czwartek, 13 sierpnia 2015

Od Rebeki - Rajd

    Budzik w komórce leżącej pod poduszką zadzwonił o 5:00. Szybko wyłączyłam go i schyliłam się by sprawdzić czy Kinzie się nie obudziła. Na szczęście mój budzik jej nie obudził. Zeszłam powoli po drabince i na palcach podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej przygotowane poprzedniego dnia ubranie. Szybko włożyłam niebieską bluzkę na ramiączkach, czarne bryczesy, a już w przedsionku wciągnęłam sztyblety i chwyciłam toczek i bat. Tak ubrana wybiegłam z domku i skierowałam się prosto do stajni. Tam dotarłam do boksu Harfana, który wyjątkowo w nim stał. Kiedy srokacz mnie zobaczył zarżał.
- No stary! Trening czeka! - chwyciłam szczotki leżące pod boksem i weszłam do środka.  Tam przywitał mnie niemiły wyraz pyska szczurzącego się konia.
- Przestań głupolu - pacnęłam go lekko w pysk na co on zarzucił energicznie łbem. Jako, że stał w stajni całą no, dziwi się, że nie wyważył drzwi od boksu, ale za to był całkiem czysty tak więc wyczyszczenie go zajęło mi mało czasu (nie licząc faktu, że musiałam go przywiązać do kraty w boksie, żeby się nie wiercił). Przy czyszczeniu kopyt i zakładaniu ochraniaczy tradycyjnie trzy razy próbował mnie kopnąć, ale ja zdążyłam już sobie wypracować specjalny chwyt na niego więc tylko uświadomiłam go, że to na nic. Podczas siodłania mało mnie nie przygniótł do ściany, a przed dopięciem popręgu po prostu uwiązałam go krótko uniemożliwiając mu ugryzienie mnie. Przy zakładaniu ogłowia wcale nie poluzowałam uwiązu gdyż inaczej podniósłby wysoko głowę i nie opuszczał.
    Kiedy Harfan był osiodłany wprowadziłam go na halę i wsiadłam na niego. Jak miło, że na hali stał jakiś parkur! Było na czym ćwiczyć.
Po rozstępowaniu i zrobieniu kilku kół ruszyłam kłusem. Parę razy musiałam dać Harfanowi mocnego bata żeby się nie wygłupiał. Chciał skracać ujeżdżalnię, uciekał przed wędzidłem, zarzucał głową i takie tam inne jego zabawy. W końcu zaczął iść jak normalny koń i po porządnej rozgrzewce popędziłam wałacha do galopu. Pierwsze fule wyglądały jakby się spłoszył, chciał mnie zrzucić, a do tego nogi mu się poplątały i głupol się potknął. Dopiero po przejechaniu całego kółka takim chaotycznym galopem z brykami zdołałam go uspokoić i zmusić do w miarę zebranego galopu. Tempem parkurowym pokonałam parę kółek w jedną i w drugą stronę, a po przerwie na stępa najechałam na okser. Można by o tym powiedzieć "bezbłędny skok" gdyby Harfan nie zwieńczył go standardowym bryknięciem z zadowolenia, przez które niemal wypadłam z siodła. Kiedy spróbowałam przeskoczyć resztę toru nie miałam tyle szczęścia. Tuż przed kopertą wałach zrobił gwałtowne hamowanie i ustawił się bokiem do przeszkody.
- Co ci nie pasuje? - pogoniłam go, a w odpowiedzi dostałam piękny wykop tylnymi nogami - Harfan! Co to ma być? - dałam mu lekkiego bata lecz on uznał to za świetną zabawę (albo rzucenie wyzwania -.-) i bryknął parę razy z wyskokiem. A potem znowu. Jeden bat = cztery baranki. Odchyliłam się i trochę zdenerwowana, a trochę rozbawiona, niewiele sobie robiąc z wysiłków konia siedziałam uparcie w siodle.
- Ee...co robisz? - usłyszałam nagle głos Helen. Instruktorka stanęła w wejściu podpierając się pod boki i robiąc komiczną minę.
- Ćwiczę do zawodów rodeo, wiesz?! - krzyknęłam sarkastycznie z uśmiechem na twarzy znosząc kolejną serię wierzgnięć.
- Aha. To się nie zmęcz bo dzisiaj jedziemy na rajd zapoznawczy - odparła.
- Co? - odwróciłam głowę bo akurat Harfan wymyślił sobie, że odwróci się o 180°.
- Pokażę wam tereny do przejażdżek.
- A! Super - Harfan uspokoił się na chwilę po czym najprawdopodobniej zobaczył coś w rodzaju ptaka bo drgnął rozstawiając nogi szeroko jak źrebak - Jemu zawsze tak odwala? - dodała Helen.
- No. Można tak powiedzieć.
- A, spoko. To zupełnie normalne - wzruszyła ramionami i poszła w stronę jadalni.

    Po śniadaniu ja i Kinzie osiodłałyśmy swoje konie (a Helen El Vanderę) oraz wyposażyłyśmy je w juki wypchane wodą, owocami i kanapkami. Ogłowia założyłyśmy im na kantary, a do siodeł przypięłyśmy zwinięte uwiązy. Na głowy zamiast toczków włożyłyśmy kapelusze. Kiedy wszystkie byłyśmy gotowe stanęłyśmy przy koniowiązie i wsiadłyśmy na konie.
- No dziewczyny - powiedziała Helen podciągając popręg - Jadę na Vandzi, może być ciekawie.
- A co ona takiego robi? - spytałam.
- W sumie to nic specjalnego, tylko się płoszy.
- Ja jadę ostatnia! - zawołałam zakręcając w miejscu.
- Wyjęłaś mi to z ust.
Tak więc Helen pojechała pierwsza, Kinzie droga, a ja rzecz jasna ostatnia. Wyruszyłyśmy w drogę, a  Anita stojąca przed stajnią wyciągnęła jakąś chusteczkę do nosa i machała nam nią do póki ze śmiechem nie znikłyśmy jej z oczu.
C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz