Nie mogłam spać. Stałam przy oknie, ręce przyłożyłam do szyby i z zachwytem oglądałam rozwidlone błyskawice pojawiające się co chwilę na czarnym burzowym niebie. Deszcz równo bębnił w dach naszego domku zapewne nie pozostawiając na nim żadnego suchego miejsca. Drzewa uginały się od wiatru jakby były z gumy. Na niebie ukazała się olbrzymia błyskawica. Policzyłam do dwóch i do moich uszu dotarł grzmot tak głośny, że aż szyba zadrgała.
- Ja nie mogę! - wrzasnęła Kinzie chowając głowę pod poduszkę - Niektórzy chcą spać!
- No, a konie teraz pewnie szaleją na pastwisku..
- Wszystkie tam zostały?
- Co do jednego. Przecież gdyby piorun trafił stajnię byłoby jeszcze gorzej.
- No tak...
- Idę się napić - oznajmiłam i poczłapałam w stronę naszej malutkiej kuchni z telefonem oświetlającym mi drogę w ręce. Wcześniej Helen kazała nam wyjąć wszystkie kable od kontaktów, wyłączyć internet w komórkach, a nawet nie zapalać światła. Posłuchali jej wszyscy klubowicze wiedząc, że nasze domki nie mają piorunochronów. Nie ma ich także hala i obie stajnie, a jedynie jadalnia. Oprócz tego Helen zażądała by każdy pies i kot ze stadniny zmieścił się w jednym z domków gdyż w innym razie zdechły by ze strachu. My zgodziłyśmy się "przygarnąć" kota Rebusa, który aktualnie siedział w nogach łóżka Kinzie zakopany pod kołdrą.
Nalałam sobie wody do szklanki i wróciłam. Przechodząc przez korytarz usłyszałam jednak jakieś chlupanie. Zatrzymałam się i podeszłam w tamtym kierunku. Poświeciłam telefonem przed sobą i zobaczyłam jak pod drzwiami do domku wlewa się strumyk wody. Poświeciłam na górę drzwi i tam również dostrzegłam strużki wody cieknące po framudze.
- Eeee...Kinzie!- zawołałam - Chodź tu!
- Co jest?
- Mmay nieszczelne drzwi!
- Co?! - Kinzie zaraz wybiegła z pokoju zakładając okulary w biegu. Stanęła obok mnie i spojrzała na drzwi - Trzeba coś zrobić! Leć po miskę do kuchni, ja wezmę jakieś szmatki.
Postawiłam szklankę na półce i poszłam po miskę. Kiedy wróciłam Kinzie już układała pod drzwiami mur ze szmatek. Podstawiłam miskę pod cieknącą z drzwi wodę.
- To na nic, u góry wciąż przecieka - odparłam chwyciłam jedną ze szmatek. Wetknęłam ją jakoś pomiędzy framugę, a górę drzwi.
- No, miejmy nadzieję, że to wytrzyma - podsumowała Kinzie.
Gdy się obudziłam nie było już słychać deszczu ani grzmotów. Za oknem słyszałam tylko śpiew ptaków i kapanie wody z dachu...zaraz te dźwięki słyszałam również gdzieś w mieszkaniu. Co? Dopiero teraz przypomniałam sobie o nocnej awarii wodnej. Zeszłam po drabince i podniosłam z podłogi poduszkę Kinzie, a następnie rzuciłam nią w jej właścicielkę.
- Wstawaj! - podeszłam do okna. Na parapecie siedział Rebus. Zamiauczał kiedy podeszłam i pytająco spojrzał na okno - No, uciekaj - powiedziałam gdy otworzyłam okno, a kot wyskoczył na mokra trawę. Powietrze było bardzo rześkie, a po niebie pływały jeszcze ostatnie szare chmurki - pozostałości po burzy.
- Jak tam z drzwiami? - spytała Kinzie już wychodząc z pokoju.
- Nie wiem - dobiegłam do niej i obie popatrzyłyśmy na to co stało się przez noc. Szmatka z górnej części drzwi wypadła i leżała teraz obok pełnej miski, z której wylewała się woda tworząc wokół niej kałuże. Z kolei szmaty pod drzwiami zupełnie przemokły i pozwoliły reszcie wody dostać się na korytarz. Jednym słowem - jedno wielkie jezioro.
- Ekstra - skomentowałam i zaczęłam wyjmować szmatki z pod drzwi. Kinzie poszła po mopa do łazienki, a ja otworzyłam drzwi i wylałam na trawę wodę z miski, którą potem zaniosłam na swoje miejsce. Kiedy Kinzei wróciła zaczęła spychać wodę na zewnątrz, a ja rozejrzałam się dookoła. Wszystkie drzewa stały na swoich miejscach, chodź gdzieniegdzie walały się mniejsze gałęzie.
Zobaczyłam idącą w naszym kierunku Helen.
- Co wy robicie? - spytała zdziwiona wskazując na Kinzie.
- Wylewamy z domu wodę - odparła dziewczyna stawiając mopa w przedsionku bo już skończyła pracę.
- Mmay nieszczelne drzwi - wytłumaczyłam gdy napotkałam pytający wzrok instruktorki.
- Oj, to nie dobrze. Ale nic poza tym się nie stało?
- Nie.
- Ok, byłam u innych i też nic. Nikomu nie przeciekły drzwi tak jak wam ani nic gorszego się nie stało. Mam tylko wątpliwości co do koni.
- Co jest? - spytała Kinzie podchodząc do nas.
- Nie wiem, jeszcze nie byłam na pastwiskach, ale Anne tam poszła. Chodźcie, zobaczymy czy coś się stało.
Kiedy dotarłyśmy na pastwiska zastałyśmy tam Anne, Rayana i resztę klubowiczów oraz puste pastwisko. Płot był w jednym miejscy roztrzaskany i leżały na nim osmalone kawałki drzewa. Wszystkie konie, które znajdowały się na tym pastwisku uciekły. Na pastwiskach obok została reszta koni: jednym Eversor, Cień i Spartan, ana drugim Haber, Oklachoma, Testral, Vallor, Wdowa i Sparta.
- Zaraz, a Waine nie stał z nimi? - spytałam wskazując na nienaruszone pastwisko, na którym zostały konie, które nie miały jak uciec.
- Stał - odparła Anne - Najwidoczniej przeskoczył płot.
- Skubany! To co robimy? Musimy je przecież złapać! Tam jest też mój koń!
- Dobra, zaraz wszyscy pojedziemy je łapać. Musimy tylko wybrać sześć najspokojniejszych konni.
Spojrzałam na kręcące się po pastwisku zdenerwowane konie.
- To nie będzie łatwe - odparłam.
Wreszcie wszyscy wsiedli na oklep trzymając się jedynie ogłowia (nie było czasu na siodłanie). Każdy miał dwa uwiązy zapięte wokół szyi konia jak wytok, a Helen dodatkowo wzięła długiego bata na wszelki wypadek. Cole wsiadł na swojego Eversora, a Kate na Spartana. Niestety Cień był tak przerażony, że Archena musiała wsiąść na Testrala. Ja i Kinzie wsiadłyśmy na Habra i Oklachomę, a Helen na Wdowę, która była przerażona, ale nie bardziej niż Vallor. Gdy wszyscy byliśmy gotowi pojechaliśmy szukać koni. Nie było tak trudno jak się spodziewałam bo po wyjechaniu na łąkę Cole krzyknął:
- Tam są! - wskazał rozległe wzgórza i pola przed nami. Gdzieś pomiędzy nimi w dolince stały sobie konie. Z tej odległości wyglądały jak mrówki, ale jednak dało się rozróżnić ich koński kształt. Dotarliśmy do nich w piętnaście minut. Pasły się najspokojniej w świecie na czyimś prywatnym polu jak gdyby nigdy nic. Myśląc, że są już zupełnie spokojne pewnym krokiem podjechaliśmy do nich i nasza pewność siebie wyparowała. Konie spłoszyły się i odbiegły kłusem parę metrów tratując zborze.
- No dobra, tego się nie spodziewałam - przyznała Helen - Trzeba je będzie zagonić. Ja Cole i Becky jedziemy z drugiej strony! Kinzie, Kate i Archena, zostańcie tutaj!
Po tych słowach zaczęła galopem okrążać stadko koni, a ja i Cole tuż za nią. Kiedy zbliżyliśmy się do koni one znowu odbiegły ale tym razem dziewczyny z drugiej strony odcięły im drogę. Waine próbował im uciec, ale Kate przegalopowała mu przed nosem zaganiając go z powrotem do środa okręgu, który właśnie próbowaliśmy stworzyć. Podjeżdżaliśmy coraz bliżej zacieśniając koło i co jakiś czas zaganiając próbujące ucieczki konie. Wygladało to trochę tak jak na filach o westernie. Nagle El Vander spróbowała przebiec obok mnie, ale ja zastąpiłam jej drogę i machnęłam uwiązem, żeby odbiegła we właściwą stronę. Haber nie był zbyt zwrotny i szybki ale za to był małym kucykiem, który jak go mocno ścisnęłam łydkami to czuł się jak w klaustrofobicznym tunelu i biegł tak szybko jak chciałam i gdzie tylko chciałam. Chyba chciał zrobić co zechcę bylebym z niego zeszła. Kiedy konie były już ściśnięte w ciasnym kole zaczęliśmy je łapać. Każdy wziął dwa lub jednego konia i poprowadziliśmy je do stadniny. Tam już obok pastwiska stał jakiś samochód, a ekipa ładowała gałęzie na przyczepę i naprawiała płot.
Wprowadziliśmy wszystkie konie do stajni i zajęliśmy się oglądaniem ich w celu sprawdzenia czy nic im nie jest. Harfan, Colorado i Electra byli na szczęście tylko lekko podrapani. Natomiast Waine, El Vandera i Albatros mieli obdarte i pokaleczone nogi (zapewne nadziali się na wystające z kawałki kory i płotu), Scarlett pocharatała sobie również boki i szyję, Tajga miała podrapany pysk, a Disney najwyraźniej dostał w kopniaka w bok, a ponieważ Galicje też miała na udzie podobne ślady podejżewam, że właśnie ta dwujka się skopała
- Trzeba będzie odwołać większość, jak nie wszystkie jazdy w tym dniu - znajmiła Helen usłyszawszy co stało się z końmi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz