Koń jest bogiem, galop nałogiem, kłus podstawą, skoki zabawą. Upadek zwątpieniem, jazda pocieszeniem, palcat pomocą, łydki całą mocą. Ostrogi zbytkiem, siodło nabytkiem, grzywa uchwytem, kask jeźdźca bytem.
poniedziałek, 30 grudnia 2013
Marta i Kamila wypisują się!
Marta Buckkingham wraz z jej koniem Księciem oraz Kamila i klacz Qutja odchodzą z klubu ;(
piątek, 27 grudnia 2013
Od Melanie cd Meggie
Właśnie czyściłam ochraniacze przy koniowiązie, a wiatr rozwiewał mi nie związane włosy, kiedy przyjechała Meggie z Pass i Arką. Odwróciłam się w ich stronę.
- A, więc byłaś w terenie? - powiedziałam.
- Spałaś więc nie chciałam cię budzić.
- Super! - odparłam sarkastycznie. - Trzeba było mnie obudzić to bym przynajmniej nie zaspała.
- Na co?
- Widziałam, że zrobiłaś już połowę roboty, ale to jeszcze nie wszystko. Ja też muszę rano wstawać i pracować.
- Co? - spytała zdziwiona wogóle nie rozumiejąc o co mi chodzi - Masz do mnie pretęsje bo cię nie obudziłam?
- Nieważne. Ale jutro masz mnie wcześnie obudzić!
- Dobra, dobra... - zsiadła z Pass i przywiązawszy obie do koniowiązu zabrała się za ich rozsiodływanie.
Mycie ochraniaczy było straszne bo mieliśmy ich w stadninie całe wielkie pudło. Kiedy kończyłam pracę Meggie właśnie wyszła ze stajnie z zepsutym kantarem w ręce.
- Co jest? Kolejny poszedł - powiedziała podsuwając mi zniszczony sprzęt.
- Widzę - odparłam lecz nie zdążyłam już nic dodać bo na podjazd wjechał brudny samochód z nadrukiem logo z głową konia. Nie był terenowy więc podejżewam, że dojazd musiał mu sprawić kierowcy trudności. Wysiadł z niego jakiś mężczyzna z wielką paczką.
- Kto to? - spytała Meggie.
- O wilku mowa, dostawa kantarów.
- Hurtowo?
- Nie, parę sztuk, jakieś 6.
- Gdzie postawiś? - spytał mężczyzna.
- Wszystko jedna, na przykład tutaj - tu wskazałam miejsce pod ścianą stajni, a Meggie już pędziła po Helen.
Kiedy zjawiły się obie, instruktorka zapłaciła i rozpakowałyśmy pudło.
- Wywieście je w siodlarni - oznajmiła Helen i poszła gdzieś wracając do swoich obowiązków.
Kiedy rozwieszałyśmy nowe kantary Meggie zapytała.
- Jak z Ramzesem? Jedziesz na te zawody?
- Nie, one są już za dwa dni, a jego noga dalej nie jest w najlepszym stanie.
Poszłyśmy obie do boksu kuca, a ja zmienilam mu opatrunek.
- No. To co mamy jeszcze zrobić? - zapytałam wychodząc z boksu. - Parva!
- Co? A ten mały!
- Muszę wreszcie zacząć z nią trenować. Chyba dałam jej już wystarczająco dużo dni do przyzwyczajenia się.
W drodze do boksu wyleczonego już mustanga powiedziałam.
- Hej, a wiesz, że ja wczoraj cię widziałam jak szpiegowałaś Ashley i Alce i tą nową, jak jej tam Jennyfer.
- Co? Ja ich nie szpiegowałam!
- No to stałaś tak i się na nie patrzyłaś - przerwałam - a potem za nimi poszłaś.
Przerwało nam kopanie w drzwi boksu.
- No super. Tylko wróciła do zdrowia i już zaczyna szaleć - powiedziałam i podeszłyśmy do boksy Parvy. Kopałaś zawziącie chcąc się wydostać, a uszy miała położone do tyłu.
- Łatwo na pewno nie będzie - stwierdziła spokojnie Meggie.
Meggie?
- A, więc byłaś w terenie? - powiedziałam.
- Spałaś więc nie chciałam cię budzić.
- Super! - odparłam sarkastycznie. - Trzeba było mnie obudzić to bym przynajmniej nie zaspała.
- Na co?
- Widziałam, że zrobiłaś już połowę roboty, ale to jeszcze nie wszystko. Ja też muszę rano wstawać i pracować.
- Co? - spytała zdziwiona wogóle nie rozumiejąc o co mi chodzi - Masz do mnie pretęsje bo cię nie obudziłam?
- Nieważne. Ale jutro masz mnie wcześnie obudzić!
- Dobra, dobra... - zsiadła z Pass i przywiązawszy obie do koniowiązu zabrała się za ich rozsiodływanie.
Mycie ochraniaczy było straszne bo mieliśmy ich w stadninie całe wielkie pudło. Kiedy kończyłam pracę Meggie właśnie wyszła ze stajnie z zepsutym kantarem w ręce.
- Co jest? Kolejny poszedł - powiedziała podsuwając mi zniszczony sprzęt.
- Widzę - odparłam lecz nie zdążyłam już nic dodać bo na podjazd wjechał brudny samochód z nadrukiem logo z głową konia. Nie był terenowy więc podejżewam, że dojazd musiał mu sprawić kierowcy trudności. Wysiadł z niego jakiś mężczyzna z wielką paczką.
- Kto to? - spytała Meggie.
- O wilku mowa, dostawa kantarów.
- Hurtowo?
- Nie, parę sztuk, jakieś 6.
- Gdzie postawiś? - spytał mężczyzna.
- Wszystko jedna, na przykład tutaj - tu wskazałam miejsce pod ścianą stajni, a Meggie już pędziła po Helen.
Kiedy zjawiły się obie, instruktorka zapłaciła i rozpakowałyśmy pudło.
- Wywieście je w siodlarni - oznajmiła Helen i poszła gdzieś wracając do swoich obowiązków.
Kiedy rozwieszałyśmy nowe kantary Meggie zapytała.
- Jak z Ramzesem? Jedziesz na te zawody?
- Nie, one są już za dwa dni, a jego noga dalej nie jest w najlepszym stanie.
Poszłyśmy obie do boksu kuca, a ja zmienilam mu opatrunek.
- No. To co mamy jeszcze zrobić? - zapytałam wychodząc z boksu. - Parva!
- Co? A ten mały!
- Muszę wreszcie zacząć z nią trenować. Chyba dałam jej już wystarczająco dużo dni do przyzwyczajenia się.
W drodze do boksu wyleczonego już mustanga powiedziałam.
- Hej, a wiesz, że ja wczoraj cię widziałam jak szpiegowałaś Ashley i Alce i tą nową, jak jej tam Jennyfer.
- Co? Ja ich nie szpiegowałam!
- No to stałaś tak i się na nie patrzyłaś - przerwałam - a potem za nimi poszłaś.
Przerwało nam kopanie w drzwi boksu.
- No super. Tylko wróciła do zdrowia i już zaczyna szaleć - powiedziałam i podeszłyśmy do boksy Parvy. Kopałaś zawziącie chcąc się wydostać, a uszy miała położone do tyłu.
- Łatwo na pewno nie będzie - stwierdziła spokojnie Meggie.
Meggie?
środa, 25 grudnia 2013
Od Meggie cd Ashley
Nie podeszłam do dziewczyn tylko stanęłam w pewnej odległości. Nadal miałam im za złe, że zostawiły mnie rano. Zresztą nadal miałam wrażenie, że mnie nie lubią. Miały chyba nieco zdziwione miny ale ja nie zwróciłam na nie uwagi, teraz skoncentrowana byłam na Jennifer. Dziewczyna jechała właśnie kłusem na drągi. Po czystym ich przejechaniu w narożniku zagalopowała. Gołym okiem widać było jej świetną postawę na koniu. Po 15 minutach Jennifer skończyła jazdę, a ja zabrałam się dalej do pracy. Kiedy nic już nie mogłam zrobić bo wszędzie było czysto, a wszystkim koniom poświęciłam uwagę na czyszczenie i np ćwiczenia na lonży poszłam na jadalnię napić się herbaty. Przy jednym ze stołów siedziały Jennifer, Alice i Ashley.
( Alice ? Ashley ? )
Od Meggie
Obudziłam się w bardzo złym humorze. Na zewnątrz pogoda była wietrzna i deszczowa. Melanie jeszcze spała więc cicho ubrałam się i zeszłam na duł. Poszłam do stajni gdzie niektóre konie jeszcze drzemały. Mimo iż wiał nawet silny wiatr w stajni było ciepło i spokojnie. Poszłam do boksu Pass i zaczęłam ją czyścić. Gdy klacz była już czysta zrobiłam koniom gotowaną paszę. Pozamiatałam w stajni, wyczyściłam parę siodeł. Po czym wyczyściłam jeszcze Aekę i osiodławszy Pass przywiązałam do jej siodła uwiąz Arki gdyż klacz poprzedniego dnia nie jeździła i musiała się trochę rozruszać. Oba konie szły żwawo drogą dojazdową do klubu. Potem skierowałam moją klacz w stronę gór i lasów. Gdy znalazłam się na miękkiej trawie popędziłam konie do kłusa. Po chwili klacze zaczęły galopować. Cieszyłam się patrząc jak Arka i Pass zgranie biegną koło siebie. Po kilku minutach jednak zwolniłam konie do żwawego stępa. Jeszcze godzinę jeździłam w terenie po czym wróciłam do klubu. Przy koniowiązie zobaczyłam Melanie.
( Melanie ? )
Od Ashley
- Ja jestem Jennyfer - odparła dziewczyna.
- Wiem, dziewczyny już o tobie mówiły - widać było, że jest nieco zdziwiona jej wyglądem, ale o nic nie pytała.
- Za godzinę Jennyfer ma jazdę. Przyjdziesz popatrzeć? - spytałam.
- No, jasne. Jeśli teraz nakarmię konie to raczej będę miała czas.
- Fajnie. Jennyfer robi postępy.
Ruda uśmiechnęła się, a Meggie poszła do stajni.
Kiedy wyczyściłyśmy siodło i osiodłałyśmy Karencję (właściwie to Jenny zrobiła to prawie sama) Jennyfer poszła na jazdę. Dziś miała pierwszą jazdę bez ląży i pierwszą jazdę z Anne nie z Helen.
- Gdzie Meggie? - spytała Alice stojąc na pierwszym szczeblu płotu okalającego ujeżdżalnię.
- Pewnie zaraz przyj...
- Już idzie! - zawołała Alice przerywając mi i machając ręką. Odwróciłam się i zobaczyłam idącą w naszą stronę Meggie.
Meggie?
- Wiem, dziewczyny już o tobie mówiły - widać było, że jest nieco zdziwiona jej wyglądem, ale o nic nie pytała.
- Za godzinę Jennyfer ma jazdę. Przyjdziesz popatrzeć? - spytałam.
- No, jasne. Jeśli teraz nakarmię konie to raczej będę miała czas.
- Fajnie. Jennyfer robi postępy.
Ruda uśmiechnęła się, a Meggie poszła do stajni.
Kiedy wyczyściłyśmy siodło i osiodłałyśmy Karencję (właściwie to Jenny zrobiła to prawie sama) Jennyfer poszła na jazdę. Dziś miała pierwszą jazdę bez ląży i pierwszą jazdę z Anne nie z Helen.
- Gdzie Meggie? - spytała Alice stojąc na pierwszym szczeblu płotu okalającego ujeżdżalnię.
- Pewnie zaraz przyj...
- Już idzie! - zawołała Alice przerywając mi i machając ręką. Odwróciłam się i zobaczyłam idącą w naszą stronę Meggie.
Meggie?
wtorek, 24 grudnia 2013
Od Melanie i Ramzesa - Źrebak
M: Dzień zapowiadał się wietrznie. Kiedy tylko wstałam wiało tak, że bałam się czy konie się nie spłoszyły. Meggie już wstała i nie było jej w pokoju. Szybko się ubrałam i zamiast iść na śniadanie pobiegłam do koni.
R: Stałem w tylnej części boksu z położonymi uszami. Wiatr wiał przez całą noc więc mało spałem. Reszta koni w stajni również była zdziwiona i przestraszona. Zwłaszcza stojący na przeciwko mnie Książę, który był najmłodszym koniem w stadninie. Widziałem jak Flicka na końcu stajni kopie w boks i wywraca oczami. Zarżałem głośno.
Na szczęście zaraz do stajni wbiegła Melanie.
M: Wszystkie konie były przerażone. Podbiegłam do boksu Ramzesa i weszłam do środka. Od razu się trochę uspokoił. Głaskałam go nie wiedząc co jeszcze mogę robić. Nagle przyszło mi coś do głowy. Znałam dobrze Ramzesa i wiedziałam, że najlepiej będzie się z nim teraz przejechać. Chwyciłam więc ogłowie, założyłam mu i wyprowadziłam przed stajnię.
- Co ty robisz? - usłyszałam głos i odwróciłam się. Za mną stała zdziwiona Meggie.
- Jadę w teren?
- W taką pogodę? Gratuluję, nie możesz poczekać aż przejdzie.
- Nie, nie mogę - odparłam i wskoczyłam na kucyka.
R: Pojechaliśmy stępem drogą prowadzącą do łąk. Tam zagalopowałem. Wiatr wiał świszcząc w uszach, a ja czułem się świetnie wioząc Melanie na grzbiecie. Galopowałem tak jeszcze długo. Wyjechaliśmy daleko poza granice Klubu Jeźdźców i dopiero tam Mela kazała mi ponownie przejść do stępa. Poklepała mnie i wjechaliśmy o lasu. Dyszałem i byłem nieco zmęczony, ale szczęśliwy. W lesie szum liści zlewał się z szumem potoku. Jednak tutaj już niczego się nie bałem.
M: Jechaliśmy tak przez las dość długo i zaczęłam się zastanawiać czy kiedyś w ogóle z niego wyjedziemy. Kiedy poczułam, że Ramzes odpoczął przyśpieszyłam go do kłusa.
Po dłuższym czasie wyjechaliśmy po drugiej stronie lasu na rozległe polany. Mimo, że niebo było czarne od chmur, a wiatr dął niemiłosiernie krajobraz był i tak piękny. Za polanami zaczynały się pola uprawne i jakieś małe wsie. Zauważyłam daleko na niebie burzę, która najprawdopodobniej szła z wiatrem w naszą stronę.
R: W oddali dostrzegłem jakiś kształt. Zarżałem tak żeby Melanie zwróciła uwagę. Wtedy kształt się poruszył.
M: - Co Ramzes? - spytałam i dostrzegłam kształt, w który wpatrywał się koń. Znajdował się po drugiej stronie łąki. Ale nie po tej gdzie zaczynała się cywilizacja, tylko z drugiej strony gdzie z kolei rozciągały się równiny, na których żyły dzikie konie, a dalej góry.
R: Zarżałem ponownie, a wtedy odpowiedziało mi cichutkie rżenie. Teraz już wiedziałem, że to inny koń.
M: Kiedy usłyszałam rżenie z daleka zdziwiłam się. Czyżby to był koń? Uciekł? Ale skąd? Od nas na pewno nie, a w okolicy nie było innej stadniny, chyba, że nieco dalej. Tak, ok. 2 godziny drogi konno od Klubu Jeźdźców znajdowała się pewna stadnina, której i tak prawie nie znałam.
R: Zacząłem iść w tamtą stronę. Byłem bardzo ciekawy kto to może być. To nie był znajomy koń. Żaden z naszej stadniny.
M: - Hej! Łobuzie, co robisz? Chcesz iść do tego konia tak? No dobrze - powoli podjeżdżaliśmy do zwierzęcia, a ja starałam się myśleć logicznie. "Koń stoi tam gdzie rozciągają się dzikie przestrzenie. Tam właśnie żyją jeszcze nieliczne stada dzikich koni, a mówiąc ściślej, przebiegają tamtędy. Dzikie konie żyją po drugiej stronie gór. Więc jest możliwość, że to dzikus, a nie czyiś koń. W takim wypadku pewnie się spłoszy. Trudno, nigdy nie widziałam dzikiego konia więc i tak dobrze jeśli w ogóle go zobaczę."
R: Jechałem powoli i kiedy byliśmy bliżej zobaczyłem, że to źrebak, klacz. W dodatku się w ogóle nie spłoszyła. To było dziwne.
Po chwili jednak już wiedziałem, czemu nie ucieka. Była ranna w nogę.
M: Widząc rannego źrebaka od razu zabrałam go (jakoś) do stadniny.
Tam odprowadziłam Ramzesa do boksu i pobiegłam do Alice trzymając źrebaka za grzywę. Znalazłam ją koło koniowiązu.
- Co...to...jest? - spytała zdziwiona.
- Koń. Znalazłam go poza terenem klubu. Jest chyba dziki.
- Ale...
- Jest ranny. I to jeszcze nie wszystko. Powiedz Helen, że idzie burza w naszą stronę.
- Ok.
Podeszła do nas Anne i zawoadomiła weterynarza. On zbadał i oaptrzył źrebaka. Stwierdził też, że to klacz rasy mustang. Znaleźliśmy wolny boks gdzie ją umieściliśmy.
Stałam przy boksie i obserwowałam małą kiedy podeszły do mnie Ashley i Alice.
- Hej. Opowiesz nam później jak ją znalazłaś? - spytała Alice.
- Właściwie to Ramzes ją znalazł, ale to wam potem opowiem. Czy możemy go zatrzymać?
- Myślę, że przynajmniej do puki nie będzie sprawnie chodzić - odparła Ashley. - Ale trzeba się dopytać Helen.
- Już pytałam i powiedziała, że możemy ją zatrzymać - przerwałam jej uśmiechając się. Alice pomożesz mi ją trenować?
- Tobie?
- No, w sumie to ja nie wiem czy to ma być mój koń?
- Ty go znalazłaś - powiedziała Ashley.
- Tak, ale chyba będzie Klubowy. Więc Alice, pomożesz mi go oswajać? Przecież ujeżdżałaś już mustangi.
- No...może być zabawnie.
W tym momencie weszły do stajni Meggie i Helen.
- Jak ją nazwiesz? - zapytała po chwili Meggie.
- Hmmm...nazwę ją Parva.
R: Stałem w tylnej części boksu z położonymi uszami. Wiatr wiał przez całą noc więc mało spałem. Reszta koni w stajni również była zdziwiona i przestraszona. Zwłaszcza stojący na przeciwko mnie Książę, który był najmłodszym koniem w stadninie. Widziałem jak Flicka na końcu stajni kopie w boks i wywraca oczami. Zarżałem głośno.
Na szczęście zaraz do stajni wbiegła Melanie.
M: Wszystkie konie były przerażone. Podbiegłam do boksu Ramzesa i weszłam do środka. Od razu się trochę uspokoił. Głaskałam go nie wiedząc co jeszcze mogę robić. Nagle przyszło mi coś do głowy. Znałam dobrze Ramzesa i wiedziałam, że najlepiej będzie się z nim teraz przejechać. Chwyciłam więc ogłowie, założyłam mu i wyprowadziłam przed stajnię.
- Co ty robisz? - usłyszałam głos i odwróciłam się. Za mną stała zdziwiona Meggie.
- Jadę w teren?
- W taką pogodę? Gratuluję, nie możesz poczekać aż przejdzie.
- Nie, nie mogę - odparłam i wskoczyłam na kucyka.
R: Pojechaliśmy stępem drogą prowadzącą do łąk. Tam zagalopowałem. Wiatr wiał świszcząc w uszach, a ja czułem się świetnie wioząc Melanie na grzbiecie. Galopowałem tak jeszcze długo. Wyjechaliśmy daleko poza granice Klubu Jeźdźców i dopiero tam Mela kazała mi ponownie przejść do stępa. Poklepała mnie i wjechaliśmy o lasu. Dyszałem i byłem nieco zmęczony, ale szczęśliwy. W lesie szum liści zlewał się z szumem potoku. Jednak tutaj już niczego się nie bałem.
M: Jechaliśmy tak przez las dość długo i zaczęłam się zastanawiać czy kiedyś w ogóle z niego wyjedziemy. Kiedy poczułam, że Ramzes odpoczął przyśpieszyłam go do kłusa.
Po dłuższym czasie wyjechaliśmy po drugiej stronie lasu na rozległe polany. Mimo, że niebo było czarne od chmur, a wiatr dął niemiłosiernie krajobraz był i tak piękny. Za polanami zaczynały się pola uprawne i jakieś małe wsie. Zauważyłam daleko na niebie burzę, która najprawdopodobniej szła z wiatrem w naszą stronę.
R: W oddali dostrzegłem jakiś kształt. Zarżałem tak żeby Melanie zwróciła uwagę. Wtedy kształt się poruszył.
M: - Co Ramzes? - spytałam i dostrzegłam kształt, w który wpatrywał się koń. Znajdował się po drugiej stronie łąki. Ale nie po tej gdzie zaczynała się cywilizacja, tylko z drugiej strony gdzie z kolei rozciągały się równiny, na których żyły dzikie konie, a dalej góry.
R: Zarżałem ponownie, a wtedy odpowiedziało mi cichutkie rżenie. Teraz już wiedziałem, że to inny koń.
M: Kiedy usłyszałam rżenie z daleka zdziwiłam się. Czyżby to był koń? Uciekł? Ale skąd? Od nas na pewno nie, a w okolicy nie było innej stadniny, chyba, że nieco dalej. Tak, ok. 2 godziny drogi konno od Klubu Jeźdźców znajdowała się pewna stadnina, której i tak prawie nie znałam.
R: Zacząłem iść w tamtą stronę. Byłem bardzo ciekawy kto to może być. To nie był znajomy koń. Żaden z naszej stadniny.
M: - Hej! Łobuzie, co robisz? Chcesz iść do tego konia tak? No dobrze - powoli podjeżdżaliśmy do zwierzęcia, a ja starałam się myśleć logicznie. "Koń stoi tam gdzie rozciągają się dzikie przestrzenie. Tam właśnie żyją jeszcze nieliczne stada dzikich koni, a mówiąc ściślej, przebiegają tamtędy. Dzikie konie żyją po drugiej stronie gór. Więc jest możliwość, że to dzikus, a nie czyiś koń. W takim wypadku pewnie się spłoszy. Trudno, nigdy nie widziałam dzikiego konia więc i tak dobrze jeśli w ogóle go zobaczę."
R: Jechałem powoli i kiedy byliśmy bliżej zobaczyłem, że to źrebak, klacz. W dodatku się w ogóle nie spłoszyła. To było dziwne.
Po chwili jednak już wiedziałem, czemu nie ucieka. Była ranna w nogę.
M: Widząc rannego źrebaka od razu zabrałam go (jakoś) do stadniny.
Tam odprowadziłam Ramzesa do boksu i pobiegłam do Alice trzymając źrebaka za grzywę. Znalazłam ją koło koniowiązu.
- Co...to...jest? - spytała zdziwiona.
- Koń. Znalazłam go poza terenem klubu. Jest chyba dziki.
- Ale...
- Jest ranny. I to jeszcze nie wszystko. Powiedz Helen, że idzie burza w naszą stronę.
- Ok.
Podeszła do nas Anne i zawoadomiła weterynarza. On zbadał i oaptrzył źrebaka. Stwierdził też, że to klacz rasy mustang. Znaleźliśmy wolny boks gdzie ją umieściliśmy.
Stałam przy boksie i obserwowałam małą kiedy podeszły do mnie Ashley i Alice.
- Hej. Opowiesz nam później jak ją znalazłaś? - spytała Alice.
- Właściwie to Ramzes ją znalazł, ale to wam potem opowiem. Czy możemy go zatrzymać?
- Myślę, że przynajmniej do puki nie będzie sprawnie chodzić - odparła Ashley. - Ale trzeba się dopytać Helen.
- Już pytałam i powiedziała, że możemy ją zatrzymać - przerwałam jej uśmiechając się. Alice pomożesz mi ją trenować?
- Tobie?
- No, w sumie to ja nie wiem czy to ma być mój koń?
- Ty go znalazłaś - powiedziała Ashley.
- Tak, ale chyba będzie Klubowy. Więc Alice, pomożesz mi go oswajać? Przecież ujeżdżałaś już mustangi.
- No...może być zabawnie.
W tym momencie weszły do stajni Meggie i Helen.
- Jak ją nazwiesz? - zapytała po chwili Meggie.
- Hmmm...nazwę ją Parva.
Od Ashley c.d. Alice - "Inna" cz.3
- Wstawaj! - krzyknęłam spychając ją z łóżka. "Czy ona zawsze musi wstawać później ode mnie?!"
- Aaaaa...shley! - krzyknęła spadając, a wyglądało to komicznie.
- Jemy śniadanie i do koni! - krzyknęłam. - Mamy mnóstwo pracy! Przecież odeszło dwóch pomagających! Mamy nakarmić przynajmniej swoje konie i posprzątać im boksy. Melanie jeszcze pytała czy przyjedziesz na jej zawody. Potem popatrzymy jak radzi sobie Jennyfer. Pierwszą lekcję ma o 9:00. Ach! A wcześniej musimy jej pomóc osiodłać konia. Ruchy! Ruchy!
- Skąd ty wszystko wiesz?
- Jest 6:00. Wstałam godzinę temu i zdążyłam już nakarmić Jane i Zeusa. Kupię ci budzik na urodziny! Jak dobrze, że niedługo je masz.
Alice przerażona ubrała się dosłownie w półtorej minuty. Mierzyłam jej czas.
- Czemu ja zawsze muszę późno wstawać? - mruknęła kiedy zbiegałyśmy po schodach. Nie poszłyśmy na jadalnię chociaż ja też jeszcze nic nie jadłam. Pobiegłyśmy do stajni.
- Gdzie Flicka? - spytała Alice kiedy weszła do jej pustego boksu.
- Na padoku - odparłam spokojnie wskazując głową w tamtą stronę.
- Aha - chwyciła za kantar i pobiegła, a ja zajęłam się sprzątaniem boksu Zeusa.
Poranek upłynął nam w pośpiechu i napięciu. Biegałyśmy tam i z powrotem pomagając przy czym się da. Lecz nie tylko my byłyśmy spięte. Okazało się, że Ramzes skaleczył się w nogę podczas porannej przejażdżki w teren i Melanie była załamana. Już za niecałe półtora tygodnia miała jechać na zawody w cross'ie.
Kiedy zrobiłyśmy wszystko i zjadłyśmy śniadanie było akurat 15 po ósmej. Uznałyśmy, że to dobra godzina aby poszukać Jennyfer. Poszłyśmy do jej domku i zobaczyłyśmy, że jest już gotowa i siedzi przy stole rysując coś.
- Hej! - zawołała Alice.
- Cześć dziewczyny - odparła.
- Jesteś już gotowa na lekcję? Trzeba jeszcze osiodłać konia.
- Tak, już idę - to mówiąc wstała od stołu i zobaczyłyśmy na kartce szkic ołówkiem pięknego galopującego konia. Widziałam jak Alice robi wielkie oczy, ale sama też byłam pod wrażeniem.
- Ładnie rysujesz - powiedziała Alice.
- Dzięki - odparła skromnie i poszłyśmy do siodlarni.
- Wiesz na kim jeździsz? - spytałam się Jennyfer kiedy byłyśmy już na miejscu.
- Chyba na Pandzie.
- Tak, dokładnie.
Pomogłyśmy jej najpierw wziąść sprzęt, potem wyczyścić klacz, a następnie ją osiodłać. Było to męczące. rochę jak praca z małym dzieckiem, które uczy się dopiero jeździć konno ; na szczęście Jennyfer wszystko rozumiała, po prostu nie umiała wielu rzeczy zrobić.
Poszłyśmy razem z nią na plac i poczekałyśmy tam na Helen, która miała mieć z nią dziś lekcje na ląży.
Kiedy Jennyfer jeździła widać było, że jest świetnym jeźdźcem i ma idealną postawę. Na dzisiejszej lekcji Helen pozwoliła jej tylko stępować i kłusować oraz o wiele rzeczy się pytała, żeby sprawdzić co ona umie. Jak na kogoś kto jeździ trzymając się tylko lewą ręko szło jej bardzo dobrze.
Po lekcji wspólnie rozsiodłałyśmy Pandę i rozczyściłyśmy ją. Zastanawiałyśmy się jak Jenny może czyścić kopyta. W końcu wpadłyśmy na najprostszy sposób. Dziewczyna miała chwytać lewą ręką kopyto konia, kłaść je sobie na udzie i jakoś czyścić tą samą ręką. Całe szczęście Panda nie kopała i była grzecznym koniem więc Jennyfer spokojnie mogła na niej ćwiczyć.
- Chcesz teraz zobaczyć nasz dom? - spytała Alice kiedy szłyśmy ze stajni - Właśnie tam idziemy bo przyda nam się chwila odpoczynku zanim pojeździmy na naszych koniach.
- No. Musimy się przejechać w teren żeby rozprostowały nogi. Po objedzie będziemy ćwiczyć z Jane będziesz chciała popatrzeć? - dodałam.
- Oczywiście - odparła zadowolona.
Kiedy byłyśmy już w naszym domku weszłyśmy przez ciasny korytarz do salonu. Obok (w tym samym pomieszczeniu) była jakby spiżarnia na jedzenie bo i tak większość posiłków jadłyśmy na jadalni. Po prawej stronie była niewielka łazienka, a w rogu stały drewniane schody, którymi weszłyśmy na piętro. Tam znajdował się nasz pokój i jeszcze jedna większa łazienka. Weszłyśmy do pokoju i usiadłyśmy na wielkich poduszkach na ziemi. Był tam mały bałagan; na obu łóżkach walały się ubrania i książki (w większości o koniach). W rogu stało jedno wielki biurko i dwa krzesła. Na jednym wisiała torba, a biurko zasłane było papierami, zeszytami i rysunkami.
- Sorry za bałagan - powiedziała Alice spychając pośpiesznie rzeczy na swoim łóżku w jeden róg i przykrywając je kocem. ja zrobiłam mniej więcej to samo i usiadłyśmy.
- Podoba mi się tu - powiedziała Jennyfer oglądając nasz plakaty na ścianach.
W tedy przyszło mi coś do głowy.
- Szkoda, że nie mamy na tyle miejsca żebyś mogła z nami zamieszkać - powiedziałam - musi ci być trochę smutno jak siedzisz tak cały dzień sama w pokoju. Ale zawsze możesz do nas wpadać.
- Nie jest tak źle. Poza tym po jutrze przyjadą rodzice z Tom'em. On też się uczy jeździć - zaśmiała się. - Hej, właściwie to ile wy macie lat? - spytała.
- Obie mamy 15, a ty? - odparła Alice.
- 14.
Rozmawiałyśmy długo. Piłyśmy kakao i dowiedziałyśmy się, że Jennyfer straciła rękę w wypadku samochodowym. Jadący akurat w przyczepie Barsum (jej koń) zginął ; oraz tego, że jets leworęczna i cieszy się, że straciła prawą, a nie lewą rękę.
Po południu Ashley jeździła na oklep na Jane, a my się jej przyglądałyśmy. Dzień minął bardzo fajnie i zaprzyjaźniłyśmy się nawet z tą nową. Kolejny dzień minął równie przyjemnie, a następnego mieli odwiedzić Jennyfer goście.
- Dobrze ci idzie! - krzyczałam.
- Zasuwasz Jenny! - krzyczała Alice.
Jennyfer właśnie galopowała co prawda dalej na ląży, ale zawsze to coś. W dodatku dobrze się trzymała. Właśnie podjechało czarne suzuki państwa Swift. Wysiedli z niego rodzice i brat Jennyfer i oboje przyglądali się teraz rudej dziewczynie galopującej na kasztanowatej Elbie. Zauważyłam, że do Tom'a podszedł jeden z naszych zwierzaków, a mianowicie mała kotka Mi. Dzieciak od razu zaczął ją głaskać i przytulać aż wreszcie uciekła.
Jennyfer skończyła jazdę, a my pomogłyśmy jej rozsiodłać Elbę. Już prawie sama wyczyściła jej kopyta wymyślonym przez nas trzy sposobem, siodło bez problemu zdejmowała jedną ręką (była dość silna) podtrzymując je ramieniem drugiej ręki, chodź i tak jej jeszcze często spadało. Siodłać w sumie też umiała ; najtrudniejszą rzeczą było zakładanie ogłowia.
Dziewczyna przedstawiła nas swoim rodzicom, a potem Tom miał lekcję również na ląży na Sęku, którą prowadziła Anne.
Alice C.D.
- Aaaaa...shley! - krzyknęła spadając, a wyglądało to komicznie.
- Jemy śniadanie i do koni! - krzyknęłam. - Mamy mnóstwo pracy! Przecież odeszło dwóch pomagających! Mamy nakarmić przynajmniej swoje konie i posprzątać im boksy. Melanie jeszcze pytała czy przyjedziesz na jej zawody. Potem popatrzymy jak radzi sobie Jennyfer. Pierwszą lekcję ma o 9:00. Ach! A wcześniej musimy jej pomóc osiodłać konia. Ruchy! Ruchy!
- Skąd ty wszystko wiesz?
- Jest 6:00. Wstałam godzinę temu i zdążyłam już nakarmić Jane i Zeusa. Kupię ci budzik na urodziny! Jak dobrze, że niedługo je masz.
Alice przerażona ubrała się dosłownie w półtorej minuty. Mierzyłam jej czas.
- Czemu ja zawsze muszę późno wstawać? - mruknęła kiedy zbiegałyśmy po schodach. Nie poszłyśmy na jadalnię chociaż ja też jeszcze nic nie jadłam. Pobiegłyśmy do stajni.
- Gdzie Flicka? - spytała Alice kiedy weszła do jej pustego boksu.
- Na padoku - odparłam spokojnie wskazując głową w tamtą stronę.
- Aha - chwyciła za kantar i pobiegła, a ja zajęłam się sprzątaniem boksu Zeusa.
Poranek upłynął nam w pośpiechu i napięciu. Biegałyśmy tam i z powrotem pomagając przy czym się da. Lecz nie tylko my byłyśmy spięte. Okazało się, że Ramzes skaleczył się w nogę podczas porannej przejażdżki w teren i Melanie była załamana. Już za niecałe półtora tygodnia miała jechać na zawody w cross'ie.
Kiedy zrobiłyśmy wszystko i zjadłyśmy śniadanie było akurat 15 po ósmej. Uznałyśmy, że to dobra godzina aby poszukać Jennyfer. Poszłyśmy do jej domku i zobaczyłyśmy, że jest już gotowa i siedzi przy stole rysując coś.
- Hej! - zawołała Alice.
- Cześć dziewczyny - odparła.
- Jesteś już gotowa na lekcję? Trzeba jeszcze osiodłać konia.
- Tak, już idę - to mówiąc wstała od stołu i zobaczyłyśmy na kartce szkic ołówkiem pięknego galopującego konia. Widziałam jak Alice robi wielkie oczy, ale sama też byłam pod wrażeniem.
- Ładnie rysujesz - powiedziała Alice.
- Dzięki - odparła skromnie i poszłyśmy do siodlarni.
- Wiesz na kim jeździsz? - spytałam się Jennyfer kiedy byłyśmy już na miejscu.
- Chyba na Pandzie.
- Tak, dokładnie.
Pomogłyśmy jej najpierw wziąść sprzęt, potem wyczyścić klacz, a następnie ją osiodłać. Było to męczące. rochę jak praca z małym dzieckiem, które uczy się dopiero jeździć konno ; na szczęście Jennyfer wszystko rozumiała, po prostu nie umiała wielu rzeczy zrobić.
Poszłyśmy razem z nią na plac i poczekałyśmy tam na Helen, która miała mieć z nią dziś lekcje na ląży.
Kiedy Jennyfer jeździła widać było, że jest świetnym jeźdźcem i ma idealną postawę. Na dzisiejszej lekcji Helen pozwoliła jej tylko stępować i kłusować oraz o wiele rzeczy się pytała, żeby sprawdzić co ona umie. Jak na kogoś kto jeździ trzymając się tylko lewą ręko szło jej bardzo dobrze.
Po lekcji wspólnie rozsiodłałyśmy Pandę i rozczyściłyśmy ją. Zastanawiałyśmy się jak Jenny może czyścić kopyta. W końcu wpadłyśmy na najprostszy sposób. Dziewczyna miała chwytać lewą ręką kopyto konia, kłaść je sobie na udzie i jakoś czyścić tą samą ręką. Całe szczęście Panda nie kopała i była grzecznym koniem więc Jennyfer spokojnie mogła na niej ćwiczyć.
- Chcesz teraz zobaczyć nasz dom? - spytała Alice kiedy szłyśmy ze stajni - Właśnie tam idziemy bo przyda nam się chwila odpoczynku zanim pojeździmy na naszych koniach.
- No. Musimy się przejechać w teren żeby rozprostowały nogi. Po objedzie będziemy ćwiczyć z Jane będziesz chciała popatrzeć? - dodałam.
- Oczywiście - odparła zadowolona.
Kiedy byłyśmy już w naszym domku weszłyśmy przez ciasny korytarz do salonu. Obok (w tym samym pomieszczeniu) była jakby spiżarnia na jedzenie bo i tak większość posiłków jadłyśmy na jadalni. Po prawej stronie była niewielka łazienka, a w rogu stały drewniane schody, którymi weszłyśmy na piętro. Tam znajdował się nasz pokój i jeszcze jedna większa łazienka. Weszłyśmy do pokoju i usiadłyśmy na wielkich poduszkach na ziemi. Był tam mały bałagan; na obu łóżkach walały się ubrania i książki (w większości o koniach). W rogu stało jedno wielki biurko i dwa krzesła. Na jednym wisiała torba, a biurko zasłane było papierami, zeszytami i rysunkami.
- Sorry za bałagan - powiedziała Alice spychając pośpiesznie rzeczy na swoim łóżku w jeden róg i przykrywając je kocem. ja zrobiłam mniej więcej to samo i usiadłyśmy.
- Podoba mi się tu - powiedziała Jennyfer oglądając nasz plakaty na ścianach.
W tedy przyszło mi coś do głowy.
- Szkoda, że nie mamy na tyle miejsca żebyś mogła z nami zamieszkać - powiedziałam - musi ci być trochę smutno jak siedzisz tak cały dzień sama w pokoju. Ale zawsze możesz do nas wpadać.
- Nie jest tak źle. Poza tym po jutrze przyjadą rodzice z Tom'em. On też się uczy jeździć - zaśmiała się. - Hej, właściwie to ile wy macie lat? - spytała.
- Obie mamy 15, a ty? - odparła Alice.
- 14.
Rozmawiałyśmy długo. Piłyśmy kakao i dowiedziałyśmy się, że Jennyfer straciła rękę w wypadku samochodowym. Jadący akurat w przyczepie Barsum (jej koń) zginął ; oraz tego, że jets leworęczna i cieszy się, że straciła prawą, a nie lewą rękę.
Po południu Ashley jeździła na oklep na Jane, a my się jej przyglądałyśmy. Dzień minął bardzo fajnie i zaprzyjaźniłyśmy się nawet z tą nową. Kolejny dzień minął równie przyjemnie, a następnego mieli odwiedzić Jennyfer goście.
- Dobrze ci idzie! - krzyczałam.
- Zasuwasz Jenny! - krzyczała Alice.
Jennyfer właśnie galopowała co prawda dalej na ląży, ale zawsze to coś. W dodatku dobrze się trzymała. Właśnie podjechało czarne suzuki państwa Swift. Wysiedli z niego rodzice i brat Jennyfer i oboje przyglądali się teraz rudej dziewczynie galopującej na kasztanowatej Elbie. Zauważyłam, że do Tom'a podszedł jeden z naszych zwierzaków, a mianowicie mała kotka Mi. Dzieciak od razu zaczął ją głaskać i przytulać aż wreszcie uciekła.
Jennyfer skończyła jazdę, a my pomogłyśmy jej rozsiodłać Elbę. Już prawie sama wyczyściła jej kopyta wymyślonym przez nas trzy sposobem, siodło bez problemu zdejmowała jedną ręką (była dość silna) podtrzymując je ramieniem drugiej ręki, chodź i tak jej jeszcze często spadało. Siodłać w sumie też umiała ; najtrudniejszą rzeczą było zakładanie ogłowia.
Dziewczyna przedstawiła nas swoim rodzicom, a potem Tom miał lekcję również na ląży na Sęku, którą prowadziła Anne.
Alice C.D.
Od Alice - "Inna" cz.2
Podeszłam i niepewnie przywitałam się z dziewczyną.
- Cześć...jak masz na imię? - spytałam.
- Jennyfer, a wy? - Z samochodu wysiadli jacyś państwo, najprawdopodobniej rodzice Jennyfer i mały chłopczyk. - A! To jest mój brat Tom - powiedziała wskazując na chłopca, który wyglądał na jekieś 7 lat.
- Ja jestem Ashley - przedstawiła się moja przyjaciółka.
- A ja Alice.
W tym momencie zauważyłyśmy, że doszła do nas nasza ulubiona instruktorka.
- Jestem Helen i jestem właścicielką tej stadniny - powiedziała witając się z gośćmi.
- Masz konia? - zapytałam.
- Eeee...n...nie... - odparła powoli, a ja zmarszczyłam brwi. Może miała? Może za nim tęskni, ale postanowiłam na razie nie poruszać już tego tematu.
Poszłyśmy we trójkę do stajni i oprowadziłyśmy Jennyfer. Pokazałyśmy jej konie z ośrodka.
- Na nich pewnie będziesz jeździć - powiedziała Ashley gdy wchodziłyśmy do stajni.- To jest Karencja - dodała głaszcząc gniadą klacz żującą siano po pysku.
- Umiesz jeździć? - zapytałam gdy szłyśmy w stronę boksu Borka.
- Tak. Umiałam jeździć z dwoma rękami ale teraz chcę się nauczyć jeździć z jedną.
- Helen umie wszystko - powiedziałam.
- A my jeszcze w tym pomożemy dodała Ashley.
- Vildziu!Co robisz! - krzyknęłam nagle rozbawiona widząc jak koń wychodzi ze stanowiska. Podeszłam i zaprowadziłam ją z powrotem do środka. - Nie kombinuj mała - powiedziałam drapiąc pieszczotliwie klacz. Kątem oka zobaczyłam jak Jennyfer lekko się uśmiecha. - Trzeba ją przeprowadzić do boksu - zwróciłam się do Ashley. - To jest Vilga. Mój ulubiony kucyk. Jest jeszcze młoda i dopiero się uczy.
- I jak widać lubi nam wykręcać numery - dodała Ashley.
- To fiord? - spytała ruda.
- Tak - odparłam - i chyba ją potem wyprowadzimy na padok.
Kiedy obejrzałyśmy już wszystkie konie, które były w boksach przypięłam Vildze uwiąz i wyprowadziłam ją dziewczyny poszły za mną.
Puściłam klacz na łąkę, a ona pogalopowała do innych koni. Zarżała i bryknęła po czym przegoniła Pass i Corr'a i zajęła się jedzenie trawy.
- Szalony kucyk - odezwała się Jennyfer - w mojej wcześniejszej stadninie były raczej spokojne konie.
- Wiesz, te tutaj są z reguły młode - odparła Ashley - Najstarszym koniem jakiego mieliśmy był Rando, ale to długa historia... - to mówiąc spojżała na mnie i obie się roześmiałyśmy. Dobrze pamiętałyśmy historię z siwym championem.- A jak długo tu zostajesz? - zwróciła się do Jennyfer.
- Nie wiem. Do puki nie nauczę się jeździć - uśmiechnęła się wzruszając ramionami. - Puźniej wrócę do mojego dawnego klubu sportowego i MOŻE dostanę nowego konia. Ale na pewno będę dalej startować w zawodach.
- Jakich? - spytałam.
- W skokach ale mam zamiar też startować w ujeżdżeniu.
- Wow - odparłam z uznaniem.
Przeszłyśmy do innego padoku gdzie ganiali się Flicka i Vivat, a gdzieś dalej spokojnie pasły się kucyki.
- Jakie piękne...sama miałam czarnego konia. To znaczy skarogniadego, ale co tam.Czarne i gniade to moje ulubione końskie umaszczenia- zachwycała się Jennyfer.
Ashley C.D.
- Cześć...jak masz na imię? - spytałam.
- Jennyfer, a wy? - Z samochodu wysiadli jacyś państwo, najprawdopodobniej rodzice Jennyfer i mały chłopczyk. - A! To jest mój brat Tom - powiedziała wskazując na chłopca, który wyglądał na jekieś 7 lat.
- Ja jestem Ashley - przedstawiła się moja przyjaciółka.
- A ja Alice.
W tym momencie zauważyłyśmy, że doszła do nas nasza ulubiona instruktorka.
- Jestem Helen i jestem właścicielką tej stadniny - powiedziała witając się z gośćmi.
- Masz konia? - zapytałam.
- Eeee...n...nie... - odparła powoli, a ja zmarszczyłam brwi. Może miała? Może za nim tęskni, ale postanowiłam na razie nie poruszać już tego tematu.
Poszłyśmy we trójkę do stajni i oprowadziłyśmy Jennyfer. Pokazałyśmy jej konie z ośrodka.
- Na nich pewnie będziesz jeździć - powiedziała Ashley gdy wchodziłyśmy do stajni.- To jest Karencja - dodała głaszcząc gniadą klacz żującą siano po pysku.
- Umiesz jeździć? - zapytałam gdy szłyśmy w stronę boksu Borka.
- Tak. Umiałam jeździć z dwoma rękami ale teraz chcę się nauczyć jeździć z jedną.
- Helen umie wszystko - powiedziałam.
- A my jeszcze w tym pomożemy dodała Ashley.
- Vildziu!Co robisz! - krzyknęłam nagle rozbawiona widząc jak koń wychodzi ze stanowiska. Podeszłam i zaprowadziłam ją z powrotem do środka. - Nie kombinuj mała - powiedziałam drapiąc pieszczotliwie klacz. Kątem oka zobaczyłam jak Jennyfer lekko się uśmiecha. - Trzeba ją przeprowadzić do boksu - zwróciłam się do Ashley. - To jest Vilga. Mój ulubiony kucyk. Jest jeszcze młoda i dopiero się uczy.
- I jak widać lubi nam wykręcać numery - dodała Ashley.
- To fiord? - spytała ruda.
- Tak - odparłam - i chyba ją potem wyprowadzimy na padok.
Kiedy obejrzałyśmy już wszystkie konie, które były w boksach przypięłam Vildze uwiąz i wyprowadziłam ją dziewczyny poszły za mną.
Puściłam klacz na łąkę, a ona pogalopowała do innych koni. Zarżała i bryknęła po czym przegoniła Pass i Corr'a i zajęła się jedzenie trawy.
- Szalony kucyk - odezwała się Jennyfer - w mojej wcześniejszej stadninie były raczej spokojne konie.
- Wiesz, te tutaj są z reguły młode - odparła Ashley - Najstarszym koniem jakiego mieliśmy był Rando, ale to długa historia... - to mówiąc spojżała na mnie i obie się roześmiałyśmy. Dobrze pamiętałyśmy historię z siwym championem.- A jak długo tu zostajesz? - zwróciła się do Jennyfer.
- Nie wiem. Do puki nie nauczę się jeździć - uśmiechnęła się wzruszając ramionami. - Puźniej wrócę do mojego dawnego klubu sportowego i MOŻE dostanę nowego konia. Ale na pewno będę dalej startować w zawodach.
- Jakich? - spytałam.
- W skokach ale mam zamiar też startować w ujeżdżeniu.
- Wow - odparłam z uznaniem.
Przeszłyśmy do innego padoku gdzie ganiali się Flicka i Vivat, a gdzieś dalej spokojnie pasły się kucyki.
- Jakie piękne...sama miałam czarnego konia. To znaczy skarogniadego, ale co tam.Czarne i gniade to moje ulubione końskie umaszczenia- zachwycała się Jennyfer.
Ashley C.D.
Od Meggie
Obudziłam się wcześnie rano i od razu pognałam do stajni zająć się końmi. Najpierw wyprowadziłam na paddocki wszystkie klacze, a potem nasypałam wszystkim koniom paszy. Po wyczyszczeniu boksów koni będących na pastwisku, pozamiataniu podwórza, wyczyszczeniu sprzętu Borka i Pass oraz umyciu dwóch czapraków i derki poszłam do pokoju Alice i Ashley. Dziewczyny właśnie się ubrały.
- Hej - przywitałam się.
- Cześć - odparły równocześnie.
- Gdzie pędzicie ? - spytałam widząc ich pośpiech.
- Do Jennifer - wytłumaczyła Alice.
- Kogo ? - spytałam.
- Tej nowej dziewczyny, jest zajefajna - uśmiechnęła się Ashley po czym obie dziewczyny najwyraźniej nie chcąc tracić na mnie czasu pobiegły gdzieś.
- Ej ! Czekajcie ! - zawołałam ale one już mnie nie słuchały. Zawsze myślałam, że Alice i Ashley mnie chociaż lubią ale jednak się myliłam. Były dla mnie idolkami. Zawsze były w centrum uwagi, świetnie jeździły i w ogóle. Czemu tak nagle odbiegły i nie chciały mi przedstawić Jennifer. To było nie fair. Nie miałam jednak zamiaru użalać się nad sobą i dawać za wygraną. Postanowiłam poszukać Alice i Ashley. Szukałam chyba 15 minut, aż w końcu znalazłam je w siodlarni gdzie czyściły (wraz z Jennifer) siodło Karencji.
- Cześć, jestem Maggie - uśmiechnęłam się do Jennifer.
( Alice ? Ashley ? Dokończcie szybko ! )
Kornelly i James się wypisują
Kornelly Wolf i jej koń i Karino, oraz James Sher wypisują się z Klubu z woli właścicielki.
poniedziałek, 23 grudnia 2013
Od Alice - "Inna" cz.1
Dzień zapowiadał się cudownie. Słońce świeciło ocieplając ziemię jednymi z ostatnich promieni, gdy w tym czasie jesień strząsała z drzew kolorowe liście. Powietrze było rzeźkie i ostre. Szybko się przebrałam i widząc, że Ashley już wstała pobiegłam na jadalnię.
Zobaczyłam jak Ashley wraz z Melanie i Helen żywo rozmawiają jedząc śniadanie. Gdy Ashley mnie zobaczyła pomachała mi. Uśmiechnęłam się i podeszłam do nich przysiadając się do stolika.
- Jak tam? - spytałam.
- Wzięłam dla ciebie kawę i kanapki - odparła przyjaciółka wskazując talerz.
- Dzięki - odparłam i zabrałam się do jedzenia.
Rozmawiałyśmy i jadłyśmy, a Melanie w szybko się zmyła.
- Podobno niedaleko wprowadziła się jakaś dziewczyna, która może dołączy do Klubu - powiedziała wreszcie Ashley.
- Wiem - dodałam z zapałem.
- Tak - Helen podparła się łokciami o stół - i nawet przyjedzie jutro, ale ostrzegam, że może wam się wydać nieco... - przerwała szukając słów - inna.
Nauczycielka wstała od stołu, a my spojżałyśmy na siebie zdziwione.
- Że co?! - zdziwiła się Meggie kiedy opowiedziałyśmy jej o wszystkim - Jakto inna?
Ja, Ashley i Meggie echałyśmy stępem przez łąki, a lekki wiatr ochładzał nas w ten upalny dzień. Meggie jechała na Passion of My Life, ja oczywiście na Flice, a Ashley na Jane.
- Tak powiedziała - odparłam.
- Niby czemu miałaby być "inna"? Dziewczyna jak dziewczyna.
- To się okaże jutro.
- Hej - po chwili ciszy Meggie zwróciła się do Ashley - Czy ty nie wyrastają z tego kuca?
- He? Nie! Co ty - Ashley znalazła i oswoiła (wciąż oswajała) Jane i była z nią związała. Było widać, że uwielbia tego konia. - Jestem jeszcze na nią dobra. Unosi mnie.
- Aha... - odparła Meggie wzrószając ramionami.
- Ej! Kto pierwszy przy tamtym lesie! - krzyknęłam i pognałam szaleńczym galopem prosto w stronę małego wierzbowego lasu. Dziewczyny szybko popędziły swoje konie i dogoniły mnie.
Kiedy tylko pierwsze promienie słońca zajżały przez okno w pokoju wyskoczyłam z łużka, a zaraz potem i Ashley była na nogach. Wciągnęłyśmy śniadanie i rozdzieliłyśmy się. Ja poszłam czyścić sprzęt Flicki, a ona trenować z Jane.
Była jakaś 6:00 kiedy stałam przed koniowiązem, na którym wisiało siodło Flicki. Właśnie je szorowałam kiedy przypomniało mi się coś ważnego. Dzisiaj miała przyjechać ta nieznajoma.
Miałam zapytać dzisiaj Helen czy wie jak ma na imię ale zupełnie o tym zapomniałam. Byłam taka ciekawa; już nie mogłam się doczekać aż przyjedzie. Ciekawe czy ma swojego konia? Jeśli tak to jakiej jest rasy i czy ta dziewczyna jest w naszym wieku i...czemu "może nam się wydawać inna"? Te pytania krążyły mi po głowie dopuki nie usłyszałam czyjegoś dziecinnego głosu.
- Hej Alice! Jest wolna ujeżdżalnia? - to była Melanie.
- Ashley ją zajmuje, ale tylko na lążę więc powinnaś się zmieścić - odparłam przerywając na chwilę pracę.
- To dobrze bo chciałam potrenować z Ramzesem przed konkursem.
- Jedziesz na konkurs?
- Tak. Za półtorej tygodnia.
- Wow. Z tego co pamiętam nigdy nie interesowałaś się skokami.
- To będzie cross - odparła poważnie.
W tym momencie cały uśmiech zszedł mi z twarzy.
- Żartujesz?
Siedziałam na jadalni (jak zwykle obok Ashley i Helen) i jadłam obiad.
- Ty Wiedziałaś o tym, że Melanie startuje w cross'ie? - spytałam Helen.
- Żartujesz?! - zdziwiła się Ashley zanim instruktorka zdążyła otworzyć usta.
- Bardzo to śmieszne, ale taka sama była moja reakcja.
- Ona wogóle umie tak jeździć? - spytała Helen.
- Nie wiem - odparłam. W tej chwili coś mi się przypomniało. - Helen, a właściwie to tan nowa dziewczyna ma swojego konia?
- Niewiem.
- A jak ma na imię?
- Nie wiem.
- Czy ty wogóle coś o niej wiesz? - spytałam poirytowaną choć miałam jeszcze jedno pytanie.
- Wiem tyle, że jest mniej więcej w waszym wieku. Może trochę młodsza - powiedziała jakby czytała mi w myślach. Już nic nie powiedziałam. Dokończyłyśmy obiad rozmawiając o koniach, ich postępach w trenowaniu, zawodach i takich tam. Nagle Ashley powiedziała.
- Patrzcie; jakiś samochód - to mówiąc przechyliła się lekko by spojżeć przez okno na żwirowy podjazd.
- To pewnie ona - powiedziałam i szybko wybiegłyśmy na dwór. Helen jeszcze została żeby dokończyć jeść.
Na podjeździe zaparkował duży czarny samochód terenowy.
- Nie ma przyczepy - zauważyłam ze zdziwieniem.
- Czyżby nie miała konia? - spytała Ashley zdziwiona.
Zobaczyłyśmy, że z samochodu wysiada jakaś postać. Była szczupła i średniego wzrostu, włosy miała rude i spięte w niedbały kok. Na sobie miała bluzę z kapturem i jeansy oraz niskie brązowe buty do jazdy konnej. Jednak coś mi w niej nie pasowało. Przyjżałam się. Nie miała jednej ręki, i to prawej.
CDN
Zobaczyłam jak Ashley wraz z Melanie i Helen żywo rozmawiają jedząc śniadanie. Gdy Ashley mnie zobaczyła pomachała mi. Uśmiechnęłam się i podeszłam do nich przysiadając się do stolika.
- Jak tam? - spytałam.
- Wzięłam dla ciebie kawę i kanapki - odparła przyjaciółka wskazując talerz.
- Dzięki - odparłam i zabrałam się do jedzenia.
Rozmawiałyśmy i jadłyśmy, a Melanie w szybko się zmyła.
- Podobno niedaleko wprowadziła się jakaś dziewczyna, która może dołączy do Klubu - powiedziała wreszcie Ashley.
- Wiem - dodałam z zapałem.
- Tak - Helen podparła się łokciami o stół - i nawet przyjedzie jutro, ale ostrzegam, że może wam się wydać nieco... - przerwała szukając słów - inna.
Nauczycielka wstała od stołu, a my spojżałyśmy na siebie zdziwione.
- Że co?! - zdziwiła się Meggie kiedy opowiedziałyśmy jej o wszystkim - Jakto inna?
Ja, Ashley i Meggie echałyśmy stępem przez łąki, a lekki wiatr ochładzał nas w ten upalny dzień. Meggie jechała na Passion of My Life, ja oczywiście na Flice, a Ashley na Jane.
- Tak powiedziała - odparłam.
- Niby czemu miałaby być "inna"? Dziewczyna jak dziewczyna.
- To się okaże jutro.
- Hej - po chwili ciszy Meggie zwróciła się do Ashley - Czy ty nie wyrastają z tego kuca?
- He? Nie! Co ty - Ashley znalazła i oswoiła (wciąż oswajała) Jane i była z nią związała. Było widać, że uwielbia tego konia. - Jestem jeszcze na nią dobra. Unosi mnie.
- Aha... - odparła Meggie wzrószając ramionami.
- Ej! Kto pierwszy przy tamtym lesie! - krzyknęłam i pognałam szaleńczym galopem prosto w stronę małego wierzbowego lasu. Dziewczyny szybko popędziły swoje konie i dogoniły mnie.
Kiedy tylko pierwsze promienie słońca zajżały przez okno w pokoju wyskoczyłam z łużka, a zaraz potem i Ashley była na nogach. Wciągnęłyśmy śniadanie i rozdzieliłyśmy się. Ja poszłam czyścić sprzęt Flicki, a ona trenować z Jane.
Była jakaś 6:00 kiedy stałam przed koniowiązem, na którym wisiało siodło Flicki. Właśnie je szorowałam kiedy przypomniało mi się coś ważnego. Dzisiaj miała przyjechać ta nieznajoma.
Miałam zapytać dzisiaj Helen czy wie jak ma na imię ale zupełnie o tym zapomniałam. Byłam taka ciekawa; już nie mogłam się doczekać aż przyjedzie. Ciekawe czy ma swojego konia? Jeśli tak to jakiej jest rasy i czy ta dziewczyna jest w naszym wieku i...czemu "może nam się wydawać inna"? Te pytania krążyły mi po głowie dopuki nie usłyszałam czyjegoś dziecinnego głosu.
- Hej Alice! Jest wolna ujeżdżalnia? - to była Melanie.
- Ashley ją zajmuje, ale tylko na lążę więc powinnaś się zmieścić - odparłam przerywając na chwilę pracę.
- To dobrze bo chciałam potrenować z Ramzesem przed konkursem.
- Jedziesz na konkurs?
- Tak. Za półtorej tygodnia.
- Wow. Z tego co pamiętam nigdy nie interesowałaś się skokami.
- To będzie cross - odparła poważnie.
W tym momencie cały uśmiech zszedł mi z twarzy.
- Żartujesz?
Siedziałam na jadalni (jak zwykle obok Ashley i Helen) i jadłam obiad.
- Ty Wiedziałaś o tym, że Melanie startuje w cross'ie? - spytałam Helen.
- Żartujesz?! - zdziwiła się Ashley zanim instruktorka zdążyła otworzyć usta.
- Bardzo to śmieszne, ale taka sama była moja reakcja.
- Ona wogóle umie tak jeździć? - spytała Helen.
- Nie wiem - odparłam. W tej chwili coś mi się przypomniało. - Helen, a właściwie to tan nowa dziewczyna ma swojego konia?
- Niewiem.
- A jak ma na imię?
- Nie wiem.
- Czy ty wogóle coś o niej wiesz? - spytałam poirytowaną choć miałam jeszcze jedno pytanie.
- Wiem tyle, że jest mniej więcej w waszym wieku. Może trochę młodsza - powiedziała jakby czytała mi w myślach. Już nic nie powiedziałam. Dokończyłyśmy obiad rozmawiając o koniach, ich postępach w trenowaniu, zawodach i takich tam. Nagle Ashley powiedziała.
- Patrzcie; jakiś samochód - to mówiąc przechyliła się lekko by spojżeć przez okno na żwirowy podjazd.
- To pewnie ona - powiedziałam i szybko wybiegłyśmy na dwór. Helen jeszcze została żeby dokończyć jeść.
Na podjeździe zaparkował duży czarny samochód terenowy.
- Nie ma przyczepy - zauważyłam ze zdziwieniem.
- Czyżby nie miała konia? - spytała Ashley zdziwiona.
Zobaczyłyśmy, że z samochodu wysiada jakaś postać. Była szczupła i średniego wzrostu, włosy miała rude i spięte w niedbały kok. Na sobie miała bluzę z kapturem i jeansy oraz niskie brązowe buty do jazdy konnej. Jednak coś mi w niej nie pasowało. Przyjżałam się. Nie miała jednej ręki, i to prawej.
CDN
Rose się wypisuje
Żegnamy Rose Queen wraz z jej koniem Crimson'em! Gracz Indiana Jones* nie miał już czasu na bloga.
U W A G A ! ! !
Po dłuuuugiej przerwie znów odnawiać bloga! Dla tego BARDZO proszę, żeby gracze:
Miśka098
misiak12122
Koń trojański
Indiana Jones*
Piotrek16
Kreda
dakota7
Ryśa
Napisali mi czy dalej chcą uczestniczyć w blogu. Tych od których nie dostanę odpowiedzi do końca roku wyrzucam!
Natomiast z powodu skasowana konta wyrzucam: Renee, Alexandrę i Vicki.
Miśka098
misiak12122
Koń trojański
Indiana Jones*
Piotrek16
Kreda
dakota7
Ryśa
Napisali mi czy dalej chcą uczestniczyć w blogu. Tych od których nie dostanę odpowiedzi do końca roku wyrzucam!
Natomiast z powodu skasowana konta wyrzucam: Renee, Alexandrę i Vicki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)