piątek, 8 stycznia 2016

Od June C.D. Luke'a - Po raz pierwszy!

Westchnęłam głośno poirytowana, ale zaczęłam biec starając się dotrzymać kroku kłusującej klaczy. Już po chwili ledwo łapałam oddech gdyż Moon kłusowała naprawdę szybko.
- Zwolnij! - krzyknęłam czując, że dłużej już nie wytrzymam. Luke przytrzymał wodze Moonlight, a potem popatrzył na mnie z uśmiechem.
- Zastanawiałem się jak długo wytrzymasz - przyznał - Myślałem, że okażesz się być bardziej wytrwała.
- Bardzo przepraszam... że nie wypełniam... twoich oczekiwań - parsknęłam ironicznie starając się oddychać głęboko i spokojnie, ale mimo wszystko czułam kłucie mroźnego powietrza w płucach.
- Bieganie pomaga w jeździe konnej - wyjaśnił obrzucając mnie lekko pogardliwym spojrzeniem z grzbietu Moon - Powinnaś częściej biegać skoro tak kiepsko jeździsz. Mając mocniejsze mięśnie nóg będziesz lepiej trzymała się w siodle.
- Przestań mnie poniżać - warknęłam wbijając wzrok w śnieg przede mną.
- Mówię tylko prawdę - wzruszył ramionami po czym uśmiechnął się co zobaczyłam dopiero kiedy podniosłam głowę i popatrzyłam na niego. Widząc jego uśmiech odeszła mi ochota na kłótnię, która pojawiła się we mnie po jego słowach. Znów narastająca złość nagle wyparowała, a zamiast tego do głowy przyszła mi myśl, że na kogoś kto ma taki uśmiech nie potrafię krzyczeć. Szybko oderwałam od niego wzrok bojąc się, że mogłabym się potknąć nie patrząc przed siebie. 
- Niech ci będzie - westchnęłam - Ponieważ bardzo zależy mi na tym żeby pokazać ci, że nie jestem jednak tak beznadziejna postaram się jak najszybciej poprawić moje umiejętności jeździeckie zacznę regularnie biegać. Myślę jednak, że dobrą motywacją byłby ktoś kto przy każdym moim kroku wyśmiewałby mnie albo krytykował. Ty nadajesz się najlepiej.
- Chcesz żebym biegał z tobą, a na dodatek zgadzasz się na to żebym pod czas biegania się z ciebie śmiał? - upewnił się tonem, który utwierdził mnie w przekonaniu, że jestem zdrowo szurnięta.
- Złość bardzo poprawia sprawność fizyczną, a ja na pewno będę zła jeśli będziesz mnie krytykował  - sprostowałam uśmiechając się lekko. Gdyby zgodził się ze mną biegać miałabym okazję spędzać z nim więcej czasu. 

Luke? Opowiadanie do kitu, ale wena mi uciekła (za wolno biegałam) XD

Od Luke'a C.D. June - Po raz pierwszy!

June powoli przestawała płakać.
-Już ok?-zapytałem cicho.
-Yhym-odparła. Podałem jej rękę, pomagając wstać. Podszedłem do Moon. Dalej była wystraszona
-Ech, kobiety...Ciebie też mam uspokajać?-zaśmiałem się cicho. Pogłaskałem ją po szyi. Powoli się uspokajała. Przejechałem dłonią po jej kręgosłupie i nogach. Nie mogłem dopuścić do kontuzji.
-Sprawdzałam. Wszystko jest ok-usłyszałem głos June.
-Muszę jeszcze sam sprawdzić
-Luke...?
-Tak?
-Przepraszam, że ukradłam twoją klacz i naraziłam ją na kontuzję. 
-Nic nie szkodzi. Ale nie rób tego więcej-uśmiechnąłem się łagodnie. Już nie byłem na nią zły.-A teraz wracajmy. Wolisz iść na nogach czy jechać?
-Jedź ty, Moon się uspokoi-powiedziała. Dopiąłem popręg i wsiadłem na klacz.-Nie chcesz kasku?
-Nie,wiesz, ja zwykle nie spadam po każdym skoku-nie mogłem się powstrzymać. Bycie wrednym jednak jest przyjemne. Ale będę się ograniczał.
-Ej, miałeś nie być wredny
-Nic nie obiecywałem-zaśmiałem się i docisnąłem klacz łydkami. Ruszyła wolnym kłusem.-A teraz biegnij za nami. Mały jogging dobrze ci zrobi

<June?>

Od June C.D. Luke'a - Po raz pierwszy!

- Okropny? - zaśmiałam się przez łzy chodź one nie przestawały płynąć z moich zapuchniętych oczu - To moja wina. Nie powinnam zaprzątać ci głowy moją okropną jazdą. Nasze wspólne treningi to chyba nie był dobry pomysł.
Poczułam niemal fizyczny ból wypowiadając te słowa. Wiedziałam, że zaraz się zgodzi i już nie będę miała pretekstu na spędzanie z nim wieczorów. Niczego nie pragnęłam tak bardzo jak jego obecności jednak ostre słowa wypływające z jego ust raniły mnie bardziej niż tęsknota za nim, która napadała mnie zawsze gdy nie było go obok mnie. Czułam się dziwnie uzależniona lecz wmawiałam sobie, że jeśli przerwę kontakt z nim odpowiednio wcześnie nie będzie jeszcze za późno żebym uwolniła się od chorej zależności przebywania w jego towarzystwie. 
- Jeszcze przed chwilą mówiłaś, że nie jesteś taka beznadziejna jak mi się wydaje - przypomniał mi głaszcząc delikatnie moje ramię. Poczułam jak pod jego dotykiem przechodzi mnie przyjemny dreszcz, a gdzieś głęboko we mnie rodzi się przeświadczenie, że już nie będę mogła się wycofać bo tkwiłam zbyt głęboko w uczuciu jakim darzyłam Luke'a. Jeśli teraz zgodzi się na przerwę w treningach będę musiała wymyślić coś innego bo inaczej nie wytrzymam.
- Bo to prawda - postarałam się uśmiechnąć co ułatwił mi fakt, że chłopak znajdował się tuż przy mnie, tak blisko, że czułam jego ciepły oddech na moim policzku - Pomyślałam jednak, że nie ma to większego sensu jeśli mam cię tak bardzo denerwować, a na dodatek kraść twojego konia.
Ku mojemu zaskoczeniu Luke zaśmiał się cicho. Nie był to wredny i nieprzyjemny śmiech do jakiego byłam przyzwyczajona. Był normalny i niezwykle przyjemny. 
- Jeśli naprawdę przyłożysz się do roboty myślę, że mógłbym w stanie to znieść - stwierdził krzywiąc się lekko jakby sama myśl o kolejnym treningu wprawiała go w obrzydzenie. Powstrzymałam się od podskoczenia z radości i odtańczenia szalonego tańca zwycięstwa przelewając moje szczęście w szeroki uśmiech. 

Luke?  

Od Luke'a C.D. June - Po raz pierwszy!

Złość się we mnie gotowała. Jakaś dziewczyna właśnie wygalopowała na mojej klaczy! Och, to nie była zwykła złość...To była wściekłość. Szybkim krokiem wyszedłem z hali. Skierowałem się do stajni. Na szczęście były tam osoby, których szukałem. Przy tej klaczy z Niemiec stała Rebeka ze swoim chłopakiem-ujeżdżeniowcem. Podbiegłem do nich
-Przyjaźnisz się z tą idiotką June, tak?-zwróciłem się do blondynki.
-To nie jest idiotka
-Mniejsza o to. Przyjaźnicie się?
-Yhym
-Wiesz gdzie mogła pójść? Gdy się wściekła
-Co jej zrobiłeś?-syknęła.
-Trochę się wkurzyła. No i ukradła mi konia-westchnąłem. Ujeżdżeniowiec parsknął śmiechem.
-Jak mogła go ukraść?
-Normalnie. To wiecie gdzie mogła pójść?
-Poszukaj na łąkach
-Dzięki-odparłem i pobiegłem w stronę pul. Było bardzo zimno.
Po kilkunastu minutach biegu zauważyłem ją. Siedziała pod drzewem a Moon skubała trawę. June płakała. Przeze mnie? Nie chciałem być aż tak wredny. Cicho podszedłem do niej. Usiadłem obok niej.
-Z Moon wszystko ok?-zapytałem.
-Tak, sprawdzałam jej nogi. Nie kuleje-powiedziała przez łzy. Objąłem ją.
-Spokojnie. Nie płacz-szepnąłem.-Przepraszam cię. Nie chciałem być taki okropny.

<June?>

czwartek, 7 stycznia 2016

Od June C.D. Kinzie - Jessabelle

Z terenowego samochodu wysiadł młody mężczyzna z przyjaznym uśmiechem. Do głowy wpadła mi niespodziewana myśl: Czy dalej będzie się tak szczerzył kiedy Helen każe mu obejrzeć Jess? Parsknęłam cicho wyobrażając sobie weterynarza wylatującego z boksu w kontakcie z tylnymi kopytami klaczy. 
- Dzień dobry - przywitał się z nami okrążając pojazd żeby następnie wydobyć z bagażnika torbę z przyrządami niezbędnymi każdemu weterynarzowi. Może pośród nich znajdowały się zastrzyki usypiające, które ten koleś zdecyduje się podać Jess. O ile tylko udałoby mu się podejść do klaczy ze strzykawką co było tak abstrakcyjne, że nawet nie byłam w stanie zobrazować tego w moje głowie. 
- Nie byłabym taka pewna czy dalej będziesz tak uważał po odwiedzeniu zlecenia które dla ciebie dzisiaj mam - Helen posłała weterynarzowi cierpki uśmiech. Najwyraźniej myślała podobnie do mnie. Mężczyzna wzruszył tylko ramionami po czym nadzwyczaj pewnym krokiem wszedł do stajni, a następnie skierował się do wskazanego przeze mnie boksu nowej klaczy.
- Steve - zwróciła się do niego właścicielka klubu obserwując jak szybkim ruchem otwiera drzwi boksu żeby przyjrzeć się stojącej w nim klaczy - Nie wiesz może skąd ta wariatka mogła uciec?
- Może zna pan jakiś zakład psychiatryczny dla koni? - zagadnęła Kinzie posyłając mi wredny uśmieszek który zmyłam z jej ust wymierzając jej uderzenie łokciem w brzuch. 
- Aż tak z nią źle? - zdziwił się obserwując Jessabelle, która kopała w ścianę boksu ukazując przy tym lśniące białka oczu.
- Gorzej - parsknęła Rebeka kładąc dłoń na drzwiach boksu jakby bała się, że będzie musiała szybko je zamknąć w razie gdyby klacz próbowała uciec.
- Więc uciekła? - drążył lekarz kładąc torbę przy drzwiach i wchodząc powoli do boksu.
- Znalazłam ją w lesie niedaleko i przyprowadziłam parę godzin temu - wyjaśniłam nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu na widok klaczy, która z położonymi na potylicy uszami próbowała ugryźć Steve'a - Nie wiem ile czasu tam spędziła, ale była wyczerpana. 
- Teraz na taką nie wygląda - stwierdził uchylając się przed przednimi nogami dębującej Jess - Co jej podałaś?
- Nic - zachichotałam mimo, że sytuacja wcale nie powinna wydawać mi się zabawna - Tylko trochę owsa. Jest taka chuda, że na pewno jej to nie zaszkodzi.
- Jej nie - westchnął Steve wracając po zastrzyk uspokajający. Jednak musiał postąpić tak jak sobie to wyobrażałam. Już parę minut Jessabelle stała spokojnie pod czas gdy weterynarz ją badał.
- Wszystko z nią w porządku - oznajmił klepiąc ogłupiałą klacz i opuszczając jej boks - Jest trochę przemarznięta, więc będziecie musieli przez parę dni uważać żeby nie było jej zimno. Potem powinna wrócić do formy.
- Mógłbyś popytać ludzi czy nie uciekła im siwa klacz, albo czy nie znają kogoś kto mógł ją zgubić? - spytała Helen ostatni raz zerkając na nadzwyczaj spokojną Jess po czym ruszyła w stronę wyjścia. Steve skinął nam na pożegnanie i dogonił właścicielkę klubu szybkim krokiem.
- Postaram się... - wyszli ze stajni, a my zostałyśmy same przy boksie klaczy. Jessabelle spokojnie przeżuwała siano patrząc na nas zaspanym wzrokiem.
- Mogłaby być taka przez cały czas - stwierdziła Kinzie z uśmiechem. 
- Wtedy nie byłoby zabawy - stwierdziłam, a Rebeka zgodziła się ze mną energicznym kiwnięciem głowy.

Rebeka? Co dalej z zaspaną Jess?

Od June C.D. Luke'a - Po raz pierwszy!

- Ogarnij się dziewczyno! - krzyknął sprawiając, że przestraszona Moonlight cofnęła się strzygąc niespokojnie uszami - Jeśli chcesz jeździć postaraj się trochę bo jeśli nie zaczniesz się skupiać nic z tego nie będzie!
- Staram się nie widzisz?! - miałam już dość słuchania jak na mnie wrzeszczy, czułam jak kłębią się we mnie emocje, których mogłam pozbyć się jedynie krzykiem - Nie rób ze mnie takiej ofiary bo sama zaczynam w to wierzyć! Nie jestem taka beznadziejna jak ci się wydaje! Może trudno ci to dostrzec, ale nie jestem cholernym pięciolatkiem!
Mimo, że od wrzasku bolało mnie gardło złość dalej kotłowała się we mnie pobudzając jedynie irytację. Niewiele myśląc ścisnęłam boki klaczy Luke'a łydkami i wygalopowałam z ujeżdżalni.
- Co ty robisz?! - usłyszałam za sobą jego krzyk, a potem długą wiązankę ostrych przekleństw pod moim adresem, jednak to sprawiło, że jedynie przyśpieszyłam gwałtownie skręcając w drogę dojazdową do klubu. Po chwili znalazłam się na wielkiej łące całkowicie przykrytej przez śnieg gdzie po raz kolejny popędziłam Moon. Przerażona klacz gnała w stronę lasu w szaleńczym tempie. Słońce zachodziło powoli oblewając falą pomarańczowego światła skrzący się śnieg, lecz piękny widok przysłaniały mi rozmywające obraz łzy, które strumieniami lały się z moich oczu. Powoli docierało do mnie, że nie powinnam była decydować się na to co właśnie robiłam, ale było mi tak przerażająco smutno, że nie pomyślałam o powrocie nawet kiedy rozpędzona Moon wjechała między drzewa. Powoli przeszła do kłusa, a potem zatrzymała się dysząc ciężko. Czułam jak dygocze z wysiłku i przenikliwego chłodu, który atakował jej pokrytą potem sierść. 
- Przepraszam - wyszlochałam obejmując jej szyję. Powoli zaczęłam analizować w myślach wszystko co się stało. Nie powinnam była reagować tak gwałtownie na słowa chłopaka, ale już nie byłam w stanie wytrzymać jego obojętności w stosunku do mnie. Chciałam żeby mnie polubił, żeby zauważył, że mi zależy zamiast wciąż krytykować. Wolałam nie myśleć o tym co stanie się kiedy wrócę. Luke wyzwie mnie od słabych i tchórzów, a na dodatek będzie zły o narażenie zdrowia swojej klaczy. Westchnęłam głęboko wyobrażając sobie wściekłość wymalowaną na jego twarzy. Otarłam łzy powtarzając w myślach, że powinnam wziąć się w garść i przestać zachowywać się jak małe dziecko. Chciałam żeby Luke przestał myśleć o mnie jak o bachorze, a zachowywałam się jak gówniarz. Coraz wyraźniej zdawałam sobie sprawę z tego, że popełniłam ogromny błąd. Musiałam jednak wrócić i go naprawić.

Luke? 

Od Luke'a C.D. June - Po raz pierwszy!

Przyglądałem się dziewczynie. Skok nie był ani dobry, ani zły. Taki sobie. Przywołałem ją gestem dłoni
-Tracisz równowagę. To bardzo źle. Gdybym ustawił szereg nie dałabyś rady przeskoczyć kolejnej przeszkody.
-Poprawie się...Muszę poćwiczyć
-Wiesz co, żeby ci pokazać jaka twoja równowaga jest fatalna ustawię szereg. 
-Ale sam mówiłeś, że spadnę
-No właśnie. Dlatego ustawiam szereg-uśmiechnąłem się chytrze. Ustawiłem niewysoki szereg. Gestem dłoni pokazałem June, że może jechać. Straciła równowagę przy pierwszej przeszkodzie, szarpiąc Moon za jedną wodzę. W efekcie klacz nie wiedziała co ma robić i odmówiła kolejnego skoku. Uderzyłem się otwartą dłonią w czoło i głośno westchnąłem.

June?

środa, 6 stycznia 2016

Od Jake'a C.D. Rebeki - Pierwszy śnieg

Nordlicht wjechała pewnie na czworobok. Ukłoniłem się przed jury. Muzyka dochodziła z głośników. Zacząłem przejazd. Na początku jechałem galopem zebranym. Następnie przeszliśmy do kłusu wyciągniętego. Później lewada, piaff i inne figury. 
Zjechałem z czworoboku. Nord parsknęła radośnie.
-Świetnie ci poszło!-zawołała Rebeka, podbiegając do mnie.
-Dziękuję-uśmiechnąłem się.
Po godzinie zawody się skończyły. Bardzo się denerwowałem. Nagle spiker zaczął ogłaszać wyniki
-A miejsce pierwsze zajmuje...Jake Winchester na Nordlicht vel Mendess II!
-Jake!! Wygrałeś!!-powiedziała radośnie Rebeka.
-Wiem-odparłem, nie mogąc uwierzyć.

<Becky?>

Od Kinzie C.D. Ashtona - Golden Hill

    Następnego ranka zaliczyłam bardzo brutalną pobudkę. Obudziłam się na podłodze i od razu poczułam ból w prawym łokciu. W miarę jak uświadamiałam sobie co się stało dotarły do mnie śmiechy. Usiadłam na podłodze próbując rozruszać obolały łokieć. Spostrzegłam, że Rebeka zgina się w pół ze śmiechu, a June wręcz leży na ziemi.
- Co jest? - spytałam zaspana.
- No bo... - zaczęła June próbując opanować napad głupawki - ...my sobie gadałyśmy...i...i czekałyśmy aż się obudzisz...
- I wtedy... - dodała Becky ponieważ June zaczęła się jeszcze bardziej śmiać i nie dała rady dłużej mówić - i wtedy powiedziałaś "Nieee!"...i...przetoczyłaś się po łóżku...jak...jakaś dżdżownica ninja...no i spadłaś!
- Co? - spytałam również się śmiejąc.
- Nawte nie wiesz jak to wyglądało! - powiedziała June gdy na chwilę opanowała atak śmiechu.
- Co najmniej jak zdesperowana dżdżownica lunatyczka! - dodała Rebeka.
- Ale... - zaczęłam po czym zamilkłam zamyślając się. Za Chiny nie mogłam sobie przypomnieć co mi się śniło!
- Co "ale"? - spytała Becky - Tak było i już! Co ci się śniło?
- No właśnie NIE PAMIĘTAM!
    Po piętnastu minutach wszechobecna głupawka dobiegła końca, a my zaczęłyśmy się wreszcie zbierać. Kiedy uświadomiłam sobie która jest godzina, ubrałam się tak szybko jak to tylko było możliwe. Założyłam beżowe bryczesy i zieloną bluzkę, w biegu zarzuciłam na siebie jakąś dżinsową kurtkę (nawet nie wiem, czy to nie była kurtka Becky), a już w drzwiach wcisnęłam kalosze. I tyle mnie widzęli.
    Jak bomba wpadłam do stajni, w ostatniej chwili przypominając sobie, że przy koniach się nie biega. Zatrzymałam się tak gwałtownie, że wpadłam od tyłu na jakąś osobę wiozącą taczkę z końskimi odchodami.
- Oj, sorry - powiedziałam szybko - Dużo mnie ominęło?
Tak się spieszyłam, że dopiero teraz zorientowałam się, że osobą na którą wpadłam był Ashton. Właśnie dlatego teraz widziałam przed sobą jego wytrzeszczone patrzałki.
- Co? - spytałam z uśmiechem - Każdy może zaspać, a poza tym to wcale nie moja wina, tylko dziewczyn, które mnie nie obudziły tylko śmiały się ze mnie jak spadałam z łóżka.
- Spadłaś z łóżka? - spytał chłopak.
- No spadłam. Ale straszne! Za kratki za to pójdę! - zironizowałam.
- Nie, po prostu im się nie dziwię, to faktycznie musiało śmiesznie wyglądać.
- To jakiś spisek? - spytałam i oboje zaczęliśmy się śmiać.
- Nie, kochanie. W życiu nie brałbym udziału w żadnym spisku przeciwko tobie.
- Ja ci dam kochanie - zażartowałam - Jeszcze nawet nie poszliśmy na żadną randkę! - to powiedziawszy ruszyłam przed siebie i zaczęłam ogarniać stajnię wzrokiem, starając się zorientować co jeszcze zostało do zrobienie. Chwyciłam dwa uwiązy leżące na ziemi.
- Ale pójdziemy - powiedział Ash.
- Ta...coś jeszcze jest do zrobienia?
- No tak, musimy pójść na randkę.
Odwróciłam się do niego z kamienną twarzą - Nie głąbie, czy wszystkie boksy są czyste? - spytałam i parsknęłam śmiechem, którego już dłużej nie mogłam powstrzymywać.
- Tak, wszystkie są czyste - powiedział w końcu Ashton - Trzeba już tylko przyprowadzić Disney'a, Galicję, Vallora i dwa Pociągi.
- Pociągi?
- No, te konie pociągowe - jęknął zrezygnowany jakby to było oczywiste. Jakbym mu czytała w myślach i wiedziała dokładnie o co mu chodzi!
- Ta...od razu się domyśliłam.
- Wiem - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
   
    Po sprowadzeniu koni do czystych boksów wszyscy pomagający i Ashton pobiegli na stołówkę. Większość ludu już tam była. Wszyscy kręcili się na swoich miejscach, rozmawiali, gestykulowali, a co jakiś czas można było nawet usłyszeć czyiś krzyk. No normalnie jak w kurniku.
Ja i Ash zajęliśmy snasze stałe miejsca przy stoliku, przy którym siedziała już reszta paczki: June, Becky, Jake i Kornelly.
- Cześć! - Corn pomachała Ashtonowi ręką przed nosem.
- Cześć, Kornelly. Nie jestem ślepy...z resztą ciebie trudno nie zauważyć - mruknął.
- No wiem! - podskoczyła na ławce.
- Co ty masz, owsiki w tyłku? - spytała ją Becky przerywając na chwilę jedzenie płatków z mlekiem.
- Tak, całą hodowlę, wiesz? Pasą się tam całymi stadami.
- Jezu... - jęknęłam.
- Wystarczy Kornelly Jane Hamilton.
Po chwili takiej właśnie bezsensownej rozmowy temat zszedł na jazdę konną, ostatnie zawody, przechwałki Rebeki, a wreszcie Kornelly spytała:
- Co dzisiaj robicie? Może pojedziemy razem w teren?
- Nie ma mowy, ja mam dzisiaj strasznie zawalony dzień - odpowiedziała Rebeka - Dwa treningi skokowe, dwa cross'owe i jedna jazda westernowa.
- Ja mam trening indywidualny, na który NIE MOGĘ się spóźnić - dodał Jake - oprócz tego jadę w teren z grupą ujeżdżeniową.
- Eh... - westchnęła Corn po czym spojrzała na mnie i Ashtona.
- Na mnie nie patrz - powiedziałam - Dzisiaj przyjeżdża wycieczka szkolna, więc każdy pomagający będzie musiał zrobić pewnie po sto oprowadzek. A poza tym idę na randkę.
- Co?! - Corn wytrzeszczyła na mnie oczy podczas gdy Rebeka krztusiła się jedzeniem.
- Z nim?! - spytała Becky wskazując na Ashtona.
Ash szturchnął mnie łokciem w bok.
- No co? - spytałam - Coś nie tak?...Zaraz, Rebeka? Skąd wiedziałaś, że z nim?
W odpowiedzi przyjaciółka spojrzała na mnie znudzonym wzrokiem, dając mi do zrozumienia, że zadałam głupie pytanie.
- To... - powiedziała Kornelly - Pojedźcie na randkę w teren! - zaproponowała.
- Ale... - zaczął Ash.
- Cicho! Słuchaj się ekspertki!
- Ekspertki...dobre - mruknął Jake.
- To nie taki zły pomysł - powiedziałam.
- Ale... - zaczął znowu Ashton - No cóż...nie ważne...

    Tak właśnie się stało. Kiedy wycieczka szkolna sobie pojechała, razem z resztą pomagających zjadłam spóźniony obiad i poszłam do stajni gdzie Ash już siodła swojego konia.
- No to co? Jedziemy? - spytałam wesoło. Dziwne, ale miałam w sobie mnóstwo energii mimo, że jeszcze przed chwilą przewiozłam na Habrze dziewiętnaście dzieci.
- Jedziemy - Ash pocałował mnie w policzek po czym wrócił chwycił ogłowie zawieszone na drzwiach boksu.
W podskokach ruszyłam do siodlarni, skąd wzięłam szczotki, kopystkę oraz ogłowie Electry. Wróciłam do stajni i weszłam do jej boksu. Klacz najspokojniej w świecie się wylegiwała.
- Wstawaj mała - powiedziałam i popchnęłam klacz. Kiedy nie ruszyła się z miejsca lekko klepnęłam ją w zad. Wtedy wstała i otrzepała się z trocin, co jednak niezbyt wiele dało. Na jej sierści wciąż zostało mnóstwo podłoża boksu. Nie tracąc czasu zabrałam się za energiczne czyszczenie konia. Następnie założyłam jej ogłowie i wyprowadziłam ją przed stajnię. Ashton siedział już na Sevenie, również na oklep.
- Dłużej się nie dało? - zażartował.
- Dałby się, mogę jeszcze wrócić po siodło, jak chcesz - już zaczęłam zawracać kiedy chłopak krzyknął.
- Nie! Żartowałem! Wskakuj!
- Nie przecież wiem - zaśmiałam się i zgrabnie wskoczyłam na Electrę. Kieyd już wygodnie siedziałam zrównałam się z Ashtonem i ruszyliśmy stępem przed siebie.
- Tylko dopnij popręg - odezwał się nagle Ash.
- Ta....wiesz co, chyba już jej wystarczy. Popatrz jaka biedna Electra jest ściśnięta - przechyliłam się, tak żeby spojrzeć na łeb konia. Klacz jakby mnie rozumiała odwróciła w moją stronę znudzone spojrzenie, jakby mówiła "Serio? I ciebie to bawi?".
- Co się tak przechylasz? Czyżbyś miała krzywe strzemiona? - spytał chłopak.
- Na pewno... - zaśmiałam się po czym wskazałam w prawo - Skręcamy tam. Na łące zaczniemy kłusować.

Ashton?

Od Kinzie C.D. June - Jessabelle

- Ta, zapewne będzie świetnie... - mruknęłam - A najlepiej to będzie jak ta klacz stratuje nam June i zostanie z niej tylko placek.
- Czyli uważasz, że sobie nie dam rady? - spytała June.
- June, nie da? Ona jeździ na Vallorze! - Rebeka wytrzeszczyła na mnie oczy - Na tym stukniętym kucyku!
- Nie powiedziałam, że sobie nie poradzi... - westchnęłam.
- Nie dosłownie - przerwała mi Becky z wkurzającym uśmieszkiem.
- Matko boska! - wyrzuciłam gwałtownie ręce do góry i wyszłam z boksu - Idę po wodę! - dodałam jeszcze zanim zniknęłam dziewczynom z oczu.
    Wparowałam do paszarni skąd zgarnęłam pierwsze leprze wiadro i szybkim krokiem ruszyłam przez podwórko.
- Hej Kinzie! - usłyszałam po drodze czyiś krzyk. Odwróciłam się i zobaczyłam Kornelly prowadzącą swojego szetlanda na długim ostro różowym uwiązie.
- Cześć, nie jestem głucha - odparłam.
- A tobie co? - zdziwiła się blondynka.
- Nic, tylko June przyprowadziła zdziczałego konia... - ale ona już mnie nie słuchała. Pogoniła kucyka do kłusa i ruszyła w stronę stajni - Nie kłusuj po bruku - dodałam jeszcze zrezygnowanym głosem, wiedząc, że Corn i tak mnie już nie słyszy - Z resztą, twoja sprawa - machnęłam ręką i poszłam napełnić wiadro lekko ciepłej wody - tak jak kazała Helen.
    Prawdziwy cyrk zaczął się kiedy June chciała przeprowadzić klacz do boksu. Zgodnie stwierdziłyśmy, że Jessabelle nie może dłużej stać na zimnie i lepiej będzie od razu ją zamknąć w boksie, a dopiero tam napoić i wyczyścić.
- Uważaj! - odezwała się Rebeka kiedy siwa klacz zamachnęła się lewym kopytem na June. Dziewczyna zdążyła w porę odskoczyć - To był niezły lewy sierpowy - skomentowała blondynka.
- Muszę jakoś do niej podejść - jęknęła w tym czasie June uważnie przyglądając się klaczy, która odsunęła się od niej i położyła po sobie uszy.
- Mówiłam. Za dużo owsa - uśmiechnęłam się ironicznie.
June nie słuchając mnie podjęła kolejną próbę odwiązania konia od koniowiązu. Tym razem Jessabelle przesunęła się tak, że prawie przygniotła dziewczynę do murku.
- Ja to zrobię lepiej - westchnęła Kornelly i już zaczynała iść w stronę konia. Wcześniej, o dziwo, się nie odzywała więc nawet nie zauważyłam kiedy do nas podeszła.
- Ej, w mózg cię coś uwiera? - spytała Becky chwytając Corn za ramię i zatrzymując ją. Ta już chciała odpowiedzieć, ale przerwał jej triumfalny okrzyk June.
- Wreszcie! - krzyknęła dziewczyna. Mocno trzymała cofającą się klacz.
- Brawo, to teraz do boksu - oznajmiłam i powoli podeszłam do konia od drugiej strony. Rzecz jasna zachowałam taką odległość żeby nie dostać z kopyta w zęby, ale byłam gotowa w każdej chwili złapać Jess, gdyby się wyrwała i zaczęła uciekać w drugą stronę.
    June zacmokała. Klacz ani drgnęła.
- No chodź - pociągnęła za uwiąz lecz siwa dalej się opierała. Kornelly podeszła do mnie najwyraźniej chcąc się popisać, że nie boi się zwariowanych koni.
- To ja może pomogę - zaproponowała.
- Nie, Corn... - zaczęłam, ale Kornelly już zrobiła parę kroków do przodu i klasnęła w ręce tuż za zadem konia. Jak się można było spodziewać siwa klacz wystrzeliła do przodu jak z procy. Na szczęście nie zdeptała zdziwionej June, ale za to pociągnęła ją za sobą, w skutek czego dziewczyna jechała teraz na butach mocno trzymając za końcówkę uwiązu. Rebeka podbiegła z drugiej strony niczym pies pasterski zaganiający stado i stanęła Jessabelle na drodze, po czym jakimś cudem nakierowała ją do stajni. Razem z Kornelly ruszyłyśmy biegiem w tamtą stronę. Kiedy weszłyśmy do stajni June i Becky stały już przy otwartym na oścież boksie, po którym krążyła zdenerwowana klacz przydeptując sobie uwiąz.
- Udało się! Jest dobrze! - June uśmiechnęła się. Ja tym czasem spiorunowałam Kornelly wzrokiem.
- Masz szczęście, że Jess nie zdeptała June - powiedziałam.
- Oj tam, oj tam! Jak widać dobrze się skończyło - machnęła lekceważąco ręką - Gdyby nie ja...
- Tak, tak Corn, możesz już iść - przerwała jej Rebeka - I przynieś przy okazji komplet szczotek.
- Się robi... - mruknęła tamta i powoli się oddaliła.
- Ale przyśpiesz trochę tempo! - zawołała za nią Becky.
- Nie ma to jak wykorzystywanie dzieci - zaśmiała się June kiedy Kornelly pobiegła do siodlarni.

    Najpierw pozwoliłyśmy klaczy się napić, a następnie June zabrała się za czyszczenie. Czyszczenie Jessabelle przebiegło mniej więcej podobnie, z tą różnicą, że trzymałyśmy Kornelly z dala od konia. Klacz została oczywiście przywiązała do kraty w boksie, co miało na celu zminimalizowanie prawdopodobieństwa zgniecenia June. Kilka razy wykopała, raz nawet spróbowała stanąć dęba, ale nie licząc tego wszystkiego June, z naszą pomocą udało się ją wyczyścić. Dalej była bardziej żółta niż biała, ale przynajmniej futro nie było już takie posklejane. Gorzej było z kopytami. Wtedy przyszła nam z pomocą Helen. Kiedy skończyłyśmy na podjazd wjechał biały samochód.
- Kto to? - spytałam wychylając się za próg stajni.
- Najprawdopodobniej weterynarz - oznajmiła Helen wycierając o bryczesy, umyte po brudnej robocie ręce.
- Ale się wpasował - skomentowała June - Akurat skończyłyśmy.

Dżun (June)? XD