Obudziłem się o siódmej rano. Wstałem, zjadłem śniadanie i wyszedłem z domku. Powitało mi rześkie, poranne powietrze. Pora zabrać się za obowiązki! Z tego co się dowiedziałem miałem nakarmić wszystkie konie z klubu. Poszedłem do paszarni i napakowałem siana do siatek, oraz wsypałem do wiader owies. Skończyłem roznosić wszystko po jednej godzinie. Miałem wtedy chwilę na odwiedzenie Sansy, więc korzystając z okazji zapakowałem dla niej trochę owsa. Klacz jak zwykle widząc mnie zarżała wystawiając łeb nad drzwiami boksu.
- Hej, malutka...- uśmiechnąłem się głaszcząc achała po miękkich chrapach i wszedłem do boksu. Po chwili zadowolona Sansa skubała owies, a ja zająłem się szczotkowaniem. Kiedy sierść zaczęła lśnić przypomniałem sobie, że muszę wracać do pracy. Pożegnałem się z klaczą i poszedłem do stajni klubowych koni. Zrelaksowany znalazłem boks Disney'a. Kiedy do niego wszedłem wałach nieco zdziwiony moim widokiem obwąchał mnie i po chwili przyzwyczaił się do mojej obecności. Wyprowadziłem go na korytarz i osiodłałem.
- Trzeba Cię trochę rozruszać. - powiedziałem pod nosem i poprowadziłem konia na podwórze. Tam natknąłem się na Kinzie.
- Cześć! - dziewczyna uśmiechnęła się do mnie z grzbietu Oklachomy.
- Hej! Ty też jedziesz na przejażdżkę? - spytałem siadając w siodle.
- Tak. Jedziesz ze mną? Chciałam pojechać do lasu.
- Prowadź. - uśmiechnąłem się i pojechałem za Kinzie.
Kinzie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz