środa, 29 maja 2013

Od Criss'a


- YES!!! Yes, yes! Dzięki, Ashley, kocham cię! - wyszedłem na głąba, ale już wiem że ta wredota Korny nic do mnie nie ma. 
Przyciągnąłem do siebie Jovi'ego i pocałowałem go centralnie w pysk. Koń wyglądał na zgłupiałego. 
- Na szczęście żadna nie będzie mi już zawracać głowy - powiedziałem do niego i zacząłem go głaskać pod grzywką. - Bon Jovi, wiem że mnie nienawidzisz, ale jakbyś mógł to odsuwaj ode mnie wszystkie dziewczyny.
Spojrzałem mu w oczy i w moment odechciało mi się wydurniać.
Odprowadziłem go do boksu (i resztę dnia spędziłem m.in. na wytykaniu wszystkim pomagającym ich pracy).

poniedziałek, 27 maja 2013

Od Meggie Cd Rose

- Nic się nie stało - uśmiechnęłam się - Dziękuję - dodałam.
- Nie ma za co ! - zaśmiała się.
- Zjemy coś ? - spytałam bo od kilku godzin nie miałam nic w ustach.
- Pewnie - odparła i po rozsiodłaniu i nakarmieniu koni poszłyśmy na stołówkę.
- Masz przyjaciół ? - spytała się mnie Rose kiedy zjadłyśmy ciepły barszcz i zabrałyśmy się do pierogów.
- Nie... To znaczy tak ale nie dużo - powiedziałam - A ty ?
( Rose ? )

niedziela, 26 maja 2013

Od Ashley cd Criss'a


- Hello! Przecież ona żartowała! Wszystko mi powiedziała; chciała cię zwyczajnie nabrać! I jej się udało.
- AHA... - powiedział wyraźnie zdenerwowany tym faktem.
- A kto by cię chciał...? - mruknęłam i pojechałam kopertę z galopu. Potem chwilę postępowałam aż wreszcie postanowiłam wyjechać z hali na spacer. Przed wyjściem zatrzymałam się jeszcze i powiedziałam:
- I jeszcze jedno: ktoś tak bezlitosny dla koni jak ty nie powinien na nich jeździć. - i wyjechałam. On zrobił tylko jakąś dziwną minę: jak bym była wariatką i lążował dalej swojego biednego, niedocenianego, ale wytrwałego i wiernego Bon Jovi'ego...


Od Criss'a c.d.


Po trzech tygodniach mogłem chodzić. Miałem zakaz biegania, łażenia po drzewach i szybkiej jazdy konnej. Podejrzewam że nikt się nie przejmie tym czy dobrze się czuję, jak mi jest oprócz Helen. 
Pewnego popołudnia poszedłem do stajni. Po raz pierwszy od kilku tygodni widziałem się z Bon Jovi'm. 
- Cześć, bydlaku - przywitałem się ponuro. 
Koń zaczął mnie wąchać po twarzy i pieścić. 
- Kuleję przez ciebie. Jesteś tchórzem. Nawet skakać dobrze nie umiesz.
Koń parsknął na mnie. Odepchnąłem jego łeb. 
- Głąb! 
Wziąłem go na lonżę i zaprowadziłem do hali. Lonżowałem go. Niedługo potem na halę weszła Ashley z Jane. Raczej nie była zachwycona jeżdżeniem konno przy mnie. Chciała zawrócić ale powiedziałem do niej:
- Jak chcesz to jeździj tutaj. Postaram się ci nie przeszkadzać. 
- Coś się zmieniłeś - odpowiedziała. 
- Ani trochę - zaprzeczyłem. 
Ashley wsiadła na Jane i zaczęła dla rozgrzewki kłusować a potem galopować. 
- Działo się coś kiedy nie było mnie na lekcjach? - spytałem. 
- Nic szczególnego - odparła od razu Ashley. 
- A Kornelly przyznała się że mnie kocha?
Ashley mało nie spadła z siodła. Zatrzymała konia. 
- Słucham?!
- No, czy się przyznała? - powtórzyłem.

(Ashley?)

Od Rose


Obudziłam się dziś dość wcześnie. Właściwie to wogóle nie spałam tylko myślałam o różnych rzeczach. Pogoda nie była dziś ładna. Poszłam przed lustro i zaczęłam się malować i nakładać cienie do oczu i tusz do rzęs. Sprawnie się uwinęłam, ubrałam i poszłam na stołówkę. Zjadłam szybkie śniadanie i poszłam do Crimsona. 
Przywitałam go całusem w pysk, wyczyściłam i osiodłałam. Pojechaliśmy kłusem przez pola a potem przez las. Nagle zaczęło padać. Crimsonowi bardzo nie podobało się kłusowanie po deszczu, ja jednak się nie zrażałam. Nagle Crimson nastawił uszy i zarżał. Po chwili z daleka odpowiedziało inne rżenie. Pognałam konia w stronę dźwięku. Jego kopyta ślizgały się po błocie a mi całkowicie rozmazał się makijaż w deszczu. Po minucie zobaczyłam konia i stojącego przy nim jeźdźca. Podgalopowałam. Zobaczyłam że to dziewczyna. 
- Hej, co tu robisz? - spytałam, kiedy zatrzymałam Crimsona. 
- No właśnie, dobre pytanie - odparła. 
- Jak masz na imię?
- Maggie. 
- Rose. Jesteś może uczennicą szkółki jeździeckiej?
- Tak, a ty?
- No ba!
- Zgubiłam się. Znasz drogę do szkółki? - spytała Maggie. 
- Chyba tak. A przynajmniej mój koń. Wsiadaj na konia, pomogę ci. Ruszyłyśmy galopem. Dałam Crimsonowi całkowicie prowadzić. 
Zaprowadził nas bezbłędnie. Po chwili byłyśmy na dziedzińcu stadniny. 
- Masz mądrego konia - powiedziała Maggie. 
- Nie zaprzeczę - uśmiechnęłam się. 
Z jej twarzy wyczytałam że wpatrywała się w mój "makijaż".
- Oh, przepraszam - powiedziałam. - Deszcz całkiem rozmazał mi makijaż. Proszę, nie zwracaj na to uwagi.

Maggie? CD?<

wtorek, 14 maja 2013

Od Meggie

Wstałam wcześnie rano. Dziwnie się czułam w nowym miejscu ale wszystko lepsze niż sierociniec... Ubrałam się i poszłam przyrządzić śniadanie. Po półgodzinie wielka sterta naleśników, miseczka z budyniem i trzy kubki gorącej czekolady były prawie gotowe.
- Dzień dobry - powiedziała Kornelly która właśnie zeszła na dół.
- Hej - odparłam. Zjadłyśmy śniadanie zostawiając cztery naleśniki dla Melanie która powiedziała, że najpierw wyprowadzi Vele na spacer. Poszłam z Kornelly do stajni i zajęłyśmy się końmi.
- Fajnie się z tobą pracuje - powiedziała Kori.
- Dzięki - uśmiechnęłam się. Kiedy wszystko było zrobione zaczęłyśmy obrzucać się sianem.
- Przejedziemy się ? - spytałam.
- Dobra - zgodziła się. Osiodłałyśmy konie i pognałyśmy przez łąki. Po godzinie jazdy dotarłyśmy do małego jeziorka.
- Ale tu fajnie - szepnęłam.
- No. 
Potem powoli zaczęłyśmy wracać.
- Ty jedź już do szkoły, a ja jeszcze trochę potrenuję - zaproponowałam.
- Okej tylko wróci na obiad - powiedziała i odjechała wolnym galopem. Ja natomiast ruszyłam ostrym cwałem przez las. Pędziłam i pędziłam. Nagle zobaczyłam jakiegoś mustanga. Gnał przez pole. Był piękny. Jeżeli mnie oczy nie myliły miał w sobie krew pinto. Nie chciałam go łapać. Niech cieszy się wolnością. Puki co jeden koń mi wystarczy. Pass gonił mustanga. Z początku mu na to pozwalałam ale gdy spróbowałam go zatrzymać nawet nie zwolnił. Szarpałam za wodze, uspokajałam i na wszystkie inne sposoby próbowałam nakłonić go do zwolnienia ale bez skutku. Pozostało mi tylko czekać aż się zmęczy. Po półgodzinie zwolnił po czym zatrzymał się. Byłam wykończona. Zaczęłam robić się głodna. Zaczęłam szukać drogi powrotnej ale nie wiedziałam gdzie iść. Zsiadłam z Passa i zaczęłam szukać śladów. W końcu je odnalazłam. Poszło mi całkiem łatwo bo w końcu moja babka była Indianką. Lecz zanim znalazłam się na znajomych terenach zaczął padać deszcz. Ślady kopyt rozmyły się, a ziemia zmieniła się w błoto. Deszcz nie przestawał padać. Wręcz przeciwnie zrobiło się zimno, zaczął padać grad, zaczęło grzmieć i błyskać. Nagle zobaczyłam jakąś postać.
( Ktoś dokończy ? )

poniedziałek, 13 maja 2013

Witamy Meggie!

Imię: Maggie
Nazwisko: Kennedy
Wiek: prawie 15
Charakter: miła, zabawna, czasami twarda i bezlitosna, szalona, zabiegana, inteligentna, sprytna, przebiegła, silna, szybka, niezbyt romantyczna, cierpliwa, często rozgadana, umie dotrzymać tajemnicy, skromna, zdecydowana, uparta, ambitna, bystra, delikatna, czasami wredna i denerwująca, energiczna
Płeć: dziewczyna
Historia: Urodziła się w Kanadzie. Mieszkała razem z rodzicami w małym domku w górach. Można powiedzieć, że urodziła się w siodle. Jej rodzice byli właścicielami klubu jeździeckiego. Kiedy Maggie miała 3 latka po raz pierwszy wsiadła na konia. W wieku 7 lat jeździła już doskonale na koniu. Pewnego dnia (miała wtedy 13 lat) udała się z mamą (tata już nie żył) do lasu. Zaczął gonić je niedźwiedź. Bestia zabiła jej matkę. Maggie spadła z konia w krzaki tak, że niedźwiedź jej nie zauważył i zabił konia. Maggie trafiła do domu dziecka skąd wzięła ją Helen. W klubie złapała i ujeździła sobie konia którego nazwała Passion of my live.
Rodzina: tata zginął w wypadku samochodowym, mama umarła rok temu
Chłopak: szuka
Przyjaciele: Kornelly, Melanie, Alice, Ashley
Koń: Passion of my life
Hobby: jazda konna, zajmowanie się końmi, zabawa ze zwierzętami, przygody, spacery i przejażdżki, czytanie książek, oglądanie filmów, jazdy w teren, styl westernowy, granie na skrzypcach i pianinie, jazda na rowerze, jazda na snowboardzie
Domek: z Kornelly i Melanie
Gracza: Ryśa

poniedziałek, 6 maja 2013

Od Kornelly

Po zajęciu się końmi poszłam na śniadanie. Wszyscy już tam byli. W całej sali panował hałas i podniecenie.
- Co się stało ? - spytałam Alice i Ashley siadając koło nich.
- Jedziemy na tygodniową wycieczkę ! Konno ! - ucieszyły się - Podzielimy się na pięć grup. Każdą będzie prowadził jeden z instruktorów. Tylko Carla zostaje żeby pilnować ośrodka.
- Ekstra ! - zawołałam - Kiedy wyjeżdżamy ?
- Dziś - odparła Alice.
- A kiedy wszyscy zjedzą zostaniemy podzieleni. Mam nadzieję, że będziemy razem i w grupie Helen albo Anne - dodała Ashley.
- No.
Szybko zjadłam śniadanie bo większość już zjadła. Wyszliśmy na placyk z koniowiązem przed stajnią. Ja, Ashley i Alice trafiłyśmy do grupy Rayana.
- Ale będzie odlot. Boję się, że nie będę mogła się po tym wypadzie ruszać - powiedziałam.
- Jest, aż tak źle ? - spytały Alice i Ashley które jeździły na rekreacji, a nie sportowo.
- No... Ale jest fajny ! - pocieszyłam je - Będziemy miały niezły ubaw. Spakowaliśmy się, osiodłaliśmy konie i wyjechałyśmy z terenów klubu. Nasza grupka jechała w góry do małego domku gdzie przez parę dni będziemy mieszkać. Było fajnie. Wygłupialiśmy się (wszyscy Rayan też). Zatrzymywaliśmy się co jakiś czas by napoić konie albo coś zjeść. Wjeżdżaliśmy coraz wyżej tak, że po dwóch godzinach jazdy widzieliśmy cały ośrodek i jego tereny. Po chwili byliśmy już tak daleko, że i jego nie było widać. 
- Dobra. Postój ! Rozbijcie namioty i przygotujcie obóz bo zostaniemy tu na noc - zarządził Rayan. Posłusznie wykonałyśmy polecenia po czym przygotowałyśmy obiad. Kiedy konie odpoczęły pojechałyśmy pooglądać okolice, a Rayan został pilnować obozu.
- Ale super - cieszyłyśmy się.
- Nie mogę się doczekać kiedy przyjedziemy do tego domku - przyznałam.
- Rayan mówił, że będziemy tam już jutro wieczorem - powiedziała Alice.
- Ekstra.
Potem wróciłyśmy do obozu i słuchałyśmy muzyki, grałyśmy w gry i bawiłyśmy się na całego. Wieczorem rozpaliliśmy ognisko i zjedliśmy, kiełbaski, kartofle, oscypki i inne smakołyki. Kiedy się najedliśmy Rayan grał na gitarze, a my piłyśmy herbatę.
- Dobra noc - powiedział Rayan kiedy zaczęła się zbliżać 21:00.
- Już ? - zdziwiłam się.
- Tak. Jutro pobudka o 6:00 ! - ostrzegł.
- E tam ! Będziemy spać po drodze - odparłyśmy i nadal siedziałyśmy przy ogniu. Kiedy zrobiła się23:30 poszłyśmy spać. Rano rzeczywiście musiałyśmy wstawać o 6:00 co do minuty.
- Słuchajcie mam złą wiadomość: w klubie zachorował koń i muszę wracać - powiedział.
- Damy sobie radę - zapewniłyśmy.
- W domku będzie cała reszta więc nie będziecie same.
Rayan pomógł nam się spakować i odjechał dopiero wtedy kiedy siedziałyśmy już na koniach. Długo jechałyśmy aż dotarłyśmy do miejsca gdzie były dwie tabliczki. Jedna w prawo. Jedna w lewo.
- I w którą stronę ? - spytałam - Rayan nie powiedział nam jak się nazywa ten domek !
- Zadzwonię do niego - powiedziała Ashley i wyciągnęła komórkę - A jednak nie ! Niema zasięgu...
- Jedźmy w prawo - zaproponowałam.
- Dobra - zgodziły się. Pognałyśmy galopem przez leśną drogę. Już po godzinie okazało się, że to nie to miejsce. Zrobiłyśmy postój i wróciłyśmy do dwóch tabliczek. Pod czas drogi zrobiłyśmy 8 postojów, a wieczorem dotarłyśmy do domku. 
- No jesteście ! - ucieszyła się Helen - Baliśmy się, że zabłądziłyście !
- Bo tak było. Przy dwóch tabliczkach pojechałyśmy w lewo, ale później okazało się, że źle jedziemy więc zawróciłyśmy - wytłumaczyłam.
- No grunt to, że jesteście.
Poszłyśmy do pokoju i rozpakowałyśmy bagaże. Potem zajęłyśmy się końmi i poszłyśmy na kolację. Było miło. Oprócz smacznego jedzenia w domu unosił się zapach świerków i sosen. Dom był stary ze zużytymi przedmiotami i różnymi zakamarkami. Rano Helen powiedziała, że pojedziemy nad jezioro pławić konie. Karino bardzo się cieszył, że może popływać. Brykał do tego stopnia, że spadłam kilka razy. Byłam tylko jedną z nielicznych która obwarzyła się wsiąść na konia w wodzie. Większość tylko trzymała konie za kantary. Jednak i mieli traszkę racji bo w pewnym momencie Karino porządnie wierzgnął tak, że spadłam i oberwałam kopytem. Warto było jednak spróbować. Później przemoczeni wróciliśmy do domu i wszyscy siedli w salonie z herbatą i opowiadali sobie kawały lub historyjki. W nocy nie mogłam spać. Leżałam w łóżku zastanawiając się co mogę robić. Nagle ciszę nocną przeszył przerażający ryk. Zaraz potem rżenie. Szybko włożyłam spodnie, koszulkę i sweter i pognałam do stajni. Zobaczyłam, że konie uciekają gonione przez wilki. Część jeszcze była w boksach próbując się wydostać. Gdy mnie zobaczyły jeszcze mocniej zaczęły kopać w drzwi. Nim zdążyłam je powstrzymać też uciekły tylko Karino został na miejscu. Nie siodłając go wyprowadziłam z boksu, chwyciłam za kantar, wskoczyłam na jego grzbiet i pognałam za końmi i wilkami. Nie miałam żadnego pomysłu. Wiedziałam, że muszę jakoś złapać konie i odgonić wilki. Ale jak dać do zrozumienia wilkom by zostawiły konie w spokoju. Karino był bardzo szybki więc już doganialiśmy stado. Teraz zaczęłam się bardzo gorączkowo zastanawiać co zrobić z wilkami. Miałam przy sobie tylko ubranie, gumę do żucia, gumkę do włosów, kawałek linki, scyzoryk i komórkę. Mogłam polegać tylko na Karino i mojej umiejętności jazdy konnej. Przeskoczyliśmy nad wilkami i przegoniliśmy stado. Teraz wszystkie konie biegły za Karino. Wiedziałam, że mi pomoże i pobiegnie prosto do stajni. Zeskoczyłam z niego i przeturlałam się po trawie by nie dostać kopytem. Jednak oberwałam porządnie w łopatkę od jednego z koni. Szybko wstałam. Nie zważając na piekący bul. Konie już odbiegły, a wilki dopiero wyłoniły się z za drzew. Stanęłam im na drodze. Zatrzymały się i zawarczały. Wiedziałam, że jak zaraz czegoś nie wymyślę to mnie zjedzą po czym pobiegną zarżnąć konie. Zaczęłam się cofać. Po chwili usłyszałam ryk wodospadu. Pognałam w stronę wody i wskoczyłam do rzeki. Wilki pognały za mną. Miałam nadzieję, że nie skoczą do wody jednak bez wahania płynęły w lodowatej wodzie. Teraz z kolei moje życie zależało od tego jak dobrze umiałam pływać. Nie musiałam zbytnio się wysilać bo nurt był silny i szybko posuwałam się naprzód. Byłam cięższa więc płynęłam szybciej niż wilki one jednak miały mocne łapy więc szanse były równe. Huk wodospadu stawał się nie do zniesienia. 
- Jeśli nie rozszarpią cię wilki to z pewnością się utopisz - szepnęłam sama do siebie. Wilki już mnie doganiały. Jeden z nich zamachnął się łapą lecz mnie nie trafił. Spróbował znów i tym razem trafił. Straszliwy bul przeszył całe moje ciało i zemdlałam. Ocknęłam się na brzegu jeziora do którego wpadał wodospad. Na nodze miałam wielką ranę, a ramie było ustawione pod dziwnym kątem. Był wczesny ranek i słońce dopiero wstawało. Podniosłam się po czym natychmiast upadłam na ziemię. Krzyknęłam z bólu. Zacisnęłam jednak zęby i ponownie ruszyłam w stronę domku. Łzy zaczęły mi ścierać po policzkach. Po godzinie dowlekłam się do domu. Poszłam do stajni. Wszystkie konie były w swoich boksach. Pozamykałam je po kolej uspokajając każdego z osobna. Potem ruszyłam do domu. Większość już jadła śniadanie. Helen krzyknęła ze strachu kiedy mnie zobaczyła.
- Co się stało ?! - wrzasnęła.
- W nocy nie mogłam spać i usłyszałam jak konie w stajni strasznie rżą. Zaatakowały je wilki... - nie skończyłam bo wszyscy rzucili się do drzwi i pognali do stajni. Tylko Helen została na miejscu.
- I co dalej ? - spytała.
- Uratowałam je - powiedziałam i zachwiałam się bo poczułam jak bul wraca z trzykrotnie większą siłą niż wcześniej. 
- Chodź na górę - powiedziała ale jej głos dotarł do mnie jakby przez mgłę i potem znów zemdlałam. Ocknęłam się w pokoju z obandażowaną nogą i ramieniem. Na łóżku koło mnie siedziały Alice i Ashley.
- Dzięki za uratowanie koni - uśmiechnęły się do mnie.
- Spoko - powiedziałam.
- Helen mówi, że musisz leżeć przez cztery dni - poinformowała mnie Ashley - I powiedziała jeszcze coś... Jutro będą takie małe zawody i ty nie będziesz mogła wziąć udziału.
- Nie ! Muszę móc ! - zaprotestowałam i wybiegłam z łóżka - Mogę przecież chodzić !
- Tak ale kości się nie zrosły - powiedziała Alice.
- E tam - machnęłam ręką i ubrałam się szybko. Wybiegłam z domu i poszłam do stajni.
- Kornelly Wolf ! - zawołała Helen z okna - Wracaj natychmiast !
- Wrócę - powiedziałam - Tylko pozwól mi wziąć udział w zawodach.
- To się nazwa szantaż - zaprotestowała ze śmiechem.
- Guzik mnie to obchodzi - odparłam.
- No dobra - westchnęła - Z tobą nikt nie wygra.
Następnego dnia odbyły się zawody. Nie było łatwo ale zajęłam pierwsze miejsce. Kilka dni później wróciliśmy do klubu. Fajnie się czułam po tylu przeżyciach. 

niedziela, 5 maja 2013

Od Criss'a C.D.


(C.D. opowiadania o wypadku Criss'a)

Nie miałem siły wstać. Po prostu nie mogłem. Może miałem skręconą nogę. Była już noc, na moje nieszczęście bardzo zimna. Nikt już nie przychodził do stajni. 
"Spokojnie, Criss - powtarzałem w myśli - zaraz przestanie boleć."
Nie przestało. Bon Jovi cały czas był przy mnie. Grzebał mi we włosach i przykładał pysk do mojej twarzy. 
Bez wstawania otworzyłem drzwi od boksu i podczołgałem się do Bon Jovi'ego. Koń położył się przy mnie i ciałem próbował osłonić mnie przed zimnem. Nieświadomie wtuliłem się w jego sierść i grzywę. Byłem zbyt zmęczony żeby myśleć, zbyt zmęczony żeby od razu nie usnąć. 

RANO...

Obudził mnie dziewczęcy głos. Powoli otworzyłem oczy i zobaczyłem Melanie patrzącą prosto na mnie. 
- Fajny pomysł z nocowaniem w stajni, ale wiesz że było -5 stopni? - spytała. 
Przetarłem ręką twarz i powoli usiadłem. 
- Co ty tu robisz? - zapytałem. 
- Właśnie chciałam obrządzić twojego konia, kiedy zobaczyłam że śpisz razem z nim. Spaliście sobie jak takie małe aniołki...
- Melanie... możesz zawołać Helen? Teraz!
Melanie pobiegła, a ja spojrzałem na Bon Jovi'ego. 
- Dziękuję, Jovi. - Pogłaskałem go po szyji. 
Chwilę później przybiegła Helen i Melanie. 
- Boże, Criss! Co się stało? - krzyknęła nauczycielka. 
- Długa historia. Chyba skręciłem nogę. 
Helen sprawdziła nogę. Potem wezwała lekarza. Zabrali mnie do szpitala. Faktycznie, skręciłem nogę.

Wypisali mnie po jednym dniu. Wróciłem do szkoły z nogą w bandażach. Zostałem zwolniony z lekcji, ale nie bardzo mi się to uśmiechało. Do tego miałem niewielką gorączkę. 
Wysłałem SMS-a do Rose (udało mi się zdobyć jej numer), że jeżeli nadal chce ten spacer, to musi trochę poczekać. 
Zamiast uczyć się figur ujeżdżania, miałem czytać książki o koniach. Przez całe dnie siedziałem w pokoju nudząc się. 
Po pewnym czasie znalazłem zajęcie: rysowanie. Rysowałem konie, ludzi, koty, trupie czachy, diabły... Wszystko co mi przyszło do głowy. Po dwóch dniach ściany w moim pokoju zalepione były moimi rysunkami. A ja dalej umierałem z nudów.

C.D.N.