-Właśnie przyjechał mój koń. Miałam właśnie iść do Stajni, zobaczyć czy nic mu nie jest.
Powiedziałam. Rebeka zaraz zapytała.
-Mogłabym go zobaczyć?
Zdziwiłam się trochę, ale zaraz się zgodziłam. Po 5 min doszłyśmy do stajni.
-Wiesz gdzie jest?
-Nie za bardzo. - zaczęłam drapać się po głowie i szukałam go wzrokiem, ale stajnia była za duża.
-Po prostu poszukaj czarnego konia! - odparłam.
-Jest tu wiele czarnych koni. Jakieś znaki szczególne?
-Na pewno go rozpoznasz, znasz tu wszystkie konie!... Co nie? Po prostu poszukaj nowego.
Po chwili Rebeka znalazła go. Zaczął prychać ze złości na jej widok. Nigdy nie lubiał poznawać nowych osób.
-Archena, czy to ten? - zawołała mnie.
Zaraz podeszłam.
-Tak, to jest Cień! - Uśmiechnęłam się na jego widok, a on przestał prychać.
-Jaki piękny! - powiedziała Rebeka i wyciągnęła rękę, żeby go pogłaskać.
Odciągnęłam jej rękę w ostatniej chwili, bo Cień chciał ją ugryźć.
-Uważaj, on nie za bardzo lubi się pieścić.
Rebeka? Ręka nie boli?
Koń jest bogiem, galop nałogiem, kłus podstawą, skoki zabawą. Upadek zwątpieniem, jazda pocieszeniem, palcat pomocą, łydki całą mocą. Ostrogi zbytkiem, siodło nabytkiem, grzywa uchwytem, kask jeźdźca bytem.
poniedziałek, 31 sierpnia 2015
niedziela, 16 sierpnia 2015
Od Kinzie C.D. Kate - Nowe miejsce - Nowe życie
- Nie, jakoś półtora tygodnia, ale przyjechałam tu jako pierwsza - odparłam, a po chwili dodałam - Tam gdzie idziemy to siodlarnia.
Po paru krokach weszłyśmy do małego budynku. Wciąż panował w nim chaos, a Helen jeszcze nie skończyła zamiatać.
- Cześć - przywiatała się.
- To jest Kate - przedstawiłam jej nową uczennicę.
- Cześć Kate, jestem Helen, instruktorka.
- Dzień dobry - przywitała się dziewczyna.
- Jak widać jeszcze nie skończyłam ale ty Kinzie możesz wszystko pokazać Kate, oprowadź ją po stajniach i tak dalej.
- Właśnie taki miałyśmy zamiar - odparłam.
- Domek Kate znajduje się na lewo od waszego.
- Patrząc od strony lasu, czy od strony jadalni?
- Od jadalni.
- Dobra.
Wyszłyśmy na zewnątrz.
- Chcesz się teraz rozpakować? - spytałam.
- Nie, to może chwilę poczekać. Chciałabym zobaczyć całą stadninę.
- Dobra, nie ma sprawy - odparłam i poszłyśmy w stronę pierwszej stajni, a co za tym idzie również w stronę hali - Tam, jak widzisz, jest hala - wyjaśniłam wskazując ogromny budynek, a teraz pokażę ci klubowe konie.
Weszłyśmy do stajni gdzie od razu spojrzałyo na nas kilka zaciekawionych koni. Podeszłyśmy do pierwszego po prawej boksu gdzie wystawiał łeb kasztanowawy kuc.
- To jest Disney - przedstawiłam go Kate - Jest bardzo odważny i świetny w terenie - wyjaśniłam po czym przeszłyśmy do boksu Habra - A to Haber, najlepszy kumpel Disney'a. Gryzie wszystkie konie oprócz niego. A ten obok to Albatros - przeszłyśmy do boksu srokacza - Nienawidzi chodzić na lonży w związku z czym lonżowanie jest co najmniej męczące.
- A ten? - Kate wskazała siwego konia po drugiej stronie.
- To Galicja. Bywa leniwa, ale bez przesady, ta obok to Wdowa - wskazałam na klacz fryzyjską - Jest bardzo delikatna na pysku i trochę płochliwa. Dalej stoi Oklachoma ale chyba właśnie się położyła - podeszłyśmy do boksu. Miałam rację, klacz leżała sobie na boku, a gdy podeszłyśmy tylko na nas spojrzała - Jest bardzo grzeczna, startowała w wielu zawodach - Przeszłyśmy do boksu obok Albatrosa - To właśnie jest Sparta - wskazałam kuca szetlandzkiego - Lubi kopać. A to - podeszłyśmy do boksu obok - Waine. To największy uciekinier w stadninie. Potrafi uciec dosłownie z każdego miejsca. Kantar ściągnie, a z boksu bez kratki wystawia głowę i otwiera zębami zasuwę - poszłyśmy do ostatniego boksu po prawej stronie - To Testral. Jest bardzo grzeczny i ma fajny szybki galop, ale nie lubi gdy mu się czyści kopyta - przeszłyśmy na drugą stronę - Tutaj stoi Colorado, który wygrał dużo zawodów. Colorado i Oklachoma to dwa najlepsze klubowe konie. A ten obok to Vallor. Mały łobuz, jest wredny i lubi zrzucać jeźdźców, a to Tajga - jego zupełne przeciwieństwo. Jest cierpliwa i spokojna, często na niej jeżdżą początkujący - przeszłyśmy parę kroków w lewo - To jest El Vandera, potocznie nazywana Vandzią. Jest dobrze wytrenowana ale płochliwa. I to by było na tyle z koni klubowych.
Wyszłyśmy na zewnątrz i wróciłyśmy do stajni nr.2, w której stał Spartan. Podeszłyśmy do boksu Harfana.
- Jak już ci mówiłam to jest koń mojej koleżanki i nazywa się Harfan. To taka większa wersja Vallora. Becky czyli jego właścicielka twierdzi, że ten wałach ma ADHD. Nie dzwię jej się, on się nigdy nie męczy i lubi brykać. A teraz pokażę ci mojego konia. Poszłyśmy do boksu na przeciwko. Srokata klacz właśnie leżała ale kiedy zacmokałam wstała i otzrepała się - To jest Electra, moja klaczka. Musi mieć boks z poidłem bo przewraca wiadra. Nie lubi się nudzić, jest jak duży źrebak. Muszę jej za każdym razem robić inne ćwiczenia - uśmiechnęłam się - Dobra, to tyle. Może teraz chcesz się rozpakować?
Kate?
Po paru krokach weszłyśmy do małego budynku. Wciąż panował w nim chaos, a Helen jeszcze nie skończyła zamiatać.
- Cześć - przywiatała się.
- To jest Kate - przedstawiłam jej nową uczennicę.
- Cześć Kate, jestem Helen, instruktorka.
- Dzień dobry - przywitała się dziewczyna.
- Jak widać jeszcze nie skończyłam ale ty Kinzie możesz wszystko pokazać Kate, oprowadź ją po stajniach i tak dalej.
- Właśnie taki miałyśmy zamiar - odparłam.
- Domek Kate znajduje się na lewo od waszego.
- Patrząc od strony lasu, czy od strony jadalni?
- Od jadalni.
- Dobra.
Wyszłyśmy na zewnątrz.
- Chcesz się teraz rozpakować? - spytałam.
- Nie, to może chwilę poczekać. Chciałabym zobaczyć całą stadninę.
- Dobra, nie ma sprawy - odparłam i poszłyśmy w stronę pierwszej stajni, a co za tym idzie również w stronę hali - Tam, jak widzisz, jest hala - wyjaśniłam wskazując ogromny budynek, a teraz pokażę ci klubowe konie.
Weszłyśmy do stajni gdzie od razu spojrzałyo na nas kilka zaciekawionych koni. Podeszłyśmy do pierwszego po prawej boksu gdzie wystawiał łeb kasztanowawy kuc.
- To jest Disney - przedstawiłam go Kate - Jest bardzo odważny i świetny w terenie - wyjaśniłam po czym przeszłyśmy do boksu Habra - A to Haber, najlepszy kumpel Disney'a. Gryzie wszystkie konie oprócz niego. A ten obok to Albatros - przeszłyśmy do boksu srokacza - Nienawidzi chodzić na lonży w związku z czym lonżowanie jest co najmniej męczące.
- A ten? - Kate wskazała siwego konia po drugiej stronie.
- To Galicja. Bywa leniwa, ale bez przesady, ta obok to Wdowa - wskazałam na klacz fryzyjską - Jest bardzo delikatna na pysku i trochę płochliwa. Dalej stoi Oklachoma ale chyba właśnie się położyła - podeszłyśmy do boksu. Miałam rację, klacz leżała sobie na boku, a gdy podeszłyśmy tylko na nas spojrzała - Jest bardzo grzeczna, startowała w wielu zawodach - Przeszłyśmy do boksu obok Albatrosa - To właśnie jest Sparta - wskazałam kuca szetlandzkiego - Lubi kopać. A to - podeszłyśmy do boksu obok - Waine. To największy uciekinier w stadninie. Potrafi uciec dosłownie z każdego miejsca. Kantar ściągnie, a z boksu bez kratki wystawia głowę i otwiera zębami zasuwę - poszłyśmy do ostatniego boksu po prawej stronie - To Testral. Jest bardzo grzeczny i ma fajny szybki galop, ale nie lubi gdy mu się czyści kopyta - przeszłyśmy na drugą stronę - Tutaj stoi Colorado, który wygrał dużo zawodów. Colorado i Oklachoma to dwa najlepsze klubowe konie. A ten obok to Vallor. Mały łobuz, jest wredny i lubi zrzucać jeźdźców, a to Tajga - jego zupełne przeciwieństwo. Jest cierpliwa i spokojna, często na niej jeżdżą początkujący - przeszłyśmy parę kroków w lewo - To jest El Vandera, potocznie nazywana Vandzią. Jest dobrze wytrenowana ale płochliwa. I to by było na tyle z koni klubowych.
Wyszłyśmy na zewnątrz i wróciłyśmy do stajni nr.2, w której stał Spartan. Podeszłyśmy do boksu Harfana.
- Jak już ci mówiłam to jest koń mojej koleżanki i nazywa się Harfan. To taka większa wersja Vallora. Becky czyli jego właścicielka twierdzi, że ten wałach ma ADHD. Nie dzwię jej się, on się nigdy nie męczy i lubi brykać. A teraz pokażę ci mojego konia. Poszłyśmy do boksu na przeciwko. Srokata klacz właśnie leżała ale kiedy zacmokałam wstała i otzrepała się - To jest Electra, moja klaczka. Musi mieć boks z poidłem bo przewraca wiadra. Nie lubi się nudzić, jest jak duży źrebak. Muszę jej za każdym razem robić inne ćwiczenia - uśmiechnęłam się - Dobra, to tyle. Może teraz chcesz się rozpakować?
Kate?
Od Kate C.D. Kinzie - Nowe miejsce - Nowe życie
- Tak , ale Spartan nie. Spokojnie , nie sprawia kłopotów... Jak na razie. - Powiedziałam. Spartan kręcił się po boksie , obwąchiwał każdy centymetr.
- Aha. - Powiedziała niepewnie. - To... może cię oprowadzę. - Powiedziała. Ruszyłyśmy na zewnątrz po czym skierowałyśmy się w stronę najprawdopodobniej siodlarni.
- Długo tutaj jesteś? - Zapytałam , gdy cisza przedłużała się.
Kinzie?
- Aha. - Powiedziała niepewnie. - To... może cię oprowadzę. - Powiedziała. Ruszyłyśmy na zewnątrz po czym skierowałyśmy się w stronę najprawdopodobniej siodlarni.
- Długo tutaj jesteś? - Zapytałam , gdy cisza przedłużała się.
Kinzie?
Od Rebeki C.D. - Rajd
Jezioro było piękne. Woda może nie była aż tak przejrzysta jak w rzece ale za to było dość płytko. Dopiero jakieś pięć lub sześć metrów od brzegu woda robiła się na tyle głęboka, że nawet koń mógłby w niej pływać. Zatrzymałyśmy się na trawie i zeskoczyłyśmy z koni.
- Ej, super tu jest! - oznajmiłam rozglądając się. Zdjęłyśmy z koni cały zbędny balast czyli: siodła z popręgami, czapraki i gąbki oraz juki i położyłyśmy wszystko w cieniu drzewa. Następnie zdjęłyśmy buty i wjechałyśmy na oklep do wody. Harfan nie patrząc na resztę koni raźnie wkłusował do wody, a gdy go zatrzymałam zaczął kopać lewą przednią nogą rozpryskując wodę i chcąc się w ten sposób ochłodzić. Pozwoliłam mu podejść jeszcze kawałek tak, że woda sięgała mu do brzucha, a mi zalewała stopy. Odwróciłam się by zobaczyć co robią inni. Electrze woda sięgała do nadpęcia, a ona sama postanowiła brać przykład z Harfana i też zaczęła się ochlapywać. Helen i El Vandera były dopiero przy brzegu i powoli wchodziły do wody.
- Chodź tu! - zawołałam do Kinzie.
- Ok - dziewczyna pogoniła klacz, ale ta nie chciała się ruszyć. Grzebała kopytem w dnie i kręciła się w kółko - O nie! Electra...! - było już za późno. Klacz ugięła nogi i położyła się wygodnie w wodzie - Nie no ekstra - mruknęła dziewczyna, a kiedy klacz zaczęła się przewracać na bok szybko zeskoczyła potykając się i wpadając do wody. Electra jakby w ogóle tego nie zauważyła przekręciła się na bok, potem na grzbiet i wytarzała się.
- Twój koń jest dziwny, wiesz? - spytałam.
- Wiem - Kinzie podniosła się. Ociekała wodą ale sądzę, że za bardzo ją to nie obeszło. Podeszła do Electry - Hej! Wstawaj - powiedziała. Gdy klacz nie słuchała i chciała się przekręcić na drugi bok dziewczyna machnęła jej ręką przed nosem. Zdziwiona Electra przestała się tarzać tylko położyła się na boku i spojrzała na Kinzie. Ona tym czasem szybko wskoczyła na jej grzbiet i ścisnęła ją łydkami tak żeby się podniosła. Electra otrzepała się, a Kinzie mało się z niej nie zsunęła ale cały czas się uśmiechała.
- Do ataku! - wrzasnęła i stanowczo pogoniła konia, który przykłusował do mnie rozchlapując wodę na wszystkie strony tak, że w końcu i ja stałam się mokra. Zaczęłyśmy się chlapać i gonić aż w końcu podjechała do nas też Helen. Przez jakiś czas w trójkę grałyśmy w berka polegającego na dotknięciu drugiego jeźdźca. Zasady były takie, że mogłyśmy jedynie kłusować ale nie galopować. Przy tym wszystkie śmiałyśmy się głośno.
Gdy zrobiłyśmy się głodne przywiązałyśmy konie do drzew, a same usiadłyśmy w cieniu i zaczęłyśmy zjadać nasze zapasy.
- Ale ten gość w ciężarówce był głupi - powiedziałam - Nawet nie zwolnił! A raczej nas widział.
- Aha - przytaknęła Helen - powinien zwolnić.
- Dlaczego Harfan nie pobiegł za nami? - spytała Kinzie.
- No bo on się tak płoszy. Przynajmniej zazwyczaj. Zamiast biec odskakuje, staje dęba albo wierzga. Co jest dziwne bo on uwielbia biegać.
- Jak się odwróciłam to już opuszczał kopyta ale i tak wyglądało to trochę tak jakby miał się przewrócić. Nie zjeżdżałaś z niego?
- Trochę się zsuwałam ale jakośtam dałam radę.
- No to Vandzia jak tylko zobaczyła ciężąrówkę nie zastanawiała się dwa razy tylko popędziła przed siebię - dodała Helen - A Electra chyba po prostu pobiegła za nią, co nie?
- Tak - odparła Kinzie - To było nie złe.
Kiedy konie wyschły osiodłałyśmy je i ruszyłyśmy w dalszą drogę. Przez większość czasu jechałyśmy stępem oglądając piękne krajobrazy wokół nas. Po dwóch godzinach jazdy znalazłyśmy się na dużej pustej łące idealnej do galopu.
- To co? - spytała Helen - Może sobie troszkę pogalopujemy?
Od razu się zgodziłyśmy i zaczęłyśmy kłus, a potem galop. Z początku było spokojnie, galopowałyśmy powoli w zastępie i chodź trochę musiałam przytrzymywać Harfana to wydawał się być wyjątkowo grzeczny. Niestety już po chwili straciłam nad nim kontrolę. Wałach rozpędził się i za wszelką cenę chciał wyprzedzić Electrę.
- Zatrzymaj go! - krzyknęła Kinzie gdy zanalazłam się obok niej. Normalnie nie byłoby problemu w galopowaniu obok siebie ale Harfan mógł w każdej chwili kopnąć klacz i puścić się cwałem.
- Nie mogę! - odparłam ciągnąc go za wodze i próbując usiąść w siodle. Harfan nie należał do najwygodniejszych koni ale nie mogłam narzekać bo jeździłam na bardziej wybijających koniach. Jednak w przeciwieństwie do mnie Kinzie jechała spokojnie pełnym siadem, a ja jej zazdrościłam. W końcu udało mi się go trochę zwolnić ale w tym momencie Harfan złośliwie ugryzł Electrę w zad. Na to klacz zarżała i oba konie zerwały się do szaleńczego biegu, ajak się możecie domyślić spanikowana El Vandera im towarzyszyła. Gdy stwoerdziłam, że zaraz wypadnę z siodła zrobiłam półsiad. Niestety to jeszcze przyspieszyło Harfana, który wyprzedził resztę i pobiegł przodem. To już nie był spokojny galop w terenie. To były wyścigi.
Konie pruły tak szybkim galopem, że mogłam tylko mieć nadzieję, że zaraz nie zaczną cwałować. Na szczęście nie zaczęły. Kiedy zobaczyłam przed sobą las wzięłam się w garść i z całej siły pociągnęłam za wodze. Zachowując spokój postarałam się odchylić do tyłu i, mimo, że koń wybijał, usiąść w siodle. Tuż przed lasem rozpędzony Harfan wreszcie zaczął zwalniać. Widząc gałąź na wysokości mojej głowy szybko się schyliłam. Wjechaliśmy galopem do lasu i dopiero po parunastu metrach udało mi się wychamować wałacha do kłusa, a potem do stępa. Odwróciłam się uśmiechnięta i szczęśliwa, że nie spadłam. Zobaczyłam, że Helen i Kinzie również się nie dały i dalej siedzą na koniach. Helen była tuż za mną, a Kinzie trochę z tyłu. Kiedy jednak przyjżałam się jej dokładniej zmarszczyłam brwi.
- Co ci jest? - spytałam widząć jakąś kreskę na jej policzku. Stanęłam przepuszczając Helen na przód i zrównałam się z dziewczyną.
- To ta gałąź na wjeździe do lasu - powiedziała wycierając policzek, na którym widniało przecięcie długości palca ciągnące się od wargi do kości policzkowej.
- Co się stało? - Helen odwróciła się do nas.
- Nic takiego, dostałam gałęzią w polizek - odparła Kinzie.
- Bardzo?
- Nie...to znaczy tak ale przeżyję.
- To dobrze bo czekają nas jeszcze ok. dwie godziny drogi do stadniny.
Te dwie godziny dłużyły się jednak strasznie gdy jechaliśmy przez las w dolinie. Siedziałyśmy tylko w siodłach zmęczone upałem i nic nie mówiłyśmy. Wreszcie gdy las stał się rzadszy Helen powiedziała:
- Kinzie, zaśpiewaj nam coś.
- Co?
- No nie wiem, cokolwiek, zaśpiewaj bo jakoś cicho jest.
- No dobra...
Kinzie zśpiewała więc "Princess of China", a gdy powiedziałyśmy jej żeby śpiewała dalej zaśpiewała jeszcze "Bright" i "Ready or not", a my robiłyśmy za chórki jako, że obie nie umiałyśmy śpiewać aż tak dobrze jak Kinzie. Osobiści enie uważam śpiewania za coś szczególnie fascynującego (no chyba, że się słucha jak ktoś śpiewa!) ale jak się jedzie w lecie na rajd to czemu nie? I tak sobie śpiewałyśmy i smiałyśmy jadąc obok siebie. W zastęp ustawiłyśmy się dopiero gdy wjechałyśmy na dróżkę prowadząca między domkami jakiejś wsi. Niektórzy ludzie siedzący w ogródkach lub wyglądający przez okno odwracali się w naszą stronę i patrzyli, inni nie. W końcu po pewnym czasie wyjechałyśmy ze wsi i przez pół godziny jechałyśmy non stop w górę i w dół po pagórkach, a za którymś z nich dostrzegłyśmy Klub Equus.
- Ej, super tu jest! - oznajmiłam rozglądając się. Zdjęłyśmy z koni cały zbędny balast czyli: siodła z popręgami, czapraki i gąbki oraz juki i położyłyśmy wszystko w cieniu drzewa. Następnie zdjęłyśmy buty i wjechałyśmy na oklep do wody. Harfan nie patrząc na resztę koni raźnie wkłusował do wody, a gdy go zatrzymałam zaczął kopać lewą przednią nogą rozpryskując wodę i chcąc się w ten sposób ochłodzić. Pozwoliłam mu podejść jeszcze kawałek tak, że woda sięgała mu do brzucha, a mi zalewała stopy. Odwróciłam się by zobaczyć co robią inni. Electrze woda sięgała do nadpęcia, a ona sama postanowiła brać przykład z Harfana i też zaczęła się ochlapywać. Helen i El Vandera były dopiero przy brzegu i powoli wchodziły do wody.
- Chodź tu! - zawołałam do Kinzie.
- Ok - dziewczyna pogoniła klacz, ale ta nie chciała się ruszyć. Grzebała kopytem w dnie i kręciła się w kółko - O nie! Electra...! - było już za późno. Klacz ugięła nogi i położyła się wygodnie w wodzie - Nie no ekstra - mruknęła dziewczyna, a kiedy klacz zaczęła się przewracać na bok szybko zeskoczyła potykając się i wpadając do wody. Electra jakby w ogóle tego nie zauważyła przekręciła się na bok, potem na grzbiet i wytarzała się.
- Twój koń jest dziwny, wiesz? - spytałam.
- Wiem - Kinzie podniosła się. Ociekała wodą ale sądzę, że za bardzo ją to nie obeszło. Podeszła do Electry - Hej! Wstawaj - powiedziała. Gdy klacz nie słuchała i chciała się przekręcić na drugi bok dziewczyna machnęła jej ręką przed nosem. Zdziwiona Electra przestała się tarzać tylko położyła się na boku i spojrzała na Kinzie. Ona tym czasem szybko wskoczyła na jej grzbiet i ścisnęła ją łydkami tak żeby się podniosła. Electra otrzepała się, a Kinzie mało się z niej nie zsunęła ale cały czas się uśmiechała.
- Do ataku! - wrzasnęła i stanowczo pogoniła konia, który przykłusował do mnie rozchlapując wodę na wszystkie strony tak, że w końcu i ja stałam się mokra. Zaczęłyśmy się chlapać i gonić aż w końcu podjechała do nas też Helen. Przez jakiś czas w trójkę grałyśmy w berka polegającego na dotknięciu drugiego jeźdźca. Zasady były takie, że mogłyśmy jedynie kłusować ale nie galopować. Przy tym wszystkie śmiałyśmy się głośno.
Gdy zrobiłyśmy się głodne przywiązałyśmy konie do drzew, a same usiadłyśmy w cieniu i zaczęłyśmy zjadać nasze zapasy.
- Ale ten gość w ciężarówce był głupi - powiedziałam - Nawet nie zwolnił! A raczej nas widział.
- Aha - przytaknęła Helen - powinien zwolnić.
- Dlaczego Harfan nie pobiegł za nami? - spytała Kinzie.
- No bo on się tak płoszy. Przynajmniej zazwyczaj. Zamiast biec odskakuje, staje dęba albo wierzga. Co jest dziwne bo on uwielbia biegać.
- Jak się odwróciłam to już opuszczał kopyta ale i tak wyglądało to trochę tak jakby miał się przewrócić. Nie zjeżdżałaś z niego?
- Trochę się zsuwałam ale jakośtam dałam radę.
- No to Vandzia jak tylko zobaczyła ciężąrówkę nie zastanawiała się dwa razy tylko popędziła przed siebię - dodała Helen - A Electra chyba po prostu pobiegła za nią, co nie?
- Tak - odparła Kinzie - To było nie złe.
Kiedy konie wyschły osiodłałyśmy je i ruszyłyśmy w dalszą drogę. Przez większość czasu jechałyśmy stępem oglądając piękne krajobrazy wokół nas. Po dwóch godzinach jazdy znalazłyśmy się na dużej pustej łące idealnej do galopu.
- To co? - spytała Helen - Może sobie troszkę pogalopujemy?
Od razu się zgodziłyśmy i zaczęłyśmy kłus, a potem galop. Z początku było spokojnie, galopowałyśmy powoli w zastępie i chodź trochę musiałam przytrzymywać Harfana to wydawał się być wyjątkowo grzeczny. Niestety już po chwili straciłam nad nim kontrolę. Wałach rozpędził się i za wszelką cenę chciał wyprzedzić Electrę.
- Zatrzymaj go! - krzyknęła Kinzie gdy zanalazłam się obok niej. Normalnie nie byłoby problemu w galopowaniu obok siebie ale Harfan mógł w każdej chwili kopnąć klacz i puścić się cwałem.
- Nie mogę! - odparłam ciągnąc go za wodze i próbując usiąść w siodle. Harfan nie należał do najwygodniejszych koni ale nie mogłam narzekać bo jeździłam na bardziej wybijających koniach. Jednak w przeciwieństwie do mnie Kinzie jechała spokojnie pełnym siadem, a ja jej zazdrościłam. W końcu udało mi się go trochę zwolnić ale w tym momencie Harfan złośliwie ugryzł Electrę w zad. Na to klacz zarżała i oba konie zerwały się do szaleńczego biegu, ajak się możecie domyślić spanikowana El Vandera im towarzyszyła. Gdy stwoerdziłam, że zaraz wypadnę z siodła zrobiłam półsiad. Niestety to jeszcze przyspieszyło Harfana, który wyprzedził resztę i pobiegł przodem. To już nie był spokojny galop w terenie. To były wyścigi.
Konie pruły tak szybkim galopem, że mogłam tylko mieć nadzieję, że zaraz nie zaczną cwałować. Na szczęście nie zaczęły. Kiedy zobaczyłam przed sobą las wzięłam się w garść i z całej siły pociągnęłam za wodze. Zachowując spokój postarałam się odchylić do tyłu i, mimo, że koń wybijał, usiąść w siodle. Tuż przed lasem rozpędzony Harfan wreszcie zaczął zwalniać. Widząc gałąź na wysokości mojej głowy szybko się schyliłam. Wjechaliśmy galopem do lasu i dopiero po parunastu metrach udało mi się wychamować wałacha do kłusa, a potem do stępa. Odwróciłam się uśmiechnięta i szczęśliwa, że nie spadłam. Zobaczyłam, że Helen i Kinzie również się nie dały i dalej siedzą na koniach. Helen była tuż za mną, a Kinzie trochę z tyłu. Kiedy jednak przyjżałam się jej dokładniej zmarszczyłam brwi.
- Co ci jest? - spytałam widząć jakąś kreskę na jej policzku. Stanęłam przepuszczając Helen na przód i zrównałam się z dziewczyną.
- To ta gałąź na wjeździe do lasu - powiedziała wycierając policzek, na którym widniało przecięcie długości palca ciągnące się od wargi do kości policzkowej.
- Co się stało? - Helen odwróciła się do nas.
- Nic takiego, dostałam gałęzią w polizek - odparła Kinzie.
- Bardzo?
- Nie...to znaczy tak ale przeżyję.
- To dobrze bo czekają nas jeszcze ok. dwie godziny drogi do stadniny.
Te dwie godziny dłużyły się jednak strasznie gdy jechaliśmy przez las w dolinie. Siedziałyśmy tylko w siodłach zmęczone upałem i nic nie mówiłyśmy. Wreszcie gdy las stał się rzadszy Helen powiedziała:
- Kinzie, zaśpiewaj nam coś.
- Co?
- No nie wiem, cokolwiek, zaśpiewaj bo jakoś cicho jest.
- No dobra...
Kinzie zśpiewała więc "Princess of China", a gdy powiedziałyśmy jej żeby śpiewała dalej zaśpiewała jeszcze "Bright" i "Ready or not", a my robiłyśmy za chórki jako, że obie nie umiałyśmy śpiewać aż tak dobrze jak Kinzie. Osobiści enie uważam śpiewania za coś szczególnie fascynującego (no chyba, że się słucha jak ktoś śpiewa!) ale jak się jedzie w lecie na rajd to czemu nie? I tak sobie śpiewałyśmy i smiałyśmy jadąc obok siebie. W zastęp ustawiłyśmy się dopiero gdy wjechałyśmy na dróżkę prowadząca między domkami jakiejś wsi. Niektórzy ludzie siedzący w ogródkach lub wyglądający przez okno odwracali się w naszą stronę i patrzyli, inni nie. W końcu po pewnym czasie wyjechałyśmy ze wsi i przez pół godziny jechałyśmy non stop w górę i w dół po pagórkach, a za którymś z nich dostrzegłyśmy Klub Equus.
Od Rebeki - Burza, powódź i zabawa w dziki zachód
Nie mogłam spać. Stałam przy oknie, ręce przyłożyłam do szyby i z zachwytem oglądałam rozwidlone błyskawice pojawiające się co chwilę na czarnym burzowym niebie. Deszcz równo bębnił w dach naszego domku zapewne nie pozostawiając na nim żadnego suchego miejsca. Drzewa uginały się od wiatru jakby były z gumy. Na niebie ukazała się olbrzymia błyskawica. Policzyłam do dwóch i do moich uszu dotarł grzmot tak głośny, że aż szyba zadrgała.
- Ja nie mogę! - wrzasnęła Kinzie chowając głowę pod poduszkę - Niektórzy chcą spać!
- No, a konie teraz pewnie szaleją na pastwisku..
- Wszystkie tam zostały?
- Co do jednego. Przecież gdyby piorun trafił stajnię byłoby jeszcze gorzej.
- No tak...
- Idę się napić - oznajmiłam i poczłapałam w stronę naszej malutkiej kuchni z telefonem oświetlającym mi drogę w ręce. Wcześniej Helen kazała nam wyjąć wszystkie kable od kontaktów, wyłączyć internet w komórkach, a nawet nie zapalać światła. Posłuchali jej wszyscy klubowicze wiedząc, że nasze domki nie mają piorunochronów. Nie ma ich także hala i obie stajnie, a jedynie jadalnia. Oprócz tego Helen zażądała by każdy pies i kot ze stadniny zmieścił się w jednym z domków gdyż w innym razie zdechły by ze strachu. My zgodziłyśmy się "przygarnąć" kota Rebusa, który aktualnie siedział w nogach łóżka Kinzie zakopany pod kołdrą.
Nalałam sobie wody do szklanki i wróciłam. Przechodząc przez korytarz usłyszałam jednak jakieś chlupanie. Zatrzymałam się i podeszłam w tamtym kierunku. Poświeciłam telefonem przed sobą i zobaczyłam jak pod drzwiami do domku wlewa się strumyk wody. Poświeciłam na górę drzwi i tam również dostrzegłam strużki wody cieknące po framudze.
- Eeee...Kinzie!- zawołałam - Chodź tu!
- Co jest?
- Mmay nieszczelne drzwi!
- Co?! - Kinzie zaraz wybiegła z pokoju zakładając okulary w biegu. Stanęła obok mnie i spojrzała na drzwi - Trzeba coś zrobić! Leć po miskę do kuchni, ja wezmę jakieś szmatki.
Postawiłam szklankę na półce i poszłam po miskę. Kiedy wróciłam Kinzie już układała pod drzwiami mur ze szmatek. Podstawiłam miskę pod cieknącą z drzwi wodę.
- To na nic, u góry wciąż przecieka - odparłam chwyciłam jedną ze szmatek. Wetknęłam ją jakoś pomiędzy framugę, a górę drzwi.
- No, miejmy nadzieję, że to wytrzyma - podsumowała Kinzie.
Gdy się obudziłam nie było już słychać deszczu ani grzmotów. Za oknem słyszałam tylko śpiew ptaków i kapanie wody z dachu...zaraz te dźwięki słyszałam również gdzieś w mieszkaniu. Co? Dopiero teraz przypomniałam sobie o nocnej awarii wodnej. Zeszłam po drabince i podniosłam z podłogi poduszkę Kinzie, a następnie rzuciłam nią w jej właścicielkę.
- Wstawaj! - podeszłam do okna. Na parapecie siedział Rebus. Zamiauczał kiedy podeszłam i pytająco spojrzał na okno - No, uciekaj - powiedziałam gdy otworzyłam okno, a kot wyskoczył na mokra trawę. Powietrze było bardzo rześkie, a po niebie pływały jeszcze ostatnie szare chmurki - pozostałości po burzy.
- Jak tam z drzwiami? - spytała Kinzie już wychodząc z pokoju.
- Nie wiem - dobiegłam do niej i obie popatrzyłyśmy na to co stało się przez noc. Szmatka z górnej części drzwi wypadła i leżała teraz obok pełnej miski, z której wylewała się woda tworząc wokół niej kałuże. Z kolei szmaty pod drzwiami zupełnie przemokły i pozwoliły reszcie wody dostać się na korytarz. Jednym słowem - jedno wielkie jezioro.
- Ekstra - skomentowałam i zaczęłam wyjmować szmatki z pod drzwi. Kinzie poszła po mopa do łazienki, a ja otworzyłam drzwi i wylałam na trawę wodę z miski, którą potem zaniosłam na swoje miejsce. Kiedy Kinzei wróciła zaczęła spychać wodę na zewnątrz, a ja rozejrzałam się dookoła. Wszystkie drzewa stały na swoich miejscach, chodź gdzieniegdzie walały się mniejsze gałęzie.
Zobaczyłam idącą w naszym kierunku Helen.
- Co wy robicie? - spytała zdziwiona wskazując na Kinzie.
- Wylewamy z domu wodę - odparła dziewczyna stawiając mopa w przedsionku bo już skończyła pracę.
- Mmay nieszczelne drzwi - wytłumaczyłam gdy napotkałam pytający wzrok instruktorki.
- Oj, to nie dobrze. Ale nic poza tym się nie stało?
- Nie.
- Ok, byłam u innych i też nic. Nikomu nie przeciekły drzwi tak jak wam ani nic gorszego się nie stało. Mam tylko wątpliwości co do koni.
- Co jest? - spytała Kinzie podchodząc do nas.
- Nie wiem, jeszcze nie byłam na pastwiskach, ale Anne tam poszła. Chodźcie, zobaczymy czy coś się stało.
Kiedy dotarłyśmy na pastwiska zastałyśmy tam Anne, Rayana i resztę klubowiczów oraz puste pastwisko. Płot był w jednym miejscy roztrzaskany i leżały na nim osmalone kawałki drzewa. Wszystkie konie, które znajdowały się na tym pastwisku uciekły. Na pastwiskach obok została reszta koni: jednym Eversor, Cień i Spartan, ana drugim Haber, Oklachoma, Testral, Vallor, Wdowa i Sparta.
- Zaraz, a Waine nie stał z nimi? - spytałam wskazując na nienaruszone pastwisko, na którym zostały konie, które nie miały jak uciec.
- Stał - odparła Anne - Najwidoczniej przeskoczył płot.
- Skubany! To co robimy? Musimy je przecież złapać! Tam jest też mój koń!
- Dobra, zaraz wszyscy pojedziemy je łapać. Musimy tylko wybrać sześć najspokojniejszych konni.
Spojrzałam na kręcące się po pastwisku zdenerwowane konie.
- To nie będzie łatwe - odparłam.
Wreszcie wszyscy wsiedli na oklep trzymając się jedynie ogłowia (nie było czasu na siodłanie). Każdy miał dwa uwiązy zapięte wokół szyi konia jak wytok, a Helen dodatkowo wzięła długiego bata na wszelki wypadek. Cole wsiadł na swojego Eversora, a Kate na Spartana. Niestety Cień był tak przerażony, że Archena musiała wsiąść na Testrala. Ja i Kinzie wsiadłyśmy na Habra i Oklachomę, a Helen na Wdowę, która była przerażona, ale nie bardziej niż Vallor. Gdy wszyscy byliśmy gotowi pojechaliśmy szukać koni. Nie było tak trudno jak się spodziewałam bo po wyjechaniu na łąkę Cole krzyknął:
- Tam są! - wskazał rozległe wzgórza i pola przed nami. Gdzieś pomiędzy nimi w dolince stały sobie konie. Z tej odległości wyglądały jak mrówki, ale jednak dało się rozróżnić ich koński kształt. Dotarliśmy do nich w piętnaście minut. Pasły się najspokojniej w świecie na czyimś prywatnym polu jak gdyby nigdy nic. Myśląc, że są już zupełnie spokojne pewnym krokiem podjechaliśmy do nich i nasza pewność siebie wyparowała. Konie spłoszyły się i odbiegły kłusem parę metrów tratując zborze.
- No dobra, tego się nie spodziewałam - przyznała Helen - Trzeba je będzie zagonić. Ja Cole i Becky jedziemy z drugiej strony! Kinzie, Kate i Archena, zostańcie tutaj!
Po tych słowach zaczęła galopem okrążać stadko koni, a ja i Cole tuż za nią. Kiedy zbliżyliśmy się do koni one znowu odbiegły ale tym razem dziewczyny z drugiej strony odcięły im drogę. Waine próbował im uciec, ale Kate przegalopowała mu przed nosem zaganiając go z powrotem do środa okręgu, który właśnie próbowaliśmy stworzyć. Podjeżdżaliśmy coraz bliżej zacieśniając koło i co jakiś czas zaganiając próbujące ucieczki konie. Wygladało to trochę tak jak na filach o westernie. Nagle El Vander spróbowała przebiec obok mnie, ale ja zastąpiłam jej drogę i machnęłam uwiązem, żeby odbiegła we właściwą stronę. Haber nie był zbyt zwrotny i szybki ale za to był małym kucykiem, który jak go mocno ścisnęłam łydkami to czuł się jak w klaustrofobicznym tunelu i biegł tak szybko jak chciałam i gdzie tylko chciałam. Chyba chciał zrobić co zechcę bylebym z niego zeszła. Kiedy konie były już ściśnięte w ciasnym kole zaczęliśmy je łapać. Każdy wziął dwa lub jednego konia i poprowadziliśmy je do stadniny. Tam już obok pastwiska stał jakiś samochód, a ekipa ładowała gałęzie na przyczepę i naprawiała płot.
Wprowadziliśmy wszystkie konie do stajni i zajęliśmy się oglądaniem ich w celu sprawdzenia czy nic im nie jest. Harfan, Colorado i Electra byli na szczęście tylko lekko podrapani. Natomiast Waine, El Vandera i Albatros mieli obdarte i pokaleczone nogi (zapewne nadziali się na wystające z kawałki kory i płotu), Scarlett pocharatała sobie również boki i szyję, Tajga miała podrapany pysk, a Disney najwyraźniej dostał w kopniaka w bok, a ponieważ Galicje też miała na udzie podobne ślady podejżewam, że właśnie ta dwujka się skopała
- Trzeba będzie odwołać większość, jak nie wszystkie jazdy w tym dniu - znajmiła Helen usłyszawszy co stało się z końmi.
- Ja nie mogę! - wrzasnęła Kinzie chowając głowę pod poduszkę - Niektórzy chcą spać!
- No, a konie teraz pewnie szaleją na pastwisku..
- Wszystkie tam zostały?
- Co do jednego. Przecież gdyby piorun trafił stajnię byłoby jeszcze gorzej.
- No tak...
- Idę się napić - oznajmiłam i poczłapałam w stronę naszej malutkiej kuchni z telefonem oświetlającym mi drogę w ręce. Wcześniej Helen kazała nam wyjąć wszystkie kable od kontaktów, wyłączyć internet w komórkach, a nawet nie zapalać światła. Posłuchali jej wszyscy klubowicze wiedząc, że nasze domki nie mają piorunochronów. Nie ma ich także hala i obie stajnie, a jedynie jadalnia. Oprócz tego Helen zażądała by każdy pies i kot ze stadniny zmieścił się w jednym z domków gdyż w innym razie zdechły by ze strachu. My zgodziłyśmy się "przygarnąć" kota Rebusa, który aktualnie siedział w nogach łóżka Kinzie zakopany pod kołdrą.
Nalałam sobie wody do szklanki i wróciłam. Przechodząc przez korytarz usłyszałam jednak jakieś chlupanie. Zatrzymałam się i podeszłam w tamtym kierunku. Poświeciłam telefonem przed sobą i zobaczyłam jak pod drzwiami do domku wlewa się strumyk wody. Poświeciłam na górę drzwi i tam również dostrzegłam strużki wody cieknące po framudze.
- Eeee...Kinzie!- zawołałam - Chodź tu!
- Co jest?
- Mmay nieszczelne drzwi!
- Co?! - Kinzie zaraz wybiegła z pokoju zakładając okulary w biegu. Stanęła obok mnie i spojrzała na drzwi - Trzeba coś zrobić! Leć po miskę do kuchni, ja wezmę jakieś szmatki.
Postawiłam szklankę na półce i poszłam po miskę. Kiedy wróciłam Kinzie już układała pod drzwiami mur ze szmatek. Podstawiłam miskę pod cieknącą z drzwi wodę.
- To na nic, u góry wciąż przecieka - odparłam chwyciłam jedną ze szmatek. Wetknęłam ją jakoś pomiędzy framugę, a górę drzwi.
- No, miejmy nadzieję, że to wytrzyma - podsumowała Kinzie.
Gdy się obudziłam nie było już słychać deszczu ani grzmotów. Za oknem słyszałam tylko śpiew ptaków i kapanie wody z dachu...zaraz te dźwięki słyszałam również gdzieś w mieszkaniu. Co? Dopiero teraz przypomniałam sobie o nocnej awarii wodnej. Zeszłam po drabince i podniosłam z podłogi poduszkę Kinzie, a następnie rzuciłam nią w jej właścicielkę.
- Wstawaj! - podeszłam do okna. Na parapecie siedział Rebus. Zamiauczał kiedy podeszłam i pytająco spojrzał na okno - No, uciekaj - powiedziałam gdy otworzyłam okno, a kot wyskoczył na mokra trawę. Powietrze było bardzo rześkie, a po niebie pływały jeszcze ostatnie szare chmurki - pozostałości po burzy.
- Jak tam z drzwiami? - spytała Kinzie już wychodząc z pokoju.
- Nie wiem - dobiegłam do niej i obie popatrzyłyśmy na to co stało się przez noc. Szmatka z górnej części drzwi wypadła i leżała teraz obok pełnej miski, z której wylewała się woda tworząc wokół niej kałuże. Z kolei szmaty pod drzwiami zupełnie przemokły i pozwoliły reszcie wody dostać się na korytarz. Jednym słowem - jedno wielkie jezioro.
- Ekstra - skomentowałam i zaczęłam wyjmować szmatki z pod drzwi. Kinzie poszła po mopa do łazienki, a ja otworzyłam drzwi i wylałam na trawę wodę z miski, którą potem zaniosłam na swoje miejsce. Kiedy Kinzei wróciła zaczęła spychać wodę na zewnątrz, a ja rozejrzałam się dookoła. Wszystkie drzewa stały na swoich miejscach, chodź gdzieniegdzie walały się mniejsze gałęzie.
Zobaczyłam idącą w naszym kierunku Helen.
- Co wy robicie? - spytała zdziwiona wskazując na Kinzie.
- Wylewamy z domu wodę - odparła dziewczyna stawiając mopa w przedsionku bo już skończyła pracę.
- Mmay nieszczelne drzwi - wytłumaczyłam gdy napotkałam pytający wzrok instruktorki.
- Oj, to nie dobrze. Ale nic poza tym się nie stało?
- Nie.
- Ok, byłam u innych i też nic. Nikomu nie przeciekły drzwi tak jak wam ani nic gorszego się nie stało. Mam tylko wątpliwości co do koni.
- Co jest? - spytała Kinzie podchodząc do nas.
- Nie wiem, jeszcze nie byłam na pastwiskach, ale Anne tam poszła. Chodźcie, zobaczymy czy coś się stało.
Kiedy dotarłyśmy na pastwiska zastałyśmy tam Anne, Rayana i resztę klubowiczów oraz puste pastwisko. Płot był w jednym miejscy roztrzaskany i leżały na nim osmalone kawałki drzewa. Wszystkie konie, które znajdowały się na tym pastwisku uciekły. Na pastwiskach obok została reszta koni: jednym Eversor, Cień i Spartan, ana drugim Haber, Oklachoma, Testral, Vallor, Wdowa i Sparta.
- Zaraz, a Waine nie stał z nimi? - spytałam wskazując na nienaruszone pastwisko, na którym zostały konie, które nie miały jak uciec.
- Stał - odparła Anne - Najwidoczniej przeskoczył płot.
- Skubany! To co robimy? Musimy je przecież złapać! Tam jest też mój koń!
- Dobra, zaraz wszyscy pojedziemy je łapać. Musimy tylko wybrać sześć najspokojniejszych konni.
Spojrzałam na kręcące się po pastwisku zdenerwowane konie.
- To nie będzie łatwe - odparłam.
Wreszcie wszyscy wsiedli na oklep trzymając się jedynie ogłowia (nie było czasu na siodłanie). Każdy miał dwa uwiązy zapięte wokół szyi konia jak wytok, a Helen dodatkowo wzięła długiego bata na wszelki wypadek. Cole wsiadł na swojego Eversora, a Kate na Spartana. Niestety Cień był tak przerażony, że Archena musiała wsiąść na Testrala. Ja i Kinzie wsiadłyśmy na Habra i Oklachomę, a Helen na Wdowę, która była przerażona, ale nie bardziej niż Vallor. Gdy wszyscy byliśmy gotowi pojechaliśmy szukać koni. Nie było tak trudno jak się spodziewałam bo po wyjechaniu na łąkę Cole krzyknął:
- Tam są! - wskazał rozległe wzgórza i pola przed nami. Gdzieś pomiędzy nimi w dolince stały sobie konie. Z tej odległości wyglądały jak mrówki, ale jednak dało się rozróżnić ich koński kształt. Dotarliśmy do nich w piętnaście minut. Pasły się najspokojniej w świecie na czyimś prywatnym polu jak gdyby nigdy nic. Myśląc, że są już zupełnie spokojne pewnym krokiem podjechaliśmy do nich i nasza pewność siebie wyparowała. Konie spłoszyły się i odbiegły kłusem parę metrów tratując zborze.
- No dobra, tego się nie spodziewałam - przyznała Helen - Trzeba je będzie zagonić. Ja Cole i Becky jedziemy z drugiej strony! Kinzie, Kate i Archena, zostańcie tutaj!
Po tych słowach zaczęła galopem okrążać stadko koni, a ja i Cole tuż za nią. Kiedy zbliżyliśmy się do koni one znowu odbiegły ale tym razem dziewczyny z drugiej strony odcięły im drogę. Waine próbował im uciec, ale Kate przegalopowała mu przed nosem zaganiając go z powrotem do środa okręgu, który właśnie próbowaliśmy stworzyć. Podjeżdżaliśmy coraz bliżej zacieśniając koło i co jakiś czas zaganiając próbujące ucieczki konie. Wygladało to trochę tak jak na filach o westernie. Nagle El Vander spróbowała przebiec obok mnie, ale ja zastąpiłam jej drogę i machnęłam uwiązem, żeby odbiegła we właściwą stronę. Haber nie był zbyt zwrotny i szybki ale za to był małym kucykiem, który jak go mocno ścisnęłam łydkami to czuł się jak w klaustrofobicznym tunelu i biegł tak szybko jak chciałam i gdzie tylko chciałam. Chyba chciał zrobić co zechcę bylebym z niego zeszła. Kiedy konie były już ściśnięte w ciasnym kole zaczęliśmy je łapać. Każdy wziął dwa lub jednego konia i poprowadziliśmy je do stadniny. Tam już obok pastwiska stał jakiś samochód, a ekipa ładowała gałęzie na przyczepę i naprawiała płot.
Wprowadziliśmy wszystkie konie do stajni i zajęliśmy się oglądaniem ich w celu sprawdzenia czy nic im nie jest. Harfan, Colorado i Electra byli na szczęście tylko lekko podrapani. Natomiast Waine, El Vandera i Albatros mieli obdarte i pokaleczone nogi (zapewne nadziali się na wystające z kawałki kory i płotu), Scarlett pocharatała sobie również boki i szyję, Tajga miała podrapany pysk, a Disney najwyraźniej dostał w kopniaka w bok, a ponieważ Galicje też miała na udzie podobne ślady podejżewam, że właśnie ta dwujka się skopała
- Trzeba będzie odwołać większość, jak nie wszystkie jazdy w tym dniu - znajmiła Helen usłyszawszy co stało się z końmi.
sobota, 15 sierpnia 2015
Od Kinzie C.D. Cole'a - Pierwszy dzień
Zamknęłam boks Waine'a i usłyszałam czyiś głos. Odwróciłam się i zobaczyłam jakiegoś chłopaka idącego w moim kierunku. Nigdy wcześniej go nie widziałam więc albo był klientem albo nowym klubowiczem.
- Cześć - uśmiechnęłam się - Jesteś tu na jazdę czy...nie?
- Nie, jestem na stałe.
- Kolejny uczeń?
- Nie, pomagający.
- Aha...fajnie. Ja też jestem pomagającą - odparłam.
Zapadła chwila ciszy. Żadne z nas nie wiedziało co ma powiedzieć aż w końcu uświadomiliśmy sobie, że nie znamy naszych imion.
- Jestem Cole, a ty?
- Kinzie...em...masz może swojego konia?
- Mam nawet dwa!
- Ekstra, mogę je zobaczyć?
- No pewnie, chodź.
Cole zaprowadził mnie do boksu, w którym stała srokaty koń..
- Piękny, to on czy ona?
- Ona, ma na imię Scarlett. Jest jeszcze bardzo młoda, dopiero ją trenuję.
- Widać, wygląda na młodą, no a ten drugi? - wskazałam na boks obok - To ten?
- Tak - podeszliśmy parę kroków do następnego boksu, w którym stał czarny arab - To Eversor. Własnie miałem zabrać go na przejażdżkę.
- A dobra, to ja ci nie przeszkadzam. Też miałam właśnie wsiadać. Niestety nie na mojego konia, tylko na Waine'a, bo dawno nikt na nim nie jeździł i trzeba by było go trochę rozruszać.
Cole?
Od Rebeki C.D. Archeny - Nowa w szkole
- Tak, a dokładnie Helen chce - dziewczyna zrobiła zdziwioną minę - Nie no, nic się nie stało. Chodzi tylko o jazdę próbną, którą masz za pół godziny.
- Już? A tak w ogóle to co to jest jazda próbna?
- Wsiadasz na klubowego konika i jeździsz sobie przez godzinkę żeby Helen mogła zobaczyć jak jeździsz. Chodzi tylko o to, żeby instruktorki były pewne, że dajesz sobie radę na koniach.
- No dobra...
- Nie no ja ci wierzę, że umiesz jeździć, ale wiesz, do klubu mają też wstęp ci, którzy dopiero zaczynają. A tak w ogóle to ile jeździsz?
- Półtora roku.
- Tylko? - uniosłam brwi.
Archena spojrzała na mnie z pode łba.
- Nie ważne - dodałam - Przyjdź zaraz pod stajnię - wyszłam z domku i skierowałam się w kierunku hali z zamiarem poszukania Kinzie. Tak jak myślałam zastałam dziewczynę na hali. Akuratnie lonżowała Albatrosa. Koń rzecz jasna wyrywał jej się i brykał, a raz po raz nawet próbował na nią szarżować. Gdy tak się działo Kinzie wrzeszczała "Albatros! Stój!" i zamachiwała się ręką z batem. Oczywiście nie z zamiarem uderzenia konia lecz jedynie nastraszenia go. Po paru minutach pozwoliła srokaczowi swobodnie stępować, a sama puściła bata i zaczęła ze znudzeniem zwijać lonżę. Dopiero wtedy zauwazyła, że stoję w drzwiach.
- O! Becky, podaj mi wodę - wskazała palcem gdzieś na lewo ode mnie. Spojrzałam w tę stronę i zobaczyłam pod ścianą butelkę wody. Podałam ją koleżance.
- Jak tam rudzielcu? Bycie pomagającą dalej cię tak zachwyca?
Kinzie spojrzała na mnie znudzonym wzrokiem popijając wodę z butelki.
- Albatros nienawidzi chodzić na lonży - powiedziała.
- Serio? Myślałam, że to uwielbia - odparłam sarkastycznie.
- On mnie próbował zdeptać! Nie wiem czy jest głuchy czy ślepy, bo na nic nie reaguje. Ale w sumie Helen mnie ostrzegała... A tak w ogóle to gdzie byłaś?
- W domku nowej dziewczyny. Nazywa się Archena i tak jak ja wybrała drogę wolności.
- Co?
- Jednym słowem jest uczennicą, a nie pomagającą - uśmiechnęłam się.
- Bardzo zabawne, sugerujesz, że to leprze?
- Aha, tak właśnie sugeruję. Dobra, lecę sprawdzić czy znalazła Helen i w ogóle co się tam dzieje.
- Odniesiesz mi wodę...? - zawołała jeszcze za mną Kinzie, ale ja już jej nie słuchałam tylko pobiegłam prosto do stajni. Nie dotarłam tam jednak bo przez drzwi do siodlarni zobaczyłam Archenę więc wyhamowałam i weszłam do siodlarni.
- Cześć, wiesz już na kim jeździsz? - spytałam.
Archena? Wiesz?
- Już? A tak w ogóle to co to jest jazda próbna?
- Wsiadasz na klubowego konika i jeździsz sobie przez godzinkę żeby Helen mogła zobaczyć jak jeździsz. Chodzi tylko o to, żeby instruktorki były pewne, że dajesz sobie radę na koniach.
- No dobra...
- Nie no ja ci wierzę, że umiesz jeździć, ale wiesz, do klubu mają też wstęp ci, którzy dopiero zaczynają. A tak w ogóle to ile jeździsz?
- Półtora roku.
- Tylko? - uniosłam brwi.
Archena spojrzała na mnie z pode łba.
- Nie ważne - dodałam - Przyjdź zaraz pod stajnię - wyszłam z domku i skierowałam się w kierunku hali z zamiarem poszukania Kinzie. Tak jak myślałam zastałam dziewczynę na hali. Akuratnie lonżowała Albatrosa. Koń rzecz jasna wyrywał jej się i brykał, a raz po raz nawet próbował na nią szarżować. Gdy tak się działo Kinzie wrzeszczała "Albatros! Stój!" i zamachiwała się ręką z batem. Oczywiście nie z zamiarem uderzenia konia lecz jedynie nastraszenia go. Po paru minutach pozwoliła srokaczowi swobodnie stępować, a sama puściła bata i zaczęła ze znudzeniem zwijać lonżę. Dopiero wtedy zauwazyła, że stoję w drzwiach.
- O! Becky, podaj mi wodę - wskazała palcem gdzieś na lewo ode mnie. Spojrzałam w tę stronę i zobaczyłam pod ścianą butelkę wody. Podałam ją koleżance.
- Jak tam rudzielcu? Bycie pomagającą dalej cię tak zachwyca?
Kinzie spojrzała na mnie znudzonym wzrokiem popijając wodę z butelki.
- Albatros nienawidzi chodzić na lonży - powiedziała.
- Serio? Myślałam, że to uwielbia - odparłam sarkastycznie.
- On mnie próbował zdeptać! Nie wiem czy jest głuchy czy ślepy, bo na nic nie reaguje. Ale w sumie Helen mnie ostrzegała... A tak w ogóle to gdzie byłaś?
- W domku nowej dziewczyny. Nazywa się Archena i tak jak ja wybrała drogę wolności.
- Co?
- Jednym słowem jest uczennicą, a nie pomagającą - uśmiechnęłam się.
- Bardzo zabawne, sugerujesz, że to leprze?
- Aha, tak właśnie sugeruję. Dobra, lecę sprawdzić czy znalazła Helen i w ogóle co się tam dzieje.
- Odniesiesz mi wodę...? - zawołała jeszcze za mną Kinzie, ale ja już jej nie słuchałam tylko pobiegłam prosto do stajni. Nie dotarłam tam jednak bo przez drzwi do siodlarni zobaczyłam Archenę więc wyhamowałam i weszłam do siodlarni.
- Cześć, wiesz już na kim jeździsz? - spytałam.
Archena? Wiesz?
Od Archeny - Nowa w szkole
Właśnie przyjechałam do szkoły. Zameldowałam się i poszłam do pokoju. Zaczęłam się po woli rozpakowywać. Powiesiłam plakaty, schowałam ciuchy do szafy i położyłam się na łóżku. Założyłam słuchawki i zaczęłam słuchałam muzyki. Zaczęłam właśnie słuchać 3 piosenki, kiedy ktoś zaczął puka do moich drzwi.
-Ehhh...
Wyłączyłam muzykę i dopiero po 5 min wstałam otworzyć drwi. Osoba dalej tam wstała.
-Cześć nazywam się Rebeca, ty zapewne jesteś nową uczennicą, prawda?
-Tak.
Nastała cisza.
-Archena, z tego co si nie mylę?
-Tak, chcesz czegoś?
Rebeka?
-Ehhh...
Wyłączyłam muzykę i dopiero po 5 min wstałam otworzyć drwi. Osoba dalej tam wstała.
-Cześć nazywam się Rebeca, ty zapewne jesteś nową uczennicą, prawda?
-Tak.
Nastała cisza.
-Archena, z tego co si nie mylę?
-Tak, chcesz czegoś?
Rebeka?
Od Rebeki C.D. - Rajd
Kiedy nieco wyschłyśmy zaczęłyśmy powoli kłusować wydeptaną leśną ścieżką.
- Galopujemy! - usłyszałam z przodu głos Helen i ani się obejrzałam Harfan zerwał się żeby dogonić już zaczynające galopować klacze. Ściągnęłam wodze i usiadłam mocno w siodle.
- O nie, tak się nie będziemy bawić - mruknęłam i nakazałam wałachowi zwolnić. Na szczęście ścieżka prowadziła wąsko między drzewami więc Harfan nie mógł tak od wyprzedzić Electry. Myślę, że gdyby było inaczej trudno by mi było go od tego powstrzymać.
Przegalopowałyśmy parę zakrętów i zwolniłyśmy z powrotem do stępa. W końcu czemu się dziwić? to był rajd, a na rajdach zazwyczaj się głównie stępuje. Po chwili Helen odwróciła się w siodle.
- Dziewczyny, przed nami tor numer jeden! - uśmiechnęła się, odwróciła z powrotem i pogoniła klacz do spokojnego roboczego galopu. Ja i Kinzie również przyspieszyłyśmy i po chwili naszym oczom ukazała się pierwsza przeszkoda - cienkie zwalone drzewo. Po przeskoczeniu go Harfan bryknął wysoko, a ja zsunęłam się na przedni łęk. Na szczęście jeszcze przed drugą przeszkodą zdołałam wspiąć się z powrotem na siodło i zrobić niewielki odstęp. Kolejną przeszkodą były dwa patyki ułożone w "x" na dwóch kamieniach po obu stronach ścieżki. Całość miała pełnić funkcję prowizorycznej 40 cm koperty. Kolejnymi dwoma przeszkodami były joker i rów*. Po przejechaniu tego toru długo stępowałyśmy żeby konie odpoczęły.
- Kto to wszystko układał? - spytała Kinzie klepiąc po szyi Electrę.
- Instruktorzy i byli klubowicze podczas jazd w tereny. Dobra, jedziemy na kolejny tor?
Zgalopowałyśmy i najechałyśmy na "bankiet" (w rzeczywistości był to po prostu stromy wjazd pod górkę o wysokości ok 80 cm, na który należało wskoczyć). Przeskoczyłyśmy dwie kłody (skok wyskok), niewielki strumień i hydrę.
- To by było na tyle z drugiego toru - powiedziała Helen - Został nam jeszcze tylko jeden ale przejedziemy go za chwilę bo to w końcu rajd, a nie trening cross'owy. Konie muszą odpocząć.
I tak też zrobiłyśmy. Kiedy konie odpoczęły na rozstaju dróg skręciłyśmy w prawo i pojechałyśmy trzeci tor. Ten składał się z oksera zrobionego z patyków oraz tak samo wykonanego szeregu trzech stacjonat. Na koniec przeskoczyłyśmy kopertę i kłodę. Poklepałyśmy konie i przeszłyśmy do stępa.
Po około godzinie jazdy przez pola, łąki i lasy Helen spytała.
- Czy wasze konie boją się aut?
- Harfan może nie tyle co się boi ale może mu odbijać jak zawsze gdy widzi coś dziwnego - odparłam.
- Aha...a Ela?
- Rzadko jeżdżę z nią obok samochodów ale nie powinna się bardzo bać.
- No dobra. Spróbujemy. Chodzi o to, że musimy przejechać obok dość ruchliwej ulicy, a niestety nie ma innej drogi nad jezioro.
- Ha! Będzie śmiesznie - podsumowałam.
Miałam rację. Gdy tylko drogą przejechał szybko pierwszy samochód El Vandera zarżała jednocześnie odskakując od ulicy z zamiarem ucieczki. Pewnie tak też by się stało gdyby Helen jej nie utrzymała. Electra zachowała obojętność, a Harfan jako, że był najdalej uniósł tylko gwałtownie łeb i postawił uszy.
- Ta..luzik - mruknęłam do siebie kiedy podjeżdżaliśmy bliżej. Musieliśmy przejechać obok szosy dość krótki kawałek ale jednak Harfanowi i Vandzi trochę się to nie spodobało. Obok nas przejechały dwa samochody, Harfan bryknął, a klacz z przodu odsunęła się od jezdni. Electra tylko drgnęła - widać była najnormalniejsza z tej trójki koni. Stępowałyśmy dalej powoli i ostrożnie uspokajając konie, aż tu nagle drogą przejechała ciężarówka. Jak na złość po tej samej stronie co my! Wtoczyła się głośno w pole widzenia koni powodując tym samym ich zawał. O matko! Ciężarówka, jakie to straszne! - pomyślał Harfan po czym stanął dęba. Pochyliłam się do przodu i złapałam za jego szyję (za grzywę byłoby łatwiej ale oczywiście ja zdecydowałam się mu ją obciąć!). Harfan wierzgnął parę razy przednimi kopytami, a jego uszy przyległy płasko do potylicy. Kiedy stanął z powrotem czterema kopytami na ziemi miałam pół sekundy żeby się zorientować, że klacze pognały do przodu. Poczułam mocne szarpnięcie gdy wałach wystrzelił jak z procy by je dogonić. Zrobił na szczęście tylko pięć tak szybkich fuli bo Helen i Kinzie już udało się zatrzymać swoje konie. Harfan gdy to zobaczył zdziwiony wyhamował gwałtownie wjeżdżając obok Electry żeby w nią nie w paść i zatrzymał się. Jednak znowu położył po sobie uszy i już przymierzał się do kopnięcia srokatej klaczy kiedy krzyknęłam.
- Harfan! Nie wolno! - dałam mu mocnego bata w łopatkę - Oszalałeś?!
Koń na moje polecenie odsunął się dwa kroki od klaczy i wycofał tak by znaleźć się za nią.
- Wszyscy cali? - spytała Helen poklepując uspokajająco El Vanderę.
- Tak - odparła Kinzie.
- Jasne - dodałam - Ale chyba z mózgiem Harfana coś jest nie tak - zażartowałam drapiąc srokacza za uchem jak psa.
- Dobra. Już bardzo blisko do naszego celu - Helen nakazała klaczy ruszyć spokojnym stępem - Przy jeziorze schłodzimy konie i zrobimy sobie piknik.
- Umieram z głodu - westchnęłam.
- Ja też - przyznała Kinzie.
C.D.N.
*bez wody ;p
- Galopujemy! - usłyszałam z przodu głos Helen i ani się obejrzałam Harfan zerwał się żeby dogonić już zaczynające galopować klacze. Ściągnęłam wodze i usiadłam mocno w siodle.
- O nie, tak się nie będziemy bawić - mruknęłam i nakazałam wałachowi zwolnić. Na szczęście ścieżka prowadziła wąsko między drzewami więc Harfan nie mógł tak od wyprzedzić Electry. Myślę, że gdyby było inaczej trudno by mi było go od tego powstrzymać.
Przegalopowałyśmy parę zakrętów i zwolniłyśmy z powrotem do stępa. W końcu czemu się dziwić? to był rajd, a na rajdach zazwyczaj się głównie stępuje. Po chwili Helen odwróciła się w siodle.
- Dziewczyny, przed nami tor numer jeden! - uśmiechnęła się, odwróciła z powrotem i pogoniła klacz do spokojnego roboczego galopu. Ja i Kinzie również przyspieszyłyśmy i po chwili naszym oczom ukazała się pierwsza przeszkoda - cienkie zwalone drzewo. Po przeskoczeniu go Harfan bryknął wysoko, a ja zsunęłam się na przedni łęk. Na szczęście jeszcze przed drugą przeszkodą zdołałam wspiąć się z powrotem na siodło i zrobić niewielki odstęp. Kolejną przeszkodą były dwa patyki ułożone w "x" na dwóch kamieniach po obu stronach ścieżki. Całość miała pełnić funkcję prowizorycznej 40 cm koperty. Kolejnymi dwoma przeszkodami były joker i rów*. Po przejechaniu tego toru długo stępowałyśmy żeby konie odpoczęły.
- Kto to wszystko układał? - spytała Kinzie klepiąc po szyi Electrę.
- Instruktorzy i byli klubowicze podczas jazd w tereny. Dobra, jedziemy na kolejny tor?
Zgalopowałyśmy i najechałyśmy na "bankiet" (w rzeczywistości był to po prostu stromy wjazd pod górkę o wysokości ok 80 cm, na który należało wskoczyć). Przeskoczyłyśmy dwie kłody (skok wyskok), niewielki strumień i hydrę.
- To by było na tyle z drugiego toru - powiedziała Helen - Został nam jeszcze tylko jeden ale przejedziemy go za chwilę bo to w końcu rajd, a nie trening cross'owy. Konie muszą odpocząć.
I tak też zrobiłyśmy. Kiedy konie odpoczęły na rozstaju dróg skręciłyśmy w prawo i pojechałyśmy trzeci tor. Ten składał się z oksera zrobionego z patyków oraz tak samo wykonanego szeregu trzech stacjonat. Na koniec przeskoczyłyśmy kopertę i kłodę. Poklepałyśmy konie i przeszłyśmy do stępa.
Po około godzinie jazdy przez pola, łąki i lasy Helen spytała.
- Czy wasze konie boją się aut?
- Harfan może nie tyle co się boi ale może mu odbijać jak zawsze gdy widzi coś dziwnego - odparłam.
- Aha...a Ela?
- Rzadko jeżdżę z nią obok samochodów ale nie powinna się bardzo bać.
- No dobra. Spróbujemy. Chodzi o to, że musimy przejechać obok dość ruchliwej ulicy, a niestety nie ma innej drogi nad jezioro.
- Ha! Będzie śmiesznie - podsumowałam.
Miałam rację. Gdy tylko drogą przejechał szybko pierwszy samochód El Vandera zarżała jednocześnie odskakując od ulicy z zamiarem ucieczki. Pewnie tak też by się stało gdyby Helen jej nie utrzymała. Electra zachowała obojętność, a Harfan jako, że był najdalej uniósł tylko gwałtownie łeb i postawił uszy.
- Ta..luzik - mruknęłam do siebie kiedy podjeżdżaliśmy bliżej. Musieliśmy przejechać obok szosy dość krótki kawałek ale jednak Harfanowi i Vandzi trochę się to nie spodobało. Obok nas przejechały dwa samochody, Harfan bryknął, a klacz z przodu odsunęła się od jezdni. Electra tylko drgnęła - widać była najnormalniejsza z tej trójki koni. Stępowałyśmy dalej powoli i ostrożnie uspokajając konie, aż tu nagle drogą przejechała ciężarówka. Jak na złość po tej samej stronie co my! Wtoczyła się głośno w pole widzenia koni powodując tym samym ich zawał. O matko! Ciężarówka, jakie to straszne! - pomyślał Harfan po czym stanął dęba. Pochyliłam się do przodu i złapałam za jego szyję (za grzywę byłoby łatwiej ale oczywiście ja zdecydowałam się mu ją obciąć!). Harfan wierzgnął parę razy przednimi kopytami, a jego uszy przyległy płasko do potylicy. Kiedy stanął z powrotem czterema kopytami na ziemi miałam pół sekundy żeby się zorientować, że klacze pognały do przodu. Poczułam mocne szarpnięcie gdy wałach wystrzelił jak z procy by je dogonić. Zrobił na szczęście tylko pięć tak szybkich fuli bo Helen i Kinzie już udało się zatrzymać swoje konie. Harfan gdy to zobaczył zdziwiony wyhamował gwałtownie wjeżdżając obok Electry żeby w nią nie w paść i zatrzymał się. Jednak znowu położył po sobie uszy i już przymierzał się do kopnięcia srokatej klaczy kiedy krzyknęłam.
- Harfan! Nie wolno! - dałam mu mocnego bata w łopatkę - Oszalałeś?!
Koń na moje polecenie odsunął się dwa kroki od klaczy i wycofał tak by znaleźć się za nią.
- Wszyscy cali? - spytała Helen poklepując uspokajająco El Vanderę.
- Tak - odparła Kinzie.
- Jasne - dodałam - Ale chyba z mózgiem Harfana coś jest nie tak - zażartowałam drapiąc srokacza za uchem jak psa.
- Dobra. Już bardzo blisko do naszego celu - Helen nakazała klaczy ruszyć spokojnym stępem - Przy jeziorze schłodzimy konie i zrobimy sobie piknik.
- Umieram z głodu - westchnęłam.
- Ja też - przyznała Kinzie.
C.D.N.
*bez wody ;p
Od Cole'a - Pierwszy dzień
Wrzuciłem torbę ze swoimi rzeczami na siedzenie czarnego suva.
- Więc jednak wyjeżdżasz? - usłyszałem głos Samanthy, mojej najlepszej przyjaciółki.
- Ta - mruknąłem, zamykając drzwi samochodu i odwracając się w stronę czerwonowłosej dziewczyny.
- Szkoda - powiedziała Sam bardziej do siebie niż do mnie po czym zajrzała do przyczepy, w której stały już konie. - Zabierasz Scar? - zdziwiła się.
- Jak widać - odparłem. - Powinienem już wyjeżdżać.
- W takim razie... cześć. - Powiedziała dziewczyna.
- Na razie - odpowiedziałem, wsiadając do samochodu.
Sam odeszła zanim zdążyłem odpalić. Nigdy nie lubiła pożegnań.
***
Kiedy wysiadłem z samochodu podeszła do mnie jakaś kobieta. Jak się okazało była to Helen, właścicielka stadniny. Szybko pokazała mi gdzie są stajnie, padoki, siodlarnia i domki, po czym dając mi klucz do jednego z domków, powiedziała że musi już iść na lekcję. Helen poszła na lekcję, a ja wyprowadziłem konie z przyczepy. Zostawiłem konie w stajni, a następnie zaniosłem swój sprzęt do siodlarni. Na koniec zabrałem z samochodu torbę z moimi rzeczami i zaniosłem ją do domku. Po rozpakowaniu się postanowiłem zabrać Eversora na przejażdżkę i przy okazji zwiedzić tereny stadniny.
Wchodząc do stajni zauważyłem jakąś dziewczynę stojącą przy boksie jednego z klubowych koni. Pomyślałem, że fajnie byłoby kogoś tu poznać...
- Cześć - odezwałem się podchodząc do dziewczyny.
Ktoś?
- Więc jednak wyjeżdżasz? - usłyszałem głos Samanthy, mojej najlepszej przyjaciółki.
- Ta - mruknąłem, zamykając drzwi samochodu i odwracając się w stronę czerwonowłosej dziewczyny.
- Szkoda - powiedziała Sam bardziej do siebie niż do mnie po czym zajrzała do przyczepy, w której stały już konie. - Zabierasz Scar? - zdziwiła się.
- Jak widać - odparłem. - Powinienem już wyjeżdżać.
- W takim razie... cześć. - Powiedziała dziewczyna.
- Na razie - odpowiedziałem, wsiadając do samochodu.
Sam odeszła zanim zdążyłem odpalić. Nigdy nie lubiła pożegnań.
***
Kiedy wysiadłem z samochodu podeszła do mnie jakaś kobieta. Jak się okazało była to Helen, właścicielka stadniny. Szybko pokazała mi gdzie są stajnie, padoki, siodlarnia i domki, po czym dając mi klucz do jednego z domków, powiedziała że musi już iść na lekcję. Helen poszła na lekcję, a ja wyprowadziłem konie z przyczepy. Zostawiłem konie w stajni, a następnie zaniosłem swój sprzęt do siodlarni. Na koniec zabrałem z samochodu torbę z moimi rzeczami i zaniosłem ją do domku. Po rozpakowaniu się postanowiłem zabrać Eversora na przejażdżkę i przy okazji zwiedzić tereny stadniny.
Wchodząc do stajni zauważyłem jakąś dziewczynę stojącą przy boksie jednego z klubowych koni. Pomyślałem, że fajnie byłoby kogoś tu poznać...
- Cześć - odezwałem się podchodząc do dziewczyny.
Ktoś?
piątek, 14 sierpnia 2015
Od Kinzie C.D. Kate - Nowe miejsce - nowe życie
Właśnie szłam do paszarni po jedzenie dla koni ale zatrzymałam się kiedy dziewczyna mnie zagadała.
- Cześć - uśmiechnęłam się. Wyglądała na jakieś dwa może trzy lata ode mnie starszą - Helen wspominała, że dziś ma się zjawić nowa uczennica. To pewnie ty.
Pokiwała trochę niepewnie głową.
- A! Szukasz właścicielki? To właśnie Helen, poczekaj tu, a ja zaraz ją zawołam - z tymi słowy zostawiłam nową na środku placu przed stajniami i pobiegłam do siodlarni. Wiedziałam, że instruktorka akurat tam przesiaduje i robi porządki. Gdy wbiegłam do środka prawie potknęłam się o jakieś siodło.
- Jezu! Ty tu robisz remont czy co? - spytałam ogarniając wzrokiem porozkładany na podłodze sprzęt, poprzesuwane skrzynie ze szczotkami i stertę brudnych czapraków w kącie, która najbardziej rzucała się w oczy. Uniosłam brwi zatrzymując na niej wzrok. Helen stojąca po środku tego wszystkiego z miotła w ręce podążyła za moim wzrokiem.
- A to! To trzeba będzie wyprać i nawet wiem kto się tym zajmie - uśmiechnęła się, a ja przewróciłam oczami.
- Dobra zajmę się tym po nakarmieniu koni. Ale nie po to tu przyszłam, przyjechała ta nowa uczennica. Wygląda na trochę nieśmiałą.
- Zajmij się nią przez chwilkę i pokaż jej ten boks, wiesz, który - poprosiła - Ja zaraz do was przyjdę tylko skończę tu zamiatać.
- Ok, ale karmienie.
- A tak w ogóle to która godzina?
- Czternasta.
- Kinzie! Do karmienia jest jeszcze godzina!
- Co?
- No idź bo się biedaczka zgubi.
Wybiegłam na zewnątrz i dołączyłam do nowo poznanej dziewczyny. Zauważyłam, że wyprowadziła już z przyczepy swojego konia. Był niespokojny i kręcił się w miejscu podczas gdy ona próbowała go uspokoić. Koń był maści kasztanowatej i był dużo wyższy od Electry.
- Duży - skomentowałam kiwając z uznaniem głową - Jak ma na imię?
- Spartan - odparła dziewczyna.
- Ładne imię - roześmiałam się.
- Z czego się tak śmiejesz?
- W klubie mamy Spartę. Trochę podobne imiona, ale ta klacz...to jego zupełne przeciwieństwo. No, ale nie znam jeszcze tqojego imienia.
- Kate.
- Ja jestem Kinzie, nie jestem uczennicą tylko pomagającą. Helen powiedziała, że zaraz do nas przyjdzie. Na razie ja mam cię oprowadzić. Więc chodź, zaprowadzimy Spartana do boksu.
Ruszyłam w stronę stajni, a dziewczyna poszła za mną prowadząc kasztanka. Weszłyśmy do stajni i skierowałyśmy się w stronę boksu, który rano razem z Helen wysprzątałyśmy specjalnie dla konia nowej klubowiczki. Kate pozwoliła Spartanowi powąchać nowe miejsce i spokojnie się z nim zapoznać, a następnie wprowadziła go do środka i odpięła uwiąz. Zamknęłyśmy boks.
- Będzie musiał się przyzwyczaić do nowego miejsca - powiedziała Kate patrząc na swojego konia kręcącego się po nowym boksie. Chwil go obserwowałyśmy po czym Kate przerwała ciszę.
- A ten obok to klacz? - wskazała na konia w boksie obok.
- Nie, to Harfan. Koń mojej koleżanki - wyjaśniłam.
- To dobrze, bo Spartan to ogier.
- Ogier? Myślałam, że ogiery są tylko do hodowli.
Kate?
- Cześć - uśmiechnęłam się. Wyglądała na jakieś dwa może trzy lata ode mnie starszą - Helen wspominała, że dziś ma się zjawić nowa uczennica. To pewnie ty.
Pokiwała trochę niepewnie głową.
- A! Szukasz właścicielki? To właśnie Helen, poczekaj tu, a ja zaraz ją zawołam - z tymi słowy zostawiłam nową na środku placu przed stajniami i pobiegłam do siodlarni. Wiedziałam, że instruktorka akurat tam przesiaduje i robi porządki. Gdy wbiegłam do środka prawie potknęłam się o jakieś siodło.
- Jezu! Ty tu robisz remont czy co? - spytałam ogarniając wzrokiem porozkładany na podłodze sprzęt, poprzesuwane skrzynie ze szczotkami i stertę brudnych czapraków w kącie, która najbardziej rzucała się w oczy. Uniosłam brwi zatrzymując na niej wzrok. Helen stojąca po środku tego wszystkiego z miotła w ręce podążyła za moim wzrokiem.
- A to! To trzeba będzie wyprać i nawet wiem kto się tym zajmie - uśmiechnęła się, a ja przewróciłam oczami.
- Dobra zajmę się tym po nakarmieniu koni. Ale nie po to tu przyszłam, przyjechała ta nowa uczennica. Wygląda na trochę nieśmiałą.
- Zajmij się nią przez chwilkę i pokaż jej ten boks, wiesz, który - poprosiła - Ja zaraz do was przyjdę tylko skończę tu zamiatać.
- Ok, ale karmienie.
- A tak w ogóle to która godzina?
- Czternasta.
- Kinzie! Do karmienia jest jeszcze godzina!
- Co?
- No idź bo się biedaczka zgubi.
Wybiegłam na zewnątrz i dołączyłam do nowo poznanej dziewczyny. Zauważyłam, że wyprowadziła już z przyczepy swojego konia. Był niespokojny i kręcił się w miejscu podczas gdy ona próbowała go uspokoić. Koń był maści kasztanowatej i był dużo wyższy od Electry.
- Duży - skomentowałam kiwając z uznaniem głową - Jak ma na imię?
- Spartan - odparła dziewczyna.
- Ładne imię - roześmiałam się.
- Z czego się tak śmiejesz?
- W klubie mamy Spartę. Trochę podobne imiona, ale ta klacz...to jego zupełne przeciwieństwo. No, ale nie znam jeszcze tqojego imienia.
- Kate.
- Ja jestem Kinzie, nie jestem uczennicą tylko pomagającą. Helen powiedziała, że zaraz do nas przyjdzie. Na razie ja mam cię oprowadzić. Więc chodź, zaprowadzimy Spartana do boksu.
Ruszyłam w stronę stajni, a dziewczyna poszła za mną prowadząc kasztanka. Weszłyśmy do stajni i skierowałyśmy się w stronę boksu, który rano razem z Helen wysprzątałyśmy specjalnie dla konia nowej klubowiczki. Kate pozwoliła Spartanowi powąchać nowe miejsce i spokojnie się z nim zapoznać, a następnie wprowadziła go do środka i odpięła uwiąz. Zamknęłyśmy boks.
- Będzie musiał się przyzwyczaić do nowego miejsca - powiedziała Kate patrząc na swojego konia kręcącego się po nowym boksie. Chwil go obserwowałyśmy po czym Kate przerwała ciszę.
- A ten obok to klacz? - wskazała na konia w boksie obok.
- Nie, to Harfan. Koń mojej koleżanki - wyjaśniłam.
- To dobrze, bo Spartan to ogier.
- Ogier? Myślałam, że ogiery są tylko do hodowli.
Kate?
Witamy Cole'a Mayera!
Imię: Cole
Nazwisko: Meyer
Wiek: 19 lat
Charakter: Cole jest z reguły miły, lubi poznawać nowych ludzi i spędzać czas z przyjaciółmi, ale nie pogardzi też chwilą samotności. Bardzo rzadko się uśmiecha. Nie lubi opowiadać swojej historii, stara się zapomnieć o przeszłości. Cole jest świetnym kłamcą, jednak nigdy nie okłamuje przyjaciół. Nie należy do osób naiwnych. Lubi ryzyko, zwykle najpierw coś robi, a dopiero później myśli o konsekwencjach.
Historia: Rodzice Cole'a mają niewielką stadninę, więc Cole miał kontakt z końmi od zawsze. Przyjechał tu żeby zapomnieć o pewnym wypadku...
Rodzina: rodzice - Thomas i Helen
Dziewczyna: aktualnie brak
Przyjaciele: w klubie na razie brak
Koń: Scarlett, Eversor
Hobby: jazda konna, motoryzacja, sport, muzyka
Doświadczenie: około 16 lat
Specjalizacje: ujeżdżenie, skoki, rekreacja
Domek: sam
Gracza: remembered
Od Rebeki C.D. - Rajd
Po wyjechaniu ze stadniny skierowałyśmy się w stronę rozległej łąki usianej kolorowymi kwiatami. Jechałyśmy spokojnym stępem, a konie oganiały się od gzów ogonami. Czasem przystawały żeby się podrapać lecz my poganiałyśmy je do dalszej jazdy i pacnięciem zabijałyśmy muchy. Co jakiś czas też któryś z koni schylał się z zamiarem zjedzenia trawy ale wtedy również ściskałyśmy je łydkami żeby przestały. Ja i Kinzie rozglądałyśmy się dookoła z zaciekawieniem oglądając piękne widoki. Duże rondo kapelusza rzucało cień na moją twarz dzięki czemu nie musiałam się zasłaniać przed ostrym słońcem.
- Gdzie jedziemy? - zapytała Kinzie.
Helen odwróciła się z uśmiechem.
- Na razie jedziemy drogą prowadzącą nad rzekę. Tam będzie pierwszy przystanek. Potem pokażę wam leśne trasy, parę razy się zatrzymamy, a na końcu pojedziemy nad jezioro na pławienie. Podoba wam się?
- Jasne! - krzyknęłam.
- Zapowiada się ciekawie - dodała Kinze - A jak wracamy?
- Trochę inną drogą, przez takie fajne pagórki, wsie i las w dole.
- W dole? - spytałam.
- No tak. Co w tym dziwnego? Jest położony w dolince parędziesiąt metrów niżej.
Po chwili zanurzyłyśmy się w gęstym ciemnym lesie, do którego słońce już nie docierało z taką mocą. Pośród drzew owszem, było duszno ale przynajmniej nieco chłodniej. Jechałyśmy wydeptanymi ścieżkami, zjeżdżałyśmy ze stromych górek, a pod jeszcze stromsze wjeżdżałyśmy. Kinzie jadąca przede mną odchyliła się mocno do tyłu gdy zjeżdżała krótkim ale bardzo stromym zjazdem. Ja natomiast odczekałam chwilę żeby w nią nie wpaść i również ruszyłam przed siebie. W pewnym momencie Electra źle stanęła prawą tylną nogą i poślizgnęła się, a resztę drogi zjechała na zadzie. Harfan postawił uszy ale na szczęście nie wpadł na "wspaniały" pomysł naśladowania klaczy. Gdy Electra zjechała na dół i wyprostowała tylne nogi Kinzie poklepała ją.
- Helen, nie mówiłaś, że to będzie hardkorowy rajd.
- To teraz wam mówię - zaśmiała się kiedy do nich dołączyłam.
Po ponad godzinie dojechałyśmy do pierwszego postoju. Naszym oczom ukazała się płytka rzeka z dnem wyłożonym jasnymi gładkimi kamieniami. Na brzegu rosła soczysta zielona trawa, na którą konie od razu się rzuciły. Zeszłyśmy na ziemi, poluzowałyśmy popręgi i podciągnęłyśmy strzemiona, zabezpieczyłyśmy wodze. Potem podeszłyśmy do strumienia. Woda była chłodna i przejrzysta, a nurt szybki. Co pewien czas w rzece pojawiały się małe wodospady. Kucnęłam i zanurzyłam w wodzie rękę żeby się napić lecz w tym samym momencie poczułam mocne pchnięcie i poleciałam do przodu. Wpadłam do rzeczki rozchlapując wodę, a El Vandera podniosła gwałtownie głowę by zobaczyć co się stało. Usiadłam w wodzie na i tak już mokrym tyłku i spojrzałam na Kinzie i Helen śmiejące się na cały głos. Przez chwilę wpatrywałam się w nie bez wyrazu, a po chwili wykrzywiłam usta w sarkastycznym uśmechu.
- Taaak... - napiłam się chłodnej wody ze strumienia i podniosłam się. Bez słowa podeszłam do Harfana i zaczęłam grzebać w jukach udając, że czegoś szukam.
- Ej! Becky nie obrażaj się! - powiedziała Kinzie. Podeszłam do niej i zlustrowałam ją wzrokiem udając obrażoną. Dziewczyna już otworzyła usta żeby coś powiedzieć kiedy uśmiechnęłam się w jednym ruchem niczym mistrz karate wywróciłam ją prosto do wody. Teraz to ja zaczęłam się śmiać, a Helen hm... Helen miała naprawdę dziwną minę.
- Orzesz ty podstępna, mała... - Kinzie zaczęła się śmiać podnosząc się. Uklękła w płytkiej wodzie i chlapnęła na mnie.
- Kinzie! - również ją pochlapałam, a ona z piskiem skuliła się - Tak się chcesz bawić? - weszłam ze śmiechem do wody i zaczęła się bitwa. Zanurzyłyśmy się po kolana, przewracałyśmy się, chlapałyśmy i wrzeszczałyśmy aż Helen upomniała nas żebyśmy nie spłoszyły koni. Na to obie spojrzałyśmy najpierw na nią, potem na siebie.
- Raz, dwa, trzy... - szepnęłam i zalałyśmy instruktorkę falą wody.
Jeszcze przez jakieś dwadzieścia minut wariowałyśmy wszystkie trzy podtapiając się nawzajem i ochlapując. Wreszcie całe mokre wyszłyśmy na brzeg. Wycisnęłam wodę z włosów splecionych w warkocz, a Kinzie wytarła okulary o grzywę Electry co nie wiele dało ale jako że całe jej ubranie było mokre nie miała lepszego wybory. Po chwili wsiadłyśmy na konie i ruszyłyśmy w dalszą drogę. Jechałyśmy lasem, a z naszych ubrań ociekała woda. Nie martwiłyśmy się tym jednak gdyż panowała temperatura ok 34° i wiedziałyśmy, że zaraz wyschniemy.
C.D.N.
- Gdzie jedziemy? - zapytała Kinzie.
Helen odwróciła się z uśmiechem.
- Na razie jedziemy drogą prowadzącą nad rzekę. Tam będzie pierwszy przystanek. Potem pokażę wam leśne trasy, parę razy się zatrzymamy, a na końcu pojedziemy nad jezioro na pławienie. Podoba wam się?
- Jasne! - krzyknęłam.
- Zapowiada się ciekawie - dodała Kinze - A jak wracamy?
- Trochę inną drogą, przez takie fajne pagórki, wsie i las w dole.
- W dole? - spytałam.
- No tak. Co w tym dziwnego? Jest położony w dolince parędziesiąt metrów niżej.
Po chwili zanurzyłyśmy się w gęstym ciemnym lesie, do którego słońce już nie docierało z taką mocą. Pośród drzew owszem, było duszno ale przynajmniej nieco chłodniej. Jechałyśmy wydeptanymi ścieżkami, zjeżdżałyśmy ze stromych górek, a pod jeszcze stromsze wjeżdżałyśmy. Kinzie jadąca przede mną odchyliła się mocno do tyłu gdy zjeżdżała krótkim ale bardzo stromym zjazdem. Ja natomiast odczekałam chwilę żeby w nią nie wpaść i również ruszyłam przed siebie. W pewnym momencie Electra źle stanęła prawą tylną nogą i poślizgnęła się, a resztę drogi zjechała na zadzie. Harfan postawił uszy ale na szczęście nie wpadł na "wspaniały" pomysł naśladowania klaczy. Gdy Electra zjechała na dół i wyprostowała tylne nogi Kinzie poklepała ją.
- Helen, nie mówiłaś, że to będzie hardkorowy rajd.
- To teraz wam mówię - zaśmiała się kiedy do nich dołączyłam.
Po ponad godzinie dojechałyśmy do pierwszego postoju. Naszym oczom ukazała się płytka rzeka z dnem wyłożonym jasnymi gładkimi kamieniami. Na brzegu rosła soczysta zielona trawa, na którą konie od razu się rzuciły. Zeszłyśmy na ziemi, poluzowałyśmy popręgi i podciągnęłyśmy strzemiona, zabezpieczyłyśmy wodze. Potem podeszłyśmy do strumienia. Woda była chłodna i przejrzysta, a nurt szybki. Co pewien czas w rzece pojawiały się małe wodospady. Kucnęłam i zanurzyłam w wodzie rękę żeby się napić lecz w tym samym momencie poczułam mocne pchnięcie i poleciałam do przodu. Wpadłam do rzeczki rozchlapując wodę, a El Vandera podniosła gwałtownie głowę by zobaczyć co się stało. Usiadłam w wodzie na i tak już mokrym tyłku i spojrzałam na Kinzie i Helen śmiejące się na cały głos. Przez chwilę wpatrywałam się w nie bez wyrazu, a po chwili wykrzywiłam usta w sarkastycznym uśmechu.
- Taaak... - napiłam się chłodnej wody ze strumienia i podniosłam się. Bez słowa podeszłam do Harfana i zaczęłam grzebać w jukach udając, że czegoś szukam.
- Ej! Becky nie obrażaj się! - powiedziała Kinzie. Podeszłam do niej i zlustrowałam ją wzrokiem udając obrażoną. Dziewczyna już otworzyła usta żeby coś powiedzieć kiedy uśmiechnęłam się w jednym ruchem niczym mistrz karate wywróciłam ją prosto do wody. Teraz to ja zaczęłam się śmiać, a Helen hm... Helen miała naprawdę dziwną minę.
- Orzesz ty podstępna, mała... - Kinzie zaczęła się śmiać podnosząc się. Uklękła w płytkiej wodzie i chlapnęła na mnie.
- Kinzie! - również ją pochlapałam, a ona z piskiem skuliła się - Tak się chcesz bawić? - weszłam ze śmiechem do wody i zaczęła się bitwa. Zanurzyłyśmy się po kolana, przewracałyśmy się, chlapałyśmy i wrzeszczałyśmy aż Helen upomniała nas żebyśmy nie spłoszyły koni. Na to obie spojrzałyśmy najpierw na nią, potem na siebie.
- Raz, dwa, trzy... - szepnęłam i zalałyśmy instruktorkę falą wody.
Jeszcze przez jakieś dwadzieścia minut wariowałyśmy wszystkie trzy podtapiając się nawzajem i ochlapując. Wreszcie całe mokre wyszłyśmy na brzeg. Wycisnęłam wodę z włosów splecionych w warkocz, a Kinzie wytarła okulary o grzywę Electry co nie wiele dało ale jako że całe jej ubranie było mokre nie miała lepszego wybory. Po chwili wsiadłyśmy na konie i ruszyłyśmy w dalszą drogę. Jechałyśmy lasem, a z naszych ubrań ociekała woda. Nie martwiłyśmy się tym jednak gdyż panowała temperatura ok 34° i wiedziałyśmy, że zaraz wyschniemy.
C.D.N.
Od Kate - Nowe miejsce - nowe życie
Jechałam polną drogą , wypatrując Klubu Jeździeckiego. Co jakiś czas
słyszałam niepewne rżenie Spartana , mojego konia. Nagle kopnął w
przyczepę. Zjechałam na pobocze , wyszłam z samochodu i zajrzałam do
ogiera przez boczne drzwi. Ogier stał przerażony i błyskał białkami ,
kładąc uszy po sobie. Weszłam do przyczepy i powoli go dotknęłam.
- Spokojnie Spartan , jesteśmy prawie na miejscu. - Szeptałam mu na ucho , bawiąc się jego grzywką lekko przysłaniającą strzałkę i oczy. Po jakimś czasie zwierzę zaczęło podnosić uszy , odprężyło się. Weszłam do samochodu i ruszyłam. W końcu , po piętnastu minutach drogi ujrzałam padoki i stajnie. Wjechałam na podwórze i zaparkowałam samochód tak , by nie przeszkadzał odjeżdżającym. Wyszłam z samochodu i zaczęłam się rozglądać. Widziałam błąkających się jeźdźców , jednych z końmi , drugich bez. W końcu , zbierając w sobie rzadką u mnie odwagę podeszłam do jednej dziewczyny.
- Hej. Wiesz może , gdzie jest właścicielka? Przyjechałam z koniem , chciałabym zarezerwować boks i dołączyć do Klubu Jeździeckiego. - Powiedziałam spokojnym , łagodnym głosem.
Ktoś?
- Spokojnie Spartan , jesteśmy prawie na miejscu. - Szeptałam mu na ucho , bawiąc się jego grzywką lekko przysłaniającą strzałkę i oczy. Po jakimś czasie zwierzę zaczęło podnosić uszy , odprężyło się. Weszłam do samochodu i ruszyłam. W końcu , po piętnastu minutach drogi ujrzałam padoki i stajnie. Wjechałam na podwórze i zaparkowałam samochód tak , by nie przeszkadzał odjeżdżającym. Wyszłam z samochodu i zaczęłam się rozglądać. Widziałam błąkających się jeźdźców , jednych z końmi , drugich bez. W końcu , zbierając w sobie rzadką u mnie odwagę podeszłam do jednej dziewczyny.
- Hej. Wiesz może , gdzie jest właścicielka? Przyjechałam z koniem , chciałabym zarezerwować boks i dołączyć do Klubu Jeździeckiego. - Powiedziałam spokojnym , łagodnym głosem.
Ktoś?
Witamy Kate Wilson!
Imię: Kate
Nazwisko: Wilson
Wiek: 17 lat
Charakter: Kate jest przede wszystkim przyjacielska i trochę zamknięta w sobie. Lubi dobre towarzystwo , lecz lubi od czasu do czasu pobyć sama ze swoimi myślami. Jest szczera , wierna i nie kłamie , po prostu nie potrafiłaby skłamać chociaż raz. Zawsze pomocna , inteligentna i ambitna dziewczyna. Jest typem samotniczki kochającej konie , swoją gitarę i przyrodę. W głębi duszy romantyczka i poszukiwaczka przygód , wielka fanka adrenaliny.
Historia: Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Bardzo długo się podnosiła , nie chciała już jeździć. Jednak po jakimś czasie postanowiła do tego wrócić.
Rodzina:
Nie żyjąca matka Mery Wilson
Nie żyjący ojciec Ben Wilson
Chłopak: Niestety nie ma szczęścia w miłości , bardzo by chciała kogoś znaleźć...
Przyjaciele: Na razie nie ma żadnych przyjaciół.
Koń: Spartan
Hobby: Kate ma bardzo dużo hobby , aż się nie chce wymieniać... Ale cóż: przede wszystkim jeździ konno , tańczy , śpiewa , jeździ na deskorolce , gra na gitarze , flecie i skrzypcach , jeździ na łyżwach , gra w piłkę nożną , szkicuje , projektuje , interesuje się astronomia i astrologią.
Doświadczenie: 15 lat
Specjalizacje: skoki , rekreacja, ujeżdżenie,
Domek: sama
Gracza: 1234567.J
Inne zdjęcia:
Nazwisko: Wilson
Wiek: 17 lat
Charakter: Kate jest przede wszystkim przyjacielska i trochę zamknięta w sobie. Lubi dobre towarzystwo , lecz lubi od czasu do czasu pobyć sama ze swoimi myślami. Jest szczera , wierna i nie kłamie , po prostu nie potrafiłaby skłamać chociaż raz. Zawsze pomocna , inteligentna i ambitna dziewczyna. Jest typem samotniczki kochającej konie , swoją gitarę i przyrodę. W głębi duszy romantyczka i poszukiwaczka przygód , wielka fanka adrenaliny.
Historia: Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Bardzo długo się podnosiła , nie chciała już jeździć. Jednak po jakimś czasie postanowiła do tego wrócić.
Rodzina:
Nie żyjąca matka Mery Wilson
Nie żyjący ojciec Ben Wilson
Chłopak: Niestety nie ma szczęścia w miłości , bardzo by chciała kogoś znaleźć...
Przyjaciele: Na razie nie ma żadnych przyjaciół.
Koń: Spartan
Hobby: Kate ma bardzo dużo hobby , aż się nie chce wymieniać... Ale cóż: przede wszystkim jeździ konno , tańczy , śpiewa , jeździ na deskorolce , gra na gitarze , flecie i skrzypcach , jeździ na łyżwach , gra w piłkę nożną , szkicuje , projektuje , interesuje się astronomia i astrologią.
Doświadczenie: 15 lat
Specjalizacje: skoki , rekreacja, ujeżdżenie,
Domek: sama
Gracza: 1234567.J
Inne zdjęcia:
czwartek, 13 sierpnia 2015
Od Rebeki - Rajd
Budzik w komórce leżącej pod poduszką zadzwonił o 5:00. Szybko wyłączyłam go i schyliłam się by sprawdzić czy Kinzie się nie obudziła. Na szczęście mój budzik jej nie obudził. Zeszłam powoli po drabince i na palcach podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej przygotowane poprzedniego dnia ubranie. Szybko włożyłam niebieską bluzkę na ramiączkach, czarne bryczesy, a już w przedsionku wciągnęłam sztyblety i chwyciłam toczek i bat. Tak ubrana wybiegłam z domku i skierowałam się prosto do stajni. Tam dotarłam do boksu Harfana, który wyjątkowo w nim stał. Kiedy srokacz mnie zobaczył zarżał.
- No stary! Trening czeka! - chwyciłam szczotki leżące pod boksem i weszłam do środka. Tam przywitał mnie niemiły wyraz pyska szczurzącego się konia.
- Przestań głupolu - pacnęłam go lekko w pysk na co on zarzucił energicznie łbem. Jako, że stał w stajni całą no, dziwi się, że nie wyważył drzwi od boksu, ale za to był całkiem czysty tak więc wyczyszczenie go zajęło mi mało czasu (nie licząc faktu, że musiałam go przywiązać do kraty w boksie, żeby się nie wiercił). Przy czyszczeniu kopyt i zakładaniu ochraniaczy tradycyjnie trzy razy próbował mnie kopnąć, ale ja zdążyłam już sobie wypracować specjalny chwyt na niego więc tylko uświadomiłam go, że to na nic. Podczas siodłania mało mnie nie przygniótł do ściany, a przed dopięciem popręgu po prostu uwiązałam go krótko uniemożliwiając mu ugryzienie mnie. Przy zakładaniu ogłowia wcale nie poluzowałam uwiązu gdyż inaczej podniósłby wysoko głowę i nie opuszczał.
Kiedy Harfan był osiodłany wprowadziłam go na halę i wsiadłam na niego. Jak miło, że na hali stał jakiś parkur! Było na czym ćwiczyć.
Po rozstępowaniu i zrobieniu kilku kół ruszyłam kłusem. Parę razy musiałam dać Harfanowi mocnego bata żeby się nie wygłupiał. Chciał skracać ujeżdżalnię, uciekał przed wędzidłem, zarzucał głową i takie tam inne jego zabawy. W końcu zaczął iść jak normalny koń i po porządnej rozgrzewce popędziłam wałacha do galopu. Pierwsze fule wyglądały jakby się spłoszył, chciał mnie zrzucić, a do tego nogi mu się poplątały i głupol się potknął. Dopiero po przejechaniu całego kółka takim chaotycznym galopem z brykami zdołałam go uspokoić i zmusić do w miarę zebranego galopu. Tempem parkurowym pokonałam parę kółek w jedną i w drugą stronę, a po przerwie na stępa najechałam na okser. Można by o tym powiedzieć "bezbłędny skok" gdyby Harfan nie zwieńczył go standardowym bryknięciem z zadowolenia, przez które niemal wypadłam z siodła. Kiedy spróbowałam przeskoczyć resztę toru nie miałam tyle szczęścia. Tuż przed kopertą wałach zrobił gwałtowne hamowanie i ustawił się bokiem do przeszkody.
- Co ci nie pasuje? - pogoniłam go, a w odpowiedzi dostałam piękny wykop tylnymi nogami - Harfan! Co to ma być? - dałam mu lekkiego bata lecz on uznał to za świetną zabawę (albo rzucenie wyzwania -.-) i bryknął parę razy z wyskokiem. A potem znowu. Jeden bat = cztery baranki. Odchyliłam się i trochę zdenerwowana, a trochę rozbawiona, niewiele sobie robiąc z wysiłków konia siedziałam uparcie w siodle.
- Ee...co robisz? - usłyszałam nagle głos Helen. Instruktorka stanęła w wejściu podpierając się pod boki i robiąc komiczną minę.
- Ćwiczę do zawodów rodeo, wiesz?! - krzyknęłam sarkastycznie z uśmiechem na twarzy znosząc kolejną serię wierzgnięć.
- Aha. To się nie zmęcz bo dzisiaj jedziemy na rajd zapoznawczy - odparła.
- Co? - odwróciłam głowę bo akurat Harfan wymyślił sobie, że odwróci się o 180°.
- Pokażę wam tereny do przejażdżek.
- A! Super - Harfan uspokoił się na chwilę po czym najprawdopodobniej zobaczył coś w rodzaju ptaka bo drgnął rozstawiając nogi szeroko jak źrebak - Jemu zawsze tak odwala? - dodała Helen.
- No. Można tak powiedzieć.
- A, spoko. To zupełnie normalne - wzruszyła ramionami i poszła w stronę jadalni.
Po śniadaniu ja i Kinzie osiodłałyśmy swoje konie (a Helen El Vanderę) oraz wyposażyłyśmy je w juki wypchane wodą, owocami i kanapkami. Ogłowia założyłyśmy im na kantary, a do siodeł przypięłyśmy zwinięte uwiązy. Na głowy zamiast toczków włożyłyśmy kapelusze. Kiedy wszystkie byłyśmy gotowe stanęłyśmy przy koniowiązie i wsiadłyśmy na konie.
- No dziewczyny - powiedziała Helen podciągając popręg - Jadę na Vandzi, może być ciekawie.
- A co ona takiego robi? - spytałam.
- W sumie to nic specjalnego, tylko się płoszy.
- Ja jadę ostatnia! - zawołałam zakręcając w miejscu.
- Wyjęłaś mi to z ust.
Tak więc Helen pojechała pierwsza, Kinzie droga, a ja rzecz jasna ostatnia. Wyruszyłyśmy w drogę, a Anita stojąca przed stajnią wyciągnęła jakąś chusteczkę do nosa i machała nam nią do póki ze śmiechem nie znikłyśmy jej z oczu.
C.D.N.
- No stary! Trening czeka! - chwyciłam szczotki leżące pod boksem i weszłam do środka. Tam przywitał mnie niemiły wyraz pyska szczurzącego się konia.
- Przestań głupolu - pacnęłam go lekko w pysk na co on zarzucił energicznie łbem. Jako, że stał w stajni całą no, dziwi się, że nie wyważył drzwi od boksu, ale za to był całkiem czysty tak więc wyczyszczenie go zajęło mi mało czasu (nie licząc faktu, że musiałam go przywiązać do kraty w boksie, żeby się nie wiercił). Przy czyszczeniu kopyt i zakładaniu ochraniaczy tradycyjnie trzy razy próbował mnie kopnąć, ale ja zdążyłam już sobie wypracować specjalny chwyt na niego więc tylko uświadomiłam go, że to na nic. Podczas siodłania mało mnie nie przygniótł do ściany, a przed dopięciem popręgu po prostu uwiązałam go krótko uniemożliwiając mu ugryzienie mnie. Przy zakładaniu ogłowia wcale nie poluzowałam uwiązu gdyż inaczej podniósłby wysoko głowę i nie opuszczał.
Kiedy Harfan był osiodłany wprowadziłam go na halę i wsiadłam na niego. Jak miło, że na hali stał jakiś parkur! Było na czym ćwiczyć.
Po rozstępowaniu i zrobieniu kilku kół ruszyłam kłusem. Parę razy musiałam dać Harfanowi mocnego bata żeby się nie wygłupiał. Chciał skracać ujeżdżalnię, uciekał przed wędzidłem, zarzucał głową i takie tam inne jego zabawy. W końcu zaczął iść jak normalny koń i po porządnej rozgrzewce popędziłam wałacha do galopu. Pierwsze fule wyglądały jakby się spłoszył, chciał mnie zrzucić, a do tego nogi mu się poplątały i głupol się potknął. Dopiero po przejechaniu całego kółka takim chaotycznym galopem z brykami zdołałam go uspokoić i zmusić do w miarę zebranego galopu. Tempem parkurowym pokonałam parę kółek w jedną i w drugą stronę, a po przerwie na stępa najechałam na okser. Można by o tym powiedzieć "bezbłędny skok" gdyby Harfan nie zwieńczył go standardowym bryknięciem z zadowolenia, przez które niemal wypadłam z siodła. Kiedy spróbowałam przeskoczyć resztę toru nie miałam tyle szczęścia. Tuż przed kopertą wałach zrobił gwałtowne hamowanie i ustawił się bokiem do przeszkody.
- Co ci nie pasuje? - pogoniłam go, a w odpowiedzi dostałam piękny wykop tylnymi nogami - Harfan! Co to ma być? - dałam mu lekkiego bata lecz on uznał to za świetną zabawę (albo rzucenie wyzwania -.-) i bryknął parę razy z wyskokiem. A potem znowu. Jeden bat = cztery baranki. Odchyliłam się i trochę zdenerwowana, a trochę rozbawiona, niewiele sobie robiąc z wysiłków konia siedziałam uparcie w siodle.
- Ee...co robisz? - usłyszałam nagle głos Helen. Instruktorka stanęła w wejściu podpierając się pod boki i robiąc komiczną minę.
- Ćwiczę do zawodów rodeo, wiesz?! - krzyknęłam sarkastycznie z uśmiechem na twarzy znosząc kolejną serię wierzgnięć.
- Aha. To się nie zmęcz bo dzisiaj jedziemy na rajd zapoznawczy - odparła.
- Co? - odwróciłam głowę bo akurat Harfan wymyślił sobie, że odwróci się o 180°.
- Pokażę wam tereny do przejażdżek.
- A! Super - Harfan uspokoił się na chwilę po czym najprawdopodobniej zobaczył coś w rodzaju ptaka bo drgnął rozstawiając nogi szeroko jak źrebak - Jemu zawsze tak odwala? - dodała Helen.
- No. Można tak powiedzieć.
- A, spoko. To zupełnie normalne - wzruszyła ramionami i poszła w stronę jadalni.
Po śniadaniu ja i Kinzie osiodłałyśmy swoje konie (a Helen El Vanderę) oraz wyposażyłyśmy je w juki wypchane wodą, owocami i kanapkami. Ogłowia założyłyśmy im na kantary, a do siodeł przypięłyśmy zwinięte uwiązy. Na głowy zamiast toczków włożyłyśmy kapelusze. Kiedy wszystkie byłyśmy gotowe stanęłyśmy przy koniowiązie i wsiadłyśmy na konie.
- No dziewczyny - powiedziała Helen podciągając popręg - Jadę na Vandzi, może być ciekawie.
- A co ona takiego robi? - spytałam.
- W sumie to nic specjalnego, tylko się płoszy.
- Ja jadę ostatnia! - zawołałam zakręcając w miejscu.
- Wyjęłaś mi to z ust.
Tak więc Helen pojechała pierwsza, Kinzie droga, a ja rzecz jasna ostatnia. Wyruszyłyśmy w drogę, a Anita stojąca przed stajnią wyciągnęła jakąś chusteczkę do nosa i machała nam nią do póki ze śmiechem nie znikłyśmy jej z oczu.
C.D.N.
środa, 12 sierpnia 2015
Witamy Archenę TheBlood!
Nazwisko: TheBlood
Wiek: 17 lat
Charakter: Jest bardzo tajemniczą osobą, chociaż lubi przebywać z innymi ludźmi. Nie ma za bardzo poczucia humoru. Jest zazwyczaj odważna. Czasami bywa wredna, ale po za tym jest bardzo miłą osobą.
Historia: nie ma zbyt ciekawej historii. Od zawsze bardzo uwielbiała konie. W końcu rodzice wysłali ją na naukę, a potem tu.
Rodzina: Matka, ojciec i siostra
Chłopak: Brak
Przyjaciele: brak
Koń: Cień
Hobby: Jazda konna, zbieranie starych monet
Doświadczenie: 1,5 roku
Specjalizacje: ujeżdżenie
Domek: sam
Gracza: Natusiaoo
środa, 5 sierpnia 2015
Od Rebeki C.D. - Nowa w stajni
Po niedługim czasie mój tata pojechał do domu i zostałam sam na sam z instruktorką imieniem Helen.
- Dobra, to co? Może się rozpakujesz? - zaproponowała - Dużo masz bagaży? - dodała zerkając mi przez ramię na stojące obok pastwiska bagaże.
- Nie, tylko walizkę i dwie torby...i sprzęt konny - powiedziałam i wzięłam torby i walizkę. Uginając się pod tym całym ciężarem podeszłam z powrotem do Helen.
- Nie za ciężko ci? - spytała - Może wezmę coś od ciebie?
- No...dobra - podałam jej jedną torbę
- Siodła i reszty rzeczy może na razie nie bierz, wrócimy po nie zaraz - powiedziała widząc, że chcę jeszcze wrócić po resztę.
- Tak? Ok.
Helen zaprowadziła mnie do małego białego domku z niewielkim tarasem. Zagwizdałam.
- No...lepiej niż się spodziewałam.
- Klubowicze i tak nie będą spędzać w domkach dużo czasu, ale mimo to macie tam małą kuchenkę, pokoje i łazienki - otworzyła drzwi i weszłyśmy do krótkiego korytarza z wnękami po obu stronach i wieszakami na ubrania. Wnęki były częściowo zapełnione jakimiś butami i ubraniami. Skręciłyśmy w prawo i znalazłyśmy się w malutkim i przytulnym pokoiku mieszczącym piętrowe łóżko, długie biurko z dwoma krzesłami, szafę oraz regał. Dolne łóżko było już ewidentnie zajęte. Pościel i poduszki zwalone na górę przykryte były zmiętym kocem, a w nogach łóżka leżała jakaś otwarta książka.
- Tu śpi ta ruda? - zgadłam.
- Tak, ma na imię Kinzie. Ty niestety nie masz większego wyboru - wskazała na górne łóżko po czym odstawiła moją torbę pod drzwiami.
- Nie no, mi to pasuje. Lubię spać na górze - postawiłam walizkę i torbę pod oknem i otworzyłam je wpuszczając do wnętrza zapach koni, siana i skoszonej trawy.
- Dobra, to teraz możesz robić co chcesz, a o siódmej jest kolacja - po tych słowach wyszła z domku. Rozejrzałam się i nie mając nic lepszego do roboty zaczęłam się rozpakowywać. Otworzyłam szafę. Była do połowy wypchana ubraniami Kinzie więc ja postanowiłam zająć drugą połowę. Otworzyłam walizkę, z której niemal wysypały się rzeczy. Wzięłam wszystkie moje bluzki i spodnie i włożyłam je do szafy. Tao samo zrobiłam z resztą ubrań. Buty, kurtki i inne rzeczy, w których chodzi się na zewnątrz zaniosłam do przedsionka, a kiedy już się zupełnie rozpakowałam postanowiłam wyjść do stajni i zobaczyć jakie tu mają konie. Włożyłam więc stare podarte bordowe conversy i nie zawiązując ich tylko wpychając sznurówki do środka wyszłam przed domek.
Większość koni stała w stajniach. Właściwie poza Harfanem na padokach były jeszcze tylko dwa konie - kucyk szetlandzki i wysoki srokacz. Weszłam do jednej ze stajni i rozejrzałam się. Pierwszy boks po prawej podpisany był "Disney", a boks po lewej "Wdowa". Szłam powoli oglądając konie aż doszłam do drugiego boksu po lewej, który gwałtownie się otworzył i z rozmachem wyszła z niego ruda dziewczyna. W ostatniej chwili zatrzymała się żebyśmy się nie zderzyły.
- Pzestraszyłaś mnie - powiedziała uśmiechając się.
- Ty mnie też - odparłam.
Zapadła chwila ciszy, którą przerwała Kinzie.
- Widziałam jak przyjeżdżasz - powiedziała - Jak masz na imię?
- Rebeka, ale większość mówi na mnie Becky.
- Ja jestem Kinzie...
- Wiem - przerwałam jej - Helen mi o tobie mówiła.
- Czemu? - zmarszczyła brwi.
- Bo razem mieszkamy.
- O! To fajnie! - ucieszyła się.
- Ta...Co to za koń na, którym jeździłaś?
- Ten? - spytała wskazując boks za sobą - To Electra - uśmiechnęła się gdy klacz wystawiła głowę z boksu - I chyba chce cię poznać - dodała gdy klacz wyciągnęła szyję by mnie powąchać. Podeszłam do niej i podałam jej rękę do obwąchania, a następnie pogłaskałam Electrę.
- To twój koń? - spytałam.
- Tak.
- Ładny. Ma śliczne oczy.
- No wiem, są piękne - klacz ciekawie rozglądała się po stajni swoimi błękitnymi oczami.
- Co trenujesz?
- Na Electrze jeżdżę raczej rekreacyjnie i trochę sportowo. Ona lubi kiedy każda jazda jest inna więc trochę ujeżdżenia, trochę luźnych skoków, trochę zabawy i częste tereny. Trenuję też skoki ale Electra nie jest w tym jakaś szczególna więc jeżdżę na tutejszych koniach. A ty?
- Też skoki i sport, ale na swoim koniu. A oprócz tego od niedawna trenuję western. Niestety Harfan zupełnie się do tego nie nadaje więc też będę jeździć na tutejszych koniach. Z resztą jeszcze nie wiem czy mi to przypadnie do gustu.
- Też masz swojego konia? Fajnie, mogę go zobaczyć?
- Ta...jest na pastwisku.
Po tych słowach obie wyszłyśmy ze stajni i skierowałyśmy się w stronę padoków. Po drodze dowiedziałam się jeszcze, że Kinzie jest tutaj dopiero od wczoraj. Kiedy dotarłyśmy na miejsce naszym oczom ukazał się puste pastwisko przez, które to w jedną to w drugą przebiegał Harfan.
- Ja na prawdę coraz częściej myślę, że on ma ADHD - podsumowałam tę zabawną scenkę.
- No - zaśmiała się Kiznie - Czy on się nigdy nie męczy?
- Nie.
Obserwowałyśmy jak wałach wreszcie staje w miejscu po czym podchodzi ostrożnie do ogrodzenia po drugiej stronie. Zaczyna je wąchać, a po chwili podskakuje jak oparzony brykając przy okazji dwa razy jak dziki mustang.
- Jest taki płochliwy? - spytała roześmiana Kiznie.
- Nie, on tylko się bawi, ale przyznaję, lubi brykać. Tylko na zawodach jakoś dziwnym trafem zawsze zachowuje spokój. Dziwne.
- Jeździsz z nim na konkursy skokowe?
- Nom. Nie często ale jak jest w okolicy jakiś mały konkursik to korzystam.
- Ty też jesteś tu pomagającą?
- Nie! No coś ty! A ty jesteś? Chce ci się codziennie karmić konie i przewracać gówno w boksach?
- No, tak. Chyba inaczej bym się nie zatrudniła. Z resztą co można robić tutaj cały dzień jak nie pomagać przy koniach?
- Można na przykład na nich jeździć.
- No dobra, ale to nie cały dzień, reszta dnia jest wolna i wtedy się nudzę. Ja po prostu MUSZĘ coś ciagle robić.
- Dobra, jak chcesz. Ja ci nie bronię.
Potem nadszedł czas na kolację, którą zjadłyśmy w towarzystwie wszystkich instruktorów więc miałam okazję ich poznać. Nastęnie razem z Kinzie poszłyśmy do swojego domku gdzie po umyciu się położyłyśmy się do swoich łóżek. Ale nie poszłyśmy spać, o nie. Przecież była dopiero 20! Kinzie wyjęła szkicownik i ołówek i zaczęła coś rysować, a ja włożyłam słuchawki i puściłam muzykę. Jednak na tyle cicho by móc w razie czego słyszeć mówiąca coś do mnie koleżankę. Położyłam się na brzuchu i wyjęłam z pod poduszki jakąś książkę o teorii jazdy konnej (wcześniej ją tam włożyłam XD) po czym zaczęłam ją ze znudzeniem czytać. Nagle przez muzykę w słuchawkach przebił się głos Kinzie. Ale ona nic do mnie nie mówiła tylko podśpiewywała sobie. Wyjęłam słuchawki z uszu i zaczęłam słuchać. Kinzie śpiewała utwór Lorde - "Royals". Nagle zwiesiłam się głową w dół z piętrowego łóżka zaglądając do Kinzie.
- Hej! Rudzielcu! Ładnie spiewasz! - wykrzyknęłam.
- O! - Kinzie szarpnęła ręką i na kartce powstała gruba linia od ołówka - Oooooh, świetnie! - skomentowała - Co mówiłaś?
- Że ładnie śpiewasz. Rudzielcu - musiałam dodać to ostatnie.
- Przestań, brat mnie tak nazywa.
- Masz brata? Ale czad!!! Starszego?!
- Wcale nie czad i nie starszego. Jesteśmy bliźniakami, a on jest strasze wredny.
- Rudzi bywają wredni - podsumowałam chociaż tym samym okazując swoją wredotę. Ale ja jestem blondynką!
- To jest farba - wskazała na włosy - Normalnie mam włosy koloru gówna, jak mój brat. Fu!
- Jeszcze większy czad! Brta, który jest wredny jak rudy, ale wcale taki nie jest! - zaołałam szczerząc się do Kinzie, która tylko westchnęła.
- Nie. Nie czad. A ty masz rodzeństwo?
- Aha! Mam dwie durne, dziecinne, młodsze siostry, które ciągle włażą mi do pokoju i nie lubią koni!
- Hm...Jason przynajmniej nie włazi mi do pokoju.
- Też nie lubi koni - zgadłam.
- Siedział na koniu parę razy ale jakoś go to za bardzo nie interesuje.
I tak sobie gadałyśmy do późnego wieczora...
Następnego ranka obudziłyśmy się bardzo wcześnie, bo o siódmej i zaczęłyśy się powoli zbierać. Kinzie zpełzła ze swojego łóżka, które było w opłakanym stanie. Kołdra leżała na podłodze, podobnie jak połowa prześcieradła, a poduszki i koc zostały zepchnięte w jeden róg razem ze szkicownikiem.
- Co ty robisz w nocy? - zdziwiłam się schodząc po drabince.
- Wiercę się. Przezwyczaj się, moje łóżko zawsze tak wygląda - odparła zaspana wywalając na podłogę bluzkę z szafy. Poszłam w jej ślady i zajżałam do wspólnej szafy. W co by się tu ubrać? - pomyślałam przebiegając wzrokiem po stosach ubrań na półkach. Wyjęłam czerwoną koszulę w kratkę i zaczęłam się zastanawiać jakie spodnie założyć. Czy szare czy beżowe szorty, a może jeansowe krótkie spodenki na szelkach? W końcu po dłuższych zastanowienieach i kilku przymiarkach przy lustrze zdecydowałam się na spodenki na szelkach. Następnie chwyciłam do jednej ręki białą z czarnym napisem bluzkę na ramiączkach, a do drugiej szarą z czerwonym napisem bluzkę na ramiączkach.
- Jak myślisz? Która lepsza? - odwróciłam się po chwili pokazując obie bluzki Kinzie. Dziewczyna stała przy łóżku ubrana w jeansowe szorty, sztyblety i zieloną bluzkę z krótkim rękawem i patrzyła na mnie wzrokiem modliszki.
- Serio? Ile jeszcze? Już 7:30.
- Przezwyczaj się, moje ubieranie się zawsze tak wygląda.
Po śniadaniu poszłyśmy do stajni i razem z Clarą nakarmiłyśmy wszystkie konie. Mi co prawda nie bardzo się chciało ale byłam tylko ja i Kinzie, a w porze karmienia nie można jeździć więc co innego mogłabym robić?
- Zaraz mamy jazdę - oznajmiła Kinzie nabierając pełną miarkę owsa.
- To dobrze, pomęczę trochę tego urwisa bo inaczej rozwali pastwisko.
- Chyba nie będziesz jeździć na swoim koniu.
- Jak to?!
- Zawsze pierwsza jazda jest na jednym z naszych koni - do rozmowy włączyła się Clara - Musimy zobaczyć jak dobrze jeździsz.
- Dobrze jeżdżę - mruknęłam.
- Wierzę, ale tak czy siak będziesz musiała czasem wsiadać na inne konie.
I tak też się stało. Na lekcję skoków Kinzie dostała siwą Galicję, a ja jakiegoś małego Vallor'a. W boksie zachowywał się grzecznie ale kiedy wjechaliśmy na ujeżdżalnię było zupełnie inaczej...
- Co to jest? - spytałam udając przerażenie kiedy na niego wsiadłam. Spojrzałam w dół gdzie o dziemi dzielił mnie nie cały metr 40.
Na początku w stępie Vallor próbował mnie ponosić do środka ale ja mu nie pozwalałam, a kiedy mimo to był niegrzeczny po prostu przyłożyłam mu mocniej z bata i już szedł w miare normalnie. Potem zaczęliśmy kłusować i rozgrzewać konie na figurach. Vallor na kołach uciekał w boki ale mnie to nie przeszkadzało - kręciłam te koła aż mu wyszło. Lecz w pewnym momęcie kucyk stanął w miejscu tak gwałtownie, że mało nie przeleciałam przez jego szyję.
- Hej! Vallor! Co to ma być? - mocniej ścisnęłam go łydkami i zacmokałam. Kuc ani myślał o jeździe. Tak więc nie pozostało mi nic innego jak trzy pożądne baty w zad. W zamian za to kucyk zafundował mi serię baranków skoordynowną z chaotycznym galopem z rodzaju "Nie patrzę gdzie biegnę byle by przed siebię!".
- Taki mały Harfan - zaśmiałam się gdy zatrzymałam Vallor'a.
- Dobra, to co? Może się rozpakujesz? - zaproponowała - Dużo masz bagaży? - dodała zerkając mi przez ramię na stojące obok pastwiska bagaże.
- Nie, tylko walizkę i dwie torby...i sprzęt konny - powiedziałam i wzięłam torby i walizkę. Uginając się pod tym całym ciężarem podeszłam z powrotem do Helen.
- Nie za ciężko ci? - spytała - Może wezmę coś od ciebie?
- No...dobra - podałam jej jedną torbę
- Siodła i reszty rzeczy może na razie nie bierz, wrócimy po nie zaraz - powiedziała widząc, że chcę jeszcze wrócić po resztę.
- Tak? Ok.
Helen zaprowadziła mnie do małego białego domku z niewielkim tarasem. Zagwizdałam.
- No...lepiej niż się spodziewałam.
- Klubowicze i tak nie będą spędzać w domkach dużo czasu, ale mimo to macie tam małą kuchenkę, pokoje i łazienki - otworzyła drzwi i weszłyśmy do krótkiego korytarza z wnękami po obu stronach i wieszakami na ubrania. Wnęki były częściowo zapełnione jakimiś butami i ubraniami. Skręciłyśmy w prawo i znalazłyśmy się w malutkim i przytulnym pokoiku mieszczącym piętrowe łóżko, długie biurko z dwoma krzesłami, szafę oraz regał. Dolne łóżko było już ewidentnie zajęte. Pościel i poduszki zwalone na górę przykryte były zmiętym kocem, a w nogach łóżka leżała jakaś otwarta książka.
- Tu śpi ta ruda? - zgadłam.
- Tak, ma na imię Kinzie. Ty niestety nie masz większego wyboru - wskazała na górne łóżko po czym odstawiła moją torbę pod drzwiami.
- Nie no, mi to pasuje. Lubię spać na górze - postawiłam walizkę i torbę pod oknem i otworzyłam je wpuszczając do wnętrza zapach koni, siana i skoszonej trawy.
- Dobra, to teraz możesz robić co chcesz, a o siódmej jest kolacja - po tych słowach wyszła z domku. Rozejrzałam się i nie mając nic lepszego do roboty zaczęłam się rozpakowywać. Otworzyłam szafę. Była do połowy wypchana ubraniami Kinzie więc ja postanowiłam zająć drugą połowę. Otworzyłam walizkę, z której niemal wysypały się rzeczy. Wzięłam wszystkie moje bluzki i spodnie i włożyłam je do szafy. Tao samo zrobiłam z resztą ubrań. Buty, kurtki i inne rzeczy, w których chodzi się na zewnątrz zaniosłam do przedsionka, a kiedy już się zupełnie rozpakowałam postanowiłam wyjść do stajni i zobaczyć jakie tu mają konie. Włożyłam więc stare podarte bordowe conversy i nie zawiązując ich tylko wpychając sznurówki do środka wyszłam przed domek.
Większość koni stała w stajniach. Właściwie poza Harfanem na padokach były jeszcze tylko dwa konie - kucyk szetlandzki i wysoki srokacz. Weszłam do jednej ze stajni i rozejrzałam się. Pierwszy boks po prawej podpisany był "Disney", a boks po lewej "Wdowa". Szłam powoli oglądając konie aż doszłam do drugiego boksu po lewej, który gwałtownie się otworzył i z rozmachem wyszła z niego ruda dziewczyna. W ostatniej chwili zatrzymała się żebyśmy się nie zderzyły.
- Pzestraszyłaś mnie - powiedziała uśmiechając się.
- Ty mnie też - odparłam.
Zapadła chwila ciszy, którą przerwała Kinzie.
- Widziałam jak przyjeżdżasz - powiedziała - Jak masz na imię?
- Rebeka, ale większość mówi na mnie Becky.
- Ja jestem Kinzie...
- Wiem - przerwałam jej - Helen mi o tobie mówiła.
- Czemu? - zmarszczyła brwi.
- Bo razem mieszkamy.
- O! To fajnie! - ucieszyła się.
- Ta...Co to za koń na, którym jeździłaś?
- Ten? - spytała wskazując boks za sobą - To Electra - uśmiechnęła się gdy klacz wystawiła głowę z boksu - I chyba chce cię poznać - dodała gdy klacz wyciągnęła szyję by mnie powąchać. Podeszłam do niej i podałam jej rękę do obwąchania, a następnie pogłaskałam Electrę.
- To twój koń? - spytałam.
- Tak.
- Ładny. Ma śliczne oczy.
- No wiem, są piękne - klacz ciekawie rozglądała się po stajni swoimi błękitnymi oczami.
- Co trenujesz?
- Na Electrze jeżdżę raczej rekreacyjnie i trochę sportowo. Ona lubi kiedy każda jazda jest inna więc trochę ujeżdżenia, trochę luźnych skoków, trochę zabawy i częste tereny. Trenuję też skoki ale Electra nie jest w tym jakaś szczególna więc jeżdżę na tutejszych koniach. A ty?
- Też skoki i sport, ale na swoim koniu. A oprócz tego od niedawna trenuję western. Niestety Harfan zupełnie się do tego nie nadaje więc też będę jeździć na tutejszych koniach. Z resztą jeszcze nie wiem czy mi to przypadnie do gustu.
- Też masz swojego konia? Fajnie, mogę go zobaczyć?
- Ta...jest na pastwisku.
Po tych słowach obie wyszłyśmy ze stajni i skierowałyśmy się w stronę padoków. Po drodze dowiedziałam się jeszcze, że Kinzie jest tutaj dopiero od wczoraj. Kiedy dotarłyśmy na miejsce naszym oczom ukazał się puste pastwisko przez, które to w jedną to w drugą przebiegał Harfan.
- Ja na prawdę coraz częściej myślę, że on ma ADHD - podsumowałam tę zabawną scenkę.
- No - zaśmiała się Kiznie - Czy on się nigdy nie męczy?
- Nie.
Obserwowałyśmy jak wałach wreszcie staje w miejscu po czym podchodzi ostrożnie do ogrodzenia po drugiej stronie. Zaczyna je wąchać, a po chwili podskakuje jak oparzony brykając przy okazji dwa razy jak dziki mustang.
- Jest taki płochliwy? - spytała roześmiana Kiznie.
- Nie, on tylko się bawi, ale przyznaję, lubi brykać. Tylko na zawodach jakoś dziwnym trafem zawsze zachowuje spokój. Dziwne.
- Jeździsz z nim na konkursy skokowe?
- Nom. Nie często ale jak jest w okolicy jakiś mały konkursik to korzystam.
- Ty też jesteś tu pomagającą?
- Nie! No coś ty! A ty jesteś? Chce ci się codziennie karmić konie i przewracać gówno w boksach?
- No, tak. Chyba inaczej bym się nie zatrudniła. Z resztą co można robić tutaj cały dzień jak nie pomagać przy koniach?
- Można na przykład na nich jeździć.
- No dobra, ale to nie cały dzień, reszta dnia jest wolna i wtedy się nudzę. Ja po prostu MUSZĘ coś ciagle robić.
- Dobra, jak chcesz. Ja ci nie bronię.
Potem nadszedł czas na kolację, którą zjadłyśmy w towarzystwie wszystkich instruktorów więc miałam okazję ich poznać. Nastęnie razem z Kinzie poszłyśmy do swojego domku gdzie po umyciu się położyłyśmy się do swoich łóżek. Ale nie poszłyśmy spać, o nie. Przecież była dopiero 20! Kinzie wyjęła szkicownik i ołówek i zaczęła coś rysować, a ja włożyłam słuchawki i puściłam muzykę. Jednak na tyle cicho by móc w razie czego słyszeć mówiąca coś do mnie koleżankę. Położyłam się na brzuchu i wyjęłam z pod poduszki jakąś książkę o teorii jazdy konnej (wcześniej ją tam włożyłam XD) po czym zaczęłam ją ze znudzeniem czytać. Nagle przez muzykę w słuchawkach przebił się głos Kinzie. Ale ona nic do mnie nie mówiła tylko podśpiewywała sobie. Wyjęłam słuchawki z uszu i zaczęłam słuchać. Kinzie śpiewała utwór Lorde - "Royals". Nagle zwiesiłam się głową w dół z piętrowego łóżka zaglądając do Kinzie.
- Hej! Rudzielcu! Ładnie spiewasz! - wykrzyknęłam.
- O! - Kinzie szarpnęła ręką i na kartce powstała gruba linia od ołówka - Oooooh, świetnie! - skomentowała - Co mówiłaś?
- Że ładnie śpiewasz. Rudzielcu - musiałam dodać to ostatnie.
- Przestań, brat mnie tak nazywa.
- Masz brata? Ale czad!!! Starszego?!
- Wcale nie czad i nie starszego. Jesteśmy bliźniakami, a on jest strasze wredny.
- Rudzi bywają wredni - podsumowałam chociaż tym samym okazując swoją wredotę. Ale ja jestem blondynką!
- To jest farba - wskazała na włosy - Normalnie mam włosy koloru gówna, jak mój brat. Fu!
- Jeszcze większy czad! Brta, który jest wredny jak rudy, ale wcale taki nie jest! - zaołałam szczerząc się do Kinzie, która tylko westchnęła.
- Nie. Nie czad. A ty masz rodzeństwo?
- Aha! Mam dwie durne, dziecinne, młodsze siostry, które ciągle włażą mi do pokoju i nie lubią koni!
- Hm...Jason przynajmniej nie włazi mi do pokoju.
- Też nie lubi koni - zgadłam.
- Siedział na koniu parę razy ale jakoś go to za bardzo nie interesuje.
I tak sobie gadałyśmy do późnego wieczora...
Następnego ranka obudziłyśmy się bardzo wcześnie, bo o siódmej i zaczęłyśy się powoli zbierać. Kinzie zpełzła ze swojego łóżka, które było w opłakanym stanie. Kołdra leżała na podłodze, podobnie jak połowa prześcieradła, a poduszki i koc zostały zepchnięte w jeden róg razem ze szkicownikiem.
- Co ty robisz w nocy? - zdziwiłam się schodząc po drabince.
- Wiercę się. Przezwyczaj się, moje łóżko zawsze tak wygląda - odparła zaspana wywalając na podłogę bluzkę z szafy. Poszłam w jej ślady i zajżałam do wspólnej szafy. W co by się tu ubrać? - pomyślałam przebiegając wzrokiem po stosach ubrań na półkach. Wyjęłam czerwoną koszulę w kratkę i zaczęłam się zastanawiać jakie spodnie założyć. Czy szare czy beżowe szorty, a może jeansowe krótkie spodenki na szelkach? W końcu po dłuższych zastanowienieach i kilku przymiarkach przy lustrze zdecydowałam się na spodenki na szelkach. Następnie chwyciłam do jednej ręki białą z czarnym napisem bluzkę na ramiączkach, a do drugiej szarą z czerwonym napisem bluzkę na ramiączkach.
- Jak myślisz? Która lepsza? - odwróciłam się po chwili pokazując obie bluzki Kinzie. Dziewczyna stała przy łóżku ubrana w jeansowe szorty, sztyblety i zieloną bluzkę z krótkim rękawem i patrzyła na mnie wzrokiem modliszki.
- Serio? Ile jeszcze? Już 7:30.
- Przezwyczaj się, moje ubieranie się zawsze tak wygląda.
Po śniadaniu poszłyśmy do stajni i razem z Clarą nakarmiłyśmy wszystkie konie. Mi co prawda nie bardzo się chciało ale byłam tylko ja i Kinzie, a w porze karmienia nie można jeździć więc co innego mogłabym robić?
- Zaraz mamy jazdę - oznajmiła Kinzie nabierając pełną miarkę owsa.
- To dobrze, pomęczę trochę tego urwisa bo inaczej rozwali pastwisko.
- Chyba nie będziesz jeździć na swoim koniu.
- Jak to?!
- Zawsze pierwsza jazda jest na jednym z naszych koni - do rozmowy włączyła się Clara - Musimy zobaczyć jak dobrze jeździsz.
- Dobrze jeżdżę - mruknęłam.
- Wierzę, ale tak czy siak będziesz musiała czasem wsiadać na inne konie.
I tak też się stało. Na lekcję skoków Kinzie dostała siwą Galicję, a ja jakiegoś małego Vallor'a. W boksie zachowywał się grzecznie ale kiedy wjechaliśmy na ujeżdżalnię było zupełnie inaczej...
- Co to jest? - spytałam udając przerażenie kiedy na niego wsiadłam. Spojrzałam w dół gdzie o dziemi dzielił mnie nie cały metr 40.
Na początku w stępie Vallor próbował mnie ponosić do środka ale ja mu nie pozwalałam, a kiedy mimo to był niegrzeczny po prostu przyłożyłam mu mocniej z bata i już szedł w miare normalnie. Potem zaczęliśmy kłusować i rozgrzewać konie na figurach. Vallor na kołach uciekał w boki ale mnie to nie przeszkadzało - kręciłam te koła aż mu wyszło. Lecz w pewnym momęcie kucyk stanął w miejscu tak gwałtownie, że mało nie przeleciałam przez jego szyję.
- Hej! Vallor! Co to ma być? - mocniej ścisnęłam go łydkami i zacmokałam. Kuc ani myślał o jeździe. Tak więc nie pozostało mi nic innego jak trzy pożądne baty w zad. W zamian za to kucyk zafundował mi serię baranków skoordynowną z chaotycznym galopem z rodzaju "Nie patrzę gdzie biegnę byle by przed siebię!".
- Taki mały Harfan - zaśmiałam się gdy zatrzymałam Vallor'a.
wtorek, 4 sierpnia 2015
Od Rebeki C.D. Kinzie - Nowa w stajni
Na ujeżdżalni zobaczyłam jakąś rudą dziewczynę stępującą na srokaczu. Ale zacznijmy może od początku. Jak do tego doszło? Moja przygoda rozpoczęła się po południu...
...Kopyta Harfana w równym rytmie stukały o podłoże hali kiedy kłusował przed siebię pięknie zganaszowany. Musiał mieć dobry dzień bo idealnie reagował na każdy sygnał. Kręcił koła i wolty, zmieniał kierunek. Nie było czasu, żeby rozłożyć jakiekolwiek przeszkody ale skożystałam z leżących na hali dragów. Właśnie bezbłednie je pokonałam kiedy na halę weszła moja mama mówiąc coś. Oczywiście nic nie usłyszałam gdyż w moich uszach tkwiły białe słuchawki, z których leciała muzyka. Zatrzymałam Harfana i wyjęłam jedną słychawkę z ucha.
- Rebeka! Zbieraj się! Mówiłam ci, żebyś już nie wsiadała na konia bo nie zdążysz! Jeszcze musisz spakowac cały sprzęt! - powiedziała mama. Przewróciłam oczami.
- Ta... tylko się rozstępuję - i włożyłam słuchawkę z powrotem.
Po rozsiodłaniu konia znalazłam plączących sie po stadninie rodziców.
- Idź po swoje rzeczy - powiedział tata - trzeba wszystko zapakować. Posłusznie pobiegłam do siodlarni i zgarnęłam z tamtąd ogłowie, siodło, czaprak, podkładkę i ochraniacze. Starając się żeby nic mi nie wypadło wróciłam do rodziców, a następnie z pomocą taty zapakowałam wszystko do samochodu. Następnie wyjęłam owijki i pobiegłam z powrotem do boksu Harfana. Owinęłam nogi konia po czym zaplotłam i również zawinęłam ogon. Tak przygotowanego wyprowadziłam przed stajnię i skierowałam się do przyczepy, którą tata już otworzył. Wprowadziłam tam wałacha, a następnie przywiązałam go i zamknęliśmy przyczepę.
Po porzegnaniach z dawnymi instruktorkami wsiadłam na tylne siedzenie samochodu i pojechaliśmy do domu. Zaparkowaliśmy przed wejściem tak żeby było wygodnie wnosić bagaże. Weszłam do środka i znalazłam się w salonie. Przeszłam przez cały dom i stanęłam w progu mojego pokoju, w którym już stały przygotowane bagaże. Co więcej na pościelonym łóżku siedziały Natasha i Lea grając w "Uno". 13 letnia Natasha miała długie brązowe włosy, niebieską czapkę z daszkiem, dżinsowe krótkie spodenki i beżowy top. Z kolei młodsza od niej o rok piegowata Lea związała swoje blond włosy w wysoki kucyk, a na sobie miała rybaczki i szarą bluzkę z krótkim rękawem.
- Ha! Znowu wygrałam! - wykrzyknęła Natasha.
- Hej! Co to ma być? Czemu siedzicie w moim pokoju? - spytałam.
- Bo go przejmujemy! - zawołała Natasha.
- Właśnie! Zawładniemy nim jak tylko wyjedziesz! - dodała Lea.
- Wynocha z tąd! Nie będziecie siedzieć w moim pokoju nawet kiedy mnie nie będzie! - powiedziałam.
- A chcesz się założyć? - spytała Natasha gdy dziewczyny zeszły z łóżka i poszły stronę wyjścia.
- Jesteście dziecinne - oznajmiłam.
- I dobrze nam z tym! - zawołała jeszcze Lea kiedy były już w salonie. Weszłam do środka i spojrzałam n arozrzucone na łóżku karty.
- Chyba czegoś zapomniałyście! A z resztą nie ważne...
Chwyciłam walizkę i wyszłam z pokoju.
Tata pomógł mi zanieść wszystkie bagarze, których miałam stosunkowo mało. Udało mi się wepchnąć do dużej walizki i dwóch toreb. Następnie pożegnałam się z mamą.
- Pa mamo!
- Pa Rebeka! Dzwoń czasem.
- Dobra.
- Będziemy przyjeżdżać do domku letniskowego i cię odwiedzać.
- Jasne - mruknęła stojąca obok Natasha ale mama na szczęście tego nie słyszała.
- Ok, pa dziewczyny! - pogłaskałam siostry po głowach tak mocno, że poczochrałam im włosy.
- Ej - jęknęła Natasha.
- No jedź już - dodała Lea próbując poprawić sobie fryzurę
Usiadłam na miejscu pasażera i otworzyłam okno. Gdy już ruszyliśmy wystawiłam przez nie głowę i machałam rodzinie. Mama tez mi pomachała, a naburmuszone siostry nadal próbowały poprawić sobie fryzury. Lea wystawiła mi język, a Natasha tylko spojrzała na mnie spode łba. Ja natomiast poatrzyłam na to szczerząc się jak głupia.
Podróż dłużyła mi się okropnie. Na początku gadałam cos do taty, potem ogladałam krajobrazy za oknem. Wreszcie włozyłam do uszu słuchawki, a po chwili zasnęłam.
- Rebeka, dojechaliśmy - obudził mnie głos taty, który najwyraźniej wyjął mi słuchawkę z ucha bo inaczej bym go słabo słyszała. Wyłączyłam muzykę i ziewnęłam. Była już jakaś osiemnasta ale słońce nadal mocno świeciło. Znajdowaliśmy się na podjeździe w stadninie. W Klubie Jeździeckim Boks. Przed nami rozciągały się padoki, po prawej żwirowy podjazd zmieniał się w kamienne płytki ułożone pod stajniami. Wysiadłam z auta przeciągając się i rozejrzałam się ciekawie dookoła. Odwróciłam się i obaczyłam ujeżdżalnię zajęta przez jedną osobę. Rudowołosa dziewczyna w okularach właśnie luzowała popręg srokaczowi, na którym siedziała. Gdy mnie mnie zobaczyła uśmiechnęła się do mnie ale najwyraźniej jeszcze nie skończyła jazdy bo pojechała dalej stępem dookoła ujeżdżalni.
Tata również wysiadł z samochodu i podszedł do mnie.
- No, widzę, że nie jestes sama - powiedział patrząc na jeżdżącą dziewczynę.
- Aha. Dobra może wyprowadzimy Harfana żeby się nie denerwował?
- Dobry pomysł.
Otworzyliśy przyczepę i wyprowadziłam z niej Harfana. Musiałam go mocno trzymać żeby mi się nie wyrwał ale przezwyczaiłam się do tego. Przytrzymałam mocno, zdezorientowanego konia, który rozglądał się na boki kręcąc się w kółko jak koń wyścigowy. Podczas gdy ja go trzymałam tata wyjął z samochodu moje bagaże oraz sprzęt dla Harfana. Nagle ze stajni wyszła jakaś młoda brunetka. Obejrzała się za siebie i powiedziała jeszcz.
- Ok, to ja się tym zajmę! - najwyraźniej zwracała się do kogos kto był w środku. Kiedy wyszła na podjazd dostrzegła nas i podeszła.
- Dzieńdobry, to ty jesteś tą nową klubowiczką prawda? - spytała mnie.
- Tak i mam na imię Rebeka - przedstawiłam się.
- Ja jestem Anita i jestem instruktorką, ale zaraz zawołam dyrektorkę - już chciała pójść kiedy spytałam.
- A mogę go wypuścić na pastwisko? - tu wskazałam mojego konia.
- Tak, jasne - wskazała jedno z pustych pastwisk - Możesz go wypuścić tam.
Po tych słowach zniknęła między budynkami. Podeszłam do pastwiska i otworzyłam sobie bramkę. Weszłam, zakręciłam w miescu i przymknęłam za sobą pastwisko żebyw ałąch nie uciekł. Wtedy dopiero odpięłam mu uwiąz. Harfan odwrócił się w miejscu i pogalopował na drugi koniec pastwiska brykając co fulę. Cały Harfan...
Wróciłam na podjazd gdzie Anita przyprowadziła jakąś blondynkę.
- Jestem Helen - podała rękę mojemu tacie - Cześć Rebeka - zwróciła się do mnie.
- Dzień dobry - powiedziałam.
- Dzień dobry - powtórzył mój tata.
W tym czasie Anita gdzieś się ulotniła, a kontem oka zobaczyłam jak ruda dziewczyna zsiada z konia i idzie z nim do stajni.
C.D.N.
- Rebeka! Zbieraj się! Mówiłam ci, żebyś już nie wsiadała na konia bo nie zdążysz! Jeszcze musisz spakowac cały sprzęt! - powiedziała mama. Przewróciłam oczami.
- Ta... tylko się rozstępuję - i włożyłam słuchawkę z powrotem.
Po rozsiodłaniu konia znalazłam plączących sie po stadninie rodziców.
- Idź po swoje rzeczy - powiedział tata - trzeba wszystko zapakować. Posłusznie pobiegłam do siodlarni i zgarnęłam z tamtąd ogłowie, siodło, czaprak, podkładkę i ochraniacze. Starając się żeby nic mi nie wypadło wróciłam do rodziców, a następnie z pomocą taty zapakowałam wszystko do samochodu. Następnie wyjęłam owijki i pobiegłam z powrotem do boksu Harfana. Owinęłam nogi konia po czym zaplotłam i również zawinęłam ogon. Tak przygotowanego wyprowadziłam przed stajnię i skierowałam się do przyczepy, którą tata już otworzył. Wprowadziłam tam wałacha, a następnie przywiązałam go i zamknęliśmy przyczepę.
Po porzegnaniach z dawnymi instruktorkami wsiadłam na tylne siedzenie samochodu i pojechaliśmy do domu. Zaparkowaliśmy przed wejściem tak żeby było wygodnie wnosić bagaże. Weszłam do środka i znalazłam się w salonie. Przeszłam przez cały dom i stanęłam w progu mojego pokoju, w którym już stały przygotowane bagaże. Co więcej na pościelonym łóżku siedziały Natasha i Lea grając w "Uno". 13 letnia Natasha miała długie brązowe włosy, niebieską czapkę z daszkiem, dżinsowe krótkie spodenki i beżowy top. Z kolei młodsza od niej o rok piegowata Lea związała swoje blond włosy w wysoki kucyk, a na sobie miała rybaczki i szarą bluzkę z krótkim rękawem.
- Ha! Znowu wygrałam! - wykrzyknęła Natasha.
- Hej! Co to ma być? Czemu siedzicie w moim pokoju? - spytałam.
- Bo go przejmujemy! - zawołała Natasha.
- Właśnie! Zawładniemy nim jak tylko wyjedziesz! - dodała Lea.
- Wynocha z tąd! Nie będziecie siedzieć w moim pokoju nawet kiedy mnie nie będzie! - powiedziałam.
- A chcesz się założyć? - spytała Natasha gdy dziewczyny zeszły z łóżka i poszły stronę wyjścia.
- Jesteście dziecinne - oznajmiłam.
- I dobrze nam z tym! - zawołała jeszcze Lea kiedy były już w salonie. Weszłam do środka i spojrzałam n arozrzucone na łóżku karty.
- Chyba czegoś zapomniałyście! A z resztą nie ważne...
Chwyciłam walizkę i wyszłam z pokoju.
Tata pomógł mi zanieść wszystkie bagarze, których miałam stosunkowo mało. Udało mi się wepchnąć do dużej walizki i dwóch toreb. Następnie pożegnałam się z mamą.
- Pa mamo!
- Pa Rebeka! Dzwoń czasem.
- Dobra.
- Będziemy przyjeżdżać do domku letniskowego i cię odwiedzać.
- Jasne - mruknęła stojąca obok Natasha ale mama na szczęście tego nie słyszała.
- Ok, pa dziewczyny! - pogłaskałam siostry po głowach tak mocno, że poczochrałam im włosy.
- Ej - jęknęła Natasha.
- No jedź już - dodała Lea próbując poprawić sobie fryzurę
Usiadłam na miejscu pasażera i otworzyłam okno. Gdy już ruszyliśmy wystawiłam przez nie głowę i machałam rodzinie. Mama tez mi pomachała, a naburmuszone siostry nadal próbowały poprawić sobie fryzury. Lea wystawiła mi język, a Natasha tylko spojrzała na mnie spode łba. Ja natomiast poatrzyłam na to szczerząc się jak głupia.
Podróż dłużyła mi się okropnie. Na początku gadałam cos do taty, potem ogladałam krajobrazy za oknem. Wreszcie włozyłam do uszu słuchawki, a po chwili zasnęłam.
- Rebeka, dojechaliśmy - obudził mnie głos taty, który najwyraźniej wyjął mi słuchawkę z ucha bo inaczej bym go słabo słyszała. Wyłączyłam muzykę i ziewnęłam. Była już jakaś osiemnasta ale słońce nadal mocno świeciło. Znajdowaliśmy się na podjeździe w stadninie. W Klubie Jeździeckim Boks. Przed nami rozciągały się padoki, po prawej żwirowy podjazd zmieniał się w kamienne płytki ułożone pod stajniami. Wysiadłam z auta przeciągając się i rozejrzałam się ciekawie dookoła. Odwróciłam się i obaczyłam ujeżdżalnię zajęta przez jedną osobę. Rudowołosa dziewczyna w okularach właśnie luzowała popręg srokaczowi, na którym siedziała. Gdy mnie mnie zobaczyła uśmiechnęła się do mnie ale najwyraźniej jeszcze nie skończyła jazdy bo pojechała dalej stępem dookoła ujeżdżalni.
Tata również wysiadł z samochodu i podszedł do mnie.
- No, widzę, że nie jestes sama - powiedział patrząc na jeżdżącą dziewczynę.
- Aha. Dobra może wyprowadzimy Harfana żeby się nie denerwował?
- Dobry pomysł.
Otworzyliśy przyczepę i wyprowadziłam z niej Harfana. Musiałam go mocno trzymać żeby mi się nie wyrwał ale przezwyczaiłam się do tego. Przytrzymałam mocno, zdezorientowanego konia, który rozglądał się na boki kręcąc się w kółko jak koń wyścigowy. Podczas gdy ja go trzymałam tata wyjął z samochodu moje bagaże oraz sprzęt dla Harfana. Nagle ze stajni wyszła jakaś młoda brunetka. Obejrzała się za siebie i powiedziała jeszcz.
- Ok, to ja się tym zajmę! - najwyraźniej zwracała się do kogos kto był w środku. Kiedy wyszła na podjazd dostrzegła nas i podeszła.
- Dzieńdobry, to ty jesteś tą nową klubowiczką prawda? - spytała mnie.
- Tak i mam na imię Rebeka - przedstawiłam się.
- Ja jestem Anita i jestem instruktorką, ale zaraz zawołam dyrektorkę - już chciała pójść kiedy spytałam.
- A mogę go wypuścić na pastwisko? - tu wskazałam mojego konia.
- Tak, jasne - wskazała jedno z pustych pastwisk - Możesz go wypuścić tam.
Po tych słowach zniknęła między budynkami. Podeszłam do pastwiska i otworzyłam sobie bramkę. Weszłam, zakręciłam w miescu i przymknęłam za sobą pastwisko żebyw ałąch nie uciekł. Wtedy dopiero odpięłam mu uwiąz. Harfan odwrócił się w miejscu i pogalopował na drugi koniec pastwiska brykając co fulę. Cały Harfan...
Wróciłam na podjazd gdzie Anita przyprowadziła jakąś blondynkę.
- Jestem Helen - podała rękę mojemu tacie - Cześć Rebeka - zwróciła się do mnie.
- Dzień dobry - powiedziałam.
- Dzień dobry - powtórzył mój tata.
W tym czasie Anita gdzieś się ulotniła, a kontem oka zobaczyłam jak ruda dziewczyna zsiada z konia i idzie z nim do stajni.
C.D.N.
Witamy Rebekę Torres!
Imię: Rebeka (zdrobniale Becky)
Nazwisko: Torres
Wiek: 15 lat
Charakter: Przyjaciół traktuje z szacunkiem, jest dla nich lojalna i wyrozumiała. Nie brak jej pomysłów, humoru i kocha ryzyko dzięki czemu nigdy nie można się z nią nudzić. Lubi się wygłupiać i nabierać innych, jest szalona i lubi się śmiać. Jednakowoż jest także szczera do bólu co niektórzy uważają za przejaw chamskości. W tym wypadku nie zwraca uwagi na to do kogo mówi, po prostu mówi to co myśli (przyjaciół traktuje nieco delikatniej). Twierdzi, że nie mówi tego ze złości lecz z dobrej woli. Rebeka jest wyjątkowo wytrwała, nie potrafi ustępować ani poddawać się zwałaszcza jeśli chodzi o konie. Nie boi się gryzących, kopiących lub brykających narwańców bo wierzy, że ma nad nimi kontrole i potrafi nad nimi zapanować. Nie przejmuje się tym co sądzą o niej inni i nie bez powodu uprzedza ich żeby z nią nie zadzierali. Jeśli chodzi o bachory to nie ma nic do nich chyba, że zwyczajnie ją wkurzają - wtedy nie patrzy na to czy się rozpłaczą.
Historia: Rebeka wychowała się na przedmieściach niedaleko wielkiej, drogiej i luksusowej stadniny. Jako jedyna z całego rodzeństwa pokochała konie już jako dziecko (pozostałe dwie młodsze siostry w ogóle się tym nie interesowały). Jej bogaci rodzice pozwolili jej jeździć w owej stadninie. Zachwycona zaczęła więc jako siedmiolatka. Szło jej tak dobrze, że w wieku 10 lat wystartowała w pierwszych małych zawodach. Wtedy też rodzice chcieli kupić jej własnego konia. Jednak Rebeka nie chciała żadnego z proponowanych. Zakochała się w koniu wystawionym na sprzedaż w stadninie, w której jeździła. Przedtem parę razu na niego wsiadała i mimo, że miał charakterek dziewczyna polubiłą go od razu. Po pewnym czasie rodzice zgodzili się jej go kupić, niedługo potem Rebeka zaczęła się też interesowac westernem. W wieku 14 lat dowiedziała się, że istnieje stadnina, w której można mieszkać chodząc do miejscowej szkoły. Tak znalazła się w Klubie Jeźdźców.
Rodzina: Rodzice mieszkają wraz z dwoma młodszymi siostrami w ich rodzinnym domu dość daleko z tąd. Często jednak przyjeżdżają do ich domku letniskowego, który z kolei znajduje się blisko Klubu Jeźdźców.
Chłopak: Miała raz chłopaka w drógiej klasie podstawówki XD. Obecnie jest wolna i nie będzie narzekać jeśli sobie kogoś znajdzie.
Przyjaciele: zna tylko Kinzie
Koń: Harfan
Hobby: Poza jazdą konną - bo to oczywiste - Rebeka lubi też jeździć na rowerze i deskorolce, a w zimie na snowboardzie. Słucha muzyki przy każdej okazji, lubi tańczyć i jak większość dziewczynek w jej wieku lubi się stroić (kiedy idzie do stajni zakłada coś co może ubrudzić, jednak przy innych okazjach nie lubi wyglądać niechlujnie). Kiedy była mniejsza lubiła grać w piłkę nożną ale teraz już jej raczej przeszło.
Doświadczenie: 7 lat
Specjalizacje: Skoki, sport, western
Domek: z Kinzie
Gracza: matisa10
Nazwisko: Torres
Wiek: 15 lat
Charakter: Przyjaciół traktuje z szacunkiem, jest dla nich lojalna i wyrozumiała. Nie brak jej pomysłów, humoru i kocha ryzyko dzięki czemu nigdy nie można się z nią nudzić. Lubi się wygłupiać i nabierać innych, jest szalona i lubi się śmiać. Jednakowoż jest także szczera do bólu co niektórzy uważają za przejaw chamskości. W tym wypadku nie zwraca uwagi na to do kogo mówi, po prostu mówi to co myśli (przyjaciół traktuje nieco delikatniej). Twierdzi, że nie mówi tego ze złości lecz z dobrej woli. Rebeka jest wyjątkowo wytrwała, nie potrafi ustępować ani poddawać się zwałaszcza jeśli chodzi o konie. Nie boi się gryzących, kopiących lub brykających narwańców bo wierzy, że ma nad nimi kontrole i potrafi nad nimi zapanować. Nie przejmuje się tym co sądzą o niej inni i nie bez powodu uprzedza ich żeby z nią nie zadzierali. Jeśli chodzi o bachory to nie ma nic do nich chyba, że zwyczajnie ją wkurzają - wtedy nie patrzy na to czy się rozpłaczą.
Historia: Rebeka wychowała się na przedmieściach niedaleko wielkiej, drogiej i luksusowej stadniny. Jako jedyna z całego rodzeństwa pokochała konie już jako dziecko (pozostałe dwie młodsze siostry w ogóle się tym nie interesowały). Jej bogaci rodzice pozwolili jej jeździć w owej stadninie. Zachwycona zaczęła więc jako siedmiolatka. Szło jej tak dobrze, że w wieku 10 lat wystartowała w pierwszych małych zawodach. Wtedy też rodzice chcieli kupić jej własnego konia. Jednak Rebeka nie chciała żadnego z proponowanych. Zakochała się w koniu wystawionym na sprzedaż w stadninie, w której jeździła. Przedtem parę razu na niego wsiadała i mimo, że miał charakterek dziewczyna polubiłą go od razu. Po pewnym czasie rodzice zgodzili się jej go kupić, niedługo potem Rebeka zaczęła się też interesowac westernem. W wieku 14 lat dowiedziała się, że istnieje stadnina, w której można mieszkać chodząc do miejscowej szkoły. Tak znalazła się w Klubie Jeźdźców.
Rodzina: Rodzice mieszkają wraz z dwoma młodszymi siostrami w ich rodzinnym domu dość daleko z tąd. Często jednak przyjeżdżają do ich domku letniskowego, który z kolei znajduje się blisko Klubu Jeźdźców.
Chłopak: Miała raz chłopaka w drógiej klasie podstawówki XD. Obecnie jest wolna i nie będzie narzekać jeśli sobie kogoś znajdzie.
Przyjaciele: zna tylko Kinzie
Koń: Harfan
Hobby: Poza jazdą konną - bo to oczywiste - Rebeka lubi też jeździć na rowerze i deskorolce, a w zimie na snowboardzie. Słucha muzyki przy każdej okazji, lubi tańczyć i jak większość dziewczynek w jej wieku lubi się stroić (kiedy idzie do stajni zakłada coś co może ubrudzić, jednak przy innych okazjach nie lubi wyglądać niechlujnie). Kiedy była mniejsza lubiła grać w piłkę nożną ale teraz już jej raczej przeszło.
Doświadczenie: 7 lat
Specjalizacje: Skoki, sport, western
Domek: z Kinzie
Gracza: matisa10
Od Kinzie C.D. - Nowa w stajni
Po jeździe - która minęła bez większych przeszkód, oprócz stwierdzenia faktu, że Holy i Rchel nie nadają się do sportu - miałam półtorej godziny wolnego. Usiadałam więc na płocie od pastwiska żeby chwilę odsapnąć. Po chwili balansując na cienkiej belce podeszła do mnie mrucząca kotka. Wdrapała mi się na kolana i wygodnie ułożyła nie pozwalając mi się ruszyć z miejsca. W takim razie zaczęłam ją głaskać. Od tyłu zaszły mnie zaciekawione konie. Mały izabelowaty kucyk oraz sporej wielkości skarogniada klacz. Podczas długich prac w stajni dowiedziałam się od Anity, że to właśnie jest Oklachoma.
- Hej mała, jeżdżę dzisiaj na tobie - pogłaskałam klacz po czole. Nagle usłyszałam z za stajni jakieś krzyki. Oklachoma postawiła uszy, a ja zdjęłam z kolan kota i zeskoczyłam z płotu.
- Łapcie go! - zawołał ktoś.
- Waine! Stój! - krzyknął ktoś inny. Zaczęłam spiesznie iść w tamtym kierunku ciekawa co się stało. Chwilę później z za stajni wybiegł galopem siwy arab. Gdy mnie zobaczył zawahał się na chwilę ale potem znowu zaczął biec. Widząc konia pędzącego prosto na mnie podskoczyłam rozkładając szeroko ręce. Waine stanął dęba niemal się przewracając po czym odwrócił się i spróbował przejść obok mnie. Ja mu jednak na to nie pozwoliłam. Machnęłam rękami. Koń zarżał zdezorientowany i odsunął się trochę ode mnie. To dało nieco czasu Anne i Rayan'owi, którzy przybiegli i razem ze mną spróbowali złapać konia, który nieco się wyrywał. Chwilę potem przybiegła też Helen.
- Uff - sapnęła - dobrze, że udało się go złapać.
- Kinzie nam bardzo pomogła - odparła Anne prowadząc już Waine'a do stajni.
Helen uśmiechnęła się - Zaraz powinna przyjechać kolejna klientka na jazdę. Mogłabyś ją obsłużyć? Jeździ na Oklachomie. Umie jeździć i siodłać tylko może nie wiedzieć gdzie co jest.
- A nie miały przyjechać dwie osoby? - spytałam.
- Miały ale ta druga ostrzegła, że może się spóźnić więc ja zacznę już jej czyścić konia.
Usłyszałam za sobą szum opon na żwirowym podjeździe.
- Akurat - powiedziała Helen.
Odwróciłam się i niespiesznie podeszłam do czarnego samochodu, z którego wysiadła jakaś dziewczyna starsza ode mnie w czarnych bryczesach i czarnych kaloszach. Jasnobrązowe włosy miała spięte w niski kucyk, na sobie miała białą bluzkę z krótkim rękawem, a w ręce trzymała toczek i bat. Mogła jakieś mieć 19 lat.
Się wystroiła jakby na zawody jechała - pomyślałam jednocześnie rzucając jej zdziwione spojrzenie. Ona jednak najwyraźniej tego nie zauważyła tylko zamknęła samochód i podeszła do mnie.
- Cześć, nie spóźniłam się prawda?
- No, nie...
- Och! Dzięki bogu! Były straszne korki po drodze - nie wiem skąd ona jechała, że były takie korki no ale niech jej już będzie. Przecież trzeba mieć jakąś sensowną wymówkę na to, że się NIE spóźniło!
- Ee...wiesz już na kim jeździsz?
- Nie mam pojęcia! Niby skąd miałbym to wiedzieć?
- No nie wiem, mogłaś się zapytać kiedy się umawiałaś na jazdę - westchnęłam, a widząc obrażoną minę dziewczyny dodałam - No nie ważne, pokażę ci na kim jeździsz.
Po tych słowach odwróciłam się i poszłam na pastwisko. Tam wskazałam skarogniadą klacz stojącą już gdzieś w połowie pastwiska i jedząca trawę - To Oklachoma. Złap ją.
- A masz uwiąz?
- Nie będę lecieć teraz do stajni tylko po to żeby ci przynieść uwiąz. Idź, złap sobie konia i przyprowadź go na kantarze - powiedziałam stanowczo ale spokojnie.
Dziewczyna bez słowa poszła po klacz, a następnie zaprowadziłam ją pod koniowiąz. Tam przypięłyśmy klacz do jednego z przywiązanych uwiązów.
- Dobra - powiedziałam - Chodź po szczotki - to powiedziawszy zabrałam ją do siodlarni. Kiedy szukała kopystki spytałam - Jak ty właściwie masz na imię?
- Haidy, a ty?
- Kinzie. Dobra znalazłaś tą kopystkę czy nie?
- Nie mogę jej znaleźć. Ale wy tu macie bałagan, w mojej stajni zawsze wszystko było na miejscu.
- Tu jest porządek, a to, że w twojej stajni odkłada się każdą szczotkę i kopystkę do osobnego pudełeczka to już nie moja sprawa.
Wreszcie dziecinna Haidy znalazła kopystkę i poszłyśmy wyczyścić Oklachomę. Następnie osiodłałyśmy klacz i przed stajnię wbiegła zdyszana dziewczyna. Tak wiem, też się tego nie spodziewałam.
- Hej dziewczyny! - wydyszała. Miała krótkie bardzo jasne blond włosy nierówno ułożone pod toczkiem i była chyba w moim wieku - Przepraszam za takie spóźnienie, ale gdzie znajdę panią Helen.
Bez słowa wciąż zdziwiona wskazałam na stajnię, a dziewczyna popędziła do środka. Domyślając się kto to powstrzymałam się od zwrócenia uwagi, że przy koniach się nie biega.
Może i ta cała Haidy była rozpuszczona w jakiejś megadrogiej stadninie ale przynajmniej umiała jeździć. Nie tak jak się spodziewałam. Siedząc na jednej z ławek rozłożonych wzdłuż ściany na hali obserwowałam właśnie jak obie dziewczyny galopują w równych odstępach. Przy okazji przyjrzałam się też Oklachomie. Wydawało się, że jest bardzo grzeczna ale potrzebowała doświadczonego jeźdźca gdyż inaczej w galopie trochę ponosiła. Z kolei ta blondynka jeździła na Colorado, który również szedł grzecznie i żwawo.
- Żwawe te koniki - powiedziałam do Helen kiedy dziewczyny stępowały.
- Aha...to dwa najlepsze konie. Oba startowały w wielu zawodach - kontem oka zauważyłam, że ta młodsza dziewczyna robi zafascynowaną minę. Coś w stylu "Wow! Jeżdżę na sportowym koniu! Ale fajnie! Będę się mogła pochwalić mamusi!" - Colorado w ujeżdżeniowych i chyba kilku woltyżerskich, a Oklachoma w skokach.
- Ekstra - skomentowałam wyobrażając sobie jak ta piękna klacz musiała fantastycznie przefruwać nad przeszkodami, a wałach elegancko trawersować na czworoboku.
Na końcu jazdy kiedy dziewczyny zeszły z koni przejęłam Oklachomę od Haidy. Wsiadłam na potężną skarogniadą klacz i skróciłam strzemiona. Helen w tym czasie poszła po Rayana i razem z nim wnieśli drągi i stojaki po czym zaczęli ustawiać jakiś mały parkur.
- Co to jest? - spytałam.
- Jak to co? Profesjonalny parkur - zażartował Rayan podnosząc starego obgryzionego drąga - Same 190 i dwumetrowe mury!
Zaśmiałam się - Ha! Powodzenia życzę - wjechałam stępem na ścianę w prawo i usadowiłam się wygodnie w siodle. Helen poszła na stołówkę bo akurat zaczynał się obiad, a ja przeszłam do kłusa. Oklachoma miała lekki i wygodny kłus jakby płynęła. Kiedy już pokręciłam parę wolt, kół i zrobiłam zmianę kierunku na wszystkie sposoby klacz była dostatecznie rozgrzana by zacząć prawdziwy trening skokowy. Rayan kazał mi zagalopować w narożniku i skoczyć nie wielki okser. Potem do oksera dołączyła jeszcze dwie 60 cm. koperty. Następnie parę razy przeskoczyłam pojedynczo dubble barre'a, a na końcu jeszcze przeskoczyłam 70 cm. jokera. Wreszcie połączyłam cały parkur i przejechałam go parę razy. Raz po raz Rayan wykrzykiwał jakieś komendy.
- Dobrze! Zwolnij trochę! Odchylaj się bardziej! Ale łap równowagę! Oddaj... - drągi z dubble barre'a posypały się na ziemię zagłuszając instruktora.
- Co? Sory nie słyszałam - spytałam jadąc dalej szybkim galopem.
- Powiedziałem, oddaj wodze... - westchnął i podszedł by poprawić przeszkodę.
- Aaaaaa - zrobiłam przepraszającą minę wiedząc, że wtedy nie strąciłabym przeszkody.
Po ostrych ćwiczeniach nadeszła chwila kłusa, a następnie relaksujący stęp. Po jeździe rozsiodłałam klacz i dałam jej wielkie jabłko w nagrodę. Oklachoma parsknęła i opluwając mnie zaczęła przeżuwać smakołyk.
- No dzięki - wytarłam się z jej śliny i podeszłam do boksu Electry. W połowie drogi usłyszałam cziyś głos.
- Kinzie! Chodź na obiad! - zawołała Helen.
Tak też zrobiłam. Kucharka zostawiła mi i Rayan'owi obiad z uwagi na to, że wcześniej nie mogliśmy go zjeść. Postanowiłam się pospieszyć wiedząc, że za 15 minut przyjada kolejni klienci na jazdę, którym trzeba będzie pomóc.
Po zjedzeniu wybiegłam na zewnątrz i zobaczyłam już jeden samochód na podjeździe. Przed stajnią chodziło parę ludzi rozglądając się. No ładnie - pomyślałam - Już są - I podbiegłam do nich nie czekając na Anne i Helen.
- Dzień dobry - przywitałam się - to państwo są umuwieni na jazdę?
- Tak - odpowiedział jakiś pan, najpewniej tata, któregoś z dzieci. Obok niego stała nie wysoka ciemnowłosa kobieta trzymając za rękę małego chłopca mającego może siedem lat - Harry jest zapisany na lonżę - tu wskazał na malucha - A dziewczynki jeżdżą samodzielnie.
Dwie dziewczynki podbiegły do nas. Obie były brunetkami, jedna mogła mieć 11 druga 10 lat.
- Jak macie na imię? - spytałam.
- Ja jestem Hzel - przedstawiłą się starsza.
- A ja Zoe - dodała młodsza.
- Ja jestem Kinzie. Pomogę wam osiodłać konie tylko zaczekajmy na instruktorki, bo nie iwme na kim jeździcie.
W tym momencie przyszła Anne wpatrzona w trzymany grafik, a tuż za nią kroczyła Helen.
- Cześć dziewczyny - powiedziała wesoło Anne - Która z was to Zoe? - Mała podniosła rękę jakby była na lekcji. - Jeździsz na Disney'u. Hazel wsiądzie na Gilicję, a Harry na Tajgę.
Na podjazd wjechało czerwone auto, z którego wysiedli kolejni rodzice i trzy dziewczynki w ogóle do siebie nie podobne. Pewnie były koleżankami. Wszystkie miały jakieś 12 lat, jedna z nich była sztynką, druga też, a trzecia miała czarne włosy. Kiedy podeszły przedstawiły się jako Katherine, Clara i Sophie.
Pierwsza dostała Vallor'a, druga Habra, a trzecia Spartę. Okazało się, że mama jednej z nich (chyba tej Katherine) idzie na lonżę na Testralu.
Kiedy ogólny chaos z pomaganiem siedmiu osobon na raz się skończył wszyscy jeden za drugim wjechali na odkryty plac zwany ujeżdżalnią. Następnie skierowali się na ścianę, a ja i Helen z lonżami zostałyśmy w środku. Mały Harry przynajmniej rozumiał co do niego mówię ale wiele rzeczy musiałam mu parę razy powtarzać próbując nie stracić przy tym cierpliwości.
Kiedy klienci skończyli jeździć trzeba im było oczywiście jeszcze pokazac koniki i w ogóle, a potem wszyscy sobie pojechali i znowu zrobiło się pusto. Zmęczona upałem opadłam na ławkę na stołówce i dołączyłam do Anne i Helen jedzących jabłka.
- Padam z nóg - wysapałam .
- Co ty nie powiesz? - spytała Anne.
- Ile jest stopni? - zwróciłam się do Helen siedzacej najbliżej okna z termometrem.
- 35 - odparła.
- Oooooo...
- A zaraz masz jeszcze rekreację - powiedziała Anne - Pojeździsz sobie sama prawda? Powiedz, że nie muszę z tobą iść.
- Nie...nie musisz...jakoś dam sobie radę. Ale jak nie będę wiedziała czy mam dobrą nogę w kłusie to cię zawołam - zażartowałam.
Anne zaśmiała się - No! Tylko pamiętaj, w takim wypadku nie rób lotnej!
- Dobrze pani instruktor - zaśmiałam się - Będę uważać.
Wszystkie trzy smiałymsy sie przez chwilę po czym znowu zapadła cisza.
- Pojedźmy w teren - powiedziałam.
- Kiedy? - spytała Helen. - Najbliższe dni są zawalone klientami.
- Nie, przecież w środę nikogo nie ma - zauwazyła Anne.
- O! Faktycznie! Przydałoby się pojechać na plawienie.
- U! U! Tak! Na pławienie! - ucieszyłam się po czym zdałam sobie sprawę z tego, że obie dziwnie się na mnie patrzą i parsknęłam śmiechem.
- Co to było? - spytała Anne i znowu wszystkie wybuchnęłyśy śmiechem.
O piątej już siedziałam na wyczyszczonej na błysk Electrze. Postanowiłam, że pojadę na ujeżdżalnie bo mimo, że słońce grzało jak niewiem, zaczął już wiać wiatr dzięki czemu zrobiło się nieco chłodniej. Dopięłam popręg i ruszyłam przed siebie stępem. Electra jeszcze się nie przezwyczaiła do mieszkania tu więc pstanowiłam, że pierwsza jazda w nowej stadninie będzie spokojna. Bez żadnych wyczynów, nie bedziemy skakać, a jedynie jakieś drążki. Taka typowa leniwa rekreacja.
Po rozstępowaniu się ruszyłam kłusem w lewo. Zmieniłam parę razy kierunek po przekatnej, półwoltą i przez ujeżdżalnię, pojeździłam po serpentynie i wężykach. Następnie wjechałam na koło i zostałam na nim przez chwilę za każdym okrążeniem zmniejszając jego średnicę. Po tym ćwiczeniu poćwiczyłam zmiany dosiadu i tempa oraz zatrzymania i cofnięcia. Potem pojechałam kłusem po całej ujeżdżalni powoli wypuszczając wodze aż wreszcie zupełnie je puściłam i tak jechałam dwa okrążenia. Po odpoczynku stępem zaczęłam galop, potem galop przez drążki i koła i wolty w galopie. Na końcu poćwiczyłam jeszcze zagalopowania ze stój, a następnie poklepałam klacz, wypuściłam jej wodze, wyjęłam nogi ze strzemion, poluzowałam popręg i tak stępowałam.
Nagle na podjeździe pojawił się srebrny samochód. Helen nie mówiła nic o klientach na wieczór. Zaraz, zaraz...ale mówiła o nowej klubowiczce. I faktycznie z samochodu wysiadł jakiś pan wraz ze swoją córką - blondynką mniej więcej w moim wieku.
Rebeka?
- Hej mała, jeżdżę dzisiaj na tobie - pogłaskałam klacz po czole. Nagle usłyszałam z za stajni jakieś krzyki. Oklachoma postawiła uszy, a ja zdjęłam z kolan kota i zeskoczyłam z płotu.
- Łapcie go! - zawołał ktoś.
- Waine! Stój! - krzyknął ktoś inny. Zaczęłam spiesznie iść w tamtym kierunku ciekawa co się stało. Chwilę później z za stajni wybiegł galopem siwy arab. Gdy mnie zobaczył zawahał się na chwilę ale potem znowu zaczął biec. Widząc konia pędzącego prosto na mnie podskoczyłam rozkładając szeroko ręce. Waine stanął dęba niemal się przewracając po czym odwrócił się i spróbował przejść obok mnie. Ja mu jednak na to nie pozwoliłam. Machnęłam rękami. Koń zarżał zdezorientowany i odsunął się trochę ode mnie. To dało nieco czasu Anne i Rayan'owi, którzy przybiegli i razem ze mną spróbowali złapać konia, który nieco się wyrywał. Chwilę potem przybiegła też Helen.
- Uff - sapnęła - dobrze, że udało się go złapać.
- Kinzie nam bardzo pomogła - odparła Anne prowadząc już Waine'a do stajni.
Helen uśmiechnęła się - Zaraz powinna przyjechać kolejna klientka na jazdę. Mogłabyś ją obsłużyć? Jeździ na Oklachomie. Umie jeździć i siodłać tylko może nie wiedzieć gdzie co jest.
- A nie miały przyjechać dwie osoby? - spytałam.
- Miały ale ta druga ostrzegła, że może się spóźnić więc ja zacznę już jej czyścić konia.
Usłyszałam za sobą szum opon na żwirowym podjeździe.
- Akurat - powiedziała Helen.
Odwróciłam się i niespiesznie podeszłam do czarnego samochodu, z którego wysiadła jakaś dziewczyna starsza ode mnie w czarnych bryczesach i czarnych kaloszach. Jasnobrązowe włosy miała spięte w niski kucyk, na sobie miała białą bluzkę z krótkim rękawem, a w ręce trzymała toczek i bat. Mogła jakieś mieć 19 lat.
Się wystroiła jakby na zawody jechała - pomyślałam jednocześnie rzucając jej zdziwione spojrzenie. Ona jednak najwyraźniej tego nie zauważyła tylko zamknęła samochód i podeszła do mnie.
- Cześć, nie spóźniłam się prawda?
- No, nie...
- Och! Dzięki bogu! Były straszne korki po drodze - nie wiem skąd ona jechała, że były takie korki no ale niech jej już będzie. Przecież trzeba mieć jakąś sensowną wymówkę na to, że się NIE spóźniło!
- Ee...wiesz już na kim jeździsz?
- Nie mam pojęcia! Niby skąd miałbym to wiedzieć?
- No nie wiem, mogłaś się zapytać kiedy się umawiałaś na jazdę - westchnęłam, a widząc obrażoną minę dziewczyny dodałam - No nie ważne, pokażę ci na kim jeździsz.
Po tych słowach odwróciłam się i poszłam na pastwisko. Tam wskazałam skarogniadą klacz stojącą już gdzieś w połowie pastwiska i jedząca trawę - To Oklachoma. Złap ją.
- A masz uwiąz?
- Nie będę lecieć teraz do stajni tylko po to żeby ci przynieść uwiąz. Idź, złap sobie konia i przyprowadź go na kantarze - powiedziałam stanowczo ale spokojnie.
Dziewczyna bez słowa poszła po klacz, a następnie zaprowadziłam ją pod koniowiąz. Tam przypięłyśmy klacz do jednego z przywiązanych uwiązów.
- Dobra - powiedziałam - Chodź po szczotki - to powiedziawszy zabrałam ją do siodlarni. Kiedy szukała kopystki spytałam - Jak ty właściwie masz na imię?
- Haidy, a ty?
- Kinzie. Dobra znalazłaś tą kopystkę czy nie?
- Nie mogę jej znaleźć. Ale wy tu macie bałagan, w mojej stajni zawsze wszystko było na miejscu.
- Tu jest porządek, a to, że w twojej stajni odkłada się każdą szczotkę i kopystkę do osobnego pudełeczka to już nie moja sprawa.
Wreszcie dziecinna Haidy znalazła kopystkę i poszłyśmy wyczyścić Oklachomę. Następnie osiodłałyśmy klacz i przed stajnię wbiegła zdyszana dziewczyna. Tak wiem, też się tego nie spodziewałam.
- Hej dziewczyny! - wydyszała. Miała krótkie bardzo jasne blond włosy nierówno ułożone pod toczkiem i była chyba w moim wieku - Przepraszam za takie spóźnienie, ale gdzie znajdę panią Helen.
Bez słowa wciąż zdziwiona wskazałam na stajnię, a dziewczyna popędziła do środka. Domyślając się kto to powstrzymałam się od zwrócenia uwagi, że przy koniach się nie biega.
Może i ta cała Haidy była rozpuszczona w jakiejś megadrogiej stadninie ale przynajmniej umiała jeździć. Nie tak jak się spodziewałam. Siedząc na jednej z ławek rozłożonych wzdłuż ściany na hali obserwowałam właśnie jak obie dziewczyny galopują w równych odstępach. Przy okazji przyjrzałam się też Oklachomie. Wydawało się, że jest bardzo grzeczna ale potrzebowała doświadczonego jeźdźca gdyż inaczej w galopie trochę ponosiła. Z kolei ta blondynka jeździła na Colorado, który również szedł grzecznie i żwawo.
- Żwawe te koniki - powiedziałam do Helen kiedy dziewczyny stępowały.
- Aha...to dwa najlepsze konie. Oba startowały w wielu zawodach - kontem oka zauważyłam, że ta młodsza dziewczyna robi zafascynowaną minę. Coś w stylu "Wow! Jeżdżę na sportowym koniu! Ale fajnie! Będę się mogła pochwalić mamusi!" - Colorado w ujeżdżeniowych i chyba kilku woltyżerskich, a Oklachoma w skokach.
- Ekstra - skomentowałam wyobrażając sobie jak ta piękna klacz musiała fantastycznie przefruwać nad przeszkodami, a wałach elegancko trawersować na czworoboku.
Na końcu jazdy kiedy dziewczyny zeszły z koni przejęłam Oklachomę od Haidy. Wsiadłam na potężną skarogniadą klacz i skróciłam strzemiona. Helen w tym czasie poszła po Rayana i razem z nim wnieśli drągi i stojaki po czym zaczęli ustawiać jakiś mały parkur.
- Co to jest? - spytałam.
- Jak to co? Profesjonalny parkur - zażartował Rayan podnosząc starego obgryzionego drąga - Same 190 i dwumetrowe mury!
Zaśmiałam się - Ha! Powodzenia życzę - wjechałam stępem na ścianę w prawo i usadowiłam się wygodnie w siodle. Helen poszła na stołówkę bo akurat zaczynał się obiad, a ja przeszłam do kłusa. Oklachoma miała lekki i wygodny kłus jakby płynęła. Kiedy już pokręciłam parę wolt, kół i zrobiłam zmianę kierunku na wszystkie sposoby klacz była dostatecznie rozgrzana by zacząć prawdziwy trening skokowy. Rayan kazał mi zagalopować w narożniku i skoczyć nie wielki okser. Potem do oksera dołączyła jeszcze dwie 60 cm. koperty. Następnie parę razy przeskoczyłam pojedynczo dubble barre'a, a na końcu jeszcze przeskoczyłam 70 cm. jokera. Wreszcie połączyłam cały parkur i przejechałam go parę razy. Raz po raz Rayan wykrzykiwał jakieś komendy.
- Dobrze! Zwolnij trochę! Odchylaj się bardziej! Ale łap równowagę! Oddaj... - drągi z dubble barre'a posypały się na ziemię zagłuszając instruktora.
- Co? Sory nie słyszałam - spytałam jadąc dalej szybkim galopem.
- Powiedziałem, oddaj wodze... - westchnął i podszedł by poprawić przeszkodę.
- Aaaaaa - zrobiłam przepraszającą minę wiedząc, że wtedy nie strąciłabym przeszkody.
Po ostrych ćwiczeniach nadeszła chwila kłusa, a następnie relaksujący stęp. Po jeździe rozsiodłałam klacz i dałam jej wielkie jabłko w nagrodę. Oklachoma parsknęła i opluwając mnie zaczęła przeżuwać smakołyk.
- No dzięki - wytarłam się z jej śliny i podeszłam do boksu Electry. W połowie drogi usłyszałam cziyś głos.
- Kinzie! Chodź na obiad! - zawołała Helen.
Tak też zrobiłam. Kucharka zostawiła mi i Rayan'owi obiad z uwagi na to, że wcześniej nie mogliśmy go zjeść. Postanowiłam się pospieszyć wiedząc, że za 15 minut przyjada kolejni klienci na jazdę, którym trzeba będzie pomóc.
Po zjedzeniu wybiegłam na zewnątrz i zobaczyłam już jeden samochód na podjeździe. Przed stajnią chodziło parę ludzi rozglądając się. No ładnie - pomyślałam - Już są - I podbiegłam do nich nie czekając na Anne i Helen.
- Dzień dobry - przywitałam się - to państwo są umuwieni na jazdę?
- Tak - odpowiedział jakiś pan, najpewniej tata, któregoś z dzieci. Obok niego stała nie wysoka ciemnowłosa kobieta trzymając za rękę małego chłopca mającego może siedem lat - Harry jest zapisany na lonżę - tu wskazał na malucha - A dziewczynki jeżdżą samodzielnie.
Dwie dziewczynki podbiegły do nas. Obie były brunetkami, jedna mogła mieć 11 druga 10 lat.
- Jak macie na imię? - spytałam.
- Ja jestem Hzel - przedstawiłą się starsza.
- A ja Zoe - dodała młodsza.
- Ja jestem Kinzie. Pomogę wam osiodłać konie tylko zaczekajmy na instruktorki, bo nie iwme na kim jeździcie.
W tym momencie przyszła Anne wpatrzona w trzymany grafik, a tuż za nią kroczyła Helen.
- Cześć dziewczyny - powiedziała wesoło Anne - Która z was to Zoe? - Mała podniosła rękę jakby była na lekcji. - Jeździsz na Disney'u. Hazel wsiądzie na Gilicję, a Harry na Tajgę.
Na podjazd wjechało czerwone auto, z którego wysiedli kolejni rodzice i trzy dziewczynki w ogóle do siebie nie podobne. Pewnie były koleżankami. Wszystkie miały jakieś 12 lat, jedna z nich była sztynką, druga też, a trzecia miała czarne włosy. Kiedy podeszły przedstawiły się jako Katherine, Clara i Sophie.
Pierwsza dostała Vallor'a, druga Habra, a trzecia Spartę. Okazało się, że mama jednej z nich (chyba tej Katherine) idzie na lonżę na Testralu.
Kiedy ogólny chaos z pomaganiem siedmiu osobon na raz się skończył wszyscy jeden za drugim wjechali na odkryty plac zwany ujeżdżalnią. Następnie skierowali się na ścianę, a ja i Helen z lonżami zostałyśmy w środku. Mały Harry przynajmniej rozumiał co do niego mówię ale wiele rzeczy musiałam mu parę razy powtarzać próbując nie stracić przy tym cierpliwości.
Kiedy klienci skończyli jeździć trzeba im było oczywiście jeszcze pokazac koniki i w ogóle, a potem wszyscy sobie pojechali i znowu zrobiło się pusto. Zmęczona upałem opadłam na ławkę na stołówce i dołączyłam do Anne i Helen jedzących jabłka.
- Padam z nóg - wysapałam .
- Co ty nie powiesz? - spytała Anne.
- Ile jest stopni? - zwróciłam się do Helen siedzacej najbliżej okna z termometrem.
- 35 - odparła.
- Oooooo...
- A zaraz masz jeszcze rekreację - powiedziała Anne - Pojeździsz sobie sama prawda? Powiedz, że nie muszę z tobą iść.
- Nie...nie musisz...jakoś dam sobie radę. Ale jak nie będę wiedziała czy mam dobrą nogę w kłusie to cię zawołam - zażartowałam.
Anne zaśmiała się - No! Tylko pamiętaj, w takim wypadku nie rób lotnej!
- Dobrze pani instruktor - zaśmiałam się - Będę uważać.
Wszystkie trzy smiałymsy sie przez chwilę po czym znowu zapadła cisza.
- Pojedźmy w teren - powiedziałam.
- Kiedy? - spytała Helen. - Najbliższe dni są zawalone klientami.
- Nie, przecież w środę nikogo nie ma - zauwazyła Anne.
- O! Faktycznie! Przydałoby się pojechać na plawienie.
- U! U! Tak! Na pławienie! - ucieszyłam się po czym zdałam sobie sprawę z tego, że obie dziwnie się na mnie patrzą i parsknęłam śmiechem.
- Co to było? - spytała Anne i znowu wszystkie wybuchnęłyśy śmiechem.
O piątej już siedziałam na wyczyszczonej na błysk Electrze. Postanowiłam, że pojadę na ujeżdżalnie bo mimo, że słońce grzało jak niewiem, zaczął już wiać wiatr dzięki czemu zrobiło się nieco chłodniej. Dopięłam popręg i ruszyłam przed siebie stępem. Electra jeszcze się nie przezwyczaiła do mieszkania tu więc pstanowiłam, że pierwsza jazda w nowej stadninie będzie spokojna. Bez żadnych wyczynów, nie bedziemy skakać, a jedynie jakieś drążki. Taka typowa leniwa rekreacja.
Po rozstępowaniu się ruszyłam kłusem w lewo. Zmieniłam parę razy kierunek po przekatnej, półwoltą i przez ujeżdżalnię, pojeździłam po serpentynie i wężykach. Następnie wjechałam na koło i zostałam na nim przez chwilę za każdym okrążeniem zmniejszając jego średnicę. Po tym ćwiczeniu poćwiczyłam zmiany dosiadu i tempa oraz zatrzymania i cofnięcia. Potem pojechałam kłusem po całej ujeżdżalni powoli wypuszczając wodze aż wreszcie zupełnie je puściłam i tak jechałam dwa okrążenia. Po odpoczynku stępem zaczęłam galop, potem galop przez drążki i koła i wolty w galopie. Na końcu poćwiczyłam jeszcze zagalopowania ze stój, a następnie poklepałam klacz, wypuściłam jej wodze, wyjęłam nogi ze strzemion, poluzowałam popręg i tak stępowałam.
Nagle na podjeździe pojawił się srebrny samochód. Helen nie mówiła nic o klientach na wieczór. Zaraz, zaraz...ale mówiła o nowej klubowiczce. I faktycznie z samochodu wysiadł jakiś pan wraz ze swoją córką - blondynką mniej więcej w moim wieku.
Rebeka?
sobota, 1 sierpnia 2015
Od Kinzie C.D. - Nowa w stajni
Wieczorem kiedy mama już pojechała, a ja rozpakowałam część rzeczy i zajęłam niskie łóżko, (gdybym spała na piętrze, znając moją tendencję do wiercenia się, mogłabym spaść) wyszłam na zewnątrz przed domek i niemal zderzyłam się z biegnącą instruktorką.
- O! Kinzie! - przywitała mnie pani Helen - Chodź na jazdę.
- To już? Dobra, tylko się przebiorę! - wykrzyknęłam wpadając z powrotem do domku.
Po chwili stałam już w bryczesach i sztybletach przed stajnią. Właśnie zamierzałam poszukać siodlarni kiedy podeszła do mnie Helen.
- Proszę pani. Gdzie jest siodlarnia.
- Zaraz ci pokażę i mów mi po imieniu - uśmiechnęła się - Zaraz zaprowadzę cię też do konia, na którym pojedziesz.
- To nie jadę na Electrze? - zmarszczyłam brwi.
- Nie. Każdy o wiele lepiej radzi sobie na swoim koniu niż na obcym. Wierzę, że na Electrze jeździsz wspaniałe. Dla tego sprawdzę jak sobie radzisz na jednym z naszych koni.
Chciałam zaprotestować ale wiedziałam, że prawda. Poszłyśmy więc do jednej ze stajni gdzie mieściła się również siodlarnia. Z ostatniego boksu wystawała głowa zaciekawionego karego konia. podeszłyśmy do niego.
- To jest Testral - oznajmiła Helen - i właśnie na nim dzisiaj pojeździsz.
- Mam pytanie. Co to jest? - spytałam wskazując na tabliczkę z imieniem konia i napisem "Western i Rekreacja".
- To oznacza, że Testral może chodzić zarówno w rekreacji jak i w westernie.
Po tych słowach zostawiła mnie sam na sam z koniem. Wzięłam szczotki i zaczęłam go czyścić. Wydawał się być spokojny lecz kiedy przeszłam do kopyt zaczęły się problemy. Przez dłuższy czas nie dawał się nakłonić do podniesienia nogi, a kiedy wreszcie to zrobił wierzgnął nią gwałtownie dwa razy.
- Ej! Testral, nie wolno. - powiedziałam ostro i spróbowałam jeszcze raz. Po jeszcze kilku cierpliwych próbach udało mi się wyczyścić wszystkie jego kopyta.
Po wyprowadzeniu osiodłanego wierzchowca na zewnątrz pod koniowiąz zastałam tam Helen rozmawiająca z jakąś brunetką.
- Wiesz co, raczej pójdziemy na ujeżdżalnię - mówiła Helen - więc jak coś to hala chyba jest wolna.
- Ok. Dobra - zgodziła się tamta, a widząc mnie uśmiechnęła się - Jestem Anita, uczę ujeżdżenia - przedstawiła się.
- Kinzie. Nowa pomagająca - dociągnęłam popręg Testralowi.
- To ja zmykam do Vandzi - odparła wesoło młoda instruktorka i weszła do stajni.
- Co to za koń? - spytałam Helen kiedy Anita znikła nam z oczu.
- Vandzia? Mówimy tak na nią zdrobniale. Tak na prawdę nazywa się El Vandera...
- Nie dziwię się, że zdrabniacie - mruknęłam dopasowując strzemiona.
- ...chodzi w westernie i ujeżdżeniu i jest dość płochliwa. Ostatnio pod klientami, którzy nie potrafili nad nią zapanować trochę się popsuła. Dla tego Anita na nią wsiądzie. Gotowa?
- Tak - odparłam zbierając z ziemi bata.
- To wskakuj i jedziemy na plac.
Tak też zrobiłam. Zgrabnie wskoczyłam na karego wałacha i ruszyłam stępem za Helen, która otworzyła mi już bramkę.
Na początku jazdy jeździłam trochę stępem trochę kłusem chyba wszystkie figury jakie można wykonać na ujeżdżalni. Potem Helen ustawiła mi drążki. Najpierw prosto, potem na ukos, ze zmianą kierunku i wreszcie w kółko. Wreszcie przegalopowałam parę kółek, pokręciłam sobie wolty i pół wolty w galopie, pojeździłam chwilę galopem przez drągi, a na końcu Helen ustawiła mi niewielką kopertę i malutką półmetrową stacjonatę.
- No, ładnie ci poszło - pochwaliła mnie Helen na końcu jazdy - Ile już jeździsz?
- Mniej więcej 10 lat. Raczej mniej niż więcej.
- Świetnie sobie radzisz - przyznała.
- Dzięki.
- Jak będziesz wykonywać wszystkie swoje obowiązki - uśmiechnęła się próbując udać surową nauczycielkę - to pozwolę ci czasem samodzielnie jeździć. Ufam, że sobie poradzisz.
- Jasne! - wykrzyknęłam wesoło.
Późnym wieczorem wypakowałam resztę swoich rzeczy i zakopałam się w pościeli by skończyć książkę. Wzięłam ich całkiem sporo ale jeśli nigdzie w pobliżu nie ma biblioteki to zwariuję. Chociaż...pewnie kiedy przyjadą nowe osoby będziemy spędzać wieczory na rozmowach i śmianiu się więc może tak dużo nie stracę.
Po skończeniu książki od razu zapadłam w głęboki sen wiedząc, że następnego dnia muszę wcześnie wstać.
O 7:00 rano zadzwonił mój budzik w komórce. Zwlekłam się z łóżka i spostrzegłam, że kołdra prawie cała spadła na podłogę, poduszki leżały na całej powierzchni łóżka, a prześcieradło zawinęło się w każdym rogu. Westchnęłam i jakoś to wszystko upchnęłam po czym przykryłam kocem. Miałam jeszcze godzinę do śniadania więc powoli ubrałam się w wytarte dżinsowe szorty i starą białą bluzkę na ramiączkach. Tak ubrana umyłam zęby i wyszłam przed domek. Dzień zapowiadał się upalnie, ale w sumie czemu się dziwić skoro był czerwiec?
Śniadanie zjadłam przy jednym stole z Helen, Anitą i instruktorem o imieniu Rayan, który podobno uczył tu sportu.
- O której mam jazdy? - spytałam pomiędzy gryzami kanapki. Helen zerknęła na grafik trzymany na kolanach.
- Ech...Kinzie, gdzie ty jesteś? Dużo się dzisiaj będzie działo...O! Tutaj! O 10:00 masz sport na Electrze oczywiście i jeździsz za małą trzyosobową grupą klientów. O 12:00 jest jeszcze lekcja indywidualna dla jakichś dwóch osób, ale to nie ważne. Potem o 13:00 masz trening na Oklachomie... potem o 14:45 są dwie lonże i grupa klientów, których weźmie Anne. Ja mogę wziąć jedną lonżę ty weźmiesz drugą. Następnie o 17:00 jest rekreacja ale jednogłośnie z Anne stwierdziłyśmy, że możesz z tych lekcji korzystać kiedy chcesz, a kiedy nie chcesz możesz sobie jeździć samodzielnie.
- Serio? - wybałuszyłam oczy - To super! Dzięki! A co mam teraz robić?
- Teraz biegnij do stajni zamiatać w boksach - zaśmiał się Rayan.
- Ha, ha, ha - mruknęłam sarkastycznie ale posłusznie udałam się do stajni. Jako pomagającą czekało mnie mnóstwo obowiązków. Oczywiście nie byłam całkiem sama z tym wszystkim. Pomagała mi ta miła instruktorka od ujeżdżenia - Anita. A właściwie to ja pomagałam jej... nie ważne! Anita pokazała mi dokładnie gdzie są czyste trociny i gdzie wyrzucać stare, gdzie jest paszarnia i ile każdy koń dostaje jedzenia oraz to kiedy mam je wyprowadzać na pastwisko. Nie zapamiętałam wszystkiego od razu ale w praktyce jakoś mi szło. Co prawda co chwilę zadawałam Anicie pytania ale usprawiedliwiało mnie to, że byłam tu drugi dzień. Kiedy wszystkie poranne obowiązki były zrobione razem z Helen zajęłyśmy się przeprowadzaniem Electry. Podczas gdy obie instruktorki dykutowały na ten temat ja weszłam do boksu klaczy i...CHLUP!
- No tak...tego się spodziewałam - mruknęłam podnosząc nogę z mokrym sztybletem. Oczywiście wiadro wylądowało pod przeciwną ścianą, a w boksie stała wielka kałuża. Najwyraźniej Electra wylała wodę całkiem niedawno bo normalnie już by wsiąkła w trociny.
W końcy wysprzatałyśy boksy Electry i Wdowy po czym zamieniłyśmy klacze miejscami. Teraz Electra miała boks z wygodnym poidłem, którego nie miała jak wywrócić.
W pół do dziesiątej przyjechali klienci. Trzy dziewczynki młodsze ode mnie zapisane na sportową lekcję. Jedna - brunetka około rok ode mnie młodsza miała na imię Mae, druga - drobna piegowata blondynka mająca podobno 13 lat ale wcale na tyle nie wygladająca nazywała się Holly. I wreszcie trzecia - również brunetka, dość niska z kręconymi włosami, w wieku jedenastu lat imieniem Rachel. Rodzice wszytkich trzech dzieczynek oczywiście strasznie zachwalali swoje córki, że niby tak długo i świetnie jeżdżą, że z pewnością poradzą sobie na sporcie. Nienawidzę takich rodziców...
Kiedy stałam w boksie szczotkując rozglądającą się dookoła Electrę nagle podbiegła do mnie Rachel z pełnym zestawem szczotek wypadającym jej z rąk.
- Pomoże mi pani? - spytała takim tonem jakby się gdzieś paliło.
- No dobra... - rozejżałam się dookoła w poszukiwaniu jakiejkolwiek instruktorki bądź instruktora. Miałyśmy jazdę z Rayanem więc dlaczego nie mogła poprosić jego o pomoc?! - W czym problem? - spytałam.
Rachel zaprowadziła mnie do stanowiska Galicji. Okazało się, że klacz uciekła ze stanowiska, a to dziecko nie umiało jej z powrotem załozyć kantara bo trzymała za wysoko głowę. Nie mając jednak większego wyboru pomogłam jej i już chciałam wrócić do Electry kiedy zawołała mnie Holly.
- Prosze pani! Bo Disney mi nie chce podać kopyta!
- Już idę - wzięłam od dziewczynki kopystkę i pomogłam jej z wyczyszczeniem kopyt. Teraz wreszci emogłam wrócić do mojego konia i spokojnie go osiodłać.
C.D.N.
- O! Kinzie! - przywitała mnie pani Helen - Chodź na jazdę.
- To już? Dobra, tylko się przebiorę! - wykrzyknęłam wpadając z powrotem do domku.
Po chwili stałam już w bryczesach i sztybletach przed stajnią. Właśnie zamierzałam poszukać siodlarni kiedy podeszła do mnie Helen.
- Proszę pani. Gdzie jest siodlarnia.
- Zaraz ci pokażę i mów mi po imieniu - uśmiechnęła się - Zaraz zaprowadzę cię też do konia, na którym pojedziesz.
- To nie jadę na Electrze? - zmarszczyłam brwi.
- Nie. Każdy o wiele lepiej radzi sobie na swoim koniu niż na obcym. Wierzę, że na Electrze jeździsz wspaniałe. Dla tego sprawdzę jak sobie radzisz na jednym z naszych koni.
Chciałam zaprotestować ale wiedziałam, że prawda. Poszłyśmy więc do jednej ze stajni gdzie mieściła się również siodlarnia. Z ostatniego boksu wystawała głowa zaciekawionego karego konia. podeszłyśmy do niego.
- To jest Testral - oznajmiła Helen - i właśnie na nim dzisiaj pojeździsz.
- Mam pytanie. Co to jest? - spytałam wskazując na tabliczkę z imieniem konia i napisem "Western i Rekreacja".
- To oznacza, że Testral może chodzić zarówno w rekreacji jak i w westernie.
Po tych słowach zostawiła mnie sam na sam z koniem. Wzięłam szczotki i zaczęłam go czyścić. Wydawał się być spokojny lecz kiedy przeszłam do kopyt zaczęły się problemy. Przez dłuższy czas nie dawał się nakłonić do podniesienia nogi, a kiedy wreszcie to zrobił wierzgnął nią gwałtownie dwa razy.
- Ej! Testral, nie wolno. - powiedziałam ostro i spróbowałam jeszcze raz. Po jeszcze kilku cierpliwych próbach udało mi się wyczyścić wszystkie jego kopyta.
Po wyprowadzeniu osiodłanego wierzchowca na zewnątrz pod koniowiąz zastałam tam Helen rozmawiająca z jakąś brunetką.
- Wiesz co, raczej pójdziemy na ujeżdżalnię - mówiła Helen - więc jak coś to hala chyba jest wolna.
- Ok. Dobra - zgodziła się tamta, a widząc mnie uśmiechnęła się - Jestem Anita, uczę ujeżdżenia - przedstawiła się.
- Kinzie. Nowa pomagająca - dociągnęłam popręg Testralowi.
- To ja zmykam do Vandzi - odparła wesoło młoda instruktorka i weszła do stajni.
- Co to za koń? - spytałam Helen kiedy Anita znikła nam z oczu.
- Vandzia? Mówimy tak na nią zdrobniale. Tak na prawdę nazywa się El Vandera...
- Nie dziwię się, że zdrabniacie - mruknęłam dopasowując strzemiona.
- ...chodzi w westernie i ujeżdżeniu i jest dość płochliwa. Ostatnio pod klientami, którzy nie potrafili nad nią zapanować trochę się popsuła. Dla tego Anita na nią wsiądzie. Gotowa?
- Tak - odparłam zbierając z ziemi bata.
- To wskakuj i jedziemy na plac.
Tak też zrobiłam. Zgrabnie wskoczyłam na karego wałacha i ruszyłam stępem za Helen, która otworzyła mi już bramkę.
Na początku jazdy jeździłam trochę stępem trochę kłusem chyba wszystkie figury jakie można wykonać na ujeżdżalni. Potem Helen ustawiła mi drążki. Najpierw prosto, potem na ukos, ze zmianą kierunku i wreszcie w kółko. Wreszcie przegalopowałam parę kółek, pokręciłam sobie wolty i pół wolty w galopie, pojeździłam chwilę galopem przez drągi, a na końcu Helen ustawiła mi niewielką kopertę i malutką półmetrową stacjonatę.
- No, ładnie ci poszło - pochwaliła mnie Helen na końcu jazdy - Ile już jeździsz?
- Mniej więcej 10 lat. Raczej mniej niż więcej.
- Świetnie sobie radzisz - przyznała.
- Dzięki.
- Jak będziesz wykonywać wszystkie swoje obowiązki - uśmiechnęła się próbując udać surową nauczycielkę - to pozwolę ci czasem samodzielnie jeździć. Ufam, że sobie poradzisz.
- Jasne! - wykrzyknęłam wesoło.
Późnym wieczorem wypakowałam resztę swoich rzeczy i zakopałam się w pościeli by skończyć książkę. Wzięłam ich całkiem sporo ale jeśli nigdzie w pobliżu nie ma biblioteki to zwariuję. Chociaż...pewnie kiedy przyjadą nowe osoby będziemy spędzać wieczory na rozmowach i śmianiu się więc może tak dużo nie stracę.
Po skończeniu książki od razu zapadłam w głęboki sen wiedząc, że następnego dnia muszę wcześnie wstać.
O 7:00 rano zadzwonił mój budzik w komórce. Zwlekłam się z łóżka i spostrzegłam, że kołdra prawie cała spadła na podłogę, poduszki leżały na całej powierzchni łóżka, a prześcieradło zawinęło się w każdym rogu. Westchnęłam i jakoś to wszystko upchnęłam po czym przykryłam kocem. Miałam jeszcze godzinę do śniadania więc powoli ubrałam się w wytarte dżinsowe szorty i starą białą bluzkę na ramiączkach. Tak ubrana umyłam zęby i wyszłam przed domek. Dzień zapowiadał się upalnie, ale w sumie czemu się dziwić skoro był czerwiec?
Śniadanie zjadłam przy jednym stole z Helen, Anitą i instruktorem o imieniu Rayan, który podobno uczył tu sportu.
- O której mam jazdy? - spytałam pomiędzy gryzami kanapki. Helen zerknęła na grafik trzymany na kolanach.
- Ech...Kinzie, gdzie ty jesteś? Dużo się dzisiaj będzie działo...O! Tutaj! O 10:00 masz sport na Electrze oczywiście i jeździsz za małą trzyosobową grupą klientów. O 12:00 jest jeszcze lekcja indywidualna dla jakichś dwóch osób, ale to nie ważne. Potem o 13:00 masz trening na Oklachomie... potem o 14:45 są dwie lonże i grupa klientów, których weźmie Anne. Ja mogę wziąć jedną lonżę ty weźmiesz drugą. Następnie o 17:00 jest rekreacja ale jednogłośnie z Anne stwierdziłyśmy, że możesz z tych lekcji korzystać kiedy chcesz, a kiedy nie chcesz możesz sobie jeździć samodzielnie.
- Serio? - wybałuszyłam oczy - To super! Dzięki! A co mam teraz robić?
- Teraz biegnij do stajni zamiatać w boksach - zaśmiał się Rayan.
- Ha, ha, ha - mruknęłam sarkastycznie ale posłusznie udałam się do stajni. Jako pomagającą czekało mnie mnóstwo obowiązków. Oczywiście nie byłam całkiem sama z tym wszystkim. Pomagała mi ta miła instruktorka od ujeżdżenia - Anita. A właściwie to ja pomagałam jej... nie ważne! Anita pokazała mi dokładnie gdzie są czyste trociny i gdzie wyrzucać stare, gdzie jest paszarnia i ile każdy koń dostaje jedzenia oraz to kiedy mam je wyprowadzać na pastwisko. Nie zapamiętałam wszystkiego od razu ale w praktyce jakoś mi szło. Co prawda co chwilę zadawałam Anicie pytania ale usprawiedliwiało mnie to, że byłam tu drugi dzień. Kiedy wszystkie poranne obowiązki były zrobione razem z Helen zajęłyśmy się przeprowadzaniem Electry. Podczas gdy obie instruktorki dykutowały na ten temat ja weszłam do boksu klaczy i...CHLUP!
- No tak...tego się spodziewałam - mruknęłam podnosząc nogę z mokrym sztybletem. Oczywiście wiadro wylądowało pod przeciwną ścianą, a w boksie stała wielka kałuża. Najwyraźniej Electra wylała wodę całkiem niedawno bo normalnie już by wsiąkła w trociny.
W końcy wysprzatałyśy boksy Electry i Wdowy po czym zamieniłyśmy klacze miejscami. Teraz Electra miała boks z wygodnym poidłem, którego nie miała jak wywrócić.
W pół do dziesiątej przyjechali klienci. Trzy dziewczynki młodsze ode mnie zapisane na sportową lekcję. Jedna - brunetka około rok ode mnie młodsza miała na imię Mae, druga - drobna piegowata blondynka mająca podobno 13 lat ale wcale na tyle nie wygladająca nazywała się Holly. I wreszcie trzecia - również brunetka, dość niska z kręconymi włosami, w wieku jedenastu lat imieniem Rachel. Rodzice wszytkich trzech dzieczynek oczywiście strasznie zachwalali swoje córki, że niby tak długo i świetnie jeżdżą, że z pewnością poradzą sobie na sporcie. Nienawidzę takich rodziców...
Kiedy stałam w boksie szczotkując rozglądającą się dookoła Electrę nagle podbiegła do mnie Rachel z pełnym zestawem szczotek wypadającym jej z rąk.
- Pomoże mi pani? - spytała takim tonem jakby się gdzieś paliło.
- No dobra... - rozejżałam się dookoła w poszukiwaniu jakiejkolwiek instruktorki bądź instruktora. Miałyśmy jazdę z Rayanem więc dlaczego nie mogła poprosić jego o pomoc?! - W czym problem? - spytałam.
Rachel zaprowadziła mnie do stanowiska Galicji. Okazało się, że klacz uciekła ze stanowiska, a to dziecko nie umiało jej z powrotem załozyć kantara bo trzymała za wysoko głowę. Nie mając jednak większego wyboru pomogłam jej i już chciałam wrócić do Electry kiedy zawołała mnie Holly.
- Prosze pani! Bo Disney mi nie chce podać kopyta!
- Już idę - wzięłam od dziewczynki kopystkę i pomogłam jej z wyczyszczeniem kopyt. Teraz wreszci emogłam wrócić do mojego konia i spokojnie go osiodłać.
C.D.N.
Subskrybuj:
Posty (Atom)