Z głębokiego snu o galopie na dzikim mustangu wyrwał mnie czyiś głos.
- Wstawaj pomyłko! Już dziewiąta, a ty chyba dzisiaj gdzieś jedziesz - zaśmiał się Jason. Jeknęłam i odwróciłam się na plecy naciagając przy tym kołdrę na nos.
- Daruj sobie! - burknęłam - Jesteśmy bliźniakami geniuszu, w takim wypadku ty też byś był pomyłką!
Nie usłyszałam odpowiedzi. Zamiast tego brat ściagnął ze mnie kołdrę i rzucił ją na podłogę.
- Oddawaj! - schyliłam się by ją podnieść ale zaspana sturlałam się z wysokiego materaca, na którym na razie spałam.
- Ofiara - prychnął rozbawiony Jason i spiesznie wybiegł z mojego pokoju.
- Ofiara, ofiara - przedrzeźniłam brata i podniosłam się z podłogi. Na szybko poprawiłam do połowy ścagnięte prześcieradło, pozbierałam w jedną kupę walające się wszędzi poduszki i wszytko zasłoniłam kołdrą. Następnie założyłam okulary i chwyciłam z podłogi jedyne ubranie jakie nie zostało spakowane na wyjazd.
Po piętnastu minutach zbiegłam po wyłożonych folią schodach i z impetem wpadłam do kuchni omijając wielkie kartonowe pudła z przeróżnymi rzeczami i nowymi meblami. Na sobie miałam dżinsowe szorty i szrą luźną bluzkę z krótkim rękawem. Pierwszym co ujżałam w kuchni był mój brat nieudolnie próbujący podżucać naleśniki na patelni dzięki czemu połowa ciasta wylądowała na brzegu patelni, a połowa została na ścianie. I nie pytajcie jak on to zrobił!
- Katastrofa - prychnęłam - I kto tu jest ofiarą? - po czym zwróciłam się do rodziców - Hej mamo, hej tato.
Tata siedzący przy stole i czytający gazetę odpowiedział mi krótkim "cześć", a mama rozkładająca do śniadania uśmiechnęła się do mnie. Chwyciłam z blatu chleb i włożyłam go do tostera.
- Jason robi naleśniki, nie poczekasz? - spytała mama.
- Nie - rzuciałam krótko zerkajac to na brata to na nią wzrokiem mówiącym "serio?". Mama tylko się uśmiechnęła widząc kolejne nieudane próby chłopaka i zgodziła się żebym sama zrobiła sobie śniadanie.
Po śniadaniu podeszłam do moich licznych bagarzy ustawionych w korytarzu by zanieść je już do samochodu. Stękając z trudem podniosłam wielką wypchaną po brzegi walizkę.
- Jason, pomóż siostrze z bagarzami! - gdzieś z głębi domu dobiegł mnie głos mamy.
- No dobra... - westchnął i już po chwili pojawił się obok mnie. Ogarnał wzrokiem wszytskie moje bagarze po czym spytał ze zdziwieniem - Kobieto! Nie dało się zabrać więcej rzeczy?!
Uśmiechnęłam się do niego sarkastycznie nadal próbując przenieść moją walizkę - Mógłbyś mi pomóc drogi braciszku? - wysapałam przez zęby. Jason wziął ode mnie walizkę i zaczął ją taszczyć do drzwi, które ja pobiegłam mu otworzyć. Następnie wróciłam po torbę wypchaną sprzętem do jazdy konnej, smaczkami dla koni i tym podobnymi rzeczami. I tak bagarz po bagarzu wnieśliśmy do samochodu wszystko. Na samym końcu wprowadziliśmy Electrę stojącą na małym pastwisku z wiatą do przyczepy.
- No, nareszcie będzie trochę spokoju - powiedział Jason uśmiechając się kiedy już pożegnałam się z tatą.
- Też się cieszę, że nie będę musiała oglądać twojej brzydkiej buźki - odcięłam się.
- Hej! Geniuszu jesteśmy bliźniakami - powtórzył moje słowa specjalnie żeby mnie wkurzyć - Mamy takie same buźki!
Przewróciłam oczami - Pa! - i wsiadłam do samochodu na miejsce pasażera obok mamy.
- Nie będę tęsknić! - zawołał jeszcze za nami Jason szczerząc się, a ja przez otwarte okno niestety to słyszałam.
Ruszyłyśmy z mamą w drogę przez rozległe pola i niewielkie wsie. Po półgodzinie naszym oczom ukazał się żwirowy podjazd i budynki stadniny. Zobaczyłam trzy stajnie, sporą halę, ujeżdżalnię i parę innych budynków. Na najbliższym padoku pasły się trzy konie. Jeden z nich - siwy arab lub angloarab - zarżał wesoło, a po chwili odpowiedziało mu rżenie dochodzące ze środka przyczepy.
Wjechałyśmy na podjazd i zaparkowałyśmy. Od razu wyskoczyłam z samochodu i zaczęłam ogladać stadninę jak małe dziecko nowa zabawkę. Rozglądałam się do okoła szukajac zywej duszy. Mimo, że z daleka dochodziły jakieś głosy nikogo nie zauważyłam.
- No i co? - spytała mama stając koło mnie - Jest tu ktoś w ogóle?
- Na pewno... - w tym momencie z za stajni wyszła jakaś kobieta prowadząc na lonży jakiegoś siwka bez siodła. Gdy nas zobaczyła rozpromieniła się.
- Dzień dobry! To wy jesteście Jankinsowie?
- Tak - odparła moja mama.
- Jestem Helen. Instruktorka. Rozmawiałam z panią przez telefon - zwróciła się do mamy - Już za chwilę do was przyjdę tylko pozwólcie, że odprowadzę ją na pastwisko.
To powiedziawszy poszła w stronę najbliższego pastwiska. W tym czasie ja z mamą zajęłyśmy się wyciaganiem bagaży. Kiedy pani Helen przyszła wszystki moje rzeczy stały już przed samochodem.
- Więc ty pewnie jestes Kinzie - blondynka zwróciła się do mnie. Potwierdziłam - I chcesz u nas pracować? - również potwierdziłam - Cieszę się. W takim razie może najpierw zajmiemy się koniem - to mówiąc popatrzyła na trzesącą się przyczepę - A potem sprawami z zakwaterowaniem. Ok?
- Jasne. Już ją wyprowadzam - zgodziłam się i z pomocą mamy otworzyłyśmy przyczepę, z której wyprowadziłam karosrokatą klacz z zaciekawieniem rozglądająca się dookoła.
- Śliczna - zachwyciła się instruktorka - Jak ma na imię.
- Electra - odparłam - Gdzie mogą ją zostawić?
- Chodź, zaprowadze cię do jej nowego boksu.
Poszłam za nią i wprowadziłam Electrę do czystego boksu wysłanego trocinami, z przygotowanym sianem i wodą w wiadrze.
- Eeee... prosze pani. Bo jest taki kłopot, że Electra lubi bawić się wiadrami i może je przewracać.
- Och. No cóż, nie pomyślałam o tym. Może dla tego, że u nas żaden koń nie ma takiego nawyku. Niestety wszystkie boksy z poidłami są zajęte więc twoja klacz będzie musiała jeden dzień przesiedzieć w takim boksie. Jutro coś się wymyśli, jakoś przestawimy konie i przeniesiemy ją gdzie indziej.
- Dobra - zgodziłam się - A gdzie ja mogę spać?
Pani Helen zaproponowała pomoc w przeniesieniu moich bagarzy i tak w trójkę dałyśmy radę. Wniosłyśmy wszystko do niewielkiego białego domku nieopodal budynku mieszczącego jadalnię. W domku było miejsce na dwie osoby, czyli jedno drewnianie łóżko ustawione pod ścianą bardzo ciasnego ale przytulnego pokoiku. Oprócz tego był tam też niewielki salon, dwie łazienki - lecz tylko w jednej był prysznic - i prowizoryczna kuchnia z lodówką, mikrofalówką, zlwem i kilkoma szyfladami i szaflkami.
- Wszystkie posiłki będa podawane na stołówce - wyjaśniła instruktorka - ale możecie tu przyżądzać swoje jedzenie jak będziecie głodni.
- My? - spytałam nie widząc ani śladu innych klubowiczów.
- No..to znaczy jak będzie was więcej. Na razie jesteś tylko ty ale już jutro ma przyjechać nowa dziewczyna.
- Rozpakujesz się teraz? - spytała mama.
- Nie, później, na razie chcę zobaczyć konie.
- Dobrze. Obejżyj sobie wszystko - zgodziła się pani Helen - dzisiaj wieczorem będziesz miała pierwszą jazdę. Chcę zobaczyć co potrafisz. A od jutra zaczynasz pracę - mrugnęła do mnie zachęcająco.
Weszłam do pierwszej nie wielkiej stajni, w której parę koni stało na stanowiskach, a parę w boksach. Zatrzymałam się przy pierwszym boksie i zajżałam do środka. Pod ścianą leżał kasztanowaty kuc. Gdy tylko mnie zobaczył wstał i podszedł by mnie obwąchać.
- Cześć...y... - popatrzyłam na tabliczkę z imieniem konia - Disney.
Spojrzałam na tabliczkę jeszcze raz i dostrzegłam pod jego imieniem napis "Sport i Rekreacja".
Że co? - pomyślałam nie wiedząc po co to tu jest napisane. Wtedy jednak przypomniało mi się, że po rozmowie telefonicznej z instruktorką mama mówiła jej, że w tym ośrodku istenieje kilka rodzaji lekcji. Może to były te, do których Disney się nadaje?
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz