poniedziałek, 30 grudnia 2013

piątek, 27 grudnia 2013

Annabeth się wypisuje

Annabeth Chase i jej koń Corr odchodzą z klubu!

Natasha się wypisuje

Właścicielka Natashy McGraff zdecydowała, że nie ma czasu na bloga.

Od Melanie cd Meggie

Właśnie czyściłam ochraniacze przy koniowiązie, a wiatr rozwiewał mi nie związane włosy, kiedy przyjechała Meggie z Pass i Arką. Odwróciłam się w ich stronę.
- A, więc byłaś w terenie? - powiedziałam.
- Spałaś więc nie chciałam cię budzić.
- Super! - odparłam sarkastycznie. - Trzeba było mnie obudzić to bym przynajmniej nie zaspała.
- Na co?
- Widziałam, że zrobiłaś już połowę roboty, ale to jeszcze nie wszystko. Ja też muszę rano wstawać i pracować.
- Co? - spytała zdziwiona wogóle nie rozumiejąc o co mi chodzi - Masz do mnie pretęsje bo cię nie obudziłam?
- Nieważne. Ale jutro masz mnie wcześnie obudzić!
- Dobra, dobra... - zsiadła z Pass i przywiązawszy obie do koniowiązu zabrała się za ich rozsiodływanie.
Mycie ochraniaczy było straszne bo mieliśmy ich w stadninie całe wielkie pudło. Kiedy kończyłam pracę Meggie właśnie wyszła ze stajnie z zepsutym kantarem w ręce.
- Co jest? Kolejny poszedł - powiedziała podsuwając mi zniszczony sprzęt.
- Widzę - odparłam lecz nie zdążyłam już nic dodać bo na podjazd wjechał brudny samochód z nadrukiem logo z głową konia. Nie był terenowy więc podejżewam, że dojazd musiał mu sprawić kierowcy trudności. Wysiadł z niego jakiś mężczyzna z wielką paczką.
- Kto to? - spytała Meggie.
- O wilku mowa, dostawa kantarów.
- Hurtowo?
- Nie, parę sztuk, jakieś 6.
- Gdzie postawiś? - spytał mężczyzna.
- Wszystko jedna, na przykład tutaj - tu wskazałam miejsce pod ścianą stajni, a Meggie już pędziła po Helen.
Kiedy zjawiły się obie, instruktorka zapłaciła i rozpakowałyśmy pudło.
- Wywieście je w siodlarni - oznajmiła Helen i poszła gdzieś wracając do swoich obowiązków.
Kiedy rozwieszałyśmy nowe kantary Meggie zapytała.
- Jak z Ramzesem? Jedziesz na te zawody?
- Nie, one są już za dwa dni, a jego noga dalej nie jest w najlepszym stanie.
Poszłyśmy obie do boksu kuca, a ja zmienilam mu opatrunek.
- No. To co mamy jeszcze zrobić? - zapytałam wychodząc z boksu. - Parva!
- Co? A ten mały!
- Muszę wreszcie zacząć z nią trenować. Chyba dałam jej już wystarczająco dużo dni do przyzwyczajenia się.
W drodze do boksu wyleczonego już mustanga powiedziałam.
- Hej, a wiesz, że ja wczoraj cię widziałam jak szpiegowałaś Ashley i Alce i tą nową, jak jej tam Jennyfer.
- Co? Ja ich nie szpiegowałam!
- No to stałaś tak i się na nie patrzyłaś - przerwałam - a potem za nimi poszłaś.
Przerwało nam kopanie w drzwi boksu.
- No super. Tylko wróciła do zdrowia i już zaczyna szaleć - powiedziałam i podeszłyśmy do boksy Parvy. Kopałaś zawziącie chcąc się wydostać, a uszy miała położone do tyłu.
- Łatwo na pewno nie będzie - stwierdziła spokojnie Meggie.


Meggie?

środa, 25 grudnia 2013

Od Meggie cd Ashley


Nie podeszłam do dziewczyn tylko stanęłam w pewnej odległości. Nadal miałam im za złe, że zostawiły mnie rano. Zresztą nadal miałam wrażenie, że mnie nie lubią. Miały chyba nieco zdziwione miny ale ja nie zwróciłam na nie uwagi, teraz skoncentrowana byłam na Jennifer. Dziewczyna jechała właśnie kłusem na drągi. Po czystym ich przejechaniu w narożniku zagalopowała. Gołym okiem widać było jej świetną postawę na koniu. Po 15 minutach Jennifer skończyła jazdę, a ja zabrałam się dalej do pracy. Kiedy nic już nie mogłam zrobić bo wszędzie było czysto, a wszystkim koniom poświęciłam uwagę na czyszczenie i np ćwiczenia na lonży poszłam na jadalnię napić się herbaty. Przy jednym ze stołów siedziały Jennifer, Alice i Ashley.
( Alice ? Ashley ? )

Od Meggie

Obudziłam się w bardzo złym humorze. Na zewnątrz pogoda była wietrzna i deszczowa. Melanie jeszcze spała więc cicho ubrałam się i zeszłam na duł. Poszłam do stajni gdzie niektóre konie jeszcze drzemały. Mimo iż wiał nawet silny wiatr w stajni było ciepło i spokojnie. Poszłam do boksu Pass i zaczęłam ją czyścić. Gdy klacz była już czysta zrobiłam koniom gotowaną paszę. Pozamiatałam w stajni, wyczyściłam parę siodeł. Po czym wyczyściłam jeszcze Aekę i osiodławszy Pass przywiązałam do jej siodła uwiąz Arki gdyż klacz poprzedniego dnia nie jeździła i musiała się trochę rozruszać. Oba konie szły żwawo drogą dojazdową do klubu. Potem skierowałam moją klacz w stronę gór i lasów. Gdy znalazłam się na miękkiej trawie popędziłam konie do kłusa. Po chwili klacze zaczęły galopować. Cieszyłam się patrząc jak Arka i Pass zgranie biegną koło siebie. Po kilku minutach jednak zwolniłam konie do żwawego stępa. Jeszcze godzinę jeździłam w terenie po czym wróciłam do klubu. Przy koniowiązie zobaczyłam Melanie.
( Melanie ? )

Od Ashley

- Ja jestem Jennyfer - odparła dziewczyna.
- Wiem, dziewczyny już o tobie mówiły - widać było, że jest nieco zdziwiona jej wyglądem, ale o nic nie pytała.
- Za godzinę Jennyfer ma jazdę. Przyjdziesz popatrzeć? - spytałam.
- No, jasne. Jeśli teraz nakarmię konie to raczej będę miała czas.
- Fajnie. Jennyfer robi postępy.
Ruda uśmiechnęła się, a Meggie poszła do stajni.
    Kiedy wyczyściłyśmy siodło i osiodłałyśmy Karencję (właściwie to Jenny zrobiła to prawie sama) Jennyfer poszła na jazdę. Dziś miała pierwszą jazdę bez ląży i pierwszą jazdę z Anne nie z Helen.
- Gdzie Meggie? - spytała Alice stojąc na pierwszym szczeblu płotu okalającego ujeżdżalnię.
- Pewnie zaraz przyj...
- Już idzie! - zawołała Alice przerywając mi i machając ręką. Odwróciłam się i zobaczyłam idącą w naszą stronę Meggie.


Meggie?

wtorek, 24 grudnia 2013

Od Melanie i Ramzesa - Źrebak

M: Dzień zapowiadał się wietrznie. Kiedy tylko wstałam wiało tak, że bałam się czy konie się nie spłoszyły. Meggie już wstała i nie było jej w pokoju. Szybko się ubrałam i zamiast iść na śniadanie pobiegłam do koni.
R: Stałem w tylnej części boksu z położonymi uszami. Wiatr wiał przez całą noc więc mało spałem. Reszta koni w stajni również była zdziwiona i przestraszona. Zwłaszcza stojący na przeciwko mnie Książę, który był najmłodszym koniem w stadninie. Widziałem jak Flicka na końcu stajni kopie w boks i wywraca oczami. Zarżałem głośno.
Na szczęście zaraz do stajni wbiegła Melanie.
M: Wszystkie konie były przerażone. Podbiegłam do boksu Ramzesa i weszłam do środka. Od razu się trochę uspokoił. Głaskałam go nie wiedząc co jeszcze mogę robić. Nagle przyszło mi coś do głowy. Znałam dobrze Ramzesa i wiedziałam, że najlepiej będzie się z nim teraz przejechać. Chwyciłam więc ogłowie, założyłam mu i wyprowadziłam przed stajnię.
- Co ty robisz? - usłyszałam głos i odwróciłam się. Za mną stała zdziwiona Meggie.
- Jadę w teren?
- W taką pogodę? Gratuluję, nie możesz poczekać aż przejdzie.
- Nie, nie mogę - odparłam i wskoczyłam na kucyka.
R: Pojechaliśmy stępem drogą prowadzącą do łąk. Tam zagalopowałem. Wiatr wiał świszcząc w uszach, a ja czułem się świetnie wioząc Melanie na grzbiecie. Galopowałem tak jeszcze długo. Wyjechaliśmy daleko poza granice Klubu Jeźdźców i dopiero tam Mela kazała mi ponownie przejść do stępa. Poklepała mnie i wjechaliśmy o lasu. Dyszałem i byłem nieco zmęczony, ale szczęśliwy. W lesie szum liści zlewał się z szumem potoku. Jednak tutaj już niczego się nie bałem.
M: Jechaliśmy tak przez las dość długo i zaczęłam się zastanawiać czy kiedyś w ogóle z niego wyjedziemy. Kiedy poczułam, że Ramzes odpoczął przyśpieszyłam go do kłusa.
Po dłuższym czasie wyjechaliśmy po drugiej stronie lasu na rozległe polany. Mimo, że niebo było czarne od chmur, a wiatr dął niemiłosiernie krajobraz był i tak piękny. Za polanami zaczynały się pola uprawne i jakieś małe wsie. Zauważyłam daleko na niebie burzę, która najprawdopodobniej szła z wiatrem w naszą stronę.
R: W oddali dostrzegłem jakiś kształt. Zarżałem tak żeby Melanie zwróciła uwagę. Wtedy kształt się poruszył.
M: - Co Ramzes? - spytałam i dostrzegłam kształt, w który wpatrywał się koń. Znajdował się po drugiej stronie łąki. Ale nie po tej gdzie zaczynała się cywilizacja, tylko z drugiej strony gdzie z kolei rozciągały się równiny, na których żyły dzikie konie, a dalej góry.
R: Zarżałem ponownie, a wtedy odpowiedziało mi cichutkie rżenie. Teraz już wiedziałem, że to inny koń.
M: Kiedy usłyszałam rżenie z daleka zdziwiłam się. Czyżby to był koń? Uciekł? Ale skąd? Od nas na pewno nie, a w okolicy nie było innej stadniny, chyba, że nieco dalej. Tak, ok. 2 godziny drogi konno od Klubu Jeźdźców znajdowała się pewna stadnina, której i tak prawie nie znałam.
R: Zacząłem iść w tamtą stronę. Byłem bardzo ciekawy kto to może być. To nie był znajomy koń. Żaden z naszej stadniny.
M: - Hej! Łobuzie, co robisz? Chcesz iść do tego konia tak? No dobrze - powoli podjeżdżaliśmy do zwierzęcia, a ja starałam się myśleć logicznie. "Koń stoi tam gdzie rozciągają się dzikie przestrzenie. Tam właśnie żyją jeszcze nieliczne stada dzikich koni, a mówiąc ściślej, przebiegają tamtędy. Dzikie konie żyją po drugiej stronie gór. Więc jest możliwość, że to dzikus, a nie czyiś koń. W takim wypadku pewnie się spłoszy. Trudno, nigdy nie widziałam dzikiego konia więc i tak dobrze jeśli w ogóle go zobaczę."
R: Jechałem powoli i kiedy byliśmy bliżej zobaczyłem, że to źrebak, klacz. W dodatku się w ogóle nie spłoszyła. To było dziwne.
Po chwili jednak już wiedziałem, czemu nie ucieka. Była ranna w nogę.
M: Widząc rannego źrebaka od razu zabrałam go (jakoś) do stadniny.
Tam odprowadziłam Ramzesa do boksu i pobiegłam do Alice trzymając źrebaka za grzywę. Znalazłam ją koło koniowiązu.
- Co...to...jest? - spytała zdziwiona.
- Koń. Znalazłam go poza terenem klubu. Jest chyba dziki.
- Ale...
- Jest ranny. I to jeszcze nie wszystko. Powiedz Helen, że idzie burza w naszą stronę.
- Ok.
Podeszła do nas Anne i zawoadomiła weterynarza. On zbadał i oaptrzył źrebaka. Stwierdził też, że to klacz rasy mustang. Znaleźliśmy wolny boks gdzie ją umieściliśmy.
    Stałam przy boksie i obserwowałam małą kiedy podeszły do mnie Ashley i Alice.
- Hej. Opowiesz nam później jak ją znalazłaś? - spytała Alice.
- Właściwie to Ramzes ją znalazł, ale to wam potem opowiem. Czy możemy go zatrzymać?
- Myślę, że przynajmniej do puki nie będzie sprawnie chodzić - odparła Ashley. - Ale trzeba się dopytać Helen.
- Już pytałam i powiedziała, że możemy ją zatrzymać - przerwałam jej uśmiechając się. Alice pomożesz mi ją trenować?
- Tobie?
- No, w sumie to ja nie wiem czy to ma być mój koń?
- Ty go znalazłaś - powiedziała Ashley.
- Tak, ale chyba będzie Klubowy. Więc Alice, pomożesz mi go oswajać? Przecież ujeżdżałaś już mustangi.
- No...może być zabawnie.
W tym momencie weszły do stajni Meggie i Helen.
- Jak ją nazwiesz? - zapytała po chwili Meggie.
- Hmmm...nazwę ją Parva.




Od Ashley c.d. Alice - "Inna" cz.3

- Wstawaj! - krzyknęłam spychając ją z łóżka. "Czy ona zawsze musi wstawać później ode mnie?!"
- Aaaaa...shley! - krzyknęła spadając, a wyglądało to komicznie.
- Jemy śniadanie i do koni! - krzyknęłam. - Mamy mnóstwo pracy! Przecież odeszło dwóch pomagających! Mamy nakarmić przynajmniej swoje konie i posprzątać im boksy. Melanie jeszcze pytała czy przyjedziesz na jej zawody. Potem popatrzymy jak radzi sobie Jennyfer. Pierwszą lekcję ma o 9:00. Ach! A wcześniej musimy jej pomóc osiodłać konia. Ruchy! Ruchy!
- Skąd ty wszystko wiesz?
- Jest 6:00. Wstałam godzinę temu i zdążyłam już nakarmić Jane i Zeusa. Kupię ci budzik na urodziny! Jak dobrze, że niedługo je masz.
Alice przerażona ubrała się dosłownie w półtorej minuty. Mierzyłam jej czas.
- Czemu ja zawsze muszę późno wstawać? - mruknęła kiedy zbiegałyśmy po schodach. Nie poszłyśmy na jadalnię chociaż ja też jeszcze nic nie jadłam. Pobiegłyśmy do stajni.
- Gdzie Flicka? - spytała Alice kiedy weszła do jej pustego boksu.
- Na padoku - odparłam spokojnie wskazując głową w tamtą stronę.
- Aha - chwyciła za kantar i pobiegła, a ja zajęłam się sprzątaniem boksu Zeusa.
    Poranek upłynął nam w pośpiechu i napięciu. Biegałyśmy tam i z powrotem pomagając przy czym się da. Lecz nie tylko my byłyśmy spięte. Okazało się, że Ramzes skaleczył się w nogę podczas porannej przejażdżki w teren i Melanie była załamana. Już za niecałe półtora tygodnia miała jechać na zawody w cross'ie.
Kiedy zrobiłyśmy wszystko i zjadłyśmy śniadanie było akurat 15 po ósmej. Uznałyśmy, że to dobra godzina aby poszukać Jennyfer. Poszłyśmy do jej domku i zobaczyłyśmy, że jest już gotowa i siedzi przy stole rysując coś.
- Hej! - zawołała Alice.
- Cześć dziewczyny - odparła.
- Jesteś już gotowa na lekcję? Trzeba jeszcze osiodłać konia.
- Tak, już idę - to mówiąc wstała od stołu i zobaczyłyśmy na kartce szkic ołówkiem pięknego galopującego konia. Widziałam jak Alice robi wielkie oczy, ale sama też byłam pod wrażeniem.
- Ładnie rysujesz - powiedziała Alice.
- Dzięki - odparła skromnie i poszłyśmy do siodlarni.
- Wiesz na kim jeździsz? - spytałam się Jennyfer kiedy byłyśmy już na miejscu.
- Chyba na Pandzie.
- Tak, dokładnie.
Pomogłyśmy jej najpierw wziąść sprzęt, potem wyczyścić klacz, a następnie ją osiodłać. Było to męczące. rochę jak praca z małym dzieckiem, które uczy się dopiero jeździć konno ; na szczęście Jennyfer wszystko rozumiała, po prostu nie umiała wielu rzeczy zrobić.
Poszłyśmy razem z nią na plac i poczekałyśmy tam na Helen, która miała mieć z nią dziś lekcje na ląży.
    Kiedy Jennyfer jeździła widać było, że jest świetnym jeźdźcem i ma idealną postawę. Na dzisiejszej lekcji Helen pozwoliła jej tylko stępować i kłusować oraz o wiele rzeczy się pytała, żeby sprawdzić co ona umie. Jak na kogoś kto jeździ trzymając się tylko lewą ręko szło jej bardzo dobrze.
    Po lekcji wspólnie rozsiodłałyśmy Pandę i rozczyściłyśmy ją. Zastanawiałyśmy się jak Jenny może czyścić kopyta. W końcu wpadłyśmy na najprostszy sposób. Dziewczyna miała chwytać lewą ręką kopyto konia, kłaść je sobie na udzie i jakoś czyścić tą samą ręką. Całe szczęście Panda nie kopała i była grzecznym koniem więc Jennyfer spokojnie mogła na niej ćwiczyć.
    - Chcesz teraz zobaczyć nasz dom? - spytała Alice kiedy szłyśmy ze stajni - Właśnie tam idziemy bo przyda nam się chwila odpoczynku zanim pojeździmy na naszych koniach.
- No. Musimy się przejechać w teren żeby rozprostowały nogi. Po objedzie będziemy ćwiczyć z Jane będziesz chciała popatrzeć? - dodałam.
- Oczywiście - odparła zadowolona.
Kiedy byłyśmy już w naszym domku weszłyśmy przez ciasny korytarz do salonu. Obok (w tym samym pomieszczeniu) była jakby spiżarnia na jedzenie bo i tak większość posiłków jadłyśmy na jadalni. Po prawej stronie była niewielka łazienka, a w rogu stały drewniane schody, którymi weszłyśmy na piętro. Tam znajdował się nasz pokój i jeszcze jedna większa łazienka. Weszłyśmy do pokoju i usiadłyśmy na wielkich poduszkach na ziemi. Był tam mały bałagan; na obu łóżkach walały się ubrania i książki (w większości o koniach). W rogu stało jedno wielki biurko i dwa krzesła. Na jednym wisiała torba, a biurko zasłane było papierami, zeszytami i rysunkami.
- Sorry za bałagan - powiedziała Alice spychając pośpiesznie rzeczy na swoim łóżku w jeden róg i przykrywając je kocem. ja zrobiłam mniej więcej to samo i usiadłyśmy.
- Podoba mi się tu - powiedziała Jennyfer oglądając nasz plakaty na ścianach.
W tedy przyszło mi coś do głowy.
- Szkoda, że nie mamy na tyle miejsca żebyś mogła z nami zamieszkać - powiedziałam - musi ci być trochę smutno jak siedzisz tak cały dzień sama w pokoju. Ale zawsze możesz do nas wpadać.
- Nie jest tak źle. Poza tym po jutrze przyjadą rodzice z Tom'em. On też się uczy jeździć - zaśmiała się. - Hej, właściwie to ile wy macie lat? - spytała.
- Obie mamy 15, a ty? - odparła Alice.
- 14.
Rozmawiałyśmy długo. Piłyśmy kakao i dowiedziałyśmy się, że Jennyfer straciła rękę w wypadku samochodowym. Jadący akurat w przyczepie Barsum (jej koń) zginął ; oraz tego, że jets leworęczna i cieszy się, że straciła prawą, a nie lewą rękę.
    Po południu Ashley jeździła na oklep na Jane, a my się jej przyglądałyśmy. Dzień minął bardzo fajnie i zaprzyjaźniłyśmy się nawet z tą nową. Kolejny dzień minął równie przyjemnie, a następnego mieli odwiedzić Jennyfer goście.
    - Dobrze ci idzie! - krzyczałam.
- Zasuwasz Jenny! - krzyczała Alice.
Jennyfer właśnie galopowała co prawda dalej na ląży, ale zawsze to coś. W dodatku dobrze się trzymała. Właśnie podjechało czarne suzuki państwa Swift. Wysiedli z niego rodzice i brat Jennyfer i oboje przyglądali się teraz rudej dziewczynie galopującej na kasztanowatej Elbie. Zauważyłam, że do Tom'a podszedł jeden z naszych zwierzaków, a mianowicie mała kotka Mi. Dzieciak od razu zaczął ją głaskać i przytulać aż wreszcie uciekła.
Jennyfer skończyła jazdę, a my pomogłyśmy jej rozsiodłać Elbę. Już prawie sama wyczyściła jej kopyta wymyślonym przez nas trzy sposobem, siodło bez problemu zdejmowała jedną ręką (była dość silna) podtrzymując je ramieniem drugiej ręki, chodź i tak jej jeszcze często spadało. Siodłać w sumie też umiała ; najtrudniejszą rzeczą było zakładanie ogłowia.
    Dziewczyna przedstawiła nas swoim rodzicom, a potem Tom miał lekcję również na ląży na Sęku, którą prowadziła Anne.

Alice C.D.

Od Alice - "Inna" cz.2

Podeszłam i niepewnie przywitałam się z dziewczyną.
- Cześć...jak masz na imię? - spytałam.
- Jennyfer, a wy? - Z samochodu wysiadli jacyś państwo, najprawdopodobniej rodzice Jennyfer i mały chłopczyk. - A! To jest mój brat Tom - powiedziała wskazując na chłopca, który wyglądał na jekieś 7 lat.
- Ja jestem Ashley - przedstawiła się moja przyjaciółka.
- A ja Alice.
W tym momencie zauważyłyśmy, że doszła do nas nasza ulubiona instruktorka.
- Jestem Helen i jestem właścicielką tej stadniny - powiedziała witając się z gośćmi.
- Masz konia? - zapytałam.
- Eeee...n...nie... - odparła powoli, a ja zmarszczyłam brwi. Może miała? Może za nim tęskni, ale postanowiłam na razie nie poruszać już tego tematu.
Poszłyśmy we trójkę do stajni i oprowadziłyśmy Jennyfer. Pokazałyśmy jej konie z ośrodka.
- Na nich pewnie będziesz jeździć - powiedziała Ashley gdy wchodziłyśmy do stajni.- To jest Karencja - dodała głaszcząc gniadą klacz żującą siano po pysku.
- Umiesz jeździć? - zapytałam gdy szłyśmy w stronę boksu Borka.
- Tak. Umiałam jeździć z dwoma rękami ale teraz chcę się nauczyć jeździć z jedną.
- Helen umie wszystko - powiedziałam.
- A my jeszcze w tym pomożemy dodała Ashley.
- Vildziu!Co robisz! - krzyknęłam nagle rozbawiona widząc jak koń wychodzi ze stanowiska. Podeszłam i zaprowadziłam ją z powrotem do środka. - Nie kombinuj mała - powiedziałam drapiąc pieszczotliwie klacz. Kątem oka zobaczyłam jak Jennyfer lekko się uśmiecha. - Trzeba ją przeprowadzić do boksu - zwróciłam się do Ashley. - To jest Vilga. Mój ulubiony kucyk. Jest jeszcze młoda i dopiero się uczy.
- I jak widać lubi nam wykręcać numery - dodała Ashley.
- To fiord? - spytała ruda.
- Tak - odparłam - i chyba ją potem wyprowadzimy na padok.
Kiedy obejrzałyśmy już wszystkie konie, które były w boksach przypięłam Vildze uwiąz i wyprowadziłam ją dziewczyny poszły za mną.
Puściłam klacz na łąkę, a ona pogalopowała do innych koni. Zarżała i bryknęła po czym przegoniła Pass i Corr'a i zajęła się jedzenie trawy.
- Szalony kucyk - odezwała się Jennyfer - w mojej wcześniejszej stadninie były raczej spokojne konie.
- Wiesz, te tutaj są z reguły młode - odparła Ashley - Najstarszym koniem jakiego mieliśmy był Rando, ale to długa historia... - to mówiąc spojżała na mnie i obie się roześmiałyśmy. Dobrze pamiętałyśmy historię z siwym championem.- A jak długo tu zostajesz? - zwróciła się do Jennyfer.
- Nie wiem. Do puki nie nauczę się jeździć - uśmiechnęła się wzruszając ramionami. - Puźniej wrócę do mojego dawnego klubu sportowego i MOŻE dostanę nowego konia. Ale na pewno będę dalej startować w zawodach.
- Jakich? - spytałam.
- W skokach ale mam zamiar też startować w ujeżdżeniu.
- Wow - odparłam z uznaniem.
Przeszłyśmy do innego padoku gdzie ganiali się Flicka i Vivat, a gdzieś dalej spokojnie pasły się kucyki.
- Jakie piękne...sama miałam czarnego konia. To znaczy skarogniadego, ale co tam.Czarne i gniade to moje ulubione końskie umaszczenia- zachwycała się Jennyfer.

Ashley C.D.



Od Meggie


Obudziłam się wcześnie rano i od razu pognałam do stajni zająć się końmi. Najpierw wyprowadziłam na paddocki wszystkie klacze, a potem nasypałam wszystkim koniom paszy. Po wyczyszczeniu boksów koni będących na pastwisku, pozamiataniu podwórza, wyczyszczeniu sprzętu Borka i Pass oraz umyciu dwóch czapraków i derki poszłam do pokoju Alice i Ashley. Dziewczyny właśnie się ubrały.
- Hej - przywitałam się.
- Cześć - odparły równocześnie.
- Gdzie pędzicie ? - spytałam widząc ich pośpiech. 
- Do Jennifer - wytłumaczyła Alice.
- Kogo ? - spytałam.
- Tej nowej dziewczyny, jest zajefajna - uśmiechnęła się Ashley po czym obie dziewczyny najwyraźniej nie chcąc tracić na mnie czasu pobiegły gdzieś.
- Ej ! Czekajcie ! - zawołałam ale one już mnie nie słuchały. Zawsze myślałam, że Alice i Ashley mnie chociaż lubią ale jednak się myliłam. Były dla mnie idolkami. Zawsze były w centrum uwagi, świetnie jeździły i w ogóle. Czemu tak nagle odbiegły i nie chciały mi przedstawić Jennifer. To było nie fair. Nie miałam jednak zamiaru użalać się nad sobą i dawać za wygraną. Postanowiłam poszukać Alice i Ashley. Szukałam chyba 15 minut, aż w końcu znalazłam je w siodlarni gdzie czyściły (wraz z Jennifer) siodło Karencji.
- Cześć, jestem Maggie - uśmiechnęłam się do Jennifer.
( Alice ? Ashley ? Dokończcie szybko ! )  

Kornelly i James się wypisują

Kornelly Wolf i jej koń i Karino, oraz James Sher wypisują się z Klubu z woli właścicielki.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Od Alice - "Inna" cz.1

Dzień zapowiadał się cudownie. Słońce świeciło ocieplając ziemię jednymi z ostatnich promieni, gdy w tym czasie jesień strząsała z drzew kolorowe liście. Powietrze było rzeźkie i ostre. Szybko się przebrałam i widząc, że Ashley już wstała pobiegłam na jadalnię.
Zobaczyłam jak Ashley wraz z Melanie i Helen żywo rozmawiają jedząc śniadanie. Gdy Ashley mnie zobaczyła pomachała mi. Uśmiechnęłam się i podeszłam do nich przysiadając się do stolika.
- Jak tam? - spytałam.
- Wzięłam dla ciebie kawę i kanapki - odparła przyjaciółka wskazując talerz.
- Dzięki - odparłam i zabrałam się do jedzenia.
Rozmawiałyśmy i jadłyśmy, a Melanie w szybko się zmyła.
- Podobno niedaleko wprowadziła się jakaś dziewczyna, która może dołączy do Klubu - powiedziała wreszcie Ashley.
- Wiem - dodałam z zapałem.
- Tak - Helen podparła się łokciami o stół - i nawet przyjedzie jutro, ale ostrzegam, że może wam się wydać nieco... - przerwała szukając słów - inna.
Nauczycielka wstała od stołu, a my spojżałyśmy na siebie zdziwione.

- Że co?! - zdziwiła się Meggie kiedy opowiedziałyśmy jej o wszystkim - Jakto inna?
Ja, Ashley i Meggie echałyśmy stępem przez łąki, a lekki wiatr ochładzał nas w ten upalny dzień. Meggie jechała na Passion of My Life, ja oczywiście na Flice, a Ashley na Jane.
- Tak powiedziała - odparłam.
- Niby czemu miałaby być "inna"? Dziewczyna jak dziewczyna.
- To się okaże jutro.
- Hej - po chwili ciszy Meggie zwróciła się do Ashley - Czy ty nie wyrastają z tego kuca?
- He? Nie! Co ty - Ashley znalazła i oswoiła (wciąż oswajała) Jane i była z nią związała. Było widać, że uwielbia tego konia. - Jestem jeszcze na nią dobra. Unosi mnie.
- Aha... - odparła Meggie wzrószając ramionami.
- Ej! Kto pierwszy przy tamtym lesie! - krzyknęłam i pognałam szaleńczym galopem prosto w stronę małego wierzbowego lasu. Dziewczyny szybko popędziły swoje konie i dogoniły mnie.

Kiedy tylko pierwsze promienie słońca zajżały przez okno w pokoju wyskoczyłam z łużka, a zaraz potem i Ashley była na nogach. Wciągnęłyśmy śniadanie i rozdzieliłyśmy się. Ja poszłam czyścić sprzęt Flicki, a ona trenować z Jane.
Była jakaś 6:00 kiedy stałam przed koniowiązem, na którym wisiało siodło Flicki. Właśnie je szorowałam kiedy przypomniało mi się coś ważnego. Dzisiaj miała przyjechać ta nieznajoma.
Miałam zapytać dzisiaj Helen czy wie jak ma na imię ale zupełnie o tym zapomniałam.  Byłam taka ciekawa; już nie mogłam się doczekać aż przyjedzie. Ciekawe czy ma swojego konia? Jeśli tak to jakiej jest rasy i czy ta dziewczyna jest w naszym wieku i...czemu "może nam się wydawać inna"? Te pytania krążyły mi po głowie dopuki nie usłyszałam czyjegoś dziecinnego głosu.
- Hej Alice! Jest wolna ujeżdżalnia? - to była Melanie.
- Ashley ją zajmuje, ale tylko na lążę więc powinnaś się zmieścić - odparłam przerywając na chwilę pracę.
- To dobrze bo chciałam potrenować z Ramzesem przed konkursem.
- Jedziesz na konkurs?
- Tak. Za półtorej tygodnia.
- Wow. Z tego co pamiętam nigdy nie interesowałaś się skokami.
- To będzie cross - odparła poważnie.
W tym momencie cały uśmiech zszedł mi z twarzy.
- Żartujesz?

Siedziałam na jadalni (jak zwykle obok Ashley i Helen) i jadłam obiad.
- Ty Wiedziałaś o tym, że Melanie startuje w cross'ie? - spytałam Helen.
- Żartujesz?! - zdziwiła się Ashley zanim instruktorka zdążyła otworzyć usta.
- Bardzo to śmieszne, ale taka sama była moja reakcja.
- Ona wogóle umie tak jeździć? - spytała Helen.
- Nie wiem - odparłam. W tej chwili coś mi się przypomniało. - Helen, a właściwie to tan nowa dziewczyna ma swojego konia?
- Niewiem.
- A jak ma na imię?
- Nie wiem.
- Czy ty wogóle coś o niej wiesz? - spytałam poirytowaną choć miałam jeszcze jedno pytanie.
- Wiem tyle, że jest mniej więcej w waszym wieku. Może trochę młodsza - powiedziała jakby czytała mi w myślach. Już nic nie powiedziałam. Dokończyłyśmy obiad rozmawiając o koniach, ich postępach w trenowaniu, zawodach i takich tam. Nagle Ashley powiedziała.
- Patrzcie; jakiś samochód - to mówiąc przechyliła się lekko by spojżeć przez okno na żwirowy podjazd.
- To pewnie ona - powiedziałam i szybko wybiegłyśmy na dwór. Helen jeszcze została żeby dokończyć jeść.
Na podjeździe zaparkował duży czarny samochód terenowy.
- Nie ma przyczepy - zauważyłam ze zdziwieniem.
- Czyżby nie miała konia? - spytała Ashley zdziwiona.
Zobaczyłyśmy, że z samochodu wysiada jakaś postać. Była szczupła i średniego wzrostu, włosy miała rude i spięte w niedbały kok. Na sobie miała bluzę z kapturem i jeansy oraz niskie brązowe buty do jazdy konnej. Jednak coś mi w niej nie pasowało. Przyjżałam się. Nie miała jednej ręki, i to prawej.


CDN

Rose się wypisuje

Żegnamy Rose Queen wraz z jej koniem Crimson'em! Gracz Indiana Jones* nie miał już czasu na bloga.

U W A G A ! ! !

Po dłuuuugiej przerwie znów odnawiać bloga! Dla tego BARDZO proszę, żeby gracze:

Miśka098
misiak12122
Koń trojański
Indiana Jones*
Piotrek16 
Kreda 
dakota7
Ryśa

Napisali mi czy dalej chcą uczestniczyć w blogu. Tych od których nie dostanę odpowiedzi do końca roku wyrzucam!

Natomiast z powodu skasowana konta wyrzucam: Renee, Alexandrę i Vicki.

niedziela, 16 czerwca 2013

Od Maggie cd Rose

Vilga jeszcze kilka razy stawała dęba ale gdy zobaczyła kto tu rządzi przestała stawiać opór. W sumie lubię ją i musimy powtórzyć taki wypad. Jeszcze trochę jeździliśmy, a potem spokojnie wróciliśmy do klubu. Rozsiodłałyśmy konie i zabrałyśmy się do czyszczenia. Kiedy na Crimson'ie i Vildze nie było już śladu potu czy błota poszłyśmy na kolację. Potem poszłam spać. Rano też spotkałam się z Rose.
- Co ty na to żebyśmy zrobiły mały wypad do miasta ? - spytałam.
( Rose ? )

Od Rose cd Maggie

Meggie pojechała pierwsza, lecz zaraz jej koń zaczął ponosić. Na początku trzymała się całkiem nieźle, ale później zaczęły się małe kłopoty. Pocwałowałam do niej i próbowałam złapać Vilgę za wodze i uspokoić. Kilka razy wyciągnęłam rękę i w końcu się udało. Zatrzymałam Crimsona, więc Vilga nie mogła dalej biec, on był silniejszy. 
- Dzięki, dałabym sobie radę - powiedziała Meggie.
- Może tak, ale nie wyglądało to bezpiecznie - odparłam. - Coś zrobić musiałam.
Nadjechała Heleni reszta. 
- Wszystko OK? - zapytała zaniepokojona.
- Nic mi nie jest - odpowiedziała Meg. 
- Całe szczęście. Ale Vilga może być nieprzewidywalna, będziesz jechała niedaleko mnie. 
Nie było sensu sprzeczać się z Helen, więc Meggie jechała obok niej, a ja dla towarzystwa obok Meggie. Prowadziła Vicki, a Matt jechał na końcu. 

<Meggie? Nie wiem co dalej...)

wtorek, 11 czerwca 2013

Od Meggie c.d. Rose

- To co jutro po śniadaniu jedziemy na piknik ? - spytałam.
- Dobra - uśmiechnęła się.
- A teraz co ?
- Mam niedługo lekcję - westchnęła Rose.
- Ile osób ? - spytałam.
- Matt, Vicki i Ja - odparła.
- Może poproszę Helen, żebym mogła mieć z wami lekcje - zaproponowałam.
- Super ! Akurat jedziemy w teren. Tylko nie sądzisz, że jeszcze jedna jazda to dla Passa zbyt dużo ? - zaniepokoiła się.
- No możliwe. Ale wezmę Vilgę - powiedziałam z uśmiechem.
- Przecież ona lubi nosić w terenie - upomniała mnie Rose.
- No to będzie teren z atrakcjami. Możesz już mi kupić czekoladę - uśmiechnęłam się i poszłam do Helen.
- Mogę jechać z wami w teren ? - spytałam.
- Na jazdę ? - zdziwiła się.
- Tak. Mogę wziąć Vilgę ? - ponownie zadałam pytanie.
- Dobrze - zgodziła się - Tylko się pośpiesz bo masz mało czasu na siodłanie.
Pobiegłam i przed koniowiązem gdzie się mieliśmy zebrać stanęłam jako pierwsza. Vilga wyglądała super. 
- No to jedziemy - powiedziała Helen kiedy ostatnia osoba przyprowadziła konia. Wsiedliśmy, dopasowaliśmy strzemiona i dopięliśmy popręgi.
- Więc tak za mną niech jedzie Matt, potem Rose, Vicki i na końcu Maggie - zarządziła Helen i ruszyliśmy stępem. Jeździliśmy po lasach, łąkach, skałach i przez strumienie. Był kłus i galop.
- Dobrze. A teraz będziemy cwałować. Proszę Maggie ty pierwsza - powiedziała. Wjechałam na wielką łąkę, gdzie miałam za cwałować. Zagalopowałam i przeszłam do cwału. Czułam się cudownie. Jednak w pewnej chwili poczułam, że Vilga wysuwa mi się z pod kontroli i, że zaczyna brykać.
( Rose ? )

niedziela, 9 czerwca 2013

Od Tose Cd Meggie


- Nie wiedziałam że twój koń umie tańczyć - powiedziałam. 
- Umie, ale jeszcze się uczymy - odparła Meggie. 
- Tak czy owak szacun.
Zajrzałam do mojej torby i wyjęłam pudełko pierników. 
- Upiekły się pierniki, Kornelly mi dała - powiedziałam.
Meggie wzięła kilka i zaczęłyśmy jeść. Potem wróciła do trenowania, a ja patrzyłam. Po jakimś czasie zaczął łasić się do mnie For. 
- Heja, Forku! - wzięłam go na kolana. - Popatrzymy sobie jak Meg tańczy z konikiem? - Zaczęłam go głaskać i pieścić. Później poszłam do Crimsona. Położyłam mu kota na grzbiecie i zaczęłam czesać mu grzywę. Uplotłam mu warkocze i wplotłam wstążki. Kiedy Crimson zobaczył siebie w wiadrze wody, oszalał. Chciał za wszelką cenę to "obrzydlistwo" zdjęć, lecz nie potrafił. 
- Spokojnie, kochany. Chcę ci zrobić falowaną grzywę na jakiś czas. Niedługo ci to zdejmę. 
Niestety Crimson odtąd cały czas siedział w najciemniejszym kącie boksu i nie chciał się w ogóle pokazywać. Po chwili przyszła Meggie z Pass'em. Zamknęła go w boksie.
- Może jutro też zrobimy sobie podobny dzień? - spytała.
- Ja jestem za! 

(Meggie? Brak weny ;( ... )

piątek, 7 czerwca 2013

Od Meggie cd Rose

Zrobiłysmy całą masę pierników w kształcie kotów, koni, choinek, dzwonków, lisów, niedźwiedzi, królików, liści, ryb, ptaków i wielu innych. Spojrzałam za okno.
- Przestało padać ! - zawołałam. Rzeczywiście, na zewnątrz świeciło słońce w powietrzu unosiła się para, a na niebie rozciągała się piękna tęcza.
- To co jedziemy ? - spytała Rose.
- Dobra. A Kornelly i Melanie ? 
- Mi się nie chce - burknęła Melanie i z powrotem wetknęła nos w książkę którą czytała.
- A ja zostanę piec piec pierniki i zrobię podwieczorek - powiedziała Kori. Poszłyśmy do stajni i osiodłałyśmy konie. Bolał mnie trochę brzuch bo zjadłam sporą ilość surowego ciasta... Ale kiedy wsiadłam na konia bul przeszedł. Było super. Słońce, mgła i tęcza idealnie do siebie pasowały. Stępowałyśmy, kłusowałyśmy, galopowałyśmy i cwałowałyśmy. Konie ochoczo biegły bo ta pogoda dawała tyle energii ! Po półtorej godziny jazdy wróciłyśmy do klubu. 
- Pojadę na halę i jeszcze potrenuje - powiedziałam.
- Okej. Rozsiodłam Crimson'a i przyjdę popatrzyć - powiedziała i poszła do stajni. Zanim wjechałam na halę rozsiodłałam Passa i wprowadziłam na halę. Tam najpierw beze mnie na jego grzbiecie zrobiliśmy piękny ukłon. To umiał ale dziś chciałam poćwiczyć coś większego. Wzięłam bacik i zaczęłam go uczyć podnoszenia nogi. Trudno było ale w końcu się udało. Potem przeszłam do "leż". Z tym nie było większych kłopotów. Następnie przyszedł czas na dęba. Długo się trudziłam lecz nie mogłam zmusić go by podniósł przednie nogi. W końcu jednak się udało. Ale gdy opuszczał kopyta byłam za blisko i dostałam w ramie.
- Moja wina - przyznałam. W tej chwili weszła Rose.
- Co robicie ? - spytała.
- Wsiądę na niego to zobaczysz - powiedziałam. Najpierw zrobiliśmy podnoszenie nóg potem ukłon i dopiero się zaczęło. Kiedy Pass of my life się kładł mało mi nogi nie zmiażdżył ale w ostatniej chwili zeskoczyłam w taki sposób, że wyszło całkiem ładnie. Potem z powrotem wstał i stanął dęba. Czułam się mistrzowsko.
- Super - pochwaliła Rose.
- Dzięki.
( Rose ? )

czwartek, 6 czerwca 2013

Od Rose c.d. Meggie


Więc poszłyśmy. Kiedy weszłyśmy do pokoju była tam tylko Melanie. Powiedziała że Kornelly zaraz wróci. Nie chciałyśmy czekać, więc zaczęłyśmy bez niej. Wkrótce jednak i ona dołączyła. Zebrałyśmy wszystkie potrzebne rzeczy i zabrałyśmy się do roboty. Było naprawdę bardzo wesoło. Czasami rzucałyśmy w siebie mąką, albo skorupkami jajek. Po tej akcji nasze ubrania nadawały się tylko do prania. Gdy skończyłyśmy pracę z przyrządzaniem ciasta, dziewczyny i ja przebrałyśmy się i na mnie padło, aby zabrać brudne ciuchy do dostępnej pralki. Gdy wróciłam, wzięłyśmy formy i zaczęłyśmy wykrajać wzory. 

<Meggie? Co się działo potem?>

Od Kamili


Gdy wstałam odrazu poszłam do mojej Qutji. Gdy już ją wyczyściłam miałam ochote się z kimś spotkać. Wziełam swój nowy tablet, dotykowy telefon i ubrałam się jak najlepiej ( ponieważ chciałam iść do Mattiego). Weszłam do jego pokoju usiadłam koło niego na łużku i zaczełam mu pokazywać moje sprzęty. Póżniej z nódów dzowniliśmy pod nie znane numery i robiliśmy kawały. Dzień zleciał szybko a ja jeszcze bardziej się w nim zabujałam. Wdrapaliśmy się na dach i oglądaliśmy zachód słońca. Powoli oparłam się o niego. Nie mogłam już dłużęj czekać zapytałam go czy chce ze mną chodzić, on odpowiedział:


Matt jaki c.d?

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Od Meggie Cd Rose

- Super ! Tylko co robimy teraz kiedy jeszcze pada ? 
- Możemy oglądnąć film, pograć w gry planszowe, coś ugotować... - wyliczała Rose.
- Wiem ! Możemy zrobić pierniki ! - zawołałam.
- Dobra - zgodziła się z uśmiechem i poszłyśmy do mojego, Melanie i Kornelly domku.
( Rose ? )

niedziela, 2 czerwca 2013

Od Rose c.d. Meggie


- No... Przyjaźnię się z Natashą. Nie wiem czy ją znasz. I z Crimsonem, moim koniem. A z resztą to tak różnie. 
- Ja już się zapoznałam z Kornelly - odpowiedziała Maggie. - Jest całkiem fajna. 
- Jeszcze z nią nie gadałam - odparłam krojąc pieroga - więc nie wiem jaka jest. Może, jak się zrobi ładna pogoda to pojedziemy gdzieś konno? I ewentualnie jeszcze kogoś zabierzemy?

<Maggie? co ty na to?>

środa, 29 maja 2013

Od Criss'a


- YES!!! Yes, yes! Dzięki, Ashley, kocham cię! - wyszedłem na głąba, ale już wiem że ta wredota Korny nic do mnie nie ma. 
Przyciągnąłem do siebie Jovi'ego i pocałowałem go centralnie w pysk. Koń wyglądał na zgłupiałego. 
- Na szczęście żadna nie będzie mi już zawracać głowy - powiedziałem do niego i zacząłem go głaskać pod grzywką. - Bon Jovi, wiem że mnie nienawidzisz, ale jakbyś mógł to odsuwaj ode mnie wszystkie dziewczyny.
Spojrzałem mu w oczy i w moment odechciało mi się wydurniać.
Odprowadziłem go do boksu (i resztę dnia spędziłem m.in. na wytykaniu wszystkim pomagającym ich pracy).

poniedziałek, 27 maja 2013

Od Meggie Cd Rose

- Nic się nie stało - uśmiechnęłam się - Dziękuję - dodałam.
- Nie ma za co ! - zaśmiała się.
- Zjemy coś ? - spytałam bo od kilku godzin nie miałam nic w ustach.
- Pewnie - odparła i po rozsiodłaniu i nakarmieniu koni poszłyśmy na stołówkę.
- Masz przyjaciół ? - spytała się mnie Rose kiedy zjadłyśmy ciepły barszcz i zabrałyśmy się do pierogów.
- Nie... To znaczy tak ale nie dużo - powiedziałam - A ty ?
( Rose ? )

niedziela, 26 maja 2013

Od Ashley cd Criss'a


- Hello! Przecież ona żartowała! Wszystko mi powiedziała; chciała cię zwyczajnie nabrać! I jej się udało.
- AHA... - powiedział wyraźnie zdenerwowany tym faktem.
- A kto by cię chciał...? - mruknęłam i pojechałam kopertę z galopu. Potem chwilę postępowałam aż wreszcie postanowiłam wyjechać z hali na spacer. Przed wyjściem zatrzymałam się jeszcze i powiedziałam:
- I jeszcze jedno: ktoś tak bezlitosny dla koni jak ty nie powinien na nich jeździć. - i wyjechałam. On zrobił tylko jakąś dziwną minę: jak bym była wariatką i lążował dalej swojego biednego, niedocenianego, ale wytrwałego i wiernego Bon Jovi'ego...


Od Criss'a c.d.


Po trzech tygodniach mogłem chodzić. Miałem zakaz biegania, łażenia po drzewach i szybkiej jazdy konnej. Podejrzewam że nikt się nie przejmie tym czy dobrze się czuję, jak mi jest oprócz Helen. 
Pewnego popołudnia poszedłem do stajni. Po raz pierwszy od kilku tygodni widziałem się z Bon Jovi'm. 
- Cześć, bydlaku - przywitałem się ponuro. 
Koń zaczął mnie wąchać po twarzy i pieścić. 
- Kuleję przez ciebie. Jesteś tchórzem. Nawet skakać dobrze nie umiesz.
Koń parsknął na mnie. Odepchnąłem jego łeb. 
- Głąb! 
Wziąłem go na lonżę i zaprowadziłem do hali. Lonżowałem go. Niedługo potem na halę weszła Ashley z Jane. Raczej nie była zachwycona jeżdżeniem konno przy mnie. Chciała zawrócić ale powiedziałem do niej:
- Jak chcesz to jeździj tutaj. Postaram się ci nie przeszkadzać. 
- Coś się zmieniłeś - odpowiedziała. 
- Ani trochę - zaprzeczyłem. 
Ashley wsiadła na Jane i zaczęła dla rozgrzewki kłusować a potem galopować. 
- Działo się coś kiedy nie było mnie na lekcjach? - spytałem. 
- Nic szczególnego - odparła od razu Ashley. 
- A Kornelly przyznała się że mnie kocha?
Ashley mało nie spadła z siodła. Zatrzymała konia. 
- Słucham?!
- No, czy się przyznała? - powtórzyłem.

(Ashley?)

Od Rose


Obudziłam się dziś dość wcześnie. Właściwie to wogóle nie spałam tylko myślałam o różnych rzeczach. Pogoda nie była dziś ładna. Poszłam przed lustro i zaczęłam się malować i nakładać cienie do oczu i tusz do rzęs. Sprawnie się uwinęłam, ubrałam i poszłam na stołówkę. Zjadłam szybkie śniadanie i poszłam do Crimsona. 
Przywitałam go całusem w pysk, wyczyściłam i osiodłałam. Pojechaliśmy kłusem przez pola a potem przez las. Nagle zaczęło padać. Crimsonowi bardzo nie podobało się kłusowanie po deszczu, ja jednak się nie zrażałam. Nagle Crimson nastawił uszy i zarżał. Po chwili z daleka odpowiedziało inne rżenie. Pognałam konia w stronę dźwięku. Jego kopyta ślizgały się po błocie a mi całkowicie rozmazał się makijaż w deszczu. Po minucie zobaczyłam konia i stojącego przy nim jeźdźca. Podgalopowałam. Zobaczyłam że to dziewczyna. 
- Hej, co tu robisz? - spytałam, kiedy zatrzymałam Crimsona. 
- No właśnie, dobre pytanie - odparła. 
- Jak masz na imię?
- Maggie. 
- Rose. Jesteś może uczennicą szkółki jeździeckiej?
- Tak, a ty?
- No ba!
- Zgubiłam się. Znasz drogę do szkółki? - spytała Maggie. 
- Chyba tak. A przynajmniej mój koń. Wsiadaj na konia, pomogę ci. Ruszyłyśmy galopem. Dałam Crimsonowi całkowicie prowadzić. 
Zaprowadził nas bezbłędnie. Po chwili byłyśmy na dziedzińcu stadniny. 
- Masz mądrego konia - powiedziała Maggie. 
- Nie zaprzeczę - uśmiechnęłam się. 
Z jej twarzy wyczytałam że wpatrywała się w mój "makijaż".
- Oh, przepraszam - powiedziałam. - Deszcz całkiem rozmazał mi makijaż. Proszę, nie zwracaj na to uwagi.

Maggie? CD?<

wtorek, 14 maja 2013

Od Meggie

Wstałam wcześnie rano. Dziwnie się czułam w nowym miejscu ale wszystko lepsze niż sierociniec... Ubrałam się i poszłam przyrządzić śniadanie. Po półgodzinie wielka sterta naleśników, miseczka z budyniem i trzy kubki gorącej czekolady były prawie gotowe.
- Dzień dobry - powiedziała Kornelly która właśnie zeszła na dół.
- Hej - odparłam. Zjadłyśmy śniadanie zostawiając cztery naleśniki dla Melanie która powiedziała, że najpierw wyprowadzi Vele na spacer. Poszłam z Kornelly do stajni i zajęłyśmy się końmi.
- Fajnie się z tobą pracuje - powiedziała Kori.
- Dzięki - uśmiechnęłam się. Kiedy wszystko było zrobione zaczęłyśmy obrzucać się sianem.
- Przejedziemy się ? - spytałam.
- Dobra - zgodziła się. Osiodłałyśmy konie i pognałyśmy przez łąki. Po godzinie jazdy dotarłyśmy do małego jeziorka.
- Ale tu fajnie - szepnęłam.
- No. 
Potem powoli zaczęłyśmy wracać.
- Ty jedź już do szkoły, a ja jeszcze trochę potrenuję - zaproponowałam.
- Okej tylko wróci na obiad - powiedziała i odjechała wolnym galopem. Ja natomiast ruszyłam ostrym cwałem przez las. Pędziłam i pędziłam. Nagle zobaczyłam jakiegoś mustanga. Gnał przez pole. Był piękny. Jeżeli mnie oczy nie myliły miał w sobie krew pinto. Nie chciałam go łapać. Niech cieszy się wolnością. Puki co jeden koń mi wystarczy. Pass gonił mustanga. Z początku mu na to pozwalałam ale gdy spróbowałam go zatrzymać nawet nie zwolnił. Szarpałam za wodze, uspokajałam i na wszystkie inne sposoby próbowałam nakłonić go do zwolnienia ale bez skutku. Pozostało mi tylko czekać aż się zmęczy. Po półgodzinie zwolnił po czym zatrzymał się. Byłam wykończona. Zaczęłam robić się głodna. Zaczęłam szukać drogi powrotnej ale nie wiedziałam gdzie iść. Zsiadłam z Passa i zaczęłam szukać śladów. W końcu je odnalazłam. Poszło mi całkiem łatwo bo w końcu moja babka była Indianką. Lecz zanim znalazłam się na znajomych terenach zaczął padać deszcz. Ślady kopyt rozmyły się, a ziemia zmieniła się w błoto. Deszcz nie przestawał padać. Wręcz przeciwnie zrobiło się zimno, zaczął padać grad, zaczęło grzmieć i błyskać. Nagle zobaczyłam jakąś postać.
( Ktoś dokończy ? )

poniedziałek, 13 maja 2013

Witamy Meggie!

Imię: Maggie
Nazwisko: Kennedy
Wiek: prawie 15
Charakter: miła, zabawna, czasami twarda i bezlitosna, szalona, zabiegana, inteligentna, sprytna, przebiegła, silna, szybka, niezbyt romantyczna, cierpliwa, często rozgadana, umie dotrzymać tajemnicy, skromna, zdecydowana, uparta, ambitna, bystra, delikatna, czasami wredna i denerwująca, energiczna
Płeć: dziewczyna
Historia: Urodziła się w Kanadzie. Mieszkała razem z rodzicami w małym domku w górach. Można powiedzieć, że urodziła się w siodle. Jej rodzice byli właścicielami klubu jeździeckiego. Kiedy Maggie miała 3 latka po raz pierwszy wsiadła na konia. W wieku 7 lat jeździła już doskonale na koniu. Pewnego dnia (miała wtedy 13 lat) udała się z mamą (tata już nie żył) do lasu. Zaczął gonić je niedźwiedź. Bestia zabiła jej matkę. Maggie spadła z konia w krzaki tak, że niedźwiedź jej nie zauważył i zabił konia. Maggie trafiła do domu dziecka skąd wzięła ją Helen. W klubie złapała i ujeździła sobie konia którego nazwała Passion of my live.
Rodzina: tata zginął w wypadku samochodowym, mama umarła rok temu
Chłopak: szuka
Przyjaciele: Kornelly, Melanie, Alice, Ashley
Koń: Passion of my life
Hobby: jazda konna, zajmowanie się końmi, zabawa ze zwierzętami, przygody, spacery i przejażdżki, czytanie książek, oglądanie filmów, jazdy w teren, styl westernowy, granie na skrzypcach i pianinie, jazda na rowerze, jazda na snowboardzie
Domek: z Kornelly i Melanie
Gracza: Ryśa

poniedziałek, 6 maja 2013

Od Kornelly

Po zajęciu się końmi poszłam na śniadanie. Wszyscy już tam byli. W całej sali panował hałas i podniecenie.
- Co się stało ? - spytałam Alice i Ashley siadając koło nich.
- Jedziemy na tygodniową wycieczkę ! Konno ! - ucieszyły się - Podzielimy się na pięć grup. Każdą będzie prowadził jeden z instruktorów. Tylko Carla zostaje żeby pilnować ośrodka.
- Ekstra ! - zawołałam - Kiedy wyjeżdżamy ?
- Dziś - odparła Alice.
- A kiedy wszyscy zjedzą zostaniemy podzieleni. Mam nadzieję, że będziemy razem i w grupie Helen albo Anne - dodała Ashley.
- No.
Szybko zjadłam śniadanie bo większość już zjadła. Wyszliśmy na placyk z koniowiązem przed stajnią. Ja, Ashley i Alice trafiłyśmy do grupy Rayana.
- Ale będzie odlot. Boję się, że nie będę mogła się po tym wypadzie ruszać - powiedziałam.
- Jest, aż tak źle ? - spytały Alice i Ashley które jeździły na rekreacji, a nie sportowo.
- No... Ale jest fajny ! - pocieszyłam je - Będziemy miały niezły ubaw. Spakowaliśmy się, osiodłaliśmy konie i wyjechałyśmy z terenów klubu. Nasza grupka jechała w góry do małego domku gdzie przez parę dni będziemy mieszkać. Było fajnie. Wygłupialiśmy się (wszyscy Rayan też). Zatrzymywaliśmy się co jakiś czas by napoić konie albo coś zjeść. Wjeżdżaliśmy coraz wyżej tak, że po dwóch godzinach jazdy widzieliśmy cały ośrodek i jego tereny. Po chwili byliśmy już tak daleko, że i jego nie było widać. 
- Dobra. Postój ! Rozbijcie namioty i przygotujcie obóz bo zostaniemy tu na noc - zarządził Rayan. Posłusznie wykonałyśmy polecenia po czym przygotowałyśmy obiad. Kiedy konie odpoczęły pojechałyśmy pooglądać okolice, a Rayan został pilnować obozu.
- Ale super - cieszyłyśmy się.
- Nie mogę się doczekać kiedy przyjedziemy do tego domku - przyznałam.
- Rayan mówił, że będziemy tam już jutro wieczorem - powiedziała Alice.
- Ekstra.
Potem wróciłyśmy do obozu i słuchałyśmy muzyki, grałyśmy w gry i bawiłyśmy się na całego. Wieczorem rozpaliliśmy ognisko i zjedliśmy, kiełbaski, kartofle, oscypki i inne smakołyki. Kiedy się najedliśmy Rayan grał na gitarze, a my piłyśmy herbatę.
- Dobra noc - powiedział Rayan kiedy zaczęła się zbliżać 21:00.
- Już ? - zdziwiłam się.
- Tak. Jutro pobudka o 6:00 ! - ostrzegł.
- E tam ! Będziemy spać po drodze - odparłyśmy i nadal siedziałyśmy przy ogniu. Kiedy zrobiła się23:30 poszłyśmy spać. Rano rzeczywiście musiałyśmy wstawać o 6:00 co do minuty.
- Słuchajcie mam złą wiadomość: w klubie zachorował koń i muszę wracać - powiedział.
- Damy sobie radę - zapewniłyśmy.
- W domku będzie cała reszta więc nie będziecie same.
Rayan pomógł nam się spakować i odjechał dopiero wtedy kiedy siedziałyśmy już na koniach. Długo jechałyśmy aż dotarłyśmy do miejsca gdzie były dwie tabliczki. Jedna w prawo. Jedna w lewo.
- I w którą stronę ? - spytałam - Rayan nie powiedział nam jak się nazywa ten domek !
- Zadzwonię do niego - powiedziała Ashley i wyciągnęła komórkę - A jednak nie ! Niema zasięgu...
- Jedźmy w prawo - zaproponowałam.
- Dobra - zgodziły się. Pognałyśmy galopem przez leśną drogę. Już po godzinie okazało się, że to nie to miejsce. Zrobiłyśmy postój i wróciłyśmy do dwóch tabliczek. Pod czas drogi zrobiłyśmy 8 postojów, a wieczorem dotarłyśmy do domku. 
- No jesteście ! - ucieszyła się Helen - Baliśmy się, że zabłądziłyście !
- Bo tak było. Przy dwóch tabliczkach pojechałyśmy w lewo, ale później okazało się, że źle jedziemy więc zawróciłyśmy - wytłumaczyłam.
- No grunt to, że jesteście.
Poszłyśmy do pokoju i rozpakowałyśmy bagaże. Potem zajęłyśmy się końmi i poszłyśmy na kolację. Było miło. Oprócz smacznego jedzenia w domu unosił się zapach świerków i sosen. Dom był stary ze zużytymi przedmiotami i różnymi zakamarkami. Rano Helen powiedziała, że pojedziemy nad jezioro pławić konie. Karino bardzo się cieszył, że może popływać. Brykał do tego stopnia, że spadłam kilka razy. Byłam tylko jedną z nielicznych która obwarzyła się wsiąść na konia w wodzie. Większość tylko trzymała konie za kantary. Jednak i mieli traszkę racji bo w pewnym momencie Karino porządnie wierzgnął tak, że spadłam i oberwałam kopytem. Warto było jednak spróbować. Później przemoczeni wróciliśmy do domu i wszyscy siedli w salonie z herbatą i opowiadali sobie kawały lub historyjki. W nocy nie mogłam spać. Leżałam w łóżku zastanawiając się co mogę robić. Nagle ciszę nocną przeszył przerażający ryk. Zaraz potem rżenie. Szybko włożyłam spodnie, koszulkę i sweter i pognałam do stajni. Zobaczyłam, że konie uciekają gonione przez wilki. Część jeszcze była w boksach próbując się wydostać. Gdy mnie zobaczyły jeszcze mocniej zaczęły kopać w drzwi. Nim zdążyłam je powstrzymać też uciekły tylko Karino został na miejscu. Nie siodłając go wyprowadziłam z boksu, chwyciłam za kantar, wskoczyłam na jego grzbiet i pognałam za końmi i wilkami. Nie miałam żadnego pomysłu. Wiedziałam, że muszę jakoś złapać konie i odgonić wilki. Ale jak dać do zrozumienia wilkom by zostawiły konie w spokoju. Karino był bardzo szybki więc już doganialiśmy stado. Teraz zaczęłam się bardzo gorączkowo zastanawiać co zrobić z wilkami. Miałam przy sobie tylko ubranie, gumę do żucia, gumkę do włosów, kawałek linki, scyzoryk i komórkę. Mogłam polegać tylko na Karino i mojej umiejętności jazdy konnej. Przeskoczyliśmy nad wilkami i przegoniliśmy stado. Teraz wszystkie konie biegły za Karino. Wiedziałam, że mi pomoże i pobiegnie prosto do stajni. Zeskoczyłam z niego i przeturlałam się po trawie by nie dostać kopytem. Jednak oberwałam porządnie w łopatkę od jednego z koni. Szybko wstałam. Nie zważając na piekący bul. Konie już odbiegły, a wilki dopiero wyłoniły się z za drzew. Stanęłam im na drodze. Zatrzymały się i zawarczały. Wiedziałam, że jak zaraz czegoś nie wymyślę to mnie zjedzą po czym pobiegną zarżnąć konie. Zaczęłam się cofać. Po chwili usłyszałam ryk wodospadu. Pognałam w stronę wody i wskoczyłam do rzeki. Wilki pognały za mną. Miałam nadzieję, że nie skoczą do wody jednak bez wahania płynęły w lodowatej wodzie. Teraz z kolei moje życie zależało od tego jak dobrze umiałam pływać. Nie musiałam zbytnio się wysilać bo nurt był silny i szybko posuwałam się naprzód. Byłam cięższa więc płynęłam szybciej niż wilki one jednak miały mocne łapy więc szanse były równe. Huk wodospadu stawał się nie do zniesienia. 
- Jeśli nie rozszarpią cię wilki to z pewnością się utopisz - szepnęłam sama do siebie. Wilki już mnie doganiały. Jeden z nich zamachnął się łapą lecz mnie nie trafił. Spróbował znów i tym razem trafił. Straszliwy bul przeszył całe moje ciało i zemdlałam. Ocknęłam się na brzegu jeziora do którego wpadał wodospad. Na nodze miałam wielką ranę, a ramie było ustawione pod dziwnym kątem. Był wczesny ranek i słońce dopiero wstawało. Podniosłam się po czym natychmiast upadłam na ziemię. Krzyknęłam z bólu. Zacisnęłam jednak zęby i ponownie ruszyłam w stronę domku. Łzy zaczęły mi ścierać po policzkach. Po godzinie dowlekłam się do domu. Poszłam do stajni. Wszystkie konie były w swoich boksach. Pozamykałam je po kolej uspokajając każdego z osobna. Potem ruszyłam do domu. Większość już jadła śniadanie. Helen krzyknęła ze strachu kiedy mnie zobaczyła.
- Co się stało ?! - wrzasnęła.
- W nocy nie mogłam spać i usłyszałam jak konie w stajni strasznie rżą. Zaatakowały je wilki... - nie skończyłam bo wszyscy rzucili się do drzwi i pognali do stajni. Tylko Helen została na miejscu.
- I co dalej ? - spytała.
- Uratowałam je - powiedziałam i zachwiałam się bo poczułam jak bul wraca z trzykrotnie większą siłą niż wcześniej. 
- Chodź na górę - powiedziała ale jej głos dotarł do mnie jakby przez mgłę i potem znów zemdlałam. Ocknęłam się w pokoju z obandażowaną nogą i ramieniem. Na łóżku koło mnie siedziały Alice i Ashley.
- Dzięki za uratowanie koni - uśmiechnęły się do mnie.
- Spoko - powiedziałam.
- Helen mówi, że musisz leżeć przez cztery dni - poinformowała mnie Ashley - I powiedziała jeszcze coś... Jutro będą takie małe zawody i ty nie będziesz mogła wziąć udziału.
- Nie ! Muszę móc ! - zaprotestowałam i wybiegłam z łóżka - Mogę przecież chodzić !
- Tak ale kości się nie zrosły - powiedziała Alice.
- E tam - machnęłam ręką i ubrałam się szybko. Wybiegłam z domu i poszłam do stajni.
- Kornelly Wolf ! - zawołała Helen z okna - Wracaj natychmiast !
- Wrócę - powiedziałam - Tylko pozwól mi wziąć udział w zawodach.
- To się nazwa szantaż - zaprotestowała ze śmiechem.
- Guzik mnie to obchodzi - odparłam.
- No dobra - westchnęła - Z tobą nikt nie wygra.
Następnego dnia odbyły się zawody. Nie było łatwo ale zajęłam pierwsze miejsce. Kilka dni później wróciliśmy do klubu. Fajnie się czułam po tylu przeżyciach. 

niedziela, 5 maja 2013

Od Criss'a C.D.


(C.D. opowiadania o wypadku Criss'a)

Nie miałem siły wstać. Po prostu nie mogłem. Może miałem skręconą nogę. Była już noc, na moje nieszczęście bardzo zimna. Nikt już nie przychodził do stajni. 
"Spokojnie, Criss - powtarzałem w myśli - zaraz przestanie boleć."
Nie przestało. Bon Jovi cały czas był przy mnie. Grzebał mi we włosach i przykładał pysk do mojej twarzy. 
Bez wstawania otworzyłem drzwi od boksu i podczołgałem się do Bon Jovi'ego. Koń położył się przy mnie i ciałem próbował osłonić mnie przed zimnem. Nieświadomie wtuliłem się w jego sierść i grzywę. Byłem zbyt zmęczony żeby myśleć, zbyt zmęczony żeby od razu nie usnąć. 

RANO...

Obudził mnie dziewczęcy głos. Powoli otworzyłem oczy i zobaczyłem Melanie patrzącą prosto na mnie. 
- Fajny pomysł z nocowaniem w stajni, ale wiesz że było -5 stopni? - spytała. 
Przetarłem ręką twarz i powoli usiadłem. 
- Co ty tu robisz? - zapytałem. 
- Właśnie chciałam obrządzić twojego konia, kiedy zobaczyłam że śpisz razem z nim. Spaliście sobie jak takie małe aniołki...
- Melanie... możesz zawołać Helen? Teraz!
Melanie pobiegła, a ja spojrzałem na Bon Jovi'ego. 
- Dziękuję, Jovi. - Pogłaskałem go po szyji. 
Chwilę później przybiegła Helen i Melanie. 
- Boże, Criss! Co się stało? - krzyknęła nauczycielka. 
- Długa historia. Chyba skręciłem nogę. 
Helen sprawdziła nogę. Potem wezwała lekarza. Zabrali mnie do szpitala. Faktycznie, skręciłem nogę.

Wypisali mnie po jednym dniu. Wróciłem do szkoły z nogą w bandażach. Zostałem zwolniony z lekcji, ale nie bardzo mi się to uśmiechało. Do tego miałem niewielką gorączkę. 
Wysłałem SMS-a do Rose (udało mi się zdobyć jej numer), że jeżeli nadal chce ten spacer, to musi trochę poczekać. 
Zamiast uczyć się figur ujeżdżania, miałem czytać książki o koniach. Przez całe dnie siedziałem w pokoju nudząc się. 
Po pewnym czasie znalazłem zajęcie: rysowanie. Rysowałem konie, ludzi, koty, trupie czachy, diabły... Wszystko co mi przyszło do głowy. Po dwóch dniach ściany w moim pokoju zalepione były moimi rysunkami. A ja dalej umierałem z nudów.

C.D.N.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Od Qutji - Historja Qutji


Był ranek, a rankiem zawsze się tak składało że widziałam się z Bon Jovi. Przez cały czas gadaliśmy o naszych właścicielach, o pogodzie, o gołębiu który właśnie przeleciał. I gadaliśmy o takich bzdurach aż nagle Bon Jovi zapytał mnie o moją historię. Na początku nie chciałam mu jej opowiedzieć ale w końcu się zgodziłam.
- A więc moja historia zaczyna się w pewnym lesie. Moja matka była starą szkapął i jej pan przywiązał ją do drzewa i porzucił, nie wiedział lecz że jest w ciąży. Odrazu po moim porodzie zmarła. Zostałam sama w wielkim lesie. Nagle usłyszałam wycie wilków, i szczekanie głodnych lisów. Przestraszyłam się tego biegłam na oślep, i uderzyłam w drzewo. Straciłam przytomność. Obudziłam się dopiero kiedy znalazł mnie pewien człowiek włożył mnie na wóz ciągnięty przez ogromnego konia, strasznie się bałam. Jehaliśmy długo ponad godzinę. Koń który ciągnął wóz był bardzo zmęczony i upadł, wtedy jego pan nkrzyczał do niego:
-******, ty głupi końu!! Zabrać cię na rześ!!
Koń nie wstawał był zbyt zmęczony. Człowiek odczepił go i zostawił w lesie, razem z wozem i ze mnął. Mnie przywiązał do drzewa mówiąć:
- Po ciebię jeszcze wrócęł, a ty (zwracał się do drugiegi konia) zostaniesz tu do póki cię wilki nie zjedzą.
Była zima było mi strasznie zimno. Koń który leżał przedemną zamarzł. Ja pewnie też bym wyzioneła duch gdyby nie pewien lis. Przysdzedł powoli do mnie i rzekł:
- Ktoś ty?
-Jestem koniem, i proszę oszczędż mnie!
- Nie mam aż takiej siły aby położyć konia, chociasz żrebaka może mi się uda. Ale tego nie zrobię, ostatnio oduczyłem się jeść mięsa. Więc mnie się nie buj , ja na twoim miejscu bałbym się tylko wilków.
- Pomożesz mi?- proszę! Może uda ci się przegryść sznur.
- Co to to napewno.
Mówiąc to lis mnie uwolnił. Gdy już byłam wolna zaczął biec do nas ten człowiek co wcześniej, krzyczał i wyciągnął broń. Ja uciekłam ale lis dostał strzał w głowę. Żal mi było mojego przyjaciela ale za strachu biegłam dalej, i dalej. Przeminełam las, i wielką łąke. Nagle się przewróciłam i ztoczyłam się ze zbocz pagórka w prost na wielki namiot z napisem CYRK. Tocząć się zrobiłam dziurę w namiocie i wpadłam do środka było tam pusto, był tylko jeden człowiek który tresował konie. Podszedł do mnie i mnie pogłaskał, poczułam nareszcie ciepło czyjejś ręki. Zaprowadził mnie do boksu napoił, dał jeść, i tam już zostałam było mi tam dobrze. Aż gdy miałam 2 lata doszła mnie smutna wiadomość że ten treser odchodzi a na jego miejsce przychodzi z dawnego zawody rzeżnik. Myślałam o nim dobrze dopuki nie zaczął mnie męczyć, bić, zmuszał mnie do pracy ponad siły. Aż kiedyś w końcu upadłam nie mogłam wytrzymać, mój treser powiedział mi że już do niczego się nie przydam i oddał mnie do rzeżni. Było strasznie i kiedy już mieli mnie zabić do rzeżni weszła pewna para ( rodzice Kamili) p owiedzieli że odkupiął mnie za dobrą sumę. Odkupili mnie i chociarz byli dla mnie mili nie pozwalam się im dosiadać. Ufam tylko Kamili.

Od Criss'a


Kornelly odeszła jak poparzona.
- O Boże, co za furia! To tak zakańczasz rozmowy? Mocne. 
Poszedłem do stajni. Oczywiście do Jovi'ego.
- Słyszałeś, paskudo? Oby tak, niezła komedia - powiedziałem do niego. 
Koń cicho zarżał. 
- No, i ty uważaj na klacze, bo one to mogą być naprawdę niebezpieczne. Korny może mi kiedyś podciąć nożem gardło z nieznanego powodu. 
Pogłaskałem go po pysku i pobiegłem na kolację.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Od Kornelly c.d. Criss'a

- No tak... Mówi się trudno. Powiem jeszcze tylko jedno: Ty nie jesteś ładny tylko mi ciebie żal. To nara frajerze ! - powiedziałam i poszłam sobie. Po drodze spotkałam Ashley i Alice.
- Co ci jest ? Wyglądasz na złą. To z powodu, że zajęłaś ostatnie miejsce w Hubertusie ? - pytały.
- Nie. Chcecie się przejechać ? - spytałam.
( Ashley, Alice chcecie ? )

Od Criss'a c.d. Kornelly


- We mnie? - spytałem.
Kornelly kiwnęła głową.
- Wiedziałem. Nie cierpię mieć zawsze rację.
Tym razem to ona milczała. Wstałem.
- W sumie to trudno się we mnie nie zakochać. Też bym się w sobie zakochał. - Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. - Tak więc cię rozumiem.
- Aż takiej odpowiedzi się nie spodziewałam - odparła Kornelly.
- Może gdybyś była chociaż o rok starsza...
- Jak Rose? - przerwała mi.
Zamilkłem na chwilę. 
- Jak Rose - odpowiedziałem w końcu. - Ale to nic nie zmienia. Nic między nami nie ma.

Kornelly?

Od Alice - Hubertus

Galopowałyśmy z Ashley po rozległych polach. Co jakiś czas stawałyśmy i śmiałyśmy się, rozmawiałyśmy, albo po prostu dla odpoczynku. Dwa razy zatrzymayśmy się żeby napoić konie. Teraz było już około godziny 17:00 więc wolnym stępem zaczęłyśmy wracać do stadniny.
- Ashley! Patrz! Wiewiórka! - krzyknęłam.
- Gdzie?
- Tam. - tu wskazałam małą, rudą, śliczną wiewiórkę zmykającą właśnie na drzewo.
- Aha, widzę.
- Wiesz o której jutro mamy lekcje?
- Nie za bardzo.
- A... Właściwie to już nie mam pomysłu o czym mogłybyśmy pogadać.
- No to co? Ścigamy się?
- Ok.
Ruszyłyśmy szybkim galopem w stronę stadniny, która teraz zaczęła zbliżać się coraz szybciej i szybciej. Wkońcu dojechałyśmy.
- Kto wygrał? - spytałam.
- Hyba był remis.
Rozsiodłałyśmy konie i poszłyśmy na halę. Po drodze spodkałyśmy Anne.
- Dzień dobry. - zaczęłam - Wie pani o której mamy jutro lekcje?
- Jutro nie macie lekcji. - odparła uśmiechając się jakby oczekiwała, że już to powinnyśmy wiedzieć.
- Czemu? - spytałyśmy równo.
- Nie wiecie? Jutro jest przecież Hubertus.
Spojżałyśmy na siebie z radością.
- Ale fajnie! - krzyknęłyśmy i zaczęłyśmy skakać z radości.
- Zupełnie o tym zapomniałam. - powiedziałam wkońcu.
- Ja też!
- Anne, kto bierze udział?!
- Wszyscy, którzychcą.
- To możemy?
- Pewnie.
Przez cały wieczór byłyśmy tak nakręcone, że każdego kogo spodkałyśmy pytałyśmy czy bierze udział w Hubertusie. Nie mogłyśmy zasnąć do jakiejś 23:45.
Rano obudziłam się pierwsza. Ashley jeszcze spała. Poszłam do łazienki i nabrałam trochę wody do małego kubeczka i oblałam nią Ashley.
- Aaaaaaa! - wrzasnęła. Zaczęłam się śmiać. - Co jest? O co chodzi? - pytała.
- Wstawaj! Dzisiaj jest Hubertus!
- A! No tak!
Szybko się przebrałyśmy i poszłyśmy na stołówkę. Migiem zajęłyąmy miejsca i zaczęłyśmy jeść śniadanie, aż Helen spytała:
- Gdzie się tak śpieszycie? Czyiś koń zpycha czy co?
- Dzisiaj jest Hubertus! - krzyknęła Ashley.
- No tak.
- Kto prowadzi? - zapytałam po czym wepchnęłam sobie pół kanapki na raz.
- A jak myślisz?
- No ty. - odparła Ashley.
- Tak ja prowadzę dla uczniów, a Rayan dla nauczycieli.
- Czy w tym dla nauczycieli będzie cwał? - odezwał się nagle dziecięcy głos z za Helen. Stała tam Melanie.
- Melanie, nie wolno podsłuchiwać. - odparła Helen.
- To będzie cwał?
- Nie, naj wyżej szybki galop.
- Aha. - powiedziała i poszła do stolika dalej gdzie siedziała Kornelly.

Nadszedł czas pościgu. Startowali wszyscy oprócz Criss'a, którego nikt nie mógł namówić. Jednak ci, którzy brali udział stali już z wyczyszczonymi i przygotowanymi końmi. Teraz nadjechała Anne. Wszyscy wsiedli na konie. Helen z przypiętą lisią kitą już dawno pognała. Zaczęliśmy jechać stępem, potem kłusem i wreszcie kiedy zobaczyliśmy Helen zaczęliśmy pruć szybkim galopem. Było kilka przeszkód. Na jednej Melanie prawie wypadła z siodła. Były momenty, w których ja albo Ashley prawie doganiałyśmy Helen. Mimo to skończyło się tak, że wygrała Annabeth.
Kiedy wróciliśmy do stadniny wszyscy byli zadowoleni.

<Annabeth, jak chcesz to możesz dokończyć>

sobota, 27 kwietnia 2013

Od Kornelly

Wstałam wcześnie rano. Ubrałam się szybko. Część dziewczyn się już w moim wieku malowała i ubierała według mody, ale ja nie widziałam w tym sensu. Może w mieście... Ale halo ! Jesteśmy na wsi ! Mieszkamy tu po to, żeby jeździć konno, a nie dbać o wygląd. No może można sobie umilać tym czas. Tylko po co ?! Wyrwałam się z zamyślenia i poszłam na śniadanie. Po posiłku poszłam do boksu Karino. Był jakiś dziwny. Wzięłam go za kantar i poszłam na halę, żeby go wylonżować. Gdy nadeszła pora galopu zaczął wierzgać i stawać dęba. To prawda nie był dobrze trenowany ale zawsze grzeczny i miły w stosunku do mnie. W końcu pomyślałam, że może jest tylko zmęczony i zaprowadziłam go do stajni. Gdy otworzyłam drzwi boksu Karino zaczął się cofać i rżeć strasznie. Tego było za wiele. Zaprowadziłam go na plac przed stajnią i przywiązałam do koniowiązu. Osiodłałam Karino po czym wsiadłam na niego. Stanął dęba i prawie mnie zrzucił.
- Wio ! - krzyknęłam i pognaliśmy przez łąki. Pomyślałam sobie, że jak się wybiega to będzie spokojniejszy. Karino z galopu przeszedł do cwału. Czułam, że tracę nad nim kontrolę i zaraz zlecę z kretesem. Szarpałam za wodze ale to nic nie dawało. Koń gnał i gnał, a ja ledwo trzymałam się w siodle. Nieprzytomna prawie ze zmęczenia po walce z nim zauważyłam, że zwolnił tępo biegł teraz co prawda nadal cwałem ale już nie tak szybko po jakimś czasie przeszedł do galopu, później kłusa i stępa.
- Jesteś ekstra ! - prychnęłam - Jak teraz wrócimy do domu ?
Byliśmy w lesie zasnutym jeszcze poranną mgłą. Nigdzie nie było widać wyjścia z tego lasu. Szukałam drogi powrotnej przez godzinę i nic. Zaczęłam płakać. Nagle zobaczyłam jakąś postać.
( Ktoś dokończy ? )

Od Kornelly c.d. Cris'a

- A co byś powiedział jakbyś usłyszał, że jestem w tobie zakochana ? - spytałam.
- Powiedz to zobaczysz co odpowiem.
Zawahałam się.
- No dobra. Jestem zakochana.
( Criss ? Sorry, że krótkie... )

piątek, 26 kwietnia 2013

Od Criss'a c.d. Rose


- Może być konno - powiedziałem bez entuzjazmu. Miałem nadzieję że tego nie powie.
- Dobrze. O której? - spytała. 
- O 15:00. 
- Idealnie. To cześć! - pożegnała się i wyszła ze stajni. 
Bon Jovi odwrócił łeb do mnie. 
- Szykuj się, śliczny. Pojedziemy na pierwszą w życiu przejażdżkę. 
Jovi przybrał pytające spojrzenie.
- Nie, nie w sobotę! Dzisiaj - wyjaśniłem i osiodłałem go. 
Kiedy był gotowy, wsiadłem na niego i wygalopowałem ze stajni. Końskie kopyta wydawały ten swój odgłos przy biegu po bruku. Lubiłem ten dźwięk. Pojechaliśmy galopem na pole. Potem nad rzekę. Jechałem bez żadnego zabezpieczenia, nawet toczka. Zorientowałem się o tym kiedy było trochę za późno. Chciałem aby Bon Jovi przeskoczył rzekę (nie była szeroka). Lecz zapomniałem o tym, że on nigdy nie skakał. Koń zachamował na brzegu, a ja wpadłem do wody. Walnąłem głową o dno. Z trudem usiadłem i przetarłem tył głowy. Potwornie bolało. Noga też. Spojrzałem na konia. Miał wybauszone i świecące oczy. 
- Co z tobą?! Daję ci szansę na wspólną przejażdżkę która NIE BĘDZIE ZDARZAĆ SIĘ CODZIENNIE, a ty boisz się byle strumyka! - Zamachnąłem ręką i oblałem go trochę wodą. - I przez ciebie mam wstrząs mózgu!
Koń nadal się nie ruszał, jakby zdrętwiał na zawsze. 
- I co, będziesz tak stał? Pomóż mi! - wrzasnąłem.
Koń otrząsnął się i wszedł przednimi nogami do wody, aby mi podać wodze. Podciągnąłem się na nich mimo urazu nogi. Powoli wlazłem na Bon Jovi'ego i pojechałem stępem z powrotem. Podjechałem konno aż pod drzwi akademiku i tam też zostawiłem konia. 
- Nie ruszaj się. Wrócę po ciebie - powiedziałem i poszedłem się przebrać. Po 10-u minuach wyszedłem przed akademik do Jovi'ego. Z bólem zaprowadziłem go do stajni. Jak już go zamknąłem, nie miałem już siły. Usiadłem pod drzwiami boksu i rozmasowywałem nogę. Nie była złamana, ale mocno obtłuczona i boleśnie się wygięła podczas upadku. 
- Taka wpadka na pierwszej przejażdżce? To się nie zdarza często, co Bon Jovi? - spytałem konia.
Jovi zarżał. 
- I to przez ciebie, pamiętaj. Dlatego cię nie lubię. Będę kulał przez jakiś tydzień.
Koń wychylił się i zaczął mi chrapami mierzwić włosy. Tak zawsze okazywał mi uczucia. Mierzwiąc, wąchając i "kołtuniąc" włosy. Wyczułem że chce przez to powiedzieć "przepraszam". Wyciągnąłem do niego rękę i pogłaskałem go po pysku.

C.D.N.

Od Criss'a c.d. Kornelly

- Chyba to ty masz za długie uszy - odpowiedziałem. - Nie wiem dlaczego musisz zaraz się wszystkiego dowiadywać, ale ja nie nie umiem się zakochać. 
- Na pewno??? 
- Chciałem zaprosić wszystkie dziewczyny, po kolei. Ciebie też mogłem ale skoro jeteś taka...
- Naprawdę byś mnie zaprosił? - zapytała z niedowierzeniem Kornelly. 
- No! A myślisz że nie mógłbym? Ale skoro taka się ukazałaś to możesz o tym zapomnieć.
- No jaka szkoda... - powiedziała Kornelly ironicznie.
- Nie oszukuj. Wiem że bardzo chętnie byś się ze mną umówiła, co?

Kornelly?

czwartek, 25 kwietnia 2013

Od Kornelly c.d. Criss'a

- Może... A może nie ? Nie wiem... Poza tym chyba jesteś już zajęty - powiedziałam. Milczał. Czekałam aż odpowie ale nic nie mówił.
- No więc ? - spytałam.
- No więc co ? - zirytował się.
- Jesteś chyba zakochany w Rose.
( Criss ? )

Od Rose c.d. Criss'a


To pytanie mnie naprawdę zdziwiło. Przez chwilę wstałam jak wryta. Chłopak pyta mnie czy mam wolną sobotę! Ocknęłam się. 
- Tak, nic nie robię - odpowiedziałam.
- To może chciałabyś ze mną... no na przykład pójść na jakiś spacer?
- Ooo... Chętnie. Chodzi ci o spacer pieszy, czy może konno? - spytałam.


Criss???

Od Criss'a c.s. Kornelly


- Czyli powinnaś to zmienić - odparłem.
- No weź, Criss! Powiedz - nalegała Kornelly.
Przewróciłem oczami.
- Koleżanko moja najukochańsza. Musisz wiedzieć (...) że nie lubię zwierzać się babom!!! Komu jak komu, ale tobie nie będę opowiadać swojej przeszłości! - Zacząłem odchodzić tyłem, nadal twarzą w stronę Kornelly. - Bo co ten głupi chłopak - wskazałem na siebie - mógł przeżyć w życiu?! Pewnie to samo co dziewczyna siedząca na koniu!
Kornelly zeszła z konia i poszła do mnie.
- Poprostu opowiedz mi swoją historię, proszę.
- Zaczynasz mnie wkurzać. A to niebezpieczne - odparłem (nadal szedłem tyłem).
Złapałem ją za ramiona i uklęknąłem przed nią patrząc jej w oczy. 
- Jakbyś nie zauważyła to jestem dorosłym mężczyzną, a ty nastolatką. Więc wybacz, ale taka znajomość nie wchodzi w grę. - Wstałem i spojrzałem na nią z góry. Grzywka spadła mi na oczy. Odwróciłem się i ruszyłem marszem. Kornelly szła obok mnie, a jej koń za nami.
- Nie lubię cię - powiedziałem patrząc przed siebie. 
- A ja wiem że nie zawsze taki byłeś - odparła dziewczyna. 
- A co ty jesteś, wróżka chrzestna?
- Nie, ale...
- Nie chcę cię cię słuchać - wziąłem słuchawki i włączyłem muzykę.
- Ja chcę tylko wiedzieć. Nie zawsze byłeś taki, prawda?
- Do piętnastego roku życia.
- A co się stało?
"Czuję się jak celebryta" - pomyślałem.
- Hormony. Ty się lepiej zapisz na korepetycje biologiczne. 
- A z czego jeszcze to wynika?
- Z zamiłowania i nienawiści. Kocham i nienawidzę siebie jednocześnie. I jestem EMO. - Byliśmy już pod stajnią. - Dostatecznie dużo informacji ci dałem. 
Usiadłem na snopie siana. Po chwili Kornelly też. To mnie naprawdę wkurzyło.
- Lubisz mnie, co? Inaczej byś się tak do mnie nie lepiła.


Kornelly??