Po zajęciu się końmi poszłam na śniadanie. Wszyscy już tam byli. W całej sali panował hałas i podniecenie.
- Co się stało ? - spytałam Alice i Ashley siadając koło nich.
- Jedziemy na tygodniową wycieczkę ! Konno ! - ucieszyły się - Podzielimy się na pięć grup. Każdą będzie prowadził jeden z instruktorów. Tylko Carla zostaje żeby pilnować ośrodka.
- Ekstra ! - zawołałam - Kiedy wyjeżdżamy ?
- Dziś - odparła Alice.
- A kiedy wszyscy zjedzą zostaniemy podzieleni. Mam nadzieję, że będziemy razem i w grupie Helen albo Anne - dodała Ashley.
- No.
Szybko zjadłam śniadanie bo większość już zjadła. Wyszliśmy na placyk z koniowiązem przed stajnią. Ja, Ashley i Alice trafiłyśmy do grupy Rayana.
- Ale będzie odlot. Boję się, że nie będę mogła się po tym wypadzie ruszać - powiedziałam.
- Jest, aż tak źle ? - spytały Alice i Ashley które jeździły na rekreacji, a nie sportowo.
- No... Ale jest fajny ! - pocieszyłam je - Będziemy miały niezły ubaw. Spakowaliśmy się, osiodłaliśmy konie i wyjechałyśmy z terenów klubu. Nasza grupka jechała w góry do małego domku gdzie przez parę dni będziemy mieszkać. Było fajnie. Wygłupialiśmy się (wszyscy Rayan też). Zatrzymywaliśmy się co jakiś czas by napoić konie albo coś zjeść. Wjeżdżaliśmy coraz wyżej tak, że po dwóch godzinach jazdy widzieliśmy cały ośrodek i jego tereny. Po chwili byliśmy już tak daleko, że i jego nie było widać.
- Dobra. Postój ! Rozbijcie namioty i przygotujcie obóz bo zostaniemy tu na noc - zarządził Rayan. Posłusznie wykonałyśmy polecenia po czym przygotowałyśmy obiad. Kiedy konie odpoczęły pojechałyśmy pooglądać okolice, a Rayan został pilnować obozu.
- Ale super - cieszyłyśmy się.
- Nie mogę się doczekać kiedy przyjedziemy do tego domku - przyznałam.
- Rayan mówił, że będziemy tam już jutro wieczorem - powiedziała Alice.
- Ekstra.
Potem wróciłyśmy do obozu i słuchałyśmy muzyki, grałyśmy w gry i bawiłyśmy się na całego. Wieczorem rozpaliliśmy ognisko i zjedliśmy, kiełbaski, kartofle, oscypki i inne smakołyki. Kiedy się najedliśmy Rayan grał na gitarze, a my piłyśmy herbatę.
- Dobra noc - powiedział Rayan kiedy zaczęła się zbliżać 21:00.
- Już ? - zdziwiłam się.
- Tak. Jutro pobudka o 6:00 ! - ostrzegł.
- E tam ! Będziemy spać po drodze - odparłyśmy i nadal siedziałyśmy przy ogniu. Kiedy zrobiła się23:30 poszłyśmy spać. Rano rzeczywiście musiałyśmy wstawać o 6:00 co do minuty.
- Słuchajcie mam złą wiadomość: w klubie zachorował koń i muszę wracać - powiedział.
- Damy sobie radę - zapewniłyśmy.
- W domku będzie cała reszta więc nie będziecie same.
Rayan pomógł nam się spakować i odjechał dopiero wtedy kiedy siedziałyśmy już na koniach. Długo jechałyśmy aż dotarłyśmy do miejsca gdzie były dwie tabliczki. Jedna w prawo. Jedna w lewo.
- I w którą stronę ? - spytałam - Rayan nie powiedział nam jak się nazywa ten domek !
- Zadzwonię do niego - powiedziała Ashley i wyciągnęła komórkę - A jednak nie ! Niema zasięgu...
- Jedźmy w prawo - zaproponowałam.
- Dobra - zgodziły się. Pognałyśmy galopem przez leśną drogę. Już po godzinie okazało się, że to nie to miejsce. Zrobiłyśmy postój i wróciłyśmy do dwóch tabliczek. Pod czas drogi zrobiłyśmy 8 postojów, a wieczorem dotarłyśmy do domku.
- No jesteście ! - ucieszyła się Helen - Baliśmy się, że zabłądziłyście !
- Bo tak było. Przy dwóch tabliczkach pojechałyśmy w lewo, ale później okazało się, że źle jedziemy więc zawróciłyśmy - wytłumaczyłam.
- No grunt to, że jesteście.
Poszłyśmy do pokoju i rozpakowałyśmy bagaże. Potem zajęłyśmy się końmi i poszłyśmy na kolację. Było miło. Oprócz smacznego jedzenia w domu unosił się zapach świerków i sosen. Dom był stary ze zużytymi przedmiotami i różnymi zakamarkami. Rano Helen powiedziała, że pojedziemy nad jezioro pławić konie. Karino bardzo się cieszył, że może popływać. Brykał do tego stopnia, że spadłam kilka razy. Byłam tylko jedną z nielicznych która obwarzyła się wsiąść na konia w wodzie. Większość tylko trzymała konie za kantary. Jednak i mieli traszkę racji bo w pewnym momencie Karino porządnie wierzgnął tak, że spadłam i oberwałam kopytem. Warto było jednak spróbować. Później przemoczeni wróciliśmy do domu i wszyscy siedli w salonie z herbatą i opowiadali sobie kawały lub historyjki. W nocy nie mogłam spać. Leżałam w łóżku zastanawiając się co mogę robić. Nagle ciszę nocną przeszył przerażający ryk. Zaraz potem rżenie. Szybko włożyłam spodnie, koszulkę i sweter i pognałam do stajni. Zobaczyłam, że konie uciekają gonione przez wilki. Część jeszcze była w boksach próbując się wydostać. Gdy mnie zobaczyły jeszcze mocniej zaczęły kopać w drzwi. Nim zdążyłam je powstrzymać też uciekły tylko Karino został na miejscu. Nie siodłając go wyprowadziłam z boksu, chwyciłam za kantar, wskoczyłam na jego grzbiet i pognałam za końmi i wilkami. Nie miałam żadnego pomysłu. Wiedziałam, że muszę jakoś złapać konie i odgonić wilki. Ale jak dać do zrozumienia wilkom by zostawiły konie w spokoju. Karino był bardzo szybki więc już doganialiśmy stado. Teraz zaczęłam się bardzo gorączkowo zastanawiać co zrobić z wilkami. Miałam przy sobie tylko ubranie, gumę do żucia, gumkę do włosów, kawałek linki, scyzoryk i komórkę. Mogłam polegać tylko na Karino i mojej umiejętności jazdy konnej. Przeskoczyliśmy nad wilkami i przegoniliśmy stado. Teraz wszystkie konie biegły za Karino. Wiedziałam, że mi pomoże i pobiegnie prosto do stajni. Zeskoczyłam z niego i przeturlałam się po trawie by nie dostać kopytem. Jednak oberwałam porządnie w łopatkę od jednego z koni. Szybko wstałam. Nie zważając na piekący bul. Konie już odbiegły, a wilki dopiero wyłoniły się z za drzew. Stanęłam im na drodze. Zatrzymały się i zawarczały. Wiedziałam, że jak zaraz czegoś nie wymyślę to mnie zjedzą po czym pobiegną zarżnąć konie. Zaczęłam się cofać. Po chwili usłyszałam ryk wodospadu. Pognałam w stronę wody i wskoczyłam do rzeki. Wilki pognały za mną. Miałam nadzieję, że nie skoczą do wody jednak bez wahania płynęły w lodowatej wodzie. Teraz z kolei moje życie zależało od tego jak dobrze umiałam pływać. Nie musiałam zbytnio się wysilać bo nurt był silny i szybko posuwałam się naprzód. Byłam cięższa więc płynęłam szybciej niż wilki one jednak miały mocne łapy więc szanse były równe. Huk wodospadu stawał się nie do zniesienia.
- Jeśli nie rozszarpią cię wilki to z pewnością się utopisz - szepnęłam sama do siebie. Wilki już mnie doganiały. Jeden z nich zamachnął się łapą lecz mnie nie trafił. Spróbował znów i tym razem trafił. Straszliwy bul przeszył całe moje ciało i zemdlałam. Ocknęłam się na brzegu jeziora do którego wpadał wodospad. Na nodze miałam wielką ranę, a ramie było ustawione pod dziwnym kątem. Był wczesny ranek i słońce dopiero wstawało. Podniosłam się po czym natychmiast upadłam na ziemię. Krzyknęłam z bólu. Zacisnęłam jednak zęby i ponownie ruszyłam w stronę domku. Łzy zaczęły mi ścierać po policzkach. Po godzinie dowlekłam się do domu. Poszłam do stajni. Wszystkie konie były w swoich boksach. Pozamykałam je po kolej uspokajając każdego z osobna. Potem ruszyłam do domu. Większość już jadła śniadanie. Helen krzyknęła ze strachu kiedy mnie zobaczyła.
- Co się stało ?! - wrzasnęła.
- W nocy nie mogłam spać i usłyszałam jak konie w stajni strasznie rżą. Zaatakowały je wilki... - nie skończyłam bo wszyscy rzucili się do drzwi i pognali do stajni. Tylko Helen została na miejscu.
- I co dalej ? - spytała.
- Uratowałam je - powiedziałam i zachwiałam się bo poczułam jak bul wraca z trzykrotnie większą siłą niż wcześniej.
- Chodź na górę - powiedziała ale jej głos dotarł do mnie jakby przez mgłę i potem znów zemdlałam. Ocknęłam się w pokoju z obandażowaną nogą i ramieniem. Na łóżku koło mnie siedziały Alice i Ashley.
- Dzięki za uratowanie koni - uśmiechnęły się do mnie.
- Spoko - powiedziałam.
- Helen mówi, że musisz leżeć przez cztery dni - poinformowała mnie Ashley - I powiedziała jeszcze coś... Jutro będą takie małe zawody i ty nie będziesz mogła wziąć udziału.
- Nie ! Muszę móc ! - zaprotestowałam i wybiegłam z łóżka - Mogę przecież chodzić !
- Tak ale kości się nie zrosły - powiedziała Alice.
- E tam - machnęłam ręką i ubrałam się szybko. Wybiegłam z domu i poszłam do stajni.
- Kornelly Wolf ! - zawołała Helen z okna - Wracaj natychmiast !
- Wrócę - powiedziałam - Tylko pozwól mi wziąć udział w zawodach.
- To się nazwa szantaż - zaprotestowała ze śmiechem.
- Guzik mnie to obchodzi - odparłam.
- No dobra - westchnęła - Z tobą nikt nie wygra.
Następnego dnia odbyły się zawody. Nie było łatwo ale zajęłam pierwsze miejsce. Kilka dni później wróciliśmy do klubu. Fajnie się czułam po tylu przeżyciach.