział mój ojciec. 
- Ha ha ha, strasznie śmieszne - wymamrotałem ponuro. 
Ojciec mnie zameldował, później poszedłem odstawić konia. Zamknąłem go w boksie i poszedłem zadomowić się w przekazanym mi pokoju. Po drodze spotkałem jakiegoś chłopaka.
- Cześć. Ty jesteś ten Criss, co miał przyjechać? - spytał. 
- A co cię to? - burknąłem.
- Tylko pytam,nie można?
- Tak, jestem Criss - powiedziałem.
- A ja Matt. Cześć! - powiedział lecz ja już poszedłem dalej. 

~Następnego dnia...

Kiedy miałem 10 lat jeździłem konno, więc nie dałem okazji innym uczniom aby się ze mnie śmiali na lekcji. Mimo to nie wkręciły mnie.
Po południu włóczyłem się po pastwiskach i polach. Łaziłem po płotach i co jakiś czas siadałem na ziemi. 
Kiedy właśnie siedziałem pod ogrodzeniem i trzymałem kota Rebusa na kolanach obok mnie zatrzymała się dziewczyna na koniu.
- Coś ty taki ponury? - spytała.
- Bo mi się tak chce?
- Aha. Może ci w czymś pomóc?
- Nie
- A chciałbyś pojeździć konno?
- Nie lubię jeździć. 
- To co ty jesteś za uczeń Klubu jeźdźców?!
- A ty?
- Vicki Donovan, fanka jazdy konnej.
- Criss Alien, fan jeżdżenia motorem 180km/h.

<Vicki, jak chcesz to dokończ>

czwartek, 18 kwietnia 2013

Witamy Criss'a!


Imię: Criss
Nazwisko: Alien
Wiek: 18 lat
Charakter: Niemiły, uciążliwy, wredny, zapatrzony w siebie, nie słucha nikogo, "nieujażmiony", często się irytuje. Ogólnie wszedł w okres zdorastania.
Płeć: Mężczyzna
Historia: Criss od piętnastego roku życia był uciążliwy i trudny do ujażmienia. Zadawał się z podejżanym towarzystwem i uciekał z domu. Nie słuchał rodziców. Gdy miał szesnaście lat kupił motocykl Harley, mimo zakazu rodziców. Jeździł nim codziennie, szalejąc i (według rodziców) nieodpowiedzialnie względem swojego bezpieczeństwa. W końcu rodzice kupili Criss'owi konia mającego pojechać do rzeźni i zapisali do Klubu Jeźdźców, aby tam Criss się zmienił. Konia nazwał Bon Jovi od nazwy jego ulubionego zespołu. 
Rodzina: Jedynak
Chłopak/Dziewczyna: Może i szuka...
Przyjaciele: A kto by chciał się z nim zadawać?
Koń: Bon Jovi
Hobby: Jazda motorem, koty, muzyka hardrockowa, metalowa i tylko to!
Domek: Na razie sam
Gracza: dakota7
Inne zdjęcia:      
       

niedziela, 14 kwietnia 2013

Witamy Kamilę!

Imię: Kamila
Nazwisko:Kotowska
Wiek:17 lat
Charakter: szpanerska, miła, kłamliwa
Płeć: Kobieta
Historia: Była strasznie leniwa nic jej się nie chciało. Cały czas siedziała przed komputerem. Rodzice więc wymyślili żeby miała trochę ruchu i nauczyła się odpowiedzialności i zapisali ją tu.
Rodzina: jest jedynaczką
Chłopak: kocha się w Mattim
Przyjaciele: Ashley,Natasha,Marta
Koń: Qutja
Hobby: sporty ekstremalne
Domek: z Ashley i Alice
Gracza: Kreda

Od Vicki


Gdzieś około 5.00 rano obudził mnie budzik. Senna poszłam do łazienki i się umyłam oraz ubrałam. Zeszłam na dół, wyszłam z domu i sprawdziłam pocztę. Był tam list -
''Witaj Vicki Donovan!
Chciałabym Cię powiadomić że zostałaś przyjęta do Klubu Jeźdźców...''
Jak przeczytałam dwa pierwsze zdania o mało nie wyskoczyłam ze skóry z szczęścia

*Po przyjeździe do Akademii*
Zaprowadziłam Potro Cerril do boksu. Strasznie się opierała bo nigdy w czymś takim nie była. W końcu przekonałam ją i za pomocy marchewki wprowadziłam ją do boksu.
-Jesteś ta nowa...Vicki? - Spytał się głos za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka stojącego za mną - Jestem Matt
-Jak już wiesz mam na imię Vicki
(Matt?)

piątek, 5 kwietnia 2013

Uwaga!

Przez ten tydzień czyli od jutra do kolejnej soboty będziecie mogli wysyłać mi opowiadania ale zostaną one wstawione dopiero w sobotę ponieważ wyjeżdżam.

środa, 3 kwietnia 2013

Od Melanie - Najleprzy jeździec

Była 16:30. Sprzątałam boks Karencji nucąc pod nosem moją ulubioną piosenkę. Kiedy skończyłam postanowiłam pójść jeszcze trochę pojeździć. W drodze do stajni zobaczyłam Ashley.
- Cześć Melanie. co robisz?
- Ide się przejechac. 
- Gdzie jedziesz?
- Nie wiem, może na wzgórze.
- A pytałaś Helen?
- Właśnie do niej idę.
poszłam do domku instruktorki bo wiedziałam, że tam ją teraz znajdę.
- Helen, mogę jechać w teren?
- Sama?
- Tak.
- No dobrze, ale nie długo.
- Ok. 
Osiodłałam Ervisa i pognałam przez pola. Jechałam daleko. Bardzo dalek. Poza tereny ośrodka. Wreszcie przystanęłam pod drzewem na pagórku. Było lato więc mimo puźnej pory słońce nie zbliżali się jeszcze do zachodu. Nagle usłyszałam tupot kopyt. Odwróciłem się i zobaczyłam dalej i niżej przez doliny pędziło stado koni. Na jednym z nich jechała jakaś postać. Kiedy się lepiej przyjżałem zobaczyłam, że to jakiś chłopiec w moim wieku. Podniósł się i przeskoczył na drógiego konia. Jechał tak i raz po raz skakał z jednego konia na drógiego.
- To nie możliwe... - szepnęłam wytrzeszczając oczy. Natychmiast wskoczyłam na Ervisa i prawie że cwałem dogoniłam stado.
- Cześć! - krzyknęłam do chłopca. On popatrzył na mnie i mało ze zdziwienia nie spadł z pięknego białego konia, na którym właśnie jechał. 
- Kim jesteś?! - spytałam nie wzruszona. Dzieciak przyspieszył przeganiając inne konie, a ja za nim. Tak goniliśmy się. Aż dojechaliśmy do wielkiego zwalonego pnia. Dziki koń przeskoczył go i popędził dalej, ale Ervis stanął. Prawie spadłam, ale się trzymałam. Kątem oka zobaczyłam jeszcze, że chłopiec skręca w prawo, w dół. Ominęłam przeszkodę i pojechałam w prawo. Stanęłam nad przepaścią. Zeskoczyłam z konia i strasznie się zdziwiłam! Oto stałam nad prawdziwą indiańską doliną! Nie wierzyłem własnym oczom. Położyłam się nad krawędzią i popatrzyłam w dół na dolinkę. Zobaczyłam białego konia, który powoli zwolnił i zatrzymał się przed pozornym drewnianym domkiem. Zsiadł z niego właśnie ten chłopiec i wszedł do środka. Ja usiadłam obok Ervisa i myślałam, że śnię. Cały czas próbowałam dojść do tego co się przed chwilą stało. Właśnie odkryła wioskę indiańską tuż obok Klubu jeźdźców! Myślałam ciągle tylko o tym. Cały czas miałam w głowie obraz stada dzikich koni i chłopca, który umiał jeździć jak nikt. Tak minęło sporo czasu i zanim się obejżałam słońce już dawno zaszło za choryzontem. Usłyszałam kroki. Schowałam się w krzakach i pokazała Ervisowi żeby milczał. Koń skierował głowę w stronę, z której dochodziły kroki i postawił uszy. Teraz zobaczyłam jakąś niską postać. Zaraz rozpoznałam, że to znowu ten chłopiec.odeszłam do niego.
- Kim jesteś? - zapytałam cicho.
Już miał krzyknąć ale zatkałam mu buzię. Był strasznie brudny i mojego wzrostu. 
- Jesteś indianinem? 
Chłopak pokiwał głową.
- A umiesz mówić po naszemu?
- Tak. Nawet. - powiedział z bardzo dziwnym akcentem.
- Jak masz na imię? I w ogóle z kąd wyście się tutaj wzięli? I...i...
- Ci...ci... - zaczął mnie uciszać - Nie krzycz tak.
Spojżała, na niego w oczekiwaniu na odpowiedzi na moje pytania.
- No to mam na imię Karukami i przeprowadziliśmy się tu bo tam gdzie wcześniej mieszkaliśmy nie było już miejsca dla nas. - odpowiedział.
- Jak to?
- Indian było za dużo.
- Aha... Właśnie, nie powiedziałam. Mam na imię Melanie.
- Gdzie twój koń?
- Ervis! - zawołałem, a kucyk wyszedł zza krzaków. Karukami pogłaskał go
- Ładny.
- Nieźle jeździsz.
- Ścigamy się?
- Dobra. 
Wsiadłam na mojego konia, a on na swojego i zaczął się pościg. Z tym, że on umiał cwałować więc ustaliliśmy, że  tylko galopujemy. Ale mimo to wygrał Karukami. Kiedy dojechaliśmy na miejsce zobaczyliśmy światła samochodów. 
- To po mnie. - powiedziałam - Szukają mnie, muszę już jechać. - wsiadłam na Ervisa i pojechałam w tamtą stronę. To było auto Helen. Potem wróciliłyśmy do klubu. Była już wtedy już 21:00. Od razu padłam na łużko i zasnęłam. 
Przy śniadaniu Helen oczywiście musiała spytać czemu tak długo mnie nie było i gdzie to ja się włuczyłam po nocy.
- Znalazłam fajną dolinkę i musiałam się tam wybawić,a nawet nie zauważyłam jak szybko minął czas. - skłamałam. Dalsza część dnia minęła normalnie, ale nikomu nie powiedziałam o wiosce Indian i najlepszym na świecie jeźdźcu.

Od Melanie c.d. Kornelly - Złość

- To gdzie najpierw jedziemy? - spytałam wskakując na Ervisa.
- Nie wiem. Możemy się przejechać do wzgórza, a potem zjechać do lasu. Z tamtąd na przykład do rzeki, a potem wrócić przez pola.
- Dobra.
Ruszyłyśmy. Kiedy dojechałyśmy do wzgórza stanłyśmy żeby odpocząć. Ja usiadłam z najbardziej stromej strony i sturlałam się na sam dół. Kiedy się podniosłam kręciło mi się w głowie. Poczułam, że coś mnie z tyłu lekko popycha. Odwróciłem się i zobaczyłam mojego konia.
- Ervis?! Zbiegłeś za mną?! - spytałam i pogłaskałam go. Potem wskoczyłam na jego grzbiet i pognałam na górę do Kornelly.
- Widziałaś to? - spytałam zeskakując - Pobiegł za mną, mądralę jeden. - to mówiąc podrapałam go w szyję. Potem szybkim galopem przemierzałyśmy las. Następnie zjechałyśmy sobie nad rzekę, gdzie napoiłyśmy konie i same zamoczyłyśmy w wodzie nogi bo był okropny upał.
- To co? - spytała po jakimś czasie Kornelly? - wracamy?
- Nooo...niestety...

Kornelly?

Od Kornelly c.d. Melanie - Złość

Melanie weszła do stajni.
- To w czym wam pomóc ? - spytała.
- W niczym odpocznij sobie czy coś - powiedziałam.
- Jak ci pomogę to szybciej skończymy i pojedziemy razem w teren - powiedziała. Nie miałam serca odmówić.
- Nooo... Okej - powiedziałam i zabrałam się do koni. Gdy wszystko było skończone tak mnie ciągnęło by pójść do pokoju i poczytać książkę ale nic nie mówiąc wyczyściłam Karino i wsiadłam na niego. Melanie też jechała na oklep.
( Melanie ? )

Od Melanie - Złość

Było południe. Gorące słońce niemiłosiernie grzało biedne konie na padoku. Ja siedziałam na końcu koniowiązu (w jedynym wolnym miejscu, bo wszędzie wisiały mokre czapraki) słuchając muzyki przez słuchawki. Nagle przyszedł James.
- Ej, a ty co tak sobie siedzisz? - spytał - Trzeba sprowadzić konie z padoku, a wyprowadzić te co stoją w stajni. Do tego trzeba zrobić prysznic tym wprowadzonym z padoku, bo wszystkie są spocone. I jeszcze nalać wody wszystkim koniom ze stajni rekreacyjnej.
Zdjęłam słuchawki i wyłączyłam muzykę. Zeskoczyłam na bruk i popatrzyłam na niego ze złością.
- A może ty to zrobisz co? Całymi dniami nic nie robisz, tylko leniwy się w swoim pokoju, a jak już masz się zająć jakimś koniem to tylko tym, na którym masz jeździć! Ja właśnie uprałam i wywiesiłam wszystkie czapraki! - wydarłam się na niego aż go zamurowało. Teraz usłyszałam chichot. To Kornelly sprowadzając Arkę z padoku wszystko usłyszała.
- No i co? Nawet ona umie na ciebie nakrzyczeć. - weszła do stajni. James nie wiedząc co już co powiedzieć zabrał się do roboty. Ja dalej słuchając muzyki, ale po kilkunastu minutach mi się znudziło więc poszłam im pomóc.

James? Kornelly?

Od Melanie - Dzień bez lekcji i mały psikus

Właśnie Szłam do stajni żeby osiodłać Ervisa. Nagle zobaczyłam Anne.
- Cześć Melanie, zabierasz się już w teren?
- Nie...bo...ja...nie jadę.
- Czemu?
- No, bo mam dużo obowiązków jako pomagająca i dzisiaj muszę, właśnie jeszcze dzisiaj nie karmiłam koni! To ja lecę! - i pobiegłam w drugą stronę. Usiadałam na pieńku. Tak na prawdę to nie chciało mi się dzisiaj jechać w ten teren. Nie wiem dla czego! Po prostu miałam chyba jeden z tych dni kiedy to sie nie chce nic robić. No cóż. Konie były nakarmione, wszystkie obowiązki zrobione więc pozostało już tylko czekać aż Anni ze swoją grupą pojadą w teren.
No i wreszcie pojechali.
- No, nareszcie! Kto och tak spowalniał? - powiedziałasama do siebie wstając z pieńka. Poszłam do stajni z końmi tutejszych uczniówi i pomocników i wypuściłam wszystkie konie na padok. Tam wsiadłam na Ervisa i zaczęłam sobie jeździć na oklep. Zobaczyłam, że Gordi biega radośnie przy płocie i jakby gonił Ervisa. Potem postanowiłam wypróbować, które konie się mnie słuchają. Najpierw wsiadłam na Karino. Zrobiłam to z wielkim trudem bo musiałam najpierw usiąść na płocie potem poczekać aż podejdzie, a kiedy już to zrobił wskoczyć na jego grzbiet bo był strasznie wysoki. Jednak kiedy tylko wsiadłam od razu zaczął galopować i mnie zrzucił. Nie, z pewnością na Karino nie dało się jeszcze jeździć. Potem wypróbowalyśmy inne konie. Całkiem, całkiem mi się udawało chociaż z Jane też spadłam. Ale i tak na niej trzymaliśmy się dłużej nież na Karino. Była kucykiem i było trochę bardziej oswojona. Jednak na spokojnym Zeusie było naj lepiej. Z Petro Certil i Adventure było też cieżko. Pozrzucały mnie prawie od razu. A do Adventure trudno było nawet podejść, a z resztą na Petro Cerril i tak nie wsiadłam bo kiedy tylko podeszłam zamachnęłam się kopytem. Ale i tak było fajnie. Kiedy się zmęczyłam poszłam do Gordi'ego.
- No co tam psiaku? - podrapałam go za uchem. Wzięłam patyk i rzuciłam mu. On przyniósł. Tak bawiliśmy się jeszcze przez jakieś pół godziny aż patyk wpadł do małego stawu. Podeszłam tam bo pies nie mugł go znaleźć. Pogrzebałam chwilę w wodzie i wreszcie zobaczyłam em patyk. Siedziała na nim żaba wpatrując się we mnie wielkimi oczami. I wtedy przyszło mi coś do głowy.
Spacerowałam sobie jak gdyby nigdy nic przed stajnią. Wszyscy, którzy jechali wrócili już z terenu. Przed stajnią były też Ashley i Alice: Alice kucała głaszcząc Rebusa, a Ashley stała nad nią i o czymś rozmawiały. Podeszła do nich Anne. Kiedy się wszystkie odwróciły szybko wrzuciłam tą żabę Alice za koszulkę.
- Aaaaaa! Co to jest?! - wrzeszczała, a ja chowając się za drzwiami od stajni chichotałam cicho. Wreszcie Alice wyrzuciła żabę i zobaczyła mnie. Natychmiast przestałam się śmiać, chwyciłam pierwsze z brzegu ogłowie i zaczęłam udawać, że "właśnie myłam wędzidło". Alice podeszła do mnie.
- To ty?!
- Co ja? - spytałam niewinnie.
- Ty mi wsadziłaś żabę!
Nie mogłam powstrzymać śmiechu i prychnęłam poczym odwiesiłam ogłowie i powiedziałam:
- Tak, ja! Super co nie?
- O ty! - Alice nabrała wody ze stojącego obok wiaderka i oblała mnie. Potem goniłyśmy się tak przez jeszcze jakiś czas.

Witamy Melanie!

https://mail-attachment.googleusercontent.com/attachment/?ui=2&ik=5fcdfc1ae4&view=att&th=13dcf442ed8b64ab&attid=0.0&disp=inline&safe=1&zw&saduie=AG9B_P9OSDxnQ7tmcSxdgkxYJgKF&sadet=1364982095990&sads=QaUpivKtH1e6dot0hkGMRhjmHMw&sadssc=1
Imię: Melanie
Nazwisko: Atwood
Wiek: 11 lat
Charakter: z regóły miła, ale czasem trochę przemądrzała, otwarta, zabawna, śmiała, potrafi nieźle nagadać nawet komuś dużo starszemu od siebie, czasami uważa się za "małą mądralę", żadko posłuszna, zwłaszcza innym uczniom, jest niska dlatego czasem myślą, że jest młodsza niż na prawdę (strasznie tego nienawidzi), ciekawska
Płeć: kobieta
Historia: Zawsze bardzo lubiła konie. Nauczyła się więc jeździć, a potem dostała swojego konia. Wreszcie zapisano ją do Klubu jeźdźców jako pomagająca.
Rodzina: mama/Kate, tata/Reicher
Chłopak: za mała
Przyjaciele: bardzo chce się zaprzyjaźnić z Kornelly
Koń: Ervis
Hobby: słuchanie muzyki, jazda konna, śpiewanie
Domek: z Kornelly
Gracza: matisa10

wtorek, 2 kwietnia 2013

Od Rose c.d. Natashy - Początek


- Nie trudno się domyślić że tak powiesz - zaśmiałam się. - Ale serio, powinnyśmy już jechać. 
Wstałam z ziemi, otrzepałam się i zawołałam Crimsona. 
- Nie zostawiaj mnie tu! Zaraz mnie zjedzą wilki albo dziki! - zażartowała Jess i znów się zaśmiałyśmy. 
- Jak chcesz, ja już powoli jadę. 
- Boisz się ciemności?
- Jak widzisz już zapadła CIEMNOŚĆ więc gdybym się bała to padłabym na zawał. 
Natasha wstała i wsiadła na swoją Adventure. Ja zrobiłam to samo. Ruszyłyśmy stępem w tronę szkółki. Po drodzę przytuliłam się do szyji Crimsona. Kiedy dojechałyśmy, oprządziłyśmy konie i poszłyśmy do swoich pokojów. Szłyśmy cicho żeby nas nikt nie nakrył. Kiedy miałyśmy się rozdzielić pożegnałyśmy się i weszłyśmy do swoich pokojów. 
Zmęczona upadłam na łóżko. 
- Ale super męczący dzień - szepnęłam zadowolona i zasnęłam.

C.D.N. 
(Natasha, jak chcesz to ty możesz dokończyć)

Od Kornelly - Moja Karo... Cz.2

Ujeżdżanie Karino było makabrycznie trudne. Miałam już doświadczenie bo ujeżdżałam już trzy konie. Karino wierzgał, rzucał się na wszystkie strony, rżał okropnie, gryzł, stawał dęba, nagle zaczynał się czochrać i rzucał niemiłosiernie łbem. Ja jednak też byłam uparta. Więc zamiast spokojnie przechodzić do coraz trudniejszych ćwiczeń postanowiłam skakać na nim od razu gdy udało mi się założyć siodło. 
- Kornelly nie ! Spadniesz jak Ashley i tyle z tego będzie ! - ostrzegała mnie Alice.
- Nie - upierałam się.
- Jesteś szalona ! - prychnęła - Zmarnujesz tylko konia. Nie będzie się na nim dało usiedzieć sekundy - powiedziała i poszła do Ashley. 
- No mały pokarz im jak skaczesz - szepnęłam kierując go na Triple barre. Skoczył bezbłędnie.
- No ! Jesteś genialny ! Widocznie już ktoś cię do tego trenował - ucieszyłam się. Następnego dnia jak zwykle wstałam wcześnie by zająć się końmi. Miałam tego serdecznie dość bo wszystko (a właściwie te najgorsze czynności) musiałam robić sama. James właściwie w niczym mi nie pomagał. Nie raczył ruszyć swego leniwego zadka z fotela przed telewizorem akurat wtedy gdy do zrobienia były same trudne, nudne lub męczące rzeczy. Dzisiaj postanowiłam się trochę zabawić. Wsiadłam na Karino wypuściwszy wcześniej wszystkie konie i pognałam do lasu, a za mną wszystkie konie. Słyszałam jeszcze za sobą oburzone głosy instruktorów. Lecz wcale mnie to szczerze powiedziawszy nie obchodziło co myślą o mnie wszyscy. I tak nie miałam przyjaciół więc... Zaczęłam zawzięcie cwałować. Było to dość trudne na oklep, ale czułam się genialnie. Na jednej z łąk zrobiłam odpoczynek, a później wróciłam. Gdy oporządziłam wszystkie konie przyszła Helen.
- Kornelly - zaczęła ostro - Nigdy nie widziałam tak dobrze wybieganych koni i tak dobrej amazonki.
- Dziękuję - powiedziałam i poszłam do pokoju. Na śniadaniu nigdzie nie było miejsca wszystkie stoliki były zajęte. Tylko jeden w koncie był wolny. Siedziały przy nim jakieś dwie dziewczyny.
- Cześć. Mogę się przysiąść ? - spytałam.
- Pewnie ! - powiedziała jedna z rudymi włosami.
- Widziałyśmy cię jak jechałaś z tymi końmi - powiedziała druga.
- Chciałam się zabawić - wytłumaczyłam się - Jak macie na imię ? 
- Ja jestem Annabeth - powiedziała ta z rudymi włosami.
- Vick - powiedziała druga.
- A ty ? - spytały.
- Kornelly - powiedziała i uśmiechnęłam się.
- Przyjaźnisz się z Alice i Ashley ? - spytała Annabeth.
- Właściwie to nie wiem one się bardziej lubią. Wydaje mi się, że jakoś za mną nie przepadają - powiedziałam.
- Czyli nie masz przyjaciół ?
- Nie... Ale bardzo bym chciała.
- My też - powiedziały.
- To co wy na to żebyśmy zostały przyjaciółkami ? - spytałam.
( Annabeth ? Vick ? Dokończycie ? )  

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Od Kornelly - Moja Karo...

Wstałam wcześnie i poszłam do boksu Karo. Zanim weszłam do stajni usłyszałam straszne rżenie. Weszłam do stajni. To Karo tak rżała. Do tego wierzgała i rwała się jak oszalała. Przerażone konie obok strzygły niespokojnie uszami. Chciałam pogłaskać ją by się uspokoiła lecz klaczka mnie ugryzła. Nigdy wcześniej tak się nie zachowywała. Pobiegłam do Helen.
- Wygląda na to, że ktoś wczoraj ją zdenerwował - powiedziała Helen gdy stanęłyśmy przed boksem. 
- To na pewno James - powiedziałam.
- Wątpię to raczej dzieci które wczoraj przyjechały na oprowadzankę.
- Zatłukę bachory... I co teraz ?
- Trzeba wezwać weterynarza - powiedziała Helen wychodząc ze stajni. Gdy zjawił się wreszcie po dokładnej obserwacji Karo powiedział:
- Nie chcę cię martwić ale ona ma wściekliznę - powiedział.
- CO !!! Da się to wyleczyć ?
- Niestety nie jestem zmuszony zabrać ją do specjalnego ośrodka gdzie zdecydujemy o jej dalszych losach.
- Czyli ? - spytałam bliska łez.
- Jeśli stan nie będzie poważny przejdzie krótką terapię i wróci do ciebie jeśli jednak będzie się bardzo męczyła będziemy zmuszeni ją... Zabić - powiedział smutno. 
- Ale... - wyjąkałam i padłam na stertę siana w rogu. Ciągle płakałam przez następne dwa dni, a trzeciego wieczorem zadzwonił ów lekarz.
- I co ? - spytałam z nadzieją w głosie Helen która właśnie przeprowadziła z nim krótką rozmowę. Usiadła na skraju mojego łóżka i gestem pokazała mi bym też usiadła.
- Zabili ją. Karo wpadła w taki szał, że troje ludzi pojechało przez nią do szpitala - powiedziała. Byłam wstrząśnięta zaczęłam znów płakać. Przez całą noc omal nie zmrużyłam oka ciągle płakałam i płakałam. Następnego dnia nie miałam ochoty z nikim rozmawiać i prawie nic nie zjadłam. Następnego dnia rano obudziła mnie Alice.
- Co jest ? - burknęłam.
- Choć na duł - ucięła uśmiechając się. Szybko narzuciłam sweter i wybiegłam na pole. Stała tam Ashley i Helen trzymająca przecudnego konia. Był to ogromny fryz.
- Wow ! - zawołałam.
- Jest twój - powiedziała Ashley z nutą zazdrości.
- Ile ma lat ? - spytałam.
- To prawie dwu roczny ogier - wyjaśniła Helen.
- Ma już imię ?
- Nie, ty je wybierz.
Zastanowiłam się.
- Nazwę cię Karino - powiedziałam, a on zarżał cicho.
CDN